Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Więzień wspomnień

Boże Narodzenie 2015. W piątek przyszedł czas na podsumowanie roku Listy Przebojów Trójki. Audycji, która była ze mną wszędzie- przed startem w biathlonie dla amatorów w Dusznikach- Zdroju, w mieszkaniu studenckim we Wrocławiu i w moim domu na tydzień przed świętami, kiedy trzeba było przygotować bożonarodzeniowe pierniczki. I w taki właśnie sposób za każdym razem gdzieś w głowie pozostają wspomnienia, na stałe przywiązane do niektórych utworów. Czasem pojawiają się one w historiach z Północy, zaznaczane zwykle z tekście na niebiesko. Gdy się w nie kliknie, można czytać, a raczej słuchać, między wierszami.
Za 5 miesięcy w Norwegii 5 płyt i "Supermamut" pod choinką. Każdy z tych albumów kojarzy się jeszcze z czasem sprzed wyjazdu.
To, że lubię umieszczać tu przeróżne utwory, nie jest tajemnicą. Inaczej jest z tym, co można z nich wyczytać. Z muzyką tak najwyraźniej jest, że nie każdy odbiera ją w ten sam sposób. I to jest dobre, bo do jakiegokolwiek mojego tekstu, który jaki jest, każdy widzi, można dodać jeszcze coś, co na pozór może nawet nie pasować do tematu. I czasem tylko jakaś cienka nitka wiąże to coś z sednem. A jak to jest ze wspomnieniami? Kiedy jest się długo samemu, tak jak na przykład podczas jednego z najspokojniejszych i najnudniejszych dni na Północy, wtedy potrafią one wrócić właśnie z pomocą znajomych dźwięków. Może to i brzmi jak choroba psychiczna, ale jest w tym jakaś metoda. A konkretnie element, który trzyma człowieka w relacji z przeszłością i go w pewnym stopniu kształtuje. Na przykład takie zdarzenie:

1725 notowanie Listy Przebojów Trójki. Był 20 lutego 2015. Spokojny, zimowy wieczór w Dusznikach- Zdroju przed Mistrzostwami Polski Amatorów w biathlonie. Leżąc na łóżku w jednym z dusznickich pensjonatów i słuchając kolejnych utworów myślę o tym, jak długą drogę przeszedłem, by się tam pojawić i jaka jeszcze dłuższa droga rozpocznie się w sierpniu, jeżeli dostanę miejsce na upragnionych studiach w Norwegii. Alta, 69°58′N- czy ja jeszcze jestem normalny? Czasem nawet się boję, gdy o tym myślę. Jednak nie tym razem. Na 22. miejscu notowania rozbrzmiewa utwór Nohavicy „Tri rohy penalta” i refren: „A svět byl veliký a celý život před námi”… Tak, istotnie wielki jest świat, bo już za pół roku będę słuchał Listy ponad 2800 km od tego miejsca. I będę szczęśliwy, realizując swój plan. Poznam tyle, ile się da. A problemy? Zawsze się napatoczą, ale jakoś się je pokona, prawda? Na miejscu 17. pojawia się Skubas. Jego „Nie mam dla Ciebie miłości” gości w zestawieniu już kolejny tydzień. I choć powoli spada, to wciąż przypomina o momentach, kiedy był w czołówce, czyli jakoś na Boże Narodzenie 2014. Słuchając mogę prawie wyczuć zapach świątecznych pierniczków, który unosił się w domu kilka notowań wstecz. Ta woń przylgnęła do tego utworu tak mocno, że nawet w Alcie wydobywa się z głośników. Notowanie zwyciężają „Ślady” Tworzywa. Za nimi podążam jeszcze dalej, gdzieś do listopadowego pociągu na trasie Jelenia Góra – Wrocław i do tego koncertu, który otworzył mi oczy i uszy na nowo.

W każdym takim wspomnieniu kryje się kilka, a czasem nawet kilkanaście mniejszych, które razem przypominają sentymentalną matrioszkę. One zaś sięgają do różnych miejsc i wydarzeń. Wszystkie mają korzenie jednak gdzieś daleko w Polsce. Powracanie do nich jest czasem jak oglądanie dobrego filmu, który nigdy się nie nudzi. A jego każdorazowa inna interpretacja pokazuje, jak bardzo człowiek się zmienił. Jak dorósł, jakich wyborów dokonał i wreszcie co od tamtego czasu osiągnął. Dlatego tak dziwne jest to na Północy, gdzie wszystko wydaje się być zupełnie pustą kartką do napisania scenariusza. Tutaj zwykły dzień jest jak start w tamtych zawodach biathlonowych. Każdego ranka muszę przezwyciężać swoje lęki, jak wtedy w ostatnich chwilach przed rozpoczęciem biegu, ale też każdego dnia mam szansę wyciągnąć z tego coś budującego i zachwycającego. Wszelki ułamek Norwegii chłonę tak, jak 21 lutego pojedynczy metr trasy na Jamrozowej Polanie. Niestety, po dniu nie wracam odpocząć, bo za rogiem już czai się kolejny. To męczy. Wszystko dźwigam sam, a jest to więcej niż karabin i narty. Przypominam tego konia spacerującego po posiadłości na tyłach uniwersytetu, który zawsze jest sam, jakby nieco znudzony swoim zajęciem. Wieczory też nie są jak ten, w którym oczekiwałem na start. Coraz częściej przyłapuję się na tym, że jedyne, na co czekam, to piątek. Nie dlatego, że zaczynam weekend i nie będzie zajęć. Raczej dlatego, że chcę jak co tydzień połączyć się z Polską dzięki internetowej wersji Trójki i tradycyjnie posłuchać listy, a zaraz potem Offensywy. To taki mój cotygodniowy rytuał. Niestety nie każde notowanie jest takie, jak to 1725. Nie mogłoby tak być, bo to oryginalne straciłoby swoje znaczenie. Tę liczbę zapamiętam więc jeszcze na długo, by czasem ją sobie przypomnieć. Z każdego doświadczenia coś we mnie zostaje, a potem wraca wtedy, gdy ma mi coś do przekazania. I nie ma znaczenia, czy dzieje się to za sprawą Korteza, czy Taco Hemingway'a.
A to przyszło do mnie dziś. Album roku moim zdaniem, znany na świecie, niekoniecznie znany w Polsce. A to przecież nasze, rodzime Ptaki i ich "Przelot".
Na Północy wszyscy reprezentujemy różne kultury, ale wbrew pozorom spora część uległa uniwersalizacji pod tytułem mainstream. Niby daje to pewną dodatkową płaszczyznę porozumienia, ale pod warunkiem, że również płynie się z tym nurtem. To, że mu się opieram, czasem nie jest korzystne, ale nie dbam o to. Nie chcę odrzucić swojej piątkowej samotności na rzecz tego, „co to teraz jest, jak to się mówi- trendy” . Choć wiem, że czasem mnie ona wręcz niszczy, to czuję, że jest potrzebna. W takim samym stopniu, jak każde ze wspomnień. A liczba 1725 już zawsze będzie przypominać o tym, jak wielki jest świat, a cały żywot przed nami. I tak długo, jak pozostanie w mojej pamięci, tak jej treść będzie prawdą. Nie muszę wierzyć, że tak jest. Ja o tym wiem. Od dawna.

Spokojny jak burza w Alcie

"Po raz kolejny wracam, bo chyba mam to szczęście
Że są ulice za którymi dalej tęsknię."

I te ulice, bloki, ludzie, wszystko wkrótce zobaczę. Wrócę na chwilę, ale wykorzystam ją w pełni, odwiedzając miejsca, które chodziły mi po głowie w przeciągu tych miesięcy. Póki co, muszę jednak pożegnać Północ, która trzyma mnie w swoim silnym uścisku. W ostatnich dniach panuje coś, co można nazwać burzą śnieżną. Miasto zrobiło się tak białe, jak mógłbym sobie to wymarzyć. Po raz pierwszy wracając z zajęć szedłem w takiej zamieci śnieżnej, że nie widziałem nic przed sobą. Co najlepsze, cieszyłem się z tej sytuacji prawie jak dziecko. To właśnie takiej Północy szukałem, z prawdziwą zimą, która nareszcie przyszła wraz z tą całą burzą. Jedynie konsekwencje tego stanu rzeczy nie są zachwycające. Już drugi dzień wszystkie loty z Alty są mocno opóźnione lub nawet odwoływane, co napawa mnie niepokojem o czwartkową podróż. Co by jednak nie było, mogę przynajmniej teraz nacieszyć się śniegiem, który nie czeka na mnie w domu. Dziwnie będzie przestawić się znów na jesienną pogodę i być może poszukiwania zimy w Jakuszycach, mając wokoło zupełnie inny krajobraz. Może to nauczy mnie, że tak naprawdę Północ stara się, jak może, by mnie do siebie przekonać, a ja tego nie doceniam. I chyba coś w tym jest. Bo choć przez ten cały czas zawsze czegoś mi brakowało, to w końcu w ciemnej, zimnej i śnieżnej porze znalazłem to, czego tu szukałem. Życie bardzo się zmieniło choćby od czasu listopada, kiedy obawa przed ciemnością blokowała prawdziwe odczucia. W efekcie jednak to ciemność okazuje się być lepsza od światła, a opanowanie metody na przezwyciężenie jej efektów ubocznych dało dobrą perspektywę. Będąc "tu i teraz" nie wracam już myślami do tej Północy z sierpnia, w której każdy dzień był nieskończenie długi, a imprezy również wydawały się nie mieć końca. Nie wracam też to złotego września i deszczowo- beznadziejnego października, bo to tak naprawdę nie było w pełni satysfakcjonujące. Dopiero teraz, gdy pod butami skrzypi śnieg, a jedyną oznaką dnia jest różowe niebo o godzinie 9 rano, zauważam, że nie jest źle. Zaskakująco Północ zdała egzamin z wynikiem pozytywnym. Wreszcie znalazłem sposób, by docenić jej teraźniejszość, a że wynika ona z faktu bycia lepszym od innych miejsc, to trudno, każdy sposób w końcu jest dobry, o ile prowadzi do właściwego rozwiązania.

Północny Punkt Widzenia: Spokojny jak burza w Alcie. Burza śnieżna w Alcie.
Samochody na parkingu stały się nagle wyższe o pół metra (a niektóre całkiem znikły). Nie będzie zgadywania godziny, bo tym razem jest prawdziwa noc po 22. W nagrodę natomiast złapałem koparkę odśnieżającą pobliski parking w tle. Ekipa odgarniająca śnieg ma dziś sporo pracy...
W pewien sposób właśnie zatoczyłem koło. Akademiki Nyland powoli pustoszeją i zaczynają wyglądać jak w sierpniu, kiedy się wprowadzałem. Na mojej części piętra zostały tylko w sumie trzy osoby. Straciłem również sąsiada, który mieszkał obok mnie. Jedyna różnica jest taka, że w nowym semestrze nie wróci on do swojego pokoju, tylko zacznie przygotowania do nowych studiów w jakimś innym miejscu. Nie wiem, czy ktoś pojawi się na jego miejscu, ale jeżeli już ma przyjść ktoś nowy, to niech będzie tak samo bezkonfliktowy. Dotychczas mieszkało się dobrze, za co dziękuję mojemu sąsiadowi, życząc powodzenia z dalszymi planami. Być może to samo spotka mnie po zakończeniu kursu norweskiego. Wydaje się bowiem, że uwielbienie do nart i biathlonu nie jest wystarczające, by pokochać życie na dalekiej Północy. W drugim semestrze będę więc potrzebował jakiejś dodatkowej motywacji, by sprostać kolejnym wyzwaniom, które przecież nie będą łatwiejsze. Na pewno czeka mnie sporo pracy nad tym wszystkim, którą dziś z radością odkładam na później.

Nie zapominam oczywiście o różnicach, które czasem potrafią być problematyczne, więc nie nazywam się wcale mieszkańcem Północy po tym semestrze. To zbyt krótki czas na takie stwierdzenia. Jednocześnie wybrałem sobie swoją drogę na poradzenie sobie ze wszystkim, co spotkało mnie przez te prawie pięć miesięcy. Od początku próbowałem wtopić się w życie studenckie i w jakimś stopniu na pewno mi się to udało. A zgodnie ze słowami, które powiedział mi kiedyś znajomy mieszkaniec Północy: "podczas nocy polarnej myśl o tym, czego potrzebuje twój organizm, a nie inni", udało mi się wraz z resztą sposobów poradzić sobie z ciemnością. Z takich małych zwycięstw się cieszę, by nie powiedzieć, że jestem dumny (bo bycie dumnym z siebie jest często zgubne). Miałem nawet okazję przyglądać się z boku (konkretnie zza kasy sklepowej) polskiej imigracji, która mieszka w Alcie. Muszę przyznać, że jest nas całkiem sporo. I tak, jak w kraju, tak i za granicą jesteśmy różni. Zdarzały się miłe spotkania z ludźmi, którzy nie spodziewali się, że kasjer też mówi po polsku. Niestety bywało też odwrotnie, gdy wolałem raczej nie ujawniać swojego pochodzenia i nawiązać rozmowy, bo zwyczajnie nie podobało mi się zachowanie naszych rodaków. Swoją drogą czasem zabawnie było przysłuchiwać się rozmowom ludzi, którzy wcale się nie spodziewali tego, że są rozumiani.

Północny Punkt Widzenia: Spokojny jak burza w Alcie

Teraz siedzę przy oknie patrząc na tę spokojną burzę śnieżną. Zestawienie tak odległych sobie słów, jakimi są "spokojny" i "burza", to najkrótszy opis tego pierwszego semestru. Padający bez przerwy śnieg jest widokiem, na który tu czekałem i który bardzo mnie uspokaja po tych szalonych miesiącach. Jednocześnie to jest właśnie ta świeżość, na jaką liczyłem. I oprócz niej jest tylko cisza, przerywana co jakiś czas przez cofającą koparkę przy odśnieżaniu i ptaki (te grające, a nie śpiewające). Czasem trudno powiedzieć, czy dokonany wybór jest właściwy. Po pierwszym semestrze nie mogę znaleźć jednoznacznej odpowiedzi na moje pytanie, lecz jednocześnie skłaniam się ku temu, że na pewno zyskałem już bezcenne doświadczenie i całkiem niezłe umiejętności językowe. Zrobiłem kilka rzeczy, na które w Polsce nie miałbym czasu. A to, czy znalazłem sedno i kiedyś zrealizuję plan, dla którego wyjechałem do Norwegii, jest wciąż niepewne. O tym opowiem chyba innym razem, korzystając z przyzwolenia "mów, ile tylko chcesz". Póki co, idę jednak odśnieżać lotnisko, by mieć pewność swojego wylotu.

Ostatnie pary rękawiczek

Do wylotu z Alty pozostał mniej niż tydzień. Czas przyspieszył, zmieniając dni jak rękawiczki. Z drugiej strony nie mam pojęcia, skąd wzięło się to powiedzenie, skoro zwykle każdy z nas ma ulubioną parę rękawiczek, którą zakłada zwykle na każdą okazję, ewentualnie jedne sportowe, drugie wyjściowe. Dlaczego nie ma przykładowo powiedzenia "zmieniać coś jak bieliznę". Nikt nie zmienia bielizny tak często jak rzeczone rękawiczki? Dziwne. W ogóle o czym ja piszę? Zastanawiam się nad czymś totalnie nieistotnym, a przecież koniec semestru niesie ze sobą widmo drugiego równie trudnego pod kątem poradzenia sobie z północnym życiem. Z drugiej strony może to już ten etap, w którym myślę tylko o świętach i nadchodzącej podróży do domu, przez co gubię sens wypowiedzi? Wcale nie jest to wykluczone. Ale zdobędę się na kolejny tekst. W sumie czemu nie, skoro będzie to zapewne jeden z ostatnich tegorocznych meldunków z Alty.

Północny Punkt Widzenia: Ostatnie pary rękawiczek. Najjaśniejsza pora w Alcie
Najjaśniejsza pora w Alcie. Gdzieś pomiędzy śniadaniem a zajęciami.
W przerwie między pakowaniem walizki, chodzeniem na zajęcia i oglądaniem biathlonu trzeba znaleźć trochę czasu na treningi, które w ostatnim czasie idą bardzo dobrze. Wszystko za sprawą towarzystwa znajomego Saama, który uczęszczał dawniej do szkoły o profilu sportowym. To, czego nauczył się w czasie zwykłych zajęć szkolnych, okazuje się być niesamowicie pomocne. I choć zawodowo nie poszedł w stronę sportu, to jego wiedza o odpowiednim treningu siłowym wykracza poza wszystko, co znałem do tej pory. Do pełni szczęścia brakuje więc tylko biegania na nartach, co powinno nastąpić całkiem niedługo. Wystarczy tylko odpowiednia ilość śniegu w Jakuszycach 19 grudnia, na kiedy planowane jest otwarcie sezonu. A skoro już mowa o zimowej pogodzie, to również pod tym względem jest nieco lepiej. W Alcie spadło ostatnio trochę śniegu i w najbliższym czasie opadów ma być jeszcze więcej. Dzięki temu sceneria zaczyna wyglądać przyjemnie. Patrząc choćby na zawody biathlonowe w Hochfilzen i na warunki tam panujące, nie mogę powiedzieć o Północy złego słowa. W porównaniu do bezśnieżnych Alp, Finnmark jest ostoją zimy, a Finlandia prawdziwym rajem. Widocznie tegoroczna zima jeszcze się nie rozkręciła, wszystkim skąpiąc śniegu.

Zanim oświetli mnie berlińskie słońce zaraz po wyjściu z terminala lotniska, dość mocno odczuwam jego brak na Północy. Obudzenie się o jakiejkolwiek godzinie stanowi spory problem, a wieczorami po całym dniu walki z dziwnym zmęczeniem przychodzi zwykle moment zyskania takiej energii, że za nic w świecie nie chce się zasnąć. Na nieszczęście jest to około północy, przez co często zupełnie przypadkowo zdarza mi się "zapomnieć pójść spać" o odpowiedniej porze, co skutkuje problemami z zasypianiem. Jednak trzeba zasnąć, nie można być na nogach jeszcze dłużej, bo następnego dnia czekają zajęcia przed południem. Podobnie nie polecam zasypiania w chwilach zmęczenia. Tu nie działa takie coś na zasadzie "zdrzemnę się na godzinę", bo wtedy również zwiększa się ryzyko bezsenności w normalnej porze snu. Kompletną porażką i czymś, co ja nazywam błędem początkującego, jest przypadkowe przestawienie sobie zegara biologicznego w taki sposób, że człowiek chodzi spać o 6 rano, a wstaje o 15. Niektórzy studenci praktykują takie coś, co w moim przypadku zrujnowałoby cały rytm życia. Poza tym rozpoczynanie dnia o porze, w której już większość zawodów dawno się skończyła, byłoby dla mnie strzałem w kolano, albo nawet w głowę. Słyszałem też o innej stronie tego problemu. Ktoś zaczął kłaść się spać w chwili pierwszego kryzysu, czyli około 18, co skutkowało wstawaniem o 3 nad ranem. Co robić z czasem tak wcześnie? Tego nie wiem, ale całkiem możliwe, że można spotkać kilku ludzi w centrum Alty o podobnej porze. Choćby brygadę odśnieżającą drogi i chodniki. Składa się ona z koparki/buldożera, która dokładnie odgarnia śnieg, a później umieszcza go na ciężarówkę, która zaś wywozi śnieg i zsypuje go do morza. Obserwowanie odśnieżania może być dobrym zajęciem dla kogoś, kto nie może zasnąć. Z drugiej strony zasypianie przy pracy tej koparki może być trochę trudne z uwagi na znajomy dźwięk jej sygnału cofania. Na szczęście proces odśnieżania nie trwa długo i trafia się zwykle po większych opadach śniegu.

Niedobory światła i idące za tym złe samopoczucie można zwalczyć na wiele sposobów, z których najłatwiejszym jest skorzystanie z solarium. Tutaj działa ono na bardzo prostej zasadzie samoobsługi, co miałem okazję sprawdzić na własne oczy. Zwykle nawet 15 minut pod lampą wystarczy, aby nabrać odpowiedniej energii. Można próbować wszystkiego innego: wychodzić na dwór, trenować, pić na umór, ale tylko imitacja słońca prawdziwie poprawia samopoczucie. Ponadto nie potrzeba tyle energii, by pójść do pobliskiego punktu ze słońcem na szyldzie i trochę się opalić (bo nie będę ukrywał, że można nabrać przy okazji trochę koloru). Prawdopodobnie z tego powodu mogę zdobyć się teraz na napisanie kilku zdań, bo było naprawdę ciężko po tym, jak pewnego dnia nie odróżniłem wydarzeń ze snu od tych prawdziwych (było dziwnie, wierzcie mi). Wszystkie opisywane tu dobre akcenty w ciągu ostatnich dni pierwszego semestru są tak naprawdę sprawą miłych ludzi z kursu norweskiego. Kolejnym przykładem może być własnoręcznie zrobiony kalendarz adwentowy w formie paczuszek na każdy dzień, który dostałem od jednej ze studentek. Nigdy bym się takiego czegoś nie spodziewał, podobnie jak trzech kilogramów protein w formie prezentu bożonarodzeniowego od kolegi z siłowni i jego partnerki (jednocześnie studentki na "moim" norweskim). Za takie gesty zwykle ciężko się odpowiednio odwdzięczyć.

Północny Punkt Widzenia: Ostatnie pary rękawiczek. Stół adwentowy.
Wraz ze zwykłym kalendarzem adwentowym oraz tym stworzonym ręcznie, mam teraz prawdziwy stół adwentowy.
Czas zmienić kolejną parę rękawiczek i spojrzeć na ostatnie kilka dni na Północy przed świąteczną przerwą. I pomyśleć, że następnej Listy Przebojów Trójki będę już słuchał w Jeleniej Górze, zapewne przy robieniu bożonarodzeniowych pierniczków. Język polski będzie słyszany codziennie na ulicy i nie będzie wywoływał takiego samego zaskoczenia, jak wtedy, gdy jeden z klientów stojących przy mojej kasie (tak, pracuję w sklepie, ale o tym będzie później) okazał się Polakiem. Punkt widzenia zmieni się diametralnie, a sfera wspomnień powiększy się o ten semestr, który niewątpliwie mocno zamieszał mi w głowie. Kiedyś będzie jeszcze czas, by to wszystko uporządkować. Obiecuję.

Legenda żyje, duch umiera

"Gdy się nie wysypiam mam szczurzą twarz.
Niebo jest czarne, nie ma na nim gwiazd. (...)
I chodzę przez sen, pracuję przez sen,
Setki kilometrów robię kiedy śpię"

3 grudnia 2009 roku. Rozpoczyna się kolejny, długo oczekiwany sezon Pucharu Świata w biathlonie. Na starcie do biegu indywidualnego staje Ole Einar Bjørndalen- zwycięzca klasyfikacji generalnej za poprzedni sezon i zarazem dumny posiadacz żółtej koszulki lidera. Niestety, 20 km i cztery naprzemienne strzelania nie przynoszą mu szczęścia, przez co traci zaszczytny trykot, chciałoby się napisać "na zawsze". Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że za 6 lat znów będę oglądał wygrywającego i liderującego Króla Biathlonu, będąc jednocześnie gdzieś na północy Norwegii, kazałbym mu zmienić dilera, bo tak się też mówiło w czasach gimnazjalnych. Obie rzeczy stały się jednak faktem i 2 grudnia 2015 roku 41- letnia już legenda wygrywa wspomniany bieg indywidualny na otwarciu sezonu, dzięki czemu znów zakłada żółtą koszulkę. Przez wieczne niewyspanie spowodowane nocą polarną wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że 96. zwycięstwo pucharowe Ole Einara Bjørndalena to sen.


Doskonale wiem, że internety podają różne liczby na temat Króla Biathlonu, często nie licząc ostatnich Igrzysk Olimpijskich w Sochi. Dla mnie jednak nie ma to aż takiego znaczenia. Biathlonowe fakty, historie i wspomnienia zapisane w mojej głowie od zawsze kojarzą się z osobą Bjørndalena. To właśnie ta postać przesądziła o moim "wyborze" biathlonu. Nie będzie przesadą powiedzenie, że on jest jedną z przyczyn zdecydowania się na wyjazd do Norwegii, a jego obecność w moim liście motywacyjnym o dostanie się na obecne studia mogła mi nawet pomóc w zdobyciu miejsca na UiT. Wszystko to zbudowane jest na prawdziwej legendzie, wzorze do naśladowania i autorytecie, którego nigdy nie znałem, a który jednocześnie jest mi bardzo bliski. Wciąż nie potrafię sobie wyobrazić biathlonu bez niego. Był w nim od zawsze, od moich najmłodszych lat. Teraz, jak na ironię, kiedy muszę dorosnąć w Norwegii, wcale nie chcę tego robić. Pamięć cofa się do "dobrych czasów", w których Król zaznaczał swoją pozycję nieco częściej niż teraz, a jedynym zmartwieniem było złe wytypowanie wyników na biathlon.pl. Niby świat się zmienia i wszystko wokół nas się starzeje będąc zastępowanym przez coś nowego, lecz jednocześnie nie dotyczy to OEB. Wystarczy spojrzeć, ile tekstów z tą etykietą znajduje się na tym blogu. I tak długo, jak będzie ich przybywało, tak długo będzie to miało sens. Pozostanę taki sam, bo niektórzy ludzie mówią, że jak przestajesz się interesować tym, co dotychczas było dla ciebie najważniejsze, to dorastasz. W takim razie ja nie chcę dorosnąć.


A najlepsze jest to, że nie będzie drugiego Bjørndalena. Nawet Norwegia nie będzie w stanie wydać na świat tak zmotywowanego człowieka w dzisiejszych czasach. Kojarzycie może takie powiedzenie, że Norwegowie rodzą się z nartami na nogach? Każdy tak myśli o tej nacji, będąc przekonanym o jej wielkiej miłości do biegówek (jak ja nie lubię tego słowa...). Tak było może kilka, kilkanaście lat temu. W piątek, gdy pani D. od norweskiego pytała nas, czym jest dla nas "typisk norsk", opowiedziałem właśnie o zasłyszanym powiedzeniu. Ku mojemu zaskoczeniu zaprzeczyła, tłumacząc obecną sytuację z punktu widzenia nauczyciela młodzieży na poziomie gimnazjalnym. Choć sport zajmuje w Norwegii ważną pozycję, patrząc na codzienną liczbę tematycznych artykułów w gazetach, to nie koniecznie jest to zawsze sport zimowy. Znana ze swojego wysokiego poziomu szkoła średnia w Alcie o profilu sportowym zrzesza coraz więcej piłkarzy w ostatnim czasie niż przedstawicieli innych dyscyplin. Ponadto młodzież nie jest już tak chętna do uprawiania narciarstwa biegowego. Choć pozostaje tradycja dalekich wypraw i zakładania nart na Wielkanoc, to brakuje prawdziwych, wytrwałych talentów. Sam system szkolenia też nie współpracuje z dzisiejszymi "trendami". Młodzież często traktowana jest na jednym poziomie, bez względu na stopień umiejętności i zaangażowania. Trener nie ma prawa powiedzieć do jednego z uczniów: "ty jesteś jednym z najlepszych, przyłóż się bardziej, trenuj więcej, to będą z ciebie ludzie". Przez to nie ma odpowiedniej stymulacji do działania młodego człowieka, skoro i tak wszyscy dostaną to samo. Jednocześnie porównywanie się z innymi tkwi w ludzkiej naturze, więc nie da się tego zatrzymać zasadami. Owszem istnieje granica pomiędzy zdrową a niezdrową rywalizacją i to na ten aspekt powinno zwracać się uwagę, ucząc właściwych zachowań. Dopiero w przypadku dostawania ewentualnego miejsca w kadrze zaczyna się pewna selekcja, ale z powodu sporego finansowania wciąż nie trzeba być tym "naj", aby znaleźć się w zespole. To z jednej strony dobrze, że nie brakuje Norwegom pieniędzy, tak jak choćby my mamy z tym problemy, ale z drugiej strony brakuje elementu jakim jest odpowiednia konkurencyjność.  "Po co mam być najlepszy, skoro bycie dobrym wystarcza?". A powodem, dla którego rywalizacja jest szczególnie ważna w dzisiejszych czasach, jest ogromna popularność gier komputerowych i niestety używek, zwłaszcza nikotynowego wyrobu zwanego snus. Wszystko to, w połączeniu z faktem, że młodzieży zwykle nie brakuje funduszy na takie przyjemności, wpływa na spadek zainteresowania sportem. Wystarczy przypomnieć, że Bjørndalen pochodził z biednej rodziny, więc biathlon był dla niego sposobem na zrealizowanie się w lepszym życiu. Ponadto starty i treningi są dla niego wszystkim, przysłaniając czasem nawet życie osobiste i rodzinę. Jego małżeństwo z Nathalie Santer nie było udane, najprawdopodobniej z wielu powodów, a skłonność do samotniczego trybu życia jest cechą ludzi szczególnie silnych i zmotywowanych do osiągnięcia prawdziwego sukcesu. Siedząc w swoim pokoju na Północy wiem, że raczej nie jest to moją mocną stroną.


Obym nie miał racji, ale po odejściu braci Bø, co na szczęście jeszcze długo nie nastąpi, Norwegia może mieć spory problem z wynikami nawiązującymi do starych, dobrych czasów. I nie pomoże nawet przypomnienie sobie starego i nieznanego już wtedy powiedzenia, że Norwegowie rodzą się z nartami na nogach. Będzie zwyczajnie za późno, by naprawić błędy z przeszłości. Nowoczesne, rozwinięte społeczeństwa, do których z pewnością należy Norwegia, mogą kiedyś przeżywać regres kultury sportowej. W tym całym "dobrym życiu", gdzie niczego nie brakuje, spada w ludziach chęć sięgania po więcej, przez co długodystansowa motywacja jest raczej czymś nieosiągalnym. Jednocześnie tym samym społeczeństwom nie brakuje pracowitości. Część twierdzi, że pracuje, bo chce, a nie musi. Pieniądze nie są jedynym wyznacznikiem poszukiwań pracy, a pierwszym pytaniem zadawanym przez twoich znajomych po znalezieniu nowej posady jest "trives du?", czyli zwyczajnie: "podoba ci się tu?". Paradoksalnie więc taka sytuacja nie zawsze musi współpracować z ważną rolą sportu, przez co kolejne bogate pokolenia nie będą aż tak chętne do poświęcenia CAŁEGO życia dla czegoś, co wcale nie musi się udać, a dobre rezultaty często nie przychodzą od razu. Bo przecież zawodowstwo to nieustanna walka o swoje i nikt nie wręcza medali każdemu, kto przyjechał na zawody Pucharu Świata. To nie norweskie przedszkole, żeby tak robić.


I tym samym dochodzimy do konkluzji rozważań na temat wielkiego biathlonisty, która szokuje samego mnie, wybudzając z ciągłej senności. Za kilka lat, gdy już "dorosnę", a po Bjørndalenie pozostaną statystyki i wspomnienia, wraz z nim może odejść dobry duch sportu i nawet Norwegia wale nie musi pozostać rajem, w którym na pewno zrealizuję swoje plany ściśle związane z tą dziedziną. Świat zawsze był chory na niesprawiedliwość, a jest to szczególnie widoczne w czasach niewyobrażalnego rozwoju, kiedy praktycznie co sezon zmieniają się konstrukcje nart i waga butów. Wystarczy znów przywołać Króla Biathlonu, którego kariera trwała przez dwie rewolucyjne dla tej dyscypliny dekady. Pytanie tylko brzmi: jak daleko jesteśmy w stanie zajść, nie tracąc tego, co najważniejsze? Spróbujmy więc dotować polskie sporty zimowe, zaangażujmy się i wyłówmy następców Tomasza Sikory i Justyny Kowalczyk. Jesteśmy o tyle w dobrej sytuacji, że potrzebujemy tylko finansów, bo nie musimy naprawiać naszej młodzieży (jeszcze...), choć kto wie, co przyniesie czas. A jak będzie trzeba, to i ja pomogę, przyjadę i wejdę cały w to bagno, by zrobić z niego rafinerię. I nawet Norwegów czasem uda się pokonać, bo drugiego Bjørndalena już nie będzie, co właśnie udowodniłem. Choć nie jestem pewien, czy nie pisałem tego przez sen.