Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Narty na mrozie

Nawet się nie zorientowałem, gdy w Alcie zakończyła się noc polarna. Właściwie to tylko teoretycznie słońce wstaje ponad horyzont od kilku dni, jednak wciąż nie wychyla się zza gór po południowej stronie miasta. Jednak dzieci z okolicznego przedszkola już wesoło witały pierwszy prawdziwy dzień w tym roku, którym był 17. stycznia. Od tamtego czasu robi się coraz jaśniej i nawet pochmurne dni wydają się być dłuższe. Nic dziwnego, skoro z każdą dobą przybywa średnio około 15 minut. W powietrzu czuć niewielką zmianę na lepsze, a zimowe warunki zapraszają na narty, które cały czas czekają i nawołują do wyjścia na jakieś bieganie swoim wyzywającym żółtym kolorem. Pewnego dnia znajduję na to czas.


Choć na dworze jest około -20 stopni mrozu wychodzę na sprawdzenie jednej z tras biegowych. Na pierwszą próbę wybieram Sandfallet. Od akademika do jej początku mam może 500 m, bo zaczyna się ona w niedalekim sąsiedztwie uniwersytetu, w okolicach wschodniego skrzydła. Zatem ubrany możliwie jak najcieplej ruszam na trasę. Od początku prowadzi ona po płaskim terenie aż do jedynego, stromego podbiegu. Po jego pokonaniu jestem już na płaskowyżu, z którego po lewej stronie widać lotnisko, a po prawej dzielnicę Aronnes. Gdzieniegdzie dają się we znaki ślady po spacerowiczach chodzących tą drogą. Nie można im tu tego zabronić, bo zwykle jest to teren przeznaczony typowo pod rekreację. W końcu to nie są żadne wyczynowe pętle, na których trenują zawodnicy. Do takich mam trochę daleko, bo około 7 km, o czym już wcześniej wspominałem. Może jeszcze uda mi się wybrać na kompleks Kaiskuru. Śnieg jest tego dnia dość dobrze ubity i zmrożony, przez co nawet wspomniane ślady butów nie dają się we znaki. Przez drzewa prześwitują coraz to ciekawsze fragmenty miasta. Mniej więcej w połowie przebiegam pod skocznią narciarską. Pokryta szronem drewniana konstrukcja nie przypomina tych czasów, kiedy biegaliśmy z sąsiadem po jej schodach w ramach treningu interwałowego. Na końcu drogi czeka mnie widok na rzekę Altę i wschodnią część miasta. Choć jest niedługo po południu, miasto zapada w nocny tryb pracy. Na dole świecą się latarnie, zaś na jednym z parkingów zaczyna już pracować dobrze znana koparka do odgarniania śniegu. Patrząc na ten nieco leniwy obraz podkreślony charakterystycznym różowo- żółtym niebem łatwo się w tym zatracić. Zamarznięta rzeka mogłaby równie dobrze popłynąć szeroko jak Niemen, a ciężko pracujący na niej flisacy zamieniliby tych wszystkich zdrowych, pięknych i bogatych, którzy niczym mrówki kłębią się wokół rozmaitych interesów przemysłowej części Aronnes. Nawet śnieg mógłby stopnieć przez gorąc kolejnego lata pośród bezkresnych pól i prawdziwych lasów. "Każda rzecz przed oczami opływa jak ci oryle z tratwami". Tak samo jest z tą chwilą, bo wkrótce kolory nieba słabną i przestają już być tak wyjątkowe. Zimno daje o sobie znać i wracam do świata, w którym sklepy wyrzucają chleb do śmietnika, bo się nie sprzedał, a głównym ludzkim zmartwieniem jest zawartość w nim glutenu. Powoli znikają ostatnie dowody na istnienie słońca, przez co zapalają się nieliczne lampy ustawione wzdłuż trasy. Choć robi się coraz ciemniej, nie opłaca się biec szybciej, bo pęd powietrza powoduje fizyczny ból na każdej odsłoniętej części twarzy. Teraz doskonale rozumiem, czemu granicą rozgrywania zawodów biathlonowych i biegowych, jest temperatura -20 st. C. Poniżej tej wartości nie da się uprawiać sportu, o czym właśnie przekonuję się na własnej czerwonej od zimna skórze. Gdy dobiegam z powrotem do uniwersytetu jest już prawie całkiem ciemno. Ręce aż proszą o odrobinę ciepła, która za chwile ogarnie je w akademiku. Wbrew pozorom przede mną jeszcze druga połowa dnia.

"I ucicha wiatr, i milknie sowa,
Gdy nadchodzi pora księżycowa."

Na pętlę u podnóża góry Komsa wybieram się innego dnia o nieco późniejszej porze, z księżycem oświetlającym wieczorną okolicę. Temperatura nadal tak samo uwiera- jest nieco cieplej niż graniczne -20 st. C, choć nadal nieprzyjemnie. Narty zakładam tuż za drugim rondem przy głównej drodze w kierunku lotniska. Trasa jest oświetlona podobnie jak Sandfallet. Pojedyncze latarnie w odstępie kilkudziesięciu metrów dają wystarczającą widoczność. Wchodzę więc na świeżo przygotowany śnieg, noszący jeszcze piękne karbowane znaki działania ratraka. Od razu widać, że w tych okolicach trzeba przygotować się na więcej wrażeń, niż miało to miejsce poprzedniego razu. Dynamiczne podbiegi i zjazdy, dodatkowo uzupełniane momentami ciemności na zakrętach, przysparzają nawet nieco problemów. Wijąca się po wzgórzach jedna długa pętla ma, jak się okazało, około 5 km. Po kilku pierwszych zakrętach i podbiegach znalazłem się na najwyższym jej punkcie. Spoglądając na miasto, a w zasadzie jego zachodnią część, widzę coś, czego jeszcze nigdy nie miałem okazji doświadczyć podczas biegania na nartach. Setki świateł zdaje się pulsować w rytm mojego nieco podwyższonego już tętna, rysując ścieżkę aż do samych konturów groźnie wyglądających gór. Gdzieś tam na horyzoncie, w ciemności kryje się najwyższy ze szczytów gminy Alta- Haldde toppen (1149 m.n.p.m.). Zapewne z niego da się już zobaczyć słońce za dnia. Z perspektywy Alty jego względna wysokość równa się bezwzględnej. Dla porównania, Śnieżka względem centrum Jeleniej Góry ma około 1250 m, zatem dla siebie mogę nazwać Haldde jej imieniem. Gdy biegnę dalej, na niebie zaczyna majaczyć nieśmiało zorza polarna. Dziś trudno mi ją odróżnić od małych chmur podświetlonych światłem księżyca. Na zupełnie ciemnych odcinkach, które jak na ironię przypadają na najszybszych zjazdach, upewniam się jednak, że rzeczywiście jest to światło formujące na niebie widoczny, zielonkawy szlak. Tym samym ziściło się jedno z pomniejszych marzeń związanych z tym miejscem. Choć kosztuje ono tego dnia niemal odmrożeniem rąk, to wreszcie biegnę na nartach pod zorzą polarną w Alcie, na północy Norwegii, na moich Premio 9. Zupełnie jakby to było jakąś wymyśloną historią istniejącą tylko w mojej głowie. Teraz staje się to prawdą, która jednak nie zostaje zachowana na pamięci jakiegokolwiek urządzenia. Wiele bym dał, aby można było uwiecznić akurat ten moment na jakimś małym, przenośnym dysku w mojej kieszeni. Nie ma jednak jak zabrać ze sobą aparatu na narty, a o telefonie nawet nie myślę. Tym razem zostaje mi tylko własna pamięć. Chwilę po tym, jak zorza znikła, pokonuję kolejne zakręcone kilometry pętli. Pode mną wciąż znajduje się ten sam, idealnie zmrożony i ubity śnieg, o czym informuje znajomy dźwięk kijów przy każdym odepchnięciu. Po raz kolejny trudno mi uwierzyć, że to mnie pierwszemu przychodzi zostawiać ślady na tej ścieżce. Jest przecież już po zmroku, mniej więcej godzina 17. Jestem już blisko końca pętli, bo właśnie mijam domy mieszkalne i akademik Komsa. Gdybym mieszkał w którymś z tych miejsc, zapewne każdą wolną chwilę pożytkowałbym szybkim wyjściem na trasę. W końcu dzieliłaby mnie od niej ledwie minuta drogi. Na jednym ze zjazdów mijam trochę więcej małych, ośnieżonych drzew. Daleko im co prawda do widoków, które ostatnio można obserwować w Jakuszycach, ale przypominają mi o tym, że również w Polsce zapanowała prawdziwa zima. Tu jest ona jednak starsza o kilka dobrych tygodni. Całe szczęście, że nadmorski wiatr nie zdążył jeszcze zburzyć atmosfery, strącając białe czapy z gałęzi. Na trasie śnieg jest dość specyficzny i wbrew pozorom narty nie chcą ślizgać się tak idealnie w bardzo mroźnych temperaturach. Ich tarcie o podłoże nie generuje wystarczająco dużo mikroskopijnych kropelek wody, które niosłyby je przez kolejne kilometry. Moje jednak na dziś się kończą. Zdejmuję narty w tym samym miejscu, w którym zaczynałem i wracam do akademika. W drodze powrotnej z całych sił staram się zapamiętać każdy metr trasy, aby go tu opisać. Bez zdjęć, bo na to przyjdzie jeszcze czas, zanim "mój ostatni koncert dam w tej sali".

P.S.: Dziś (27 stycznia) Ole Einar Bjørndalen kończy 42 lata. Można śmiało powiedzieć, że w pewnej części to jego legenda zaprowadziła mnie na Północ. Oby trwała jak najdłużej!

Dwa oblicza dobrobytu

Są tematy, które nigdy miały się na tym blogu nie pojawić. Są tematy, których osobiście nie lubię i którymi wolałbym się nie interesować. Są tematy, które budzą emocje, często niezdrowe, takie zupełnie nieznane z zawodów sportowych. Niestety jeden z tematów, który zalicza się do wszystkich powyższych kategorii, złamie regułę, pojawiając się tu zupełnie nieoczekiwanie. Wejdzie przez płot, nielegalnie przekraczając granicę mojego wewnętrznego przekonania. Miałem pisać o nartach i bieganiu po trasach w Alcie, tymczasem wchodzę na grząski grunt, z którego, mam nadzieję, uda mi się wyjść równie szybko i niepostrzeżenie. Biorąc jednak pod uwagę ostatnie wydarzenia i wiele pytań, które zadawały mi różne osoby w tym kontekście, pora opisać sytuację. Chodzi o dwa z pozoru inne od siebie zagadnienia: poziom dobrobytu w Norwegii oraz istnienie problemu uchodźców w tym kraju. Nie będzie oceniania, żadnej mojej subiektywnej opinii. Przynajmniej się o to postaram, aby wciąż był to tylko Północny Punkt Widzenia.

Północny Punkt Widzenia: Dwa oblicza dobrobytu. Czy Norwegia jest krajem dobrobytu?

Po takim wstępie można spodziewać się jakiegoś trzęsienia ziemi, tymczasem mam zamiar opisać powszechnie panujące przekonanie o Norwegii jako kraju dobrobytu. W różnych rankingach jakości i zadowolenia z życia znajdujemy to państwo na szczycie. O tym również rozmawialiśmy na dzisiejszej lekcji norweskiego z panią D. Opieka i wsparcie socjalne, na jakie może liczyć obywatel tego państwa, są oceniane jako jedne z najlepszych na świecie. Na to wszystko przeznaczane są wysokie podatki, które się tu płaci. Pieniędzy wystarcza zatem na zasiłki dla bezrobotnych, emerytury i służbę zdrowia. Z tym ostatnim jest trochę inaczej, bo zwykle za każdą wizytę u lekarza trzeba zapłacić (jak na norweskie warunki jest to kwota "symboliczna" około 100- 200 koron). Nie dotyczy to kobiet w ciąży i osób przewlekle chorych. Czas oczekiwania na wizytę przybliżony jest do tego znanego już z Polski, bo tu, na Północy, nie ma zbyt wielu lekarzy. Dość powiedzieć, że w Alcie nie ma prawdziwego szpitala. Jest możliwość skorzystania z prywatnej usługi specjalisty, jednak nie polecałbym takiego rozwiązania spodziewając się wysokich kosztów. Jeżeli zaś chodzi o inne dziedziny życia, to również pojawiają się pewne trudności. Ostatnio ciężej o pracę na różnych stanowiskach, co najbardziej odczuwają zagraniczni pracownicy. Skoro już wspomniałem o imigrantach, to ich krewni sprowadzeni do kraju na zasadzie łączenia rodzin nie mają prawa do świadczeń emerytalnych, jeżeli przebywają tu przez krótki czas. Wszystko jest receptą na zmieniającą się sytuację: drożeje żywność, a główne źródło dochodu Norwegii, czyli ropa, tanieje. Przez to nawet takie państwo musi lekko zacisnąć przysłowiowego pasa. Powodów takiej sytuacji należy zapewne szukać w wahaniach kursu korony i trudnej sytuacji w Europie, związanej z kryzysem uchodźców. Zawsze jednak lepiej posłużyć się przykładami, zamiast podawać znów te same, znane wiadomości.

Sytuacja 1:
Jestem obywatelem jednego z krajów Unii Europejskiej. Aby móc przebywać w Norwegii dłużej niż trzy miesiące, na przykład w celu studiowania lub pracy, muszę złożyć aplikację do urzędu imigracyjnego (UDI), która będzie zawierać wszystkie dokumenty potwierdzające ten cel. Wśród nich znajduje się jednak coś jeszcze: oświadczenie, że posiadam środki finansowe potrzebne do utrzymania się w tym kraju przez okres moich studiów. W przypadku wyjazdu tylko do pracy, musiałbym jeszcze przedstawić umowę o pracę. Po wszystkim otrzymuję numer personalny, taki norweski odpowiednik PESEL, który ułatwia moją identyfikację i ogólnie pojęte życie w społeczeństwie. Już wielokrotnie wspominałem tu o zakładaniu konta w banku, zgłaszania się do lekarza, czy innych rzeczach, przy których posiadanie tego numeru jest konieczne. Skupiając się jednak na tym małym szczególe, czyli podpisanym oświadczeniu o posiadaniu finansów, chciałbym zwrócić uwagę na jego konsekwencje. Z tego tytułu nie przysługuje mi żadne wsparcie od państwa: ani stypendium dla studenta, ani zasiłek dla bezrobotnych. Ma to swoje oczywiste powody w tym, że ani ja, ani moi rodzice nie żyli tutaj wcześniej i nie płacili podatków. Zatem z jakiej racji pracujący Norwegowie mieliby opłacać mój pobyt na studiach? To jasne, że wówczas taki układ byłby najlepszy pod słońcem i każdy by na to poszedł. Wystarczy już, że samo studiowanie na uczelni nic nie kosztuje. Te pierwsze kroki nie są tak proste nawet mimo szczerej deklaracji, że kurs norweskiego może prowadzić do rozpoczęcia studiów, idącej za tym pracy i płacenia podatków. Póki wszystko jest hipotetyczne, nikogo to nie obchodzi. Takie losy na loterii trafiają się tylko super uzdolnionym uczniom we wskazanych przez państwo kierunkach, którzy otrzymują wówczas specjalne stypendium. A na zakończenie wątku podam tylko fakt, że studenci spoza UE muszą starać się o wizę, której otrzymanie wiąże się z wpłaceniem prawie 100 000 koron na specjalny depozyt, z którego student ma opłacać swoje życie. Wszystko jasne i zrozumiałe. Zasady są zasadami.

Sytuacja 2:
Całkiem niedaleko od Alty, bo w Kirkenes, wydarzyła się wczoraj ciekawa sytuacja, o której dowiedziałem się z czytanego na lekcji artykułu w dzienniku Klar Tale. Grupa 15 osób z ośrodka dla uchodźców została deportowana do Rosji z powodu odrzucenia aplikacji o pobyt stały w Norwegii i otrzymanie azylu politycznego. Wszystko przez prawdopodobnie nielegalnie zakupione wizy, zezwalające na przekroczenie granicy rosyjsko- norweskiej, wskazujące cel studiowania lub turystykę. Samo przejście w okolicach Kirkenes zostało zamknięte dla ruchu pieszego w okresie przedświątecznym. Zasadę tę omijano przekraczając granicę na rowerze. Przypomnę tylko, że w tamtym czasie było około -30 stopni mrozu na tym obszarze. Podobnie było wczoraj, podczas gdy dokonywano deportacji autobusem. Mimo to, wiele osób, w tym członkowie organizacji Refugees Welcome to the Arctic, próbowało przejąć część uchodźców, mimo, że nie ma prawa udzielać schronienia komuś, kto nie może przebywać dłużej na terenie kraju. Tłumaczono również, że niehumanitarne jest deportowanie w tak zimnych warunkach, gdy nie ma się pewności o tym, co stanie się za granicą. Kilku przeznaczonym do deportacji uchodźcom udało się schronić w kościele. Zgodnie z zasadą, udzielono im azylu, dano miejsce do spania oraz jedzenie. Obecnie nie wiadomo, co będzie dalej. Policja nie może nic zrobić, póki znajdują się oni w budynku kościoła. Mniej więcej w tym samym czasie, na programie NRK1 odbywała się debata na temat uchodźców. Spora część Norwegii jest bardzo przejęta tym tematem, więc oglądalność musiała być wysoka. Politycy próbowali znaleźć jakieś rozwiązanie tego problemu, który i tak dotyka Norwegii w umiarkowanym stopniu. Taki status wciąż chce się utrzymać, czego dowodem jest choćby ta deportacja. Prawdopodobnie będą przeprowadzane następne tego typu akcje, a liczba przyjmowanych uchodźców również ma się zmniejszyć. Mówi się, że UDI nie może już sobie pozwolić na politykę otwartych drzwi i zapewniania dobrego socjalu każdemu, kto tylko się pojawi. W przeciwnym razie można by było zapytać, czy rzeczywiście zasady są zasadami i czy student faktycznie jest mniej warty od uchodźcy w perspektywie przyszłości Norwegii. Jedno pytanie można jednak postawić z pełną odpowiedzialnością: dlaczego akurat kraj uznawany za najlepszy pod kątem socjalnego wsparcia jest wybierany przez ludzi, którzy potrzebują najbardziej podstawowej pomocy i bezpieczeństwa? Czy to są te wartości, po które podróżuje się przez całą Rosję, albo z Danii przez Szwecję do bardzo zimnej Północy?

Welcome back, December

Wyszedłem ostatnio na spacer w ciemnościach. Nikogo nie powinno to dziwić, skoro wciąż panuje noc polarna, do której prawie się już od nowa przyzwyczaiłem. Spacerowałem trochę bez celu. Niby chciałem sprawdzić stan tras, na których można biegać na nartach, ale siłą rzeczy po prostu wziąłem aparat i wyszedłem gdzieś tam przed siebie. Może chciałem też poszukać tej dorosłości, która miała przyjść kilka dni wcześniej wraz z 21. urodzinami. Człowiek podobno wtedy uzmysławia sobie jakieś ważne rzeczy. Mnie wystarczyło tylko siły na przyznanie racji, że nigdy nie będzie takiego lata. Lecz skoro dawno nie robiłem zdjęć w Alcie, to okazja była całkiem dobra.

Wychodząc z akademika i kierując się w stronę parkingu minąłem Augusta. Jak na temperaturę około -19 stopni był dość cienko ubrany. Za nim stał czerwony Citroen, zbierając się do odjazdu w drugą stronę. August szedł przed siebie, nawet nie oglądając się w tył. Mijając go nawet nie patrzyłem mu w twarz. Zanim zniknął w drzwiach akademika, byłem już daleko na ulicach Alty. W weekendowe, zimne wieczory jest tu bardzo spokojnie. Ciężko pracujące na co dzień społeczeństwo odpoczywa lub wyjeżdża do swoich domów oddalonych o dziesiątki kilometrów. Nikt nie zajmuje się o tej porze przygotowaniem tras biegowych, choć dopiero co spadło tyle śniegu, że wypadałoby przejechać raz czy dwa ratrakiem. Tu jednak zimy jest pod dostatkiem, więc nie trzeba się z tym spieszyć. Narciarze zaczekają na swoją część.

Północny Punkt Widzenia: Welcome back, December. Alta w noc polarną.

Na niebie nie ma ostatnio prawie żadnych chmur. Gdyby był dzień, to można by było powiedzieć, że jest słonecznie. Dzięki temu na chwilę pojawiła się nade mną zorza polarna. Dawno jej tutaj nie widziałem (nie licząc tego razu, jak wysiadałem z samolotu). To jednak teraz mam okazję napawać się nią, w czym dołączył do mnie September. Trzymał w ręku pożyczony śpiwór i pewnie znów się gdzieś wybierał. Ten to ma energii.

Północny Punkt Widzenia: Welcome back, December. Alta w noc polarną.

Ciche i zamarznięte zakamarki Alty tworzą zupełnie inny, nieznany mi dotąd świat. Przy szklanych domach stoją pokryte mroźnymi kryształkami samochody. Niektóre z nich właściciele podpinają pod specjalne stacje ładowania akumulatorów, które przy ostatnio panujących temperaturach są konieczne, by dojechać do pracy na czas. Przy oglądaniu tej scenerii zauważyłem idącego z naprzeciwka człowieka. Tym razem to October patrzył w okna tutejszych domów, zachwalając ich oświetlenie. Trochę kaszlał i ogólnie wyglądał marnie.

Północny Punkt Widzenia: Welcome back, December. Alta w noc polarną.
Ten samochód nie miał szczęścia. Nikt nie ładuje mu akumulatora, a od czasu opadów nawet nikt nie wyszedł go odśnieżyć.
Nie mogę się nadziwić, jak dobrze oświetlone są tutejsze ulice. To pewnie kwestia bardzo efektywnego białego światła, które w połączeniu ze śniegiem daje doskonałą widoczność. W miejscu, w którym noc stanowi spory procent życia, dobre oświetlenie jest konieczne. Pamiętam, jak po powrocie do Polski na święta nie mogłem dojrzeć czegokolwiek przy wątłych żarówkach ulicznych lamp. Tutaj widzę jednak doskonale, w odróżnieniu od tego, co mówił stojący na jednym ze skrzyżowań November. Cały czas powtarzał, że boi się nadchodzącej ciemności i szukał śniegu, choć miał go całe mnóstwo pod nogami.

Północny Punkt Widzenia: Welcome back, December. Alta w noc polarną.

Idąc dalej w pewnym momencie zewsząd dobiegł charakterystyczny, znany zapach: coś jakby peerelowskie meble, herbata Earl Grey podana w szklance i świeżo parzona kawa. Przysięgam, że w tle usłyszałem nawet dźwięk silnika od Ikarusa. Skąd się to wzięło teraz w Alcie? Odpowiedź na moje pytanie poznałem, gdy zza rogu wyszedł około 10- letni January. Tym razem musiałem zapytać wprost, skąd on się tu wziął:
- Czy ty się tu czasem nie zgubiłeś?
- O to samo mógłbym zapytać ciebie, panie Człowieku Północy - odpowiedział rezolutnie January.
- Dosyć z tymi uprzejmościami. Lepiej mów, czemu nie jesteś na obozie tanecznym, pewnie znowu się wykręcasz?
- Przecież wiesz, że nie chcę. Poza tym, patrz lepiej na siebie. Przez lata podcinałeś sobie skrzydła tylko po to, żeby teraz je rozwinąć. I jeszcze dziwi cię, że nie możesz odlecieć? Mówisz sam, że nie nigdy nie będzie takiego lata. Takiej zimy też nie, Bjørndalena, tych autobusów i nawet siedzących w nich ludzi. Ty jednak wciąż nie możesz się z tym pogodzić i dlatego znów się spotykamy. Wszyscy tak tu gonicie za dorosłością, a mimo to musisz wysłuchiwać rad od 10- latka. Czy naprawdę nie pojmujesz, że ci, których dzisiaj widziałeś, są tylko wycinkiem przeszłości zapisanym w twojej pamięci? Oni nie wrócą nagle do twojego życia, więc po co tak się do nich przywiązujesz? Możesz o nich co najwyżej pamiętać, tak samo jak o tym, co teraz mówię, bo za rok nie będę tego powtarzał.
Mówiąc te słowa odszedł gdzieś w śnieżne i ciemne zakamarki Alty. Ja również kontynuowałem spacer, udając się już w stronę akademika. Na jednej z ulic trafiłem na same żółte latarnie. Wraz ze światłem odbijającym się od śniegu utworzyła się zupełnie inna aura. Tym samym zniknął towarzyszący mi jeszcze zapach przewiany przez północny wiatr. Dźwięk w oddali okazał się być jednak lądującym samolotem, a nie Ikarusem. Mocny chłód zastąpiła chwila ciepła, zupełnie jakby dopasowana do oświetlenia, a zza rogu wyjechała koparka do odśnieżania. Gdy się obejrzałem, on już tam stał. Welcome back, December.

Północny Punkt Widzenia: Welcome back, December. Alta w noc polarną.

Północny Punkt Widzenia: Welcome back, December. Alta w noc polarną.
Na koniec warto jeszcze przyznać się do błędnego przekonania. Ścieżka wiodąca z uniwersytetu nie zamienia się w zimie na trasę biegową. Jest sukcesywnie odśnieżana, a dla bezpieczeństwa są nawet sypane kamienie. Tak więc bieganie na nartach zdecydowanie odradzane, choć z drugiej strony dziwne, że tak ciekawego odcinka nie przygotowuje się pod te cele. Pętla biegowa Sandfallet zaczyna się zaś może 200m stąd.

Powrót na Północ

Samolot schodzi coraz niżej, przebijając się przez niskie piętro chmur. Słyszę dźwięk wypuszczania podwozia. Nerwowo spoglądając za okno szukam wieży telewizyjnej i reszty berlińskich zabudowań. Wreszcie są wszystkie, a niecałą minutę później lądujemy na lotnisku Tegel. Przyziemienie nie należy do najprzyjemniejszych, ale wraz z wytracaniem prędkości i spokojnym obwieszczeniem stewardesy "ladies and gentleman, welcome to Berlin" zamienia się w najsilniejsze emocje na świecie. Moja podróż dobiegła końca: dwugodzinny lot z Alty do Oslo z międzylądowaniem w Tromsø i natychmiastowa przesiadka z Oslo do Berlina, razem 3 starty i 3 lądowania. Po tym wszystkim i po czterech miesiącach jedynie kilka minut dzieli mnie od zobaczenia rodziców i zapakowania się do czerwonego Citroena. Nic już tego nie zatrzyma, a ciepłe powietrze w ten nieco jesienny dzień utwierdza mnie w przekonaniu o tym, gdzie jestem. Nawet los gra na moją korzyść, wykładając mój bagaż jako jeden z pierwszych na taśmie. Czas na święta, odpoczynek i wszystko inne, na co czekałem. Nie ma przyszłości, jest teraźniejszość, tylko ta chwila i ten moment, w którym wychodzę na płytę lotniska.

Znów samolot i znów zniżanie. Tym razem za oknem jest ciemno, więc nawet nie próbuję szukać świateł. Niektóre z latarni oświetlają pewnie ulice Alty. Zobaczę je w ostatnim momencie. Trochę turbulencji i przyziemienie z odbiciem "na dwa". Zaraz potem ostre hamowanie na krótkim pasie i jesteśmy na miejscu. Słyszane tego dnia po raz czwarty "ladies and gentleman, welcome to..." nie robi już wrażenia. Podróż dobiegła końca: lot z Wrocławia do Kopenhagi, przesiadka do Oslo i opóźniony ostatni etap do Alty. Na dworze jest -25 st. C i zorza polarna, które zdecydowanie uświadamiają mnie o tym, gdzie jestem. Na mój bagaż i narty przychodzi mi trochę poczekać. Na szczęście wszystko dotarło nienaruszone. Chwilę później z bezcenną pomocą kolegi z Niemiec ruszam do akademiku jego bawarskim pojazdem. Teraz już skończyły się moje święta i wszystko, z czego czerpałem całymi garściami przez te tygodnie w Polsce, które tak naprawdę zleciały szybciej niż jeden dzień na Północy. Nie ma przyszłości, jest przeszłość, tylko ta chwila i ten moment, w którym przeszedłem przez bramki na lotnisku we Wrocławiu. Czy chcę, czy nie, znowu zatrzymuję czas.

Okolice lotniska we Wrocławiu. Były nie tak dawno temu takie czasy, kiedy z pewnej górki robiło się takie zdjęcia, a nowy terminal był jeszcze w planach.  
Pierwszego dnia po przylocie na Północ niewiele można zrobić, poza rozpakowaniem walizek obficie wypełnionych polskim jedzeniem oraz przygotowaniem nart. Podczas tych czynności myślę o tym, jak to moje Premio 9 wreszcie będą w swoim naturalnym środowisku. Gdy jednak sprawdzimy stan przygotowania tras w okolicy, wygląda to tak: w pobliżu Komsy i Sandfallet tylko tory do klasyka, a warunki do łyżwy panują najbliżej na stadionie Kaiskuru, czyli jakieś 8 km od akademika. A bez samochodu taka wyprawa nie ma sensu. Dla takiego kogoś jak ja, dla kogo od zawsze liczyła się tylko łyżwa, takie wieści są, delikatnie mówiąc, nienajlepsze. Przecież mamy tu ponad metr śniegu, więc dlaczego założony jest tylko tor? Przypuszczam, że to przez wydarzenia sprzed mojego przyjazdu. Wtedy to w Alcie było małe ocieplenie, powyżej 0 st. C. Śnieg zaczął więc topnieć i był rozwiewany przez silny wiatr. Później przyszły od razu wielkie mrozy, efektem czego wszystko wokół przypomina typową lodowo- śnieżną skorupę znaną z filmów o misiach polarnych. Tory mocno się zakonserwowały, a część dowolna może być nieco pokiereszowana. Koniec końców może się na tym całkiem dobrze biegać, czego nie można powiedzieć choćby o bezśnieżnych Jakuszycach. Z drugiej jednak strony wciąż nie mam możliwości swobodnego łyżwowania. W takich warunkach zawsze pozostają mi półśrodki, czyli double poling na nartach do łyżwy, bo na pewno nie zgwałcę ich smarem na trzymanie. Takie coś byłoby jak pojechanie do Watykanu na koncert Behemotha. W następnych dniach ma spaść jeszcze trochę śniegu, dzięki czemu może ktoś poprawi te trasy. Temperatura też ma być wyższa niż ta, przy której szron pokrywa brwi, co zaś zachęca ludzi do robienia zdjęć swoich zamarzniętych twarzy i wrzucania ich na facebooka. Tak, czy inaczej mam zamiar wkrótce sprawdzić na własnych ślizgach, jak miewa się sytuacja. Póki co, wracam jednak do opróżniania walizki. Już prawie dotarłem na dno, wyciągnąłem wszystko, ale nadal nie znalazłem tam ani przyszłości, ani tej dodatkowej motywacji, o której wspominałem pod koniec pierwszego semestru.