Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

10 klasyków w kalendarzu

Kilka dni temu został opublikowany kalendarz serii Ski Classics na sezon 2016. Tym razem na maratończyków czeka 10 etapów, czyli 10 wspaniałych biegów techniką klasyczną w najpiękniejszych lokalizacjach. Wszystko rozpocznie się relatywnie krótkim prologiem (15 km) w Livigno 5 grudnia 2015, zaś zakończy, podobnie jak było w minionym sezonie, w Åre. Co czeka nas podczas nadchodzącej zimy? Zapewniam, że wiele i na pewno warto będzie śledzić zmagania za pośrednictwem internetowych relacji.

Kalendarz Ski Classics na nadchodzący sezon. Kliknij, aby powiększyć.
Ważną zmianą jest dodanie jednego etapu. Będzie nim coś znanego z Tour de Ski, czyli bieg z Toblach do Cortiny d'Ampezzo. Jak wspominałem w którymś z poprzednich postów, w kalendarzu przyszłorocznej edycji TdS zabrakło 35- kilometrowego biegu pościgowego stylem dowolnym pomiędzy tymi dwoma włoskimi miejscowościami. Moje ubolewania nad tą stratą zostały wynagrodzone, bo 13 lutego 2016 w ramach 7. etapu Ski Classics będzie można zobaczyć 50- kilometrowy bieg techniką klasyczną, którego trasa będzie zawierała fragmenty znane z pucharowego cyklu. Profil nie jest wyjątkowo trudny, więc zapowiada walkę bez smarów na trzymanie, co nie wyróżnia nowego maratonu spośród innych klasyków. Oczywiście sam bieg Toblach - Cortina był już rozgrywany corocznie od bardzo długiego czasu, jeżeli jednak chodzi o Ski Classics, będzie to jego debiut w tej serii. Pozostaje liczyć, że warunki śniegowe pozwolą na przygotowanie całej długości trasy i zapewnią interesujące zmagania.

Reszta kalendarza obfituje w biegi znane z poprzednich edycji. Jak już wspomniałem, sezon rozpocznie się we Włoszech, prologiem w Livigno. Dzień później zacznie się już prawdziwe ściganie, czyli 35- kilometrowa La Sgambeda. W styczniu czeka nas Jizerska Padesatka w pobliskim Bedrichovie, gdzie chętnie bym się wybrał tuż przed swoim powrotem do Alty na semestr wiosenny. Z biegiem czasu będzie coraz trudniej i dłużej. Najpierw 23 stycznia czeka na zawodników dystans 65 km w Szwajcarii, czyli La Diagonela, a tydzień później słynna Marcialonga (70 km). Oczywiście te wartości są podane z założeniem, że pogoda nie wymusi żadnego skrócenia trasy, jak choćby było w tym roku. Wówczas oba etapy skrócono do nieco ponad pięćdziesięciu kilometrów. Luty będzie natomiast miesiącem dwóch etapów o długości 50 km. Na początku niemiecki König Ludwig Lauf, zaś później wspomniany bieg Toblach - Cortina. Najważniejszy, koronny Bieg Wazów (Vasaloppet) odbędzie się tradycyjnie na początku marca, a dokładniej 6.03. Później pozostanie jeszcze trudny, górski Birkebeinerrennet. Na zakończenie sezonu zawodnicy udadzą się do Szwecji, gdzie w pierwszą sobotę kwietnia zostanie rozegrany Årefjällsloppet.

Poprzedni sezon pokazał, że bardzo ważnym czynnikiem w maratonach jest umiejętność pokonania dystansu bez smarowania nart na trzymanie. Z pewnością tak będzie i w nadchodzącym roku. Komu uda się przygotować najsilniejsze i najbardziej wytrzymałe ramiona? Petter Eliassen był niesamowicie mocny, wygrywając cztery ostatnie etapy. Myślę jednak, że pozostali ciężko przepracują lato i będą w stanie pokonać Norwega. Liczę przede wszystkim na dobrą postawę Øysteina Pettersena nie tylko w kontekście walki o tytuł najlepszego sprintera. Również Tord Asle Gjerdalen może być silny, o czym świadczy wygrana tegoroczna Marcialonga i równa walka z Eliassenem w Årefjällsloppet podczas swojego pierwszego pełnego sezonu w maratonach. Wśród pań sytuacja będzie jeszcze bardziej otwarta. Katerina Smutna, czyli zwyciężczyni poprzedniej edycji, znów będzie walczyła z mocnymi rywalkami, czyli Brittą Johansson Norgren i Serainą Boner. W przypadku kobiet nie można jeszcze mówić o dominacji double polingu, choć niektóre zawodniczki próbowały już używać wyłącznie tej techniki nawet na trudniejszych trasach. Być może niedługo stanie się to kluczem do zwycięstwa, podobnie jak ma to miejsce w rywalizacji mężczyzn. Wszystkie wątpliwości na pewno rozwieją biegi w nadchodzącym sezonie. Polecam oglądać!

Szybki start gwarancją sukcesu?

Co jakiś czas każdy z nas zobaczy gdzieś w internetach mniej więcej tak wyglądającą wiadomość: "Amerykańscy naukowcy odkryli, że...". I dopiero po takim wstępie okazuje się, że tą sensacją jest na przykład kolejne nic nie znaczące, banalne stwierdzenie, na które mógłby wpaść równie dobrze ktoś niebędący naukowcem, a tym bardziej amerykańskim. Inaczej jest jednak, gdy na amerykańskim portalu o sportach zimowych (fasterskier.com) pojawia się informacja o wynikach badań zespołu specjalistów (m.in. z UiT Arctic University of Norway), którzy badali strategię tempa w biegu na dystansie 10 km. Razem wysnuli oni bardzo ciekawe wnioski, które z przyjemnością przedstawię Wam w tym poście.

Temat strategii doboru tempa biegu na dystansie 10 km i 15 km, rozgrywanego metodą startu interwałowego, był poniekąd znany w środowisku narciarzy biegowych. Większość reprezentantów światowej czołówki stosuje właśnie taki rozkład sił, który w większym lub mniejszym stopniu pokrywa się z wyliczeniami poczynionymi przez specjalistów. To właśnie dane zebrane z podobnych biegów, nawet tych z Mistrzostw Świata w Falun, pozwoliły na wysnucie następującego wniosku: szybsze tempo na początku dystansu (np. na pierwszym okrążeniu) daje większą szansę na dobry wynik, niż stopniowe przyspieszanie. Być może większość z Was sądziła, że jest dokładnie odwrotnie. Tymczasem w przypadku walki z zegarem, a nie bark w bark, wcale nie opłaca się oszczędzać sił na końcówkę. Dlatego tak różnie wypada w tych biegach Petter Northug. Lepiej zacząć odpowiednio szybko i starać się stracić jak najmniej podczas następnych okrążeń. Powstrzymanie regresu w dalszej części dystansu jest kluczowe. W ten sposób zastosowana strategia pozwoliła na osiągnięcie najlepszych rezultatów badanym biegaczom.
Johan Olsson i jego zwycięski bieg na MŚ w Falun może posłużyć za przykład idealnego zastosowania opisywanej strategii.
Trudno jednak przyjąć wszystko dosłownie i nie pytać o jakieś przykłady, że rzeczywiście taka strategia działa. W tej sytuacji z pomocą może przyjść bieg na 15 km mężczyzn, rozegrany podczas tegorocznych Mistrzostw Świata w Falun. Jego zwycięzca- Johan Olsson, pobiegł pierwsze 7,5- kilometrowe okrążenie z drugim najszybszym czasem. Nieznacznie szybszy był tylko Maurice Manificat. Niemal wszyscy zawodnicy sklasyfikowani w pierwszej trzydziestce pokonali drugie okrążenie biegu wolniej od pierwszego. Jest to zapewne spowodowane faktem, że druga pętla przebiegała przez bardzo trudne wzniesienie Mördarbakken. Mimo to, Ivan Babikov zdołał przebiec drugą połowę dystansu znacznie szybciej niż pierwszą. Należy przy tym zauważyć, że jego czas po 7,5- kilometrach znacznie odbiegał od czołówki. Razem poskutkowało to 20. miejscem na mecie dla Kanadyjczyka. Mamy więc pewnego rodzaju wyjątek potwierdzający regułę. A teraz najważniejsze: komu z "wolniejszych" na drugim okrążeniu udało się stracić najmniej w porównaniu do pierwszej połowy dystansu? Tym kimś był Andrew Musgrave. Zaraz za Brytyjczykiem uplasował się Olsson. Natomiast Manificat stracił zbyt dużo czasu, przez co wypracowana na pierwszym kółku minimalna przewaga nad Szwedem nie wystarczyła na zdobycie złota. Warto przeczytać sobie krótkie zestawienie tych obserwacji na fasterskier, wraz z opisem strategii oraz wymownymi wykresami. Polecam również samemu wywnioskować z dostępnych ilustracji, kto zdobył wówczas brązowy medal i dlaczego. Dzięki temu lepiej można zrozumieć znaczenie doboru odpowiedniego tempa.

Samo wmówienie zawodnikowi, że ma pokonać szybciej pierwszą pętlę, to nie wszystko. Po pierwsze, nawet nie każdy w stawce Pucharu Świata potrafi pobiec tak idealnym tempem, aby w dalszej części nie stracić zbyt dużo. Często czytałem u Noah Hoffmana o sytuacjach, kiedy źle dobierał tempo, obawiając się utraty sił na ostatnich kilometrach. Pomocą dla tego typu zawodników może być złapanie tzw. przejażdżki. Startując z niskimi numerami ma się szansę, aby swoje drugie okrążenie (i czasem trzecie, gdy pętle są krótsze) pokonywać za plecami rozstawionego biegacza, który rozpoczyna swój bieg. Nie pokrywa się to w pełni z założeniami rozważanej strategii, ale zawsze może pomóc w osiągnięciu lepszego rezultatu drogą adaptowania tempa. Drugim czynnikiem, odgrywającym ważną rolę w biegach, jest umiejętność dostosowania swojego wysiłku do profilu trasy. Nie od dziś wiadomo, że przyspieszając na podbiegach i odpoczywając możliwie najwięcej na zjazdach można zyskać bardzo dużo czasu. W tym mogą okazać się pomocne różnego rodzaju treningi interwałowe. Wciąż jednak najtrudniej okiełznać całościową strategię, co nawet widać w opublikowanych badaniach, które były oparte na pewnej ograniczonej liczbie biegów. Najwyraźniej sprawa jest otwarta i jeszcze nie znaleziono jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście nie ma lepszych możliwości doboru tempa.

Vive la France!

Czerwiec i lipiec to znakomite miesiące dla sportu. Po pierwsze, piękna pogoda zachęca do treningów na zewnątrz, a po drugie mamy w tym czasie trzy wspaniałe imprezy do oglądania, paradoksalnie nie związane z codzienną tematyką bloga. Wszystkie odbywają się we Francji i wszystkie darzę ogromnym sentymentem. Na samym początku Roland Garros- turniej na słynnych paryskich kortach, którego finał oglądam obowiązkowo każdego roku, choć na co dzień w ogóle nie śledzę poczynań tenisistów. Mimo to, uwielbiam emocjonować się takimi spektaklami, jak tegorocznym, którego role dzielnie odegrali Stan Wawrinka i Novak Djoković. Następnie przychodzi czas na jeszcze bardziej legendarny 24- godzinny wyścig Le Mans. Tutaj zwykle jestem związany ze wszystkim, co dzieje się wokół serii World Endurance Championship w ciągu roku, zaś teraz szczególnie zwracam swoją uwagę tylko w stronę toru Circuit de la Sarthe. Już w tym tygodniu po raz kolejny usiądę w fotelu na pełne 24 godziny, wypiję kilka kaw i będę delektował się wydarzeniem, które zapewne znów zapisze się w mojej pamięci czymś szczególnie wyjątkowym. Wreszcie w lipcu przychodzi czas na start Tour de France- wielkiego kolarskiego święta, którego 21 etapów napisze bogatą w emocje historię. Dodatkowego smaku doda komentarz niezastąpionych w tej dziedzinie: Krzysztofa Wyrzykowskiego i Tomasza Jarońskiego. Wymienione wydarzenia, oprócz kraju ich organizowania, łączy jedno- bogata historia, która na stałe wpisała je do listy najważniejszych w roku. Dodatkowo są one otoczone specjalną tradycją, która podpowiada, żeby na przykład nie budować oświetlenia nad kortem Philippe'a Chatriera, nie skracać pętli La Sarthe, czy nie zmieniać koloru koszulek TdF. Dzięki temu, nawet laik bez problemu dowie się, z jakiej rangi imprezą ma do czynienia. Francuzi mają najwyraźniej szczęście do takich legend, choć trzeba przyznać, że potrafią również zadbać o odpowiednią otoczkę.
W takiej pięknej scenerii kończyła się setna edycja Tour de France.
Po co ten obszerny wstęp? Trochę był mi on potrzebny, bo oprócz Ski Classics, brakuje mi trochę takich imprez na biathlonowym, czy biegowym podwórku. W biathlonie mamy co prawda coroczne Mistrzostwa Świata, ale zmieniają one za każdym razem lokalizację, przez co wypadają z porównania. W przypadku biegów narciarskich od razu na myśl przychodzi Tour de Ski i może być to dobry trop. Impreza ma jednak dość krótką historię i chyba jeszcze nie osiągnęła swojej ostatecznej postaci. Co roku coś zmienia się w etapach, choć już do rangi najważniejszych urosły dwa z nich. Mam na myśli oczywiście długi bieg pościgowy mężczyzn z Cortiny d'Ampezzo do Dobiacco oraz finałową wspinaczkę pod Alpe Cermis. Niestety, pierwszy z wymienionych muszę (przynajmniej dziś) wykreślić. A to dlatego, że po spojrzeniu na potwierdzony niedawno kalendarz FIS na sezon 2015/2016 nie znajdziemy już tego pięknego etapu. Biorąc pod uwagę poprzednią wersję, można wyciągnąć wniosek, że organizator nie spełnił jakichś wymagań dotyczących transmisji TV. Być może chodziło o zmianę rejestrowania obrazu przez skuter i helikopter na rzecz kamer stojących, co byłoby absurdalne w przypadku biegu "z punktu A do B". I tak oto FIS pozbył się jednego z najciekawszych biegów sezonu. Wspinaczka zostaje, jednak i tak w mojej opinii nigdy nie dorównywała odwołanej trzydziestce piątce łyżwą. Dobrze, że przynajmniej zostawiono moją ukochaną pięćdziesiątkę w Oslo w spokoju. Odłożono jednak próbę powrócenia metody startu interwałowego na kolejne sezony. Tak, czy inaczej, ten bieg stanowi konkretną biegową alternatywę dla moich francuskich przykładów.

A co z wymienionymi już maratonami, nazywanymi również klasykami? Dotychczas nosiły nazwę Swix Ski Classics, zaś od następnego sezonu ich tytularnym sponsorem będzie Madshus. Nie zmienia to wiele, oprócz konieczności wprowadzenia przeze mnie nowego tagu, lub zmiany istniejącego. Przyszły sezon będzie kluczowy dla tej maratońskiej serii. Na pewno warto ją śledzić, choćby z powodu wciąż rosnącego zainteresowania. Oczywiście prestiż takiego biegu, jak Vasaloppet, który jest najważniejszym tego typu wydarzeniem roku, nie podlega wątpliwości. Podobnie jest z Marcialongą i Birkebeinerrennet. Każdy z nich stanowi "wielki szlem" dla najznakomitszych gwiazd narciarstwa biegowego. Przykład zwycięzcy z minionego sezonu- Pettera Eliassena dobitnie pokazuje, jak wiele można wygrać dzięki odpowiedniemu wykorzystaniu siły odepchnięcia. Wyczuł to już biznes narciarski i obecnie najważniejsi gracze na rynku opracowują narty dedykowane do double polingu. Wszystko po to, aby najefektywniej wykorzystać siłę rąk przy odpychaniu oraz brak smarowania na trzymanie. Zalecam zajrzeć ponownie do poprzednich tematów o znaczeniu tej techniki. Jak doczytałem na stronie Caldwell Sport, być może już w przyszłym roku ujrzymy narty przeznaczone specjalnie do "przepychania" maratonów.

I tylko do biathlonu nie mogę dopasować takiego znaku firmowego, absolutnej ikony najważniejszej w całym roku. Może to dlatego, że każde zawody wpisują się w ten klimat? Wszystkie ogląda się z takim samym zaciekawieniem, na wszystkie biegi oczekuje się z takim samym zniecierpliwieniem, a przede wszystkim każde z nich przynoszą coś nieprzewidywalnego. Za to właśnie uwielbiam biathlon. A jak potrzeba jednak czegoś podniosłego i z tradycją, pozostaje poczekać na lipcowe Tour de France. Komentatorzy ci sami, emocje podobne, jedynie śniegu brak.

Dostałem się i co dalej?

W ostatnim poście wyjaśniałem najważniejsze kwestie dotyczące przygotowania aplikacji na studia w Norwegii. Tak więc zakładamy, że złożyliśmy już nasze podanie ze wszystkimi potrzebnymi elementami. Jakie są szansę, że się dostaniemy? Co robić dalej?

Lauklines Kystferie, domki rybaków w pobliżu Tromsø.
Odpowiedź na drugie z pytań jest wręcz oczywista- czekać na wyniki. Taką samą informację dostaniemy od naszej uczelni, a konkretniej będzie to prośba, aby nie dzwonić i nie pisać do czasu otrzymania decyzji o przyjęciu na portalu rekrutacyjnym. Ma to formę oferty, którą możemy zaakceptować lub nie. O tym jednak wspomnę później, bo najpierw czekają nas blisko trzy miesiące oczekiwania. Pamiętam, jak trudny był to czas, przeplatany z jednej strony wątpliwościami, a z drugiej nadzieją. Skoro już o nadziei mowa, można zapytać, czy łatwo jest dostać się na takie zagraniczne studia? To oczywiście zależy od uczelni i wybranego kierunku. Generalnie większość ludzi twierdzi, że trudno. Ma ona sporo racji, jeżeli bierzemy pod uwagę samo przygotowanie dobrej aplikacji. Jak wspominałem ostatnio, kluczowym elementem może się okazać nie tylko świadectwo, lecz list motywacyjny. Wyobraźmy sobie taką sytuację, że jest dwóch kandydatów. Jeden z Polski, drugi na przykład z Japonii. Ich świadectwa maturalne są tak różne, zarówno pod kątem zapisania wyników jak i niektórych przedmiotów, że właściwie trudno je ze sobą skonfrontować. W takiej sytuacji list motywacyjny gra olbrzymią rolę.

Wróćmy jednak do oczekiwania na wyniki. Jako kierunki w mojej aplikacji wybrałem: na pierwszym miejscu język norweski (roczny kurs przygotowujący do dalszego studiowania po norwesku) oraz na drugim arktyczną turystykę przygodową w języku angielskim (wiem, że to dziwnie brzmi, ale jak inaczej miałem przetłumaczyć Arctic Adventure Tourism?). Oba są prowadzone na kampusie w Alcie. Zgodnie z wybranym priorytetem, najpierw dostałem ofertę przyjęcia na kierunek języka norweskiego. Wyglądało to tak, że status mojej aplikacji na portalu aplikacyjnym zmienił się z "under consideration" na "admission granted". To już oznaczało, że mogę wybrać opcję przyjęcia tej oferty lub jej odrzucenia, przykładowo gdybym zdecydował się jednak wybrać drugi kierunek. Z wyborem odpowiedniej opcji nie trzeba się spieszyć. Po jakimś czasie od zmiany statusu powinien przyjść tzw. list przyjęcia (letter of admission), z wraz z nim informacja, ile mamy czasu na podjęcie ostatecznej decyzji. Jeżeli jednak od razu zdecydujemy się na zaakceptowanie propozycji przyjęcia, zanim otrzymamy list przyjęcia, nie zmieni to wiele. Będziemy po prostu mieli problem z głowy, a w razie zmiany zdania da się to jeszcze naprawić do trzech tygodni od otrzymania listu.

Skoro już wiadomo, że się dostaliśmy, należy zadbać o najważniejsze sprawy przed wyjazdem. Warto się z nimi zapoznać jeszcze przed złożeniem aplikacji. A są to: pozwolenie na pobyt stały w Norwegii, akademik, ubezpieczenie i plan podróży. Praktycznie rzecz biorąc, o każdym z elementów mógłbym napisać osobny post. I może nawet to zrobię. Teraz tylko krótko wytłumaczę, o co chodzi z tym pozwoleniem na pobyt stały. Jako mieszkańcy Unii Europejskiej nie musimy posiadać wizy, aby przyjechać do Norwegii. Nie ma również problemu z rozpoczęciem nauki. Do trzech miesięcy możemy sobie przebywać na terenie tego państwa i nikomu nie przeszkadzać. Wciąż jednak jesteśmy imigrantami, więc gdy przyjeżdżamy na dłużej musimy poinformować urząd imigracyjny o zamiarach z tym pobytem związanych. Informację, jak należy zgłosić swoją aplikację o uzyskanie pozwolenia na pobyt stały, znajdziecie na stronie norweskiego urzędu imigracyjnego udi.no. Warto zwrócić uwagę, że kwestia uzyskania takiego pozwolenia jest zupełnie oddzielna od dostania się na uczelnię, dlatego szczególnie trzeba zaznajomić się z wymaganiami. Dokument potwierdzający przynależność do norweskiego uniwersytetu jest jedynie potwierdzeniem, że rzeczywiście przyjeżdżamy się tu uczyć. A to tylko początek przygotowań. Jest więc czym się zajmować i można jeszcze bardziej rozwinąć ten temat. Ktoś mógłby się zapytać, czy jest jakieś inne wyjście, które nie wymaga żadnych tego typu formalności? Tak się składa, że jest pewna opcja. Mam na myśli program stypendialny dla zagranicznych studentów, oferowany przez państwo norweskie. Rekrutacja do takiego programu przebiega inaczej, dostępne są tylko niektóre kierunki i znacznie trudniej się zakwalifikować. Stawka jest bowiem dużo większa- oprócz miejsca na uczelni, otrzymujemy od państwa pełne finansowanie studiów. Brzmi to zachęcająco, ale jest okupione mniejszymi szansami przyjęcia. Ponadto w ostatnim czasie program stypendialny oferował jedynie kilka kierunków.

Po dostaniu się na studia w Norwegii wcale nie kończą się trudności. Najważniejsze, to sobie z nimi poradzić, często z niezawodną pomocą bliskich osób, aby znaleźć się na Północy już w sierpniu i zacząć piękny rozdział w swojej edukacji. Na koniec jeszcze dodam, że w Norwegii (podobnie jak w wielu innych państwach) nie stosuje się podziału na uniwersytety i politechniki (to drugie w ogóle nie istnieje). Po prostu na jednej uczelni jest pełen wybór kierunków, od humanistycznych do ścisłych.