Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Oberhof. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Oberhof. Pokaż wszystkie posty

Pocztówka z Oberhofu

Pogoda po raz kolejny pokazała, że nienawidzi biathlonistów. Na przykład na Jamrozowej Polanie postanowiła zgotować organizatorom prawdziwy koszmar z padającym deszczem i temperaturą powyżej zera, przez co mimo starań i szczerych chęci nie udało się rozegrać niedzielnych biegów na dochodzenie w ramach Pucharu IBU. Niemniej jednak dwa wcześniejsze dni, czyli sprinty w piątek i sobotę, potoczyły się zgodnie z planem. Jak potwierdzają opinie zawodników, władz IBU oraz kibiców, impreza się udała, mimo tak trudnych warunków. A w przyszłych latach będzie jeszcze lepiej.

Jeszcze większe problemy mają organizatorzy następnego odcinka Pucharu IBU. W Langdorf, gdzie powinny odbyć się kolejne zawody, panują tak złe warunki atmosferyczne, że już teraz poinformowano o braku możliwości ich przeprowadzenia. Wymusza to ich przeniesienie do Ridnaun- Val Ridanna. Przy tym, Duszniki- Zdrój wypadły lepiej.
Standardowy widok z transmisji biathlonowego PŚ w Oberhofie.
Puchar Świata natomiast gościł jak zawsze chimeryczny Oberhof. Mgła, deszcz i wiatr to norma w tym miejscu. Czasem zastanawiam się, czy jest sens corocznego rozgrywania tu zawodów takiej rangi, skoro i tak zwykle nic nie widzą zarówno kibice na stadionie, jak i ci przed telewizorem. Za potwierdzenie moich słów może posłużyć sytuacja z czwartkowej sztafety mężczyzn, której start stał pod znakiem zapytania, aż w końcu został przełożony. Podobnie było ze sprintem w sobotę, tym razem przełożonym o kilka godzin. Powód jednak był ten sam, co zwykle. Opinia publiczna oraz sami zawodnicy zaczynają mieć tego wszystkiego dość. Darya Domracheva zdecydowanie wypowiedziała się na ten temat, twierdząc, że Oberhof powinien zniknąć z kalendarza PŚ. Martin Fourcade natomiast proponował zmianę terminu zawodów w tej lokalizacji na taki, w którym klimat byłby łaskawszy dla wszystkich. Inną kwestią są jeszcze trasy, które nawet w normalnych warunkach sprawiają dużo trudności najbardziej doświadczonym zawodnikom. Szczególnie "uwielbianym" miejscem jest znany zakręt na zjeździe, na którym padło tak wiele upadków, że postanowiłem je wszystkie zebrać w jednym filmie. Prawda, że jest to "piękna" pocztówka z Oberhofu?

NNN czy SNS?

Dziś będzie coś na temat sprzętu. W internetach można znaleźć różne informacje na temat dwóch popularnych systemów wiązań do nart biegowych- NNN i SNS, które rywalizują również na rynku. Pociąga to za sobą próby stwierdzenia, który z nich jest lepszy. Oglądając wczorajsze zawody Pucharu Świata w Oberhofie i ostatni etap Tour de Ski przyjrzałem się bliżej sprzętowi, który używa światowa czołówka. Nawiązując więc do tematu walki SNS z NNN postaram się spojrzeć na to z punktu widzenia statystyki w gronie zawodowców, czyli przedstawić, jaka liczba czołowych biathlonistów i biegaczy narciarskich korzysta z konkretnego systemu.

Na początek jednak kilka słów o każdym z systemów. Wiązanie SNS zostało wynalezione przez firmę Salomon i charakteryzuje się jedną prowadnicą wzdłuż powierzchni buta. Ponadto w wyczynowej wersji PILOT, but do takiego typu posiada dwie poprzeczne belki w podeszwie, które zaczepiają o wiązanie. Najbardziej znane marki używające systemu SNS to Salomon, One Way i Atomic. System NNN został stworzony przez norweską firmę Rottefella. W tym przypadku wiązanie posiada dwie prowadnice wzdłuż powierzchni buta, ale jedną poprzeczną belkę w podeszwie. Warto dodać, że wyczynowe wiązania typu R4 NIS tego systemu wymagają przytwierdzonej na stałe płyty montażowej do narty. Umożliwia to natomiast dowolną regulację pozycji wiązania w bardzo łatwy sposób. Buty z systemem NNN produkują: Alpina, Madshus, Fischer oraz Rossignol. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że więcej do powiedzenia na rynku ma NNN. Zobaczmy jednak, co powie statystyka.

SNS czy NNN? Porównanie systemów wiązań narciarstwo biegowe
Grafika z porównaniem systemu SNS z NNN.

W Oberhofie oglądaliśmy wczoraj biegi ze startu wspólnego. Na starcie stanęło więc 30 zawodników (25 najlepszych w klasyfikacji PŚ i 5 najwyżej punktujących w ten weekend). Była to bardzo dobra okazja do obejrzenia, kto na czym biega. I z tej obserwacji wypłynęły następujące wnioski.

SNS czy NNN? Blog o narciarstwie biegowym

Na początek bieg mężczyzn. Jedynie 3 biathlonistów we wczorajszej stawce używało butów Salomona, czyli systemu SNS. A byli to: Alexander Loginov (Rosja), Erik Lesser (Niemcy) i Alexis Boeuf (Francja). Reszta preferuje NNN. Rozbijając to jeszcze na poszczególne marki, mieliśmy 2 zawodników w butach Madshusa (Bjoerndalen i Svendsen), 9 w butach Alpiny, 8 w butach Rossignola (wśród nich Martin Fourcade) i 8 od Fischera. Różnica na korzyść NNN jest więc znacząca. Co ciekawe, u większości zawodników z tym systemem, wiązania były marki Rottefella, poza kilkoma użytkownikami Fischera. Najwyraźniej tradycja wykonania robi swoje.

SNS czy NNN? blog o narciarstwie biegowym

U kobiet sytuacja wygląda podobnie. Jedynie Anastasyia Kuzmina (Słowacja), Evi Sachenbacher- Stehle (Niemcy) i dotychczasowa liderka PŚ Valj Semerenko (Ukraina) są zawodniczkami Salomona. Natomiast u reszty z systemem NNN siły prezentują się podobnie, jak u mężczyzn, czyli przewaga Fischera, przed Rossignolem, Madshusem i Alpiną. Zastanawiające może być to, że znacznie mniej kobiet decyduje się na Alpinę, bo są to tylko trzy zawodniczki (wśród nich Weronika Nowakowska- Ziemniak). Madshusa natomiast używają: Irina Starykh (Rosja), Synnoeve Solemdal (Norwegia) i Ann Kristin Aafedt Flatland (Norwegia). Wyniki obu biegów nie są zaskoczeniem. Wróciła dominacja Martina Fourcade i Tory Berger. Cieszy również dobra postawa Synnoeve Solemdal i Krystyny Pałki. Obudził się również Tarjei Boe, zajmując trzecie miejsce.

W Tour de Ski było już ciężej cokolwiek dojrzeć, a to z racji na olbrzymie opady śniegu, które utrudniały zawodnikom i zawodniczkom już samą w sobie morderczą wspinaczkę na Alpe Cermis. Wyniki wszyscy znamy, Norwegowie się cieszą, a ja od początku wiedziałem, że będzie to prawdziwy sprawdzian na bycie człowiekiem północy i się nie zawiodłem. Jedynie Petter Northug popsuł nieco sprawę, bo miało być całe norweskie podium, a tu dał się wyprzedzić Johannesowi Duerrowi- odkryciu tegorocznej edycji TdS. Nie zapominajmy jednak o moim imienniku Jespersenie, który jeszcze niedawno mówił, że na pokonanie Alpe Cermis jest za gruby. W takim razie strach pomyśleć, co by było, gdyby był chudszy. Sundby mógłby poważnie się bać, a tak wczoraj spokojnie pobiegł po swoje pierwsze zwycięstwo w Tour de Ski w karierze. Jeżeli chodzi o główny temat dzisiejszych rozmyślań, to w biegach narciarskich wygląda to tak. Widziałem, że Sjur Roethe i Tor Asle Gjerdalen biegli w butach Salomona. Podobnie Sami Jauhojärvi używa systemu SNS, bo biega w sprzęcie od One Way. Martin Johnsrud Sundby, Johannes Duerr i Petter Northug wybierają buty Fischera. Natomiast Chris Jespersen jest przedstawicielem Rossignola. Ponadto jest wielu zawodników z Alpiną, co daje w sumie znaczną przewagę systemu NNN wśród biegaczy narciarskich. Podobnie przedstawia się sytuacja w gronie kobiet. Warto dodać, że nasza jedyna reprezentantka we wczorajszym biegu- Paulina Maciuszek używa butów Salomona, zaś nieobecna w TdS Justyna Kowalczyk Fischera.

Można spekulować, który system wiązań do nart biegowych jest lepszy, ale to nie ma większego sensu. Amator na pewno nie jest w stanie zauważyć różnicy pomiędzy czuciem narty w wiązaniach SNS, czy NNN. Wszystko zależy przede wszystkim od butów i tego, jak się w nich czujemy. Stąd taki, a nie inny wybór zawodowców. Najwidoczniej buty, które wykonuje Alpina, czy też Fischer są po prostu lepsze od wyrobów marki Salomon. One Way natomiast wciąż nie może się przedrzeć do światowej czołówki, o czym świadczy fakt, że tylko jeden pucharowy zawodnik używa ich sprzętu. Również narty, na jakich ściga się zawodnik są nie bez znaczenia. Skoro przykładowo Svendsen i Bjoerndalen mają podpisaną umowę sponsorską z Madshusem, nie może być innego wyboru w kwestii butów, niż Madshus. I tu można też wysnuć kolejny wniosek, że wszystko kręci się wokół pieniędzy, więc liczą się tylko najbogatsze firmy, zdolne wydać dużo pieniędzy na kontrakty z najlepszymi zawodnikami. Na poziomie amatorskim natomiast, wybór należy tylko i wyłącznie do tego człowieka, który będzie na konkretnych nartach i w konkretnych butach biegał. A to, że Fischer wygrywa wszystkie testy na najlepsze narty to jedno. A to, że pierwsza zasada "How to be nordic" mówi: "Jak narty, to tylko Madshus. (...)", to drugie. I że do tych nart najlepiej pasują wiązania z systemem NNN, to trzecie. I wreszcie, że najlepsze buty robione są pod system NNN, to czwarte. Tak po prostu wygląda ten biegowy biznes.

Mieszane uczucia

Miał być dzisiaj ciekawy dzień. Najpierw 35 km techniką dowolną mężczyzn z Cortiny d'Ampezzo do Dobiacco w ramach cyklu Tour de Ski, później zawody biathlonowe w Oberhofie. Tak więc emocje gwarantowane. Jedno tylko mnie zastanawia. Dlaczego piszę teraz ten tekst, zbierając resztki rozsądku i nie mogąc jeszcze uwierzyć w to, co się stało? No właśnie. Miał być ciekawy dzień i był, tylko że nie w tą stronę, co trzeba.

Na początek Tour de Ski. Kobiety ścigały się na pętlach w Dobiacco, zaś mężczyznom przypadł prawdziwy klasyk tego cyklu, czyli 35- kilometrowa droga łącząca dwa włoskie miasta. Start odbywał się tak, jak do każdego biegu pościgowego, czyli zawodnicy byli wypuszczani na trasę ze stratami zgromadzonymi na dotychczasowych etapach. Cała przeprawa może wydawać się monotonna, ale co najważniejsze, jej okolica jest piękna. Tunele, jeziora i domy to wszystko, co stanowiło otoczkę rywalizacji. Dlatego dla mnie jest to etap szczególny, jeśli nie ulubiony. A do tego jeszcze ten las i znikający w nim biegacze. Taki stan rzeczy nie ułatwiał przekazu telewizyjnego i nic dziwnego, że helikopter nie wyłapał Austriaka Johannesa Duerra, który z dalekiej 34. pozycji dołączył do grupy będącej bezpośrednio za prowadzącym Martinem Johnsrudem Sundby. Dziś Norweg- lider TdS, bardzo mi zaimponował. Biegł samotnie od startu do mety, co nie jest łatwe i w dodatku potrafił utrzymywać przewagę około minuty nad grupą goniącą, w której znalazły się takie asy, jak Petter Northug, czy zeszłoroczny triumfator- Alexander Legkov. Jedynie kamera umieszczona na skuterze śnieżnym towarzyszyła prowadzącemu, pokazując jego idealną technikę biegu. Po całej przeprawie, w klasyfikacji generalnej Sundby ma przewagę 1 minuty i 3 sekund nad Northugiem oraz 1:08 nad Kanadyjczykiem Alexem Harveyem. Szczegółowe wyniki znajdziecie tutaj.

Po takiej biegowej uczcie przyszedł czas na biathlon, czyli sprinty w Oberhofie. Nie przepadam za tym miejscem. Zazwyczaj mgła, a dzisiaj nawet deszcz utrudniały zgodnie zmagania zawodnikom. Panuje tam jednak niesamowita atmosfera, stworzona przez kibiców, którzy tłumnie obstawiają trasę wszędzie, gdzie tylko się da. Wielu zawodnikom się to podoba i trudno się temu dziwić. Ja jedynie podziwiam tych ludzi na trybunach. Przyjdzie taki na zawody, stanie w górnym rzędzie i nie widzi trasy, bo mgła, nie widzi zawodników, bo mgła, nie widzi nawet telebimu, bo.. zgadnijcie co. A jednak stoją tłumy i kibicują, a nawet mokną w deszczu, jak dziś. Może bilety tanie, a może to wcale nie chodzi o biathlon, tylko o niemieckie piwo sprzedawane zapewne nieopodal trybun? Tego nie wiem, ale jak zdołam sprawdzić cokolwiek, to się tym podzielę. Jak już udało się coś z tej mgły wydobyć, to były to obrazy niezwykłe. Pudłujący trzykrotnie na stojąco Martin Fourcade, bezbłędny na stojąco Emil Hegle Svendsen i wcale nie padający trupem Christoph Stephan po przybyciu na metę.

Jedno szczególnie mnie ucieszyło. Po drugim strzelaniu prowadzenie objął Ole Einar Bjoerndalen, mimo łącznie przebiegniętych dwóch karnych rund. Nikt nie potrafił go wyprzedzić i tak już pozostało... na tym międzyczasie. Czyżby zanosiło się na długo oczekiwane 95. zwycięstwo? Nie tak szybko. Blisko był Emil Hegle Svendsen, który przy wybieganiu na ostatnie okrążenie tracił tylko 4 sekundy do króla. Przeczuwałem, że to może nie wystarczyć i na moje (i OEB) nieszczęście miałem rację. Jeden Norweg wyprzedził drugiego na mecie o (wait for it) 0,4 sekundy! Tak niewiele dzieliło króla biathlonu od odniesienia upragnionego zwycięstwa. Dosłownie odepchnięcie się kijami, szybsze założenie karabinu, czy coś podobnego zaważyło o tym, że zamiast wielkiego święta mam mieszane uczucia. Z jednej strony żal mi niezmiernie, że było tak blisko zwycięstwa Bjoerndalena, które w dodatku zabrał mu sprzed nosa kolega z reprezentacji. Z drugiej jednak strony wygrał Norweg i nie wypada się z tego nie cieszyć. Poza tym, to kolejne podium OEB w tym sezonie i już wiadomo, że jest on znacznie lepszy, niż poprzedni w jego wykonaniu. W rezultacie wyszło trochę tak, jakby ktoś dał mi nowiutkie kije One Way Premio 10, a później wbił mi je grotem prosto w serce. Radość, ale krótkotrwała i trochę zmącona wewnętrznym bólem. Tak przy okazji, widzieliście dziś na trasie nowe kije OW Premio HD? Do nich też mam mieszane uczucia. Kto nie widział, niech wejdzie na www.premiohd.com.

Podium dzisiejszego sprintu, czyli od lewej: Bjoerndalen, Svendsen, Fourcade.

Zobaczymy, jak będzie jutro, bo już o 12:30 panowie zmierzą się w biegu pościgowym. Bjoerndalen jest w dobrej sytuacji. Lubi tą specjalność, jest w niej wielokrotnym mistrzem świata i w dodatku często wygrywał w Oberhofie. Wszelkie statystyki przemawiają za królem. Wszyscy jednak doskonale wiemy, że w biathlonie statystykami się nie wygrywa i nic nie jest pewne do chwili przekroczenia linii mety. Tak więc, jedyne, co mogę dziś powiedzieć to: Lykke til Ole Einar!


Gdzie ta zima?

Każdy się pewnie zastanawia, po co została podjęta decyzja odnośnie zamiany dystansów i stylów na drugim etapie Tour de Ski w Oberhofie, tuż przed rozpoczęciem całej imprezy. Przypomnę, że zamiast 9 km kobiet i 15 km mężczyzn stylem klasycznym, dziś odbyły się sprinty techniką dowolną. A stało się tak dlatego, że włodarze FIS zaczęli czytać niniejszy blog i wzięli sobie do serca zasadę nr 9 z "How to be nordic", która głosi: "Człowiek północy zawsze będzie preferował technikę łyżwową". Stwierdzili zapewne, że z takim kodeksem się nie dyskutuje i w ostatniej chwili postanowili uczynić Tour de Ski prawdziwym sprawdzianem na bycie człowiekiem północy. Taka jest moja wersja wydarzeń i nic nie poradzę, że Justyna Kowalczyk, a wraz z nią połowa naszego kraju, uważa tę decyzję za krzywdzącą. Byli też tacy, którzy dopatrywali się spisku Norwegów przeciwko reszcie świata i domagali się bojkotu zawodów. Gdy to czytałem na rozmaitych portalach i forach, coraz bardziej zacząłem skłaniać się jednak ku mojej wersji, bo była bardziej prawdopodobna. Widocznie teorie spiskowe mają swoich zagorzałych zwolenników nie tylko w polityce...

Odejdźmy więc od orzekania, kto kogo skrzywdził i jak bardzo. Nie mam zamiaru też bawić się w specjalistę i stwierdzać, czy decyzja naszej zawodniczki jest właściwa, czy też nie. O tym wie ona sama. Zawsze powtarzam, że każdy sportowiec sam steruje swoją karierą i najlepiej czuje, co będzie w danym momencie najwłaściwszym rozwiązaniem. Tak też robię w tym przypadku. Może przez to zabraknie jedynie emocji w rywalizacji kobiet, choć dla mnie od zawsze bardziej interesujące i wyrównane były biegi męskie, więc na tym nie stracę. A teraz czas na prawdziwą przyczynę wszelkich zmian w Tour de Ski. Jest nią fatalna pogoda, która panuje w Oberhofie. Dodatnie temperatury, opady deszczu i mgła (to akurat zmora Oberhofu) spowodowały, że jeszcze do niedawna zawody miały zostać całkowicie odwołane. Wreszcie w niedzielę 22 grudnia zadecydowano, że zarówno prolog TdS, jak i styczniowe zawody biathlonowego Pucharu Świata będą rozegrane na tyle, na ile pozwolą na to warunki śniegowe. Jak widać, jesienno- wiosenna aura pozwoliła na niewiele. Nie było możliwe przygotowanie torów do stylu klasycznego, jak i dłuższej pętli. Po tym, jak zobaczyłem tą pozostałość śniegu na trasach, wcale się temu nie dziwię. Ciekawe, czy zdoła się utrzymać chociaż takie warunki na zawody biathlonowe i na jakich pętlach będą rozgrywane poszczególne biegi. No i jeszcze na domiar złego ta mgła. Ciężki jest ten sezon dla sportów zimowych.

Podobnie jest na naszym podwórku. Mistrzostwa Polski w biathlonie, przeniesione wcześniej z Jamrozowej Polany do Jakuszyc, w ogóle się nie odbyły. Nie było to jednak spowodowane brakiem śniegu, lecz katastrofalnymi warunkami pogodowymi w okolicach Zakopanego i prośbą złożoną przez działaczy tamtejszych klubów o przełożenie zawodów. Przepadła więc okazja do podziwiania najlepszych zawodniczek i zawodników na Polanie Jakuszyckiej? Nie do końca. Z uwagi na to, że obecnie jest to jedyne miejsce w Polsce, gdzie można odnaleźć resztki śniegu, na trening wybrały się tam nasze kadrowiczki, a wśród nich: Krystyna Pałka, Weronika Nowakowska- Ziemniak i Monika Hojnisz. Na facebooku pani Weroniki znalazło się nawet zdjęcie z dzisiejszego dnia i krótki opis warunków pogodowych. Natomiast w drugi dzień Świąt na jakuszyckich trasach można było spotkać Justynę Kowalczyk.

Jak w tym wszystkim ma się odnaleźć amator? Takie pytanie jest moim problemem wśród tych zabaw z pogodą. Wydaje mi się, że znalazłem na to sposób. Póki było to możliwe, jeszcze przed Świętami, biegałem w Jakuszycach. Później jednak komunikaty pogodowe i widok z kamery internetowej były na tyle tragiczne, że nie miałem zwyczajnie chęci się z tym męczyć. A skoro na dole panuje prawie wiosna, to od czego są nartorolki? Nigdy bym się nie spodziewał, że pod koniec grudnia będę odwiedzał rolkostradę w Sobieszowie w wiadomym celu. Przy okazji sprawdziłem, co się tam dzieje i wypatrzyłem, że szykowana jest wypożyczalnia nart. Gdyby tylko spadł śnieg, cały ośrodek miałby szansę pokazać się wreszcie z dobrej strony i zacząć rzeczywiście działać. A póki co można się tam jedynie wybrać na trening techniki, oczywiście łyżwowej. To pewnie wszystko spisek Norwegów :-)  

Gdy spadnie wystarczająco dużo śniegu, ten budynek zamieni się w wypożyczalnię nart...

... a ten asfalt zamieni się w ubitą trasę biegową.