Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiadomości z alkowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiadomości z alkowy. Pokaż wszystkie posty

Legenda żyje, duch umiera

"Gdy się nie wysypiam mam szczurzą twarz.
Niebo jest czarne, nie ma na nim gwiazd. (...)
I chodzę przez sen, pracuję przez sen,
Setki kilometrów robię kiedy śpię"

3 grudnia 2009 roku. Rozpoczyna się kolejny, długo oczekiwany sezon Pucharu Świata w biathlonie. Na starcie do biegu indywidualnego staje Ole Einar Bjørndalen- zwycięzca klasyfikacji generalnej za poprzedni sezon i zarazem dumny posiadacz żółtej koszulki lidera. Niestety, 20 km i cztery naprzemienne strzelania nie przynoszą mu szczęścia, przez co traci zaszczytny trykot, chciałoby się napisać "na zawsze". Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że za 6 lat znów będę oglądał wygrywającego i liderującego Króla Biathlonu, będąc jednocześnie gdzieś na północy Norwegii, kazałbym mu zmienić dilera, bo tak się też mówiło w czasach gimnazjalnych. Obie rzeczy stały się jednak faktem i 2 grudnia 2015 roku 41- letnia już legenda wygrywa wspomniany bieg indywidualny na otwarciu sezonu, dzięki czemu znów zakłada żółtą koszulkę. Przez wieczne niewyspanie spowodowane nocą polarną wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że 96. zwycięstwo pucharowe Ole Einara Bjørndalena to sen.


Doskonale wiem, że internety podają różne liczby na temat Króla Biathlonu, często nie licząc ostatnich Igrzysk Olimpijskich w Sochi. Dla mnie jednak nie ma to aż takiego znaczenia. Biathlonowe fakty, historie i wspomnienia zapisane w mojej głowie od zawsze kojarzą się z osobą Bjørndalena. To właśnie ta postać przesądziła o moim "wyborze" biathlonu. Nie będzie przesadą powiedzenie, że on jest jedną z przyczyn zdecydowania się na wyjazd do Norwegii, a jego obecność w moim liście motywacyjnym o dostanie się na obecne studia mogła mi nawet pomóc w zdobyciu miejsca na UiT. Wszystko to zbudowane jest na prawdziwej legendzie, wzorze do naśladowania i autorytecie, którego nigdy nie znałem, a który jednocześnie jest mi bardzo bliski. Wciąż nie potrafię sobie wyobrazić biathlonu bez niego. Był w nim od zawsze, od moich najmłodszych lat. Teraz, jak na ironię, kiedy muszę dorosnąć w Norwegii, wcale nie chcę tego robić. Pamięć cofa się do "dobrych czasów", w których Król zaznaczał swoją pozycję nieco częściej niż teraz, a jedynym zmartwieniem było złe wytypowanie wyników na biathlon.pl. Niby świat się zmienia i wszystko wokół nas się starzeje będąc zastępowanym przez coś nowego, lecz jednocześnie nie dotyczy to OEB. Wystarczy spojrzeć, ile tekstów z tą etykietą znajduje się na tym blogu. I tak długo, jak będzie ich przybywało, tak długo będzie to miało sens. Pozostanę taki sam, bo niektórzy ludzie mówią, że jak przestajesz się interesować tym, co dotychczas było dla ciebie najważniejsze, to dorastasz. W takim razie ja nie chcę dorosnąć.


A najlepsze jest to, że nie będzie drugiego Bjørndalena. Nawet Norwegia nie będzie w stanie wydać na świat tak zmotywowanego człowieka w dzisiejszych czasach. Kojarzycie może takie powiedzenie, że Norwegowie rodzą się z nartami na nogach? Każdy tak myśli o tej nacji, będąc przekonanym o jej wielkiej miłości do biegówek (jak ja nie lubię tego słowa...). Tak było może kilka, kilkanaście lat temu. W piątek, gdy pani D. od norweskiego pytała nas, czym jest dla nas "typisk norsk", opowiedziałem właśnie o zasłyszanym powiedzeniu. Ku mojemu zaskoczeniu zaprzeczyła, tłumacząc obecną sytuację z punktu widzenia nauczyciela młodzieży na poziomie gimnazjalnym. Choć sport zajmuje w Norwegii ważną pozycję, patrząc na codzienną liczbę tematycznych artykułów w gazetach, to nie koniecznie jest to zawsze sport zimowy. Znana ze swojego wysokiego poziomu szkoła średnia w Alcie o profilu sportowym zrzesza coraz więcej piłkarzy w ostatnim czasie niż przedstawicieli innych dyscyplin. Ponadto młodzież nie jest już tak chętna do uprawiania narciarstwa biegowego. Choć pozostaje tradycja dalekich wypraw i zakładania nart na Wielkanoc, to brakuje prawdziwych, wytrwałych talentów. Sam system szkolenia też nie współpracuje z dzisiejszymi "trendami". Młodzież często traktowana jest na jednym poziomie, bez względu na stopień umiejętności i zaangażowania. Trener nie ma prawa powiedzieć do jednego z uczniów: "ty jesteś jednym z najlepszych, przyłóż się bardziej, trenuj więcej, to będą z ciebie ludzie". Przez to nie ma odpowiedniej stymulacji do działania młodego człowieka, skoro i tak wszyscy dostaną to samo. Jednocześnie porównywanie się z innymi tkwi w ludzkiej naturze, więc nie da się tego zatrzymać zasadami. Owszem istnieje granica pomiędzy zdrową a niezdrową rywalizacją i to na ten aspekt powinno zwracać się uwagę, ucząc właściwych zachowań. Dopiero w przypadku dostawania ewentualnego miejsca w kadrze zaczyna się pewna selekcja, ale z powodu sporego finansowania wciąż nie trzeba być tym "naj", aby znaleźć się w zespole. To z jednej strony dobrze, że nie brakuje Norwegom pieniędzy, tak jak choćby my mamy z tym problemy, ale z drugiej strony brakuje elementu jakim jest odpowiednia konkurencyjność.  "Po co mam być najlepszy, skoro bycie dobrym wystarcza?". A powodem, dla którego rywalizacja jest szczególnie ważna w dzisiejszych czasach, jest ogromna popularność gier komputerowych i niestety używek, zwłaszcza nikotynowego wyrobu zwanego snus. Wszystko to, w połączeniu z faktem, że młodzieży zwykle nie brakuje funduszy na takie przyjemności, wpływa na spadek zainteresowania sportem. Wystarczy przypomnieć, że Bjørndalen pochodził z biednej rodziny, więc biathlon był dla niego sposobem na zrealizowanie się w lepszym życiu. Ponadto starty i treningi są dla niego wszystkim, przysłaniając czasem nawet życie osobiste i rodzinę. Jego małżeństwo z Nathalie Santer nie było udane, najprawdopodobniej z wielu powodów, a skłonność do samotniczego trybu życia jest cechą ludzi szczególnie silnych i zmotywowanych do osiągnięcia prawdziwego sukcesu. Siedząc w swoim pokoju na Północy wiem, że raczej nie jest to moją mocną stroną.


Obym nie miał racji, ale po odejściu braci Bø, co na szczęście jeszcze długo nie nastąpi, Norwegia może mieć spory problem z wynikami nawiązującymi do starych, dobrych czasów. I nie pomoże nawet przypomnienie sobie starego i nieznanego już wtedy powiedzenia, że Norwegowie rodzą się z nartami na nogach. Będzie zwyczajnie za późno, by naprawić błędy z przeszłości. Nowoczesne, rozwinięte społeczeństwa, do których z pewnością należy Norwegia, mogą kiedyś przeżywać regres kultury sportowej. W tym całym "dobrym życiu", gdzie niczego nie brakuje, spada w ludziach chęć sięgania po więcej, przez co długodystansowa motywacja jest raczej czymś nieosiągalnym. Jednocześnie tym samym społeczeństwom nie brakuje pracowitości. Część twierdzi, że pracuje, bo chce, a nie musi. Pieniądze nie są jedynym wyznacznikiem poszukiwań pracy, a pierwszym pytaniem zadawanym przez twoich znajomych po znalezieniu nowej posady jest "trives du?", czyli zwyczajnie: "podoba ci się tu?". Paradoksalnie więc taka sytuacja nie zawsze musi współpracować z ważną rolą sportu, przez co kolejne bogate pokolenia nie będą aż tak chętne do poświęcenia CAŁEGO życia dla czegoś, co wcale nie musi się udać, a dobre rezultaty często nie przychodzą od razu. Bo przecież zawodowstwo to nieustanna walka o swoje i nikt nie wręcza medali każdemu, kto przyjechał na zawody Pucharu Świata. To nie norweskie przedszkole, żeby tak robić.


I tym samym dochodzimy do konkluzji rozważań na temat wielkiego biathlonisty, która szokuje samego mnie, wybudzając z ciągłej senności. Za kilka lat, gdy już "dorosnę", a po Bjørndalenie pozostaną statystyki i wspomnienia, wraz z nim może odejść dobry duch sportu i nawet Norwegia wale nie musi pozostać rajem, w którym na pewno zrealizuję swoje plany ściśle związane z tą dziedziną. Świat zawsze był chory na niesprawiedliwość, a jest to szczególnie widoczne w czasach niewyobrażalnego rozwoju, kiedy praktycznie co sezon zmieniają się konstrukcje nart i waga butów. Wystarczy znów przywołać Króla Biathlonu, którego kariera trwała przez dwie rewolucyjne dla tej dyscypliny dekady. Pytanie tylko brzmi: jak daleko jesteśmy w stanie zajść, nie tracąc tego, co najważniejsze? Spróbujmy więc dotować polskie sporty zimowe, zaangażujmy się i wyłówmy następców Tomasza Sikory i Justyny Kowalczyk. Jesteśmy o tyle w dobrej sytuacji, że potrzebujemy tylko finansów, bo nie musimy naprawiać naszej młodzieży (jeszcze...), choć kto wie, co przyniesie czas. A jak będzie trzeba, to i ja pomogę, przyjadę i wejdę cały w to bagno, by zrobić z niego rafinerię. I nawet Norwegów czasem uda się pokonać, bo drugiego Bjørndalena już nie będzie, co właśnie udowodniłem. Choć nie jestem pewien, czy nie pisałem tego przez sen.

Wszystkie przypadki pana F

Święta bez rodziny się nie liczą. To samo pomyślała biathlonowa rodzina, a właściwie jej gwiazdy, spotykając się w zeszły weekend w odległym rosyjskim Tyumeni. Celem pokonania tysięcy kilometrów nie było oczywiście zwyczajne spotkanie, lecz zawody- Champions' Race (oryginalnie gonka czempionow- Гонка Чемпионов, że niby umiem pisać cyrylicą). Zawody zostały w pewien sposób połączone z rozgrywanym corocznie Pucharem Gubernatora Regionu Tyumen, dlatego w dwudniowych zawodach mogliśmy zobaczyć mnóstwo osobistości. Zazwyczaj o tej porze tylko tam panują jakiekolwiek warunki zimowe. I choć tym razem podobne zawody można by było rozegrać choćby w Jakuszycach, to tradycyjnie przyszedł czas na rosyjską wiosnę biathlonową.

W sobotę, pierwszego dnia zmagań, rozegrano wspomniany już Puchar Gubernatora. Pamiętam, że już kiedyś miałem do czynienia z takimi zawodami i za każdym razem mnie one zaskakują. Zasady może i są proste jak budowa czołgu T55, ale nie sposób nie dziwić się ich funkcjonowaniu. Otóż, bieg to tak zwany mega mass start z ośmioma strzelaniami (!), dystansem odpowiednio 15 km i 20 km dla pań i panów, w którym może wystartować do 60 zawodników. Nie wymyśliłem sobie żadnej z tej rzeczy, a prima aprilis już dawno minął, tak więc gdzie jest haczyk? Strzelnica ma 60 stanowisk? Nic bardziej mylnego. Ktoś, kto to wymyślił, miał najwyraźniej więcej oleju w głowie niż wódki, co w tamtych rejonach nie jest takie oczywiste. Postaram się wytłumaczyć formułę tego ciekawego biegu. Tak więc mamy start, 60 zawodników wybiega sobie na trasę w jednym momencie, po czym wkrótce wszyscy zbliżają się do strzelnicy. I teraz następuje najlepsze: numery od 1 do 30 wykonują pierwsze strzelanie, a pozostałe biegną na drugą rundę. Po następnej pętli, pokonanej przez obie grupy, mamy wymianę, czyli 31-60 strzelają, a 1-30 biegną bez strzelania. Zgodnie z założeniem kogoś, kto to planował, po tym zabiegu wszystko wraca do "normy", czyli każde kolejne strzelanie odbywa się na końcu każdego okrążenia. Różnice czasowe są bowiem na tyle duże, że nie powinno być problemu z wyzerowaniem strzelnicy na czas, kiedy zawodnicy zajmujący dalsze miejsca przybiegną na swoją próbę. Wygląda to trochę tak, jak w biegach na dochodzenie Pucharu Świata z tym, że można zdobyć większą przewagę z racji na spory dystans. I tak mijają pierwsze cztery strzelania w postawie leżąc. Zaraz po czwartej próbie, każdy podbiega do specjalnego stanowiska, w którym ładuje cztery magazynki na strzelania w postawie stojąc. Zazwyczaj następuje również wymiana nart, czyli procedura podobna do tej, którą oglądamy w biegach narciarskich w skiathlonach i pięćdziesiątkach/trzydziestkach. 
Moment pit stopu Martina Fourcade.
Chyba nie trzeba tłumaczyć, jak przebiega dalsza część zawodów. Ogólnie rzecz biorąc, zasady w praktyce działają i chętnie obejrzałbym kiedyś taki bieg w ramach Pucharu Świata.

W zawiłościach mega mass startu nie tylko kibice mogą się zgubić. Na przykład Martin Fourcade, podczas ostatniego strzelania, wyłączył sobie w głowie licznik pudeł, przez co zamiast na karną rundę, wybiegł na ostatnie okrążenie. Na szczęście zauważył w porę swój błąd (lub też usłyszał wrzawę na trybunach) i wrócił się do ogródka Andresena. Ten błąd kosztował go jednak zwycięstwo na rzecz Antona Shipulina. Trzecie miejsce, ku uciesze zgromadzonych kibiców, zajął przedstawiciel miejscowego klubu- Evgeniy Garanichev. Poniżej szczegółowe wyniki, życzę dobrej zabawy przy rozszyfrowywaniu nazwisk.
Zgadza się, na 6. miejscu jest Ole Einar Bjørndalen. O powodzie jego przyjazdu do Tyumieni dowiecie się w dalszej części tekstu.
Wśród pań najlepsza była Darya Domracheva (i już wszyscy wiedzą, czemu przyjechał Ole Einar). Walkę z Białorusinką podjęła właściwie tylko Darya Virolaynen, dzielnie trzymając się z przodu aż do ósmego strzelania. Duża liczba karnych rund nie pozwoliła natomiast Kaisie Makarainen na odniesienie sukcesu. Finka mimo 6 karnych rund zdołała jednak zająć trzecie miejsce. Niespodziankę w postaci 8. miejsca sprawiła Svetlana Sleptsova, o której biathlonowy świat zdążył już chyba zapomnieć. Poniżej szczegółowe wyniki.

Dwie Włoszki, które przyjechały na weekend mistrzów, to Karin Oberhofer i Dorothea Wierer. W mega mass starcie zajęły odpowiednio 6. i 7. miejsce. 
W niedzielę przyszedł czas na zawody Champions' Race, które znamy z poprzednich lat z Moskwy (edycja 2013, edycja 2014). Tradycyjnie po konkursie strzeleckim odbyły się biegi masowe z dwoma strzelaniami. Wygrali ponownie: Anton Shipulin i Darya Domracheva. Na szczęście tym razem literki były normalne, więc można było wszystko wyczytać.


Po mass startach biathloniści dobrali się w pary. I tak oto, pierwszą parę stanowili państwo Bjørndalen, znaczy przepraszam- Darya Domracheva i Ole Einar Bjørndalen. Za nimi Ekatarina Yurlova z Antonem Shipulinem, Nadezhda Skardino z Martinem Fourcade i tak dalej (screen poniżej). Dodam tylko, że wcześniej na podobne imprezy jako jedyny Norweg jeździł Emil Hegle Svendsen, ale ma chyba dość tego sezonu, a i sam król biathlonu ma dodatkowy powód, aby się na nich pojawiać.

W biegu par każdy biegł po dwie zmiany, przy czym rozpoczynały panie. W tej konkurencji znowu narozrabiał Martin Fourcade. Dobiegając do strefy zmian, podciął Garanicheva, który zaś wpadł na partnerkę Francuza. Skardino upadła z impetem na śnieg, łamiąc przy tym swój karabin.
Moment zderzenia Garanicheva ze Skardino. Przez to również Karin Oberhofer miała problem z odebraniem zmiany od Rosjanina.
Skardino jakoś dobiegła do pierwszego strzelania, które jednak zupełnie odpuściła i od razu udała się na 5 karnych rund. Przed próbą w postawie stojąc Martin postąpił zgodnie z duchem fair play i pożyczył swój karabin Białorusince. Dzięki temu, jej strzelanie było w ogóle możliwe. Jakby wypadków było mało, przy wyruszaniu na ostatni odcinek, Fourcade złamał jeden z kijków. Nawet szybka wymiana nie uchroniła pary przed zajęciem ostatniego miejsca. Tyumen był zdecydowanie pechowym miejscem dla młodszego z braci Fourcade. Starszy natomiast poradził sobie całkiem nieźle, zajmując drugie miejsce w parze z Daryą Virolaynen. Ustąpili tylko świetnej i skutecznej dwójce Rosjan- Shipulin i Yurlova. Podium uzupełniła reprezentacja Słowenii w osobach Jakova Faka i Teji Gregorin.
Podium w komplecie.
Tuż za podium znalazła się para Domracheva/Bjørndalen, następnie Oberhofer/Garanichev, Vitkova/Slesingr, Wierer/Lindstroem, Makarainen/Moravec, Semerenko/Beatrix i wreszcie Skardino/Fourcade. Dobrze było zobaczyć po raz ostatni biathlonistów w akcji, zanim udadzą się na zasłużony odpoczynek. W parze z mega mass startami dało to prawdziwie królewskie zakończenie sezonu. Wszystko relacjonował w telewizji sympatyczny, olbrzymi komentator z Rosji.
Za biurkiem nie wygląda na tak dużego człowieka, ale z powodzeniem mógłby służyć za niedźwiedzia z ikony rosyjskiego sportu. 
A jak ktoś przegapił transmisje i chciałby zobaczyć biegi w Tyumeni, może je odtworzyć za pomocą poniższej playlisty.

Pakujemy torby, czyli koniec sezonu biathlonowego

Wydarzeń z ostatniego weekendu mogłoby spokojnie wystarczyć na przynajmniej tydzień. Dość powiedzieć, że przede wszystkim skończył się sezon biathlonowego Pucharu Świata oraz kilku innych sportów zimowych, to jeszcze odbył się następny etap Swix Ski Classics, czyli Birkebeinerrennet. Zima zniknęła z ekranów telewizorów w wielkim stylu. No prawie zniknęła, bo pozostanie jeszcze finałowy odcinek biegów Worldloppet oraz mistrzostwa krajowe w biathlonie, które będzie można śledzić w internetach. Tak, czy inaczej "teraz stary śnieg odchodzi gdzieś", jak zaintonował Fisz na piątkowym koncercie we Wrocławiu. Czas, aby zawodnicy powoli pakowali swoje torby i powracali do domów. I wypadałoby to jakoś wszystko podsumować, ale ja tego nie zrobię. A przynajmniej nie od razu.

Bo kogo satysfakcjonowałby długi post wypełniony wszelkiego rodzaju suchymi statystykami? Kto zajmowałby się tym akurat teraz, kiedy wszystko jeszcze świeżo pozostaje w pamięci? Paradoksalnie potrzeba statystyk jest największa przed rozpoczęciem sezonu, a nie po jego zakończeniu. Poza tym, wszystkie klasyfikacje są na oficjalnej stronie IBU, stąd ich skopiowanie tutaj byłoby tyleż niepotrzebne, co nieoryginalne. Z obowiązku napiszę tylko, że w klasyfikacji generalnej zwyciężyli: Darya Domracheva i Martin Fourcade. Te same nazwiska wygrały klasyfikację sprintu. Mała kryształowa kula za bieg pościgowy przypadła Kaisie Makarainen i Martinowi Fourcade. W biegu indywidualnym najlepsi byli: ponownie Kaisa Makarainen i Sergey Semenov. Bieg ze startu wspólnego należał do Franziski Preuss oraz Antona Shipulina. Klasyfikację sztafet mieszanych wygrała Norwegia. Wśród kobiecych sztafet najlepsze były Czeszki, zaś wśród mężczyzn Rosjanie. To tyle, jeśli chodzi o suche fakty.

A skoro wcześniej wspomniałem o pakowaniu toreb, to może ktoś z Was zastanawiał się kiedyś, co biathloniści zabierają ze sobą w długą podróż podczas sezonu Pucharu Świata? Jeżeli tak, to już nie ma takiej potrzeby. Korzystając z okazji, że wkrótce biathlonową rodzinę czeka długa rozłąka, Jerry Kokesh postanowił przejść się z kamerą po pokojach hotelowych niektórych zawodników i wypytać, co kto wozi w walizce. Efekt możecie zobaczyć poniżej.



Coś dużo wolnego miejsca ma Kaisa Makarainen w swojej torbie i wydaje mi się, że zostawiła je dla wielkiej kryształowej kuli. Niestety Finka nie powtórzyła sukcesu sprzed roku. Zamiast tego, pozostały jej dwa mniejsze kryształy. Najwyraźniej nadbagaż ma tym samym Darya Domracheva. Białorusinka jeszcze nigdy nie zdobyła Pucharu Świata za klasyfikację generalną i najpewniej nie była na to przygotowana. Myślami będąc już przy pakowaniu i planując, ile miejsca będzie potrzebować, omal nie straciła dużej kryształowej kuli podczas biegu na dochodzenie. Przy drugiej wizycie na strzelnicy pomyliły jej się postawy strzeleckie i zamiast się położyć, Darya miała zamiar wykonać strzelanie na stojąco. Na szczęście krzyki publiczności wyprowadziły ją z błędu.
Typowa Domracheva podczas strzelania w postawie leżąc.
Taka niespotykana sytuacja przydarzyła się Białorusince nie po raz pierwszy. Kilka sezonów temu w Oberhofie popełniła ten sam błąd, który od tego czasu był kilkukrotnie przywoływany przez Krzysztofa Wyrzykowskiego podczas transmisji. Specjalnie dla niego Domracheva powtórzyła wyczyn, odświeżając swój popisowy numer, podobnie jak Tworzywo zrobiło z Wiosną 86. Zupełnie inny problem ma Martin Fourcade. Oprócz tego, że brat Simon musi podróżować w plecaku kolegi z reprezentacji, to jeszcze w jego walizce pojawiła się pewna nowa rzecz. Nie mówię tu o żadnej z kryształowych kul, bo bywały sezony, kiedy to Francuz wracał z Khanty- Masiyska jeszcze bardziej obładowany. Chodzi o książkę i to nie byle jaką- "Papa debutant". Najwyraźniej Martin i jego partnerka oczekują dziecka lub poważnie je planują. Jerry Kokesh sprytnie przemycił nam tę informację pod koniec filmu. Tak więc Martinowi należą się gratulacje (chociaż kto wie, w końcu jako sportowiec rzadko bywa w domu).


I tak jak Martin Fourcade czyni plany na przyszłość, tak każdy mimo wszystko wybiega myślami do następnego sezonu. Kaisa Makarainen nie jest pewna, czy pojawi się jeszcze w ogóle na trasach, Norwegowie liczą na radykalną poprawę wyników zarówno męskiej, jak i żeńskiej kadry, zaś Ameryka Północna nie może się doczekać, aby znów gościć biathlonowy Puchar Świata. Również na naszym podwórku na wiosnę kwitną nadzieje i rozczarowania. Weronika Nowakowska- Ziemniak prezentowała ostatnio w Dusznikach- Zdroju medale Mistrzostw Świata. Natomiast Jakuszyce już wiedzą, że w najbliższym sezonie nie przyjmą zawodów PŚ w biegach narciarskich, bo od ostatniego razu niczego nie poprawiono. A ja powoli zbieram się do Alty, choć nart jeszcze nie pakuję. W pewnym sensie kolejna zima już się zbliża. Bo jak szybko minął ten sezon, tak szybko nastanie następny. Czas biegnie nieubłaganie i adekwatnym podsumowaniem będą tu słowa Roberta Górskiego, który zwykł mawiać: "Od samego początku zbliżamy się do końca". Święta racja.

Najmłodszy mistrz świata i jego brat

Skoro zmiana nazwy wywołuje takie zdarzenia w biathlonie, to będę ją przeprowadzał codziennie. W dzisiejszych biegach sprinterskich na Mistrzostwach Świata w Kontiolahti nastąpiło tyle pięknych i historycznych chwil, że do opisania każdej z nich potrzebny by był osobny post. Trudno jednak pozostać wobec tego obojętnym i choćby drugie tyle wydarzyło się jutro, już teraz postanowiłem o tym napisać.

Zacznę od biegu mężczyzn, który odbył się jako pierwszy. Jeżeli ktoś nie przewidywał żadnej dramaturgii i twierdził, że kandydat do zwycięstwa jest tylko jeden, został zawiedziony przez pogodę. To właśnie warunki atmosferyczne dodały trochę dramaturgii do zawodów, czyniąc strzelanie tak trudnym, że równie dobrze biathloniści mogliby je wykonywać w pozycji tzw. "na Schwarzeneggera", nie patrząc w przyrządy celownicze. Odbiło się to na takich znakomitościach, jak Martin Fourcade, Ole Einar Bjoerndalen, czy Emil Hegle Svendsen. Dwaj pierwsi zakończyli rywalizację z trzema karnymi rundami, zaś ostatni z czterema w pakiecie z "naiwnie" wyglądającym upadkiem (film poniżej).



Trzeba przyznać, że trasa w Kontiolahti też nie należała dziś do najprzyjemniejszych. Wszystko razem złożyło się na selektywność, która jest ogromnie istotna podczas zawodów rangi mistrzowskiej. Dyspozycja dnia, wyśmienite przygotowanie, a czasem szczęście decyduje tu o sukcesie. Wszystkiego nie zabrakło dziś młodszemu z braci Boe. Johannes Thingnes nigdy nie przegrał w Kontiolahti przed dzisiejszym startem i na razie nie wygląda na to, aby miało się to zmienić. Dziś stał się najmłodszym w historii biathlonowym mistrzem świata. Jego starszy brat Tarjei zatroszczył się o inny rekord. Zdobywając brązowy medal wpisał rodzinę Boe jako pierwszych w historii braci na podium w indywidualnej konkurencji MŚ. Tomasz Jaroński jeszcze dawno temu powiedział, że Boe to skrót od "Bjoerndalen Ole Einar" i stąd bierze się talent tych zawodników. Dziś do tego wracam i odnoszę wrażenie, że w tej niewinnej grze słów kryje się jakaś prawda.
Szczęśliwi bracia na konferencji prasowej.
Ten, który znalazł się pomiędzy dwójką Boe, długo czekał na swoje pierwsze podium w karierze. Tym lepiej się złożyło, że nastąpiło ono na Mistrzostwach Świata. Nathan Smith, jak sam przyznał na konferencji prasowej, nigdy nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. A niepotrzebnie, bo już kilkukrotnie, nawet w tym sezonie, kręcił się blisko podium. Również rok temu na IO w Sochi notował dobre wyniki dla Kanady wraz ze swoim kolegą Jean- Philippem Leguellec. Dziś jego starania zostały ukoronowane srebrnym medalem, pierwszym w historii dla Kanadyjczyka. Wcześniej bowiem podobne sukcesy odnosiła tylko biathlonistka z tego kraju- Myriam Bédard. Od dziś również mężczyźni mogą się pochwalić wynikami na wielkich imprezach.
Nathan Smith podczas konferencji prasowej.
Bieg pań przebiegał w jeszcze trudniejszych warunkach. Do wiejącego wiatru dołączył padający śnieg. Pudeł na strzelnicy było więc jeszcze więcej, zwłaszcza podczas prób w postawie stojąc. Podobnie jak u panów, zupełnie pogubiły się faworytki. Darya Domracheva i Kaisa Makarainen zaliczyły po pięć karnych rund i zajęły dalekie miejsca. Nikt, oprócz jednej zawodniczki, nie był w stanie strzelać bezbłędnie. Na nasze szczęście tą jedyną celną biathlonistką była Weronika Nowakowska- Ziemniak. Wyśmienite strzelanie oraz dobry bieg, wbrew niechęci do trasy w Kontiolahti, przyniosły jej pierwsze podium w karierze, czyli srebrny medal Mistrzostw Świata. Historia podobna do Smitha, ale znacznie nam bliższa. Na konferencji prasowej zaznaczała, że być może jest najszczęśliwszą z medalistek. Wcześniej przypuszczała, że będą to jej ostatnie Mistrzostwa Świata. Tymczasem przy tym sukcesie może zmieni zdanie. Z pewnością liczy na to teraz każdy kibic biathlonu.

Weronika Nowakowska- Ziemniak na pierwszej konferencji prasowej dla podium.
Szybsza od reprezentantki Polski, mimo jednego pudła na strzelnicy, była tylko powracająca po przerwie macierzyńskiej Marie Dorin- Habert. Francuzka miała koszmarny poprzedni sezon. Przystępowała do niego w bardzo wysokiej formie, jednak złamana kostka podczas treningu przed pierwszymi zawodami w Oestersund pogrzebała wszelkie plany na starty. Kontuzja umożliwiła jej zajęcie się rodziną. I tak oto, niedługo po Igrzyskach Olimpijskich w Sochi, pojawiła się informacja o ciąży. Marie urodziła córkę we wrześniu, zaś do startów powróciła w tym sezonie w styczniu, nastawiając się przede wszystkim na Mistrzostwa Świata. Opłaciło się, co widać po złotym medalu wywalczonym w sprincie. Z pewnością takie "zadośćuczynienie" za odniesioną kontuzję ją usatysfakcjonuje. Tytuł mistrzyni świata jest jej pierwszym takim osiągnięciem w karierze. Francja tym samym ma kolejną zdobywczynię tego tytułu po Sylvie Becaert i Florence Baverel.
Marie Dorin- Habert.
Brązowy medal w sprincie zdobyła Valj Semerenko. Można powiedzieć, że to nazwisko tradycyjnie już zameldowało się na podium wielkiej imprezy. Zmienia się tylko imię, bo czasem jest to właśnie Valj, a czasem Vita. Tym razem pod nieobecność Vity, swoje zadanie wykonała druga z sióstr. Warto odnotować również 5. miejsce Krystyny Guzik z jedną karną rundą oraz 7. miejsce Magdaleny Gwizdoń z dwoma karnymi rundami. W pościgowym będzie się działo...

Tyle się działo, że nawet prawie zabrakło dnia na podsumowanie. Jeżeli dalej mają tak wyglądać Mistrzostwa Świata w Kontiolahti, to choćbym miał umrzeć z przepracowania, chcę takich emocji, o których warto pisać. A przecież jutro jeszcze ciekawsze biegi pościgowe i legendarny Bieg Wazów (Vasaloppet) o nieludzkiej porze (8 rano). Najwidoczniej dobre rozstrzygnięcia zapadają wtedy, gdy się ogląda biathlon z byłym zawodnikiem ;-)

Karaoke i mistrzostwa krajowe, czyli końcówka sezonu zawodowców

Sezon Pucharu Świata się zakończył, co jednak nie oznacza końca jakichkolwiek zawodów biathlonowych i biegowych. W zeszłym tygodniu odbyły się Wojskowe Mistrzostwa Świata, w których Polska zdobyła złoty medal w klasyfikacji drużynowej biathlonistek. Ponadto Krystyna Pałka zdobyła brąz w biegu sprinterskim. Ale zanim zdarzyło się to wszystko, był jeszcze czas na świętowanie zakończenia PŚ w gronie najlepszych. W Oslo mieliśmy więc sporą imprezę z udziałem gwiazd biathlonu. Między innymi działy się tam takie rzeczy, jak w filmie poniżej, czyli karaoke, tańcząca Tiril Eckhoff, a spostrzegawczy dostrzegą nawet przebranego za kobietę Bjoerna Ferrego (czyżby nowe hobby po zakończeniu kariery? ;)). Ale trzeba przyznać, że Johannes i Emil stworzyli świetny duet rockowy. Szczególnie EHS chciał na pewno odreagować średnio udany sezon...



Po wszystkim miały miejsce mistrzostwa krajowe. W Szwajcarii rywalizację zdominowały: Elisa i Selina Gasparin oraz Benjamin Weger, wygrywając sprinty i biegi masowe. Włosi rozegrali te same konkurencje, w których wygrywali odpowiednio: Lukas Hofer i Michaela Ponza oraz Dominik Windisch i Karin Oberhofer. Francja to oczywiście zwycięstwa Martina Fourcade, zaś wśród pań niespodziankę w biegu ze startu wspólnego sprawiła Jaquemine Baud, zdobywając złoto. Mistrzostwami Austrii zakończył swoją karierę Christoph Sumann, pozostając jednak bez medalu. W Norwegii biathloniści walczyli o medale w Voss. W biegach indywidualnych wygrywali: Johannes Thingnes Boe oraz Marte Olsbu. W sprincie triumfował znów młody Boe oraz Tora Berger. Na swoich ostatnich w karierze Mistrzostwach Norwegii Tora zdobyła jeszcze złote medale w biegu masowym i sztafecie. Jasiowi się to nie udało, bo o ile sztafetę wygrał jego klub Sogn og Fjordane SSK, o tyle w biegu ze startu wspólnego nie zdobył żadnego medalu. Zwyciężył Kristoffer Langoeien Skjelvik. Pełne wyniki możecie zobaczyć tu. Warto zwrócić uwagę, że w Mistrzostwach nie startowali: Ole Einar Bjoerndalen, Emil Hegle Svendsen (podobno po dyskotece w Oslo nikt go nie widział, pewnie leczy kaca), Tarjei Boe, Lars Berger oraz Alexander Os. Nieobecność dwóch ostatnich była spowodowana startem w Wojskowych Mistrzostwach Świata, gdzie w biegu na 15 km złoto zdobył właśnie Berger.

Biegacze narciarscy ścigali się w Gålå. Program zawodów obejmował sprinty drużynowe oraz biegi na 30 km i 50 km stylem dowolnym. Niespodzianek nie było. W maratonach triumfowali: Marit Bjoergen przed Therese Johaug i Kristin Stoermer Steirą oraz Martin Johnsrud Sundby, który wyprzedził Daniela Myrmaela Helgestada oraz Simena Andreasa Sveena. Kompletne wyniki znajdują się pod tym linkiem.

Warto odnotować, że również w Stanach Zjednoczonych odbyła się wiosenna seria mistrzostw krajowych w Anchorage. Wśród nich był dobrze nam znany Noah Hoffman, który zwyciężył w biegu na 15 km techniką dowolną oraz był drugi w 50 km klasykiem (co i tak dało mu mistrzostwo, bo wygrał zawodnik spoza USA). Wśród kobiet triumfowały: Kikkan Randall na 10 km oraz Sadie Bjornsen na 30 km. Poza tym odbyły się sprinty klasykiem, które wygrali: Randall i Reese Hanneman.

Wracając do biathlonistów, to czeka ich jeszcze pokazowa impreza Champions' Race w Moskwie. Gwiazdy, jakie zobaczymy 5 kwietnia na stadionie olimpijskim to: Martin Fourcade, Simon Fourcade, Emil Hegle Svendsen, Dominik Landertinger, Simon Schempp, Jakov Fak, Ondrej Moravec, Bjoern Ferry, Tora Berger, Kaisa Makarainen, Darya Domracheva, Gabriela Soukalova, Marie Dorin Habert, Valj Semerenko, Vita Semerenko, Selina Gasparin. Ostatnim punktem w sezonie będzie Puchar Rosji w Tyumieniu z bardzo ciekawymi konkurencjami. A później zasłużony odpoczynek przed powrotem do treningów i letnich zmagań. Nie zabraknie oczywiście Mistrzostw Świata w biathlonie letnim oraz zawodów na nartorolkach w Sandnes, czyli Skifestivalen Blink pod koniec lipca. Wciąż więc będzie wiele emocji.

Wszystko zostaje w rodzinie

Jest kolejny medal dla Norwegii! Brąz zdobyła Tiril Eckhoff w biegu ze startu wspólnego na 12,5 km. Sprawiła wszystkim miłą niespodziankę, choć ja od początku zmagań widziałem w niej kandydatkę do podium. Dokonała tym samym tego, co nie udało się jej starszemu bratu.

Jak zapewne wiecie, dzisiejsza bohaterka jest siostrą byłego biathlonisty Stiana Eckhoffa, który nigdy nie zdobył medalu na Igrzyskach Olimpijskich. Startował w Turynie, gdzie jego najlepszym miejscem była 16. lokata uzyskana w biegu indywidualnym i sprincie (taki przypadek). Biegał w norweskiej sztafecie, z którą na tej imprezie zajął 5. miejsce. Natomiast jedyny posiadany medal Mistrzostw Świata to złoto zdobyte w sztafecie w 2005 roku. Jego najlepszym sezonem był 2004/2005, kiedy to zwyciężył w sprincie w Oestersund, zaś w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata uplasował się na 11. pozycji. Zakończył karierę po nieudanym sezonie 2008/2009 (67. miejsce w PŚ). Nie przypuszczałem, że nazwisko Eckhoff zobaczę jeszcze na czołowych miejscach w najważniejszych zawodach, dopóki nie pojawiła się Tiril.

Stian Eckhoff

Tiril ściga się w Pucharze Świata od sezonu 2011/2012. Już wtedy udało jej się zająć 7. miejsce w biegu ze startu wspólnego w Khanty- Mansiysku. Rok później podobnych wyników było już więcej (6. miejsce w biegu pościgowym w Oslo, 10. w sprincie i pościgowym w Khanty- Mansiysku oraz 11. w sprincie na próbie przedolimpijskiej w Sochi). Wreszcie przyszedł obecny sezon, a wraz z nim Igrzyska Olimpijskie. Młoda już na stałe zawitała do światowej czołówki, notując swoje pierwsze podium w Annecy- Le Grand Bornand oraz liczne miejsca w pierwszej dziesiątce, co dało jej 7. pozycję w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Taki wynik, jeżeli dotrwa do końca sezonu, będzie pobiciem rezultatu brata z najlepszych lat. Nie zapominajmy jednak o jeszcze jednej biathlonistce z nazwiskiem Eckhoff. Kaja- młodsza o 5 lat od Stiana i starsza o 6 od Tiril, jeszcze nie miała okazji wystąpić w Pucharze Świata. Była bardziej zainteresowana swoim związkiem z Emilem Hegle Svendsenem, który niedawno się zakończył.

Dziś Tiril Eckhoff potwierdziła moje nadzieje i przypuszczenia. Brązowy medal Igrzysk Olimpijskich jest ukoronowaniem postępu, jaki uczyniła w tym sezonie. Jej kariera będzie trwała jeszcze długo i oby była pełna podobnych wyników. A co do ewentualnej rywalizacji z bratem, pozostaje jej tylko jedno- prowadzenie w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Stianowi udało się zdobyć żółty numer lidera po zwycięstwie w sprincie inaugurującym sezon 2005/2006. Dla niej natomiast na pewno bardzo ważny będzie przyszły sezon, kiedy to zacznie się rywalizacja o przewodnictwo w reprezentacji po zakończeniu kariery przez Torę Berger. Tak więc, do dzieła Tiril! Lykke til!

P.S.: Znalazłem ładną galerię zdjęć z dzisiejszego biegu, oczywiście z Tiril Eckhoff na wielu zdjęciach. LINK

Znane biathlonowe pary

Dziś coś specjalnie na Walentynki. Zaglądamy do alkowy. Poznamy biathlonowe (i nie tylko) szczęśliwe pary. Tak bywa, że przebywając przez większość sezonu w jednym środowisku, pomiędzy zawodnikami a zawodniczkami tworzą się więzi. Razem trenują, mieszkają w jednych hotelach, stąd trudno się dziwić, że i czas wolny chcą spędzać razem. I właśnie o takich przypadkach będzie dzisiejszy post.

Znamy małżeństwo państwa Poiree. Liv Grete i Raphael to pierwsza taka biathlonowa historia z romantyzmem w tle. Poznali się na Mistrzostwach Świata juniorów w 1992 roku. Czy była to miłość "od pierwszego wejrzenia"? Tego nie wiemy, ale osiem lat później stali się małżeństwem. Zdobywali razem mnóstwo medali na MŚ, między innymi w Oberhofie w 2004 roku. Mówiło się wówczas, że mogliby zajmować wysokie miejsce w klasyfikacji medalowej jako oddzielne państwo. Pięknie im się układała ta wspólna kariera, aż wreszcie ona zakończyła zawodową przygodę z biathlonem w 2006, zaś on w 2007 roku. Wtedy przyszedł czas na dzieci. Do urodzonej w 2003 roku Emmy dołączyły: Anna i Lena. Ale nie można przemilczeć ostatnich problemów państwa Poiree. Jakiś czas po objęciu posady trenera męskiej reprezentacji Białorusi (sezon 2012/2013) przez Raphaela, pojawiła się w internetach informacja o rozwodzie z Liv Grete. No i cały romantyzm prysł. To może inaczej... Ole Einar Bjoerndalen i Nathalie Santer- Bjoerndalen. Historia w zasadzie podobna. Poznali się na biathlonowych trasach, ślub wzięli w 2006 roku i... rozwiedli się całkiem niedawno. Znów nie trafiłem z przykładem.

Teraz obiecuję, że przywołam istniejące jeszcze związki. Z pomocą przyszedł mi rosyjski portal sportowy z głosowaniem internautów na najlepszą biathlonową parę. Ten plebiscyt wygrała ścigająca się dziś w Sochi Marie Dorin- Habert oraz jej mąż Lois Habert. Być może niektórzy pamiętają jeszcze Loisa z zawodów biathlonowego PŚ. Ich małżeństwo to przykład wzorowej integracji w kadrze. Znali się bardzo długo, zaś ślub wzięli w 2011 roku. Koleżanka z reprezentacji- Marie- Laure Brunet upodobała sobie innego Francuza, a jest nim mistrz olimpijski w sprincie z Vancouver- Vincent Jay. Są parą już kilka ładnych lat (byli razem już w 2010 roku) i podobno coraz poważniej myślą o ślubie. Zaraz zostawimy Francję w spokoju, ale nie można nic nie napisać o największych "ciachach" tego zespołu, czyli braciach Fourcade. Od razu ostudzę zapały fanek- tak, są obaj zajęci. Wybranką Simona jest Nastasia z Kamczatki. Martin natomiast nie szukał aż tak daleko i związał się z pewną Francuzką- Helen.
Znane biathlonowe pary. Blog o biathlonie
Martin Fourcade i Helen

Teraz udajemy się do Szwajcarii, gdzie mieszka dzisiejsza wicemistrzyni olimpijska w biegu indywidualnym- Selina Gasparin. Najstarsza z sióstr imponuje w tym roku formą. A to wszystko za sprawą jej bliskiej znajomości z rosyjskim biegaczem Ilią Chernousovem. Czyżby jakieś prywatne lekcje techniki biegu? Wspólne treningi pomogły również innej parze, tym razem w biegach narciarskich- Marcusowi Hellnerowi i Charlotte Kalli. Świeżo upieczeni medaliści z Sochi (on brąz w skiathlonie, ona po srebrze w skiathlonie i biegu na 10 km) nigdy nie biegali najlepiej techniką klasyczną. W tym sezonie się to zmieniło, o czym świadczą ich wspólne wyniki. Widocznie oboje stwierdzili, że muszą podszkolić się w klasyku i tak też zrobili.

Sympatia czasem wymaga poświęceń. Tak było w przypadku Andrei Henkel i Tima Burke. Poznali się oczywiście na zawodach Pucharu Świata. Początkowo jednak nie było łatwo rozwinąć tą znajomość, bo Andrea niewiele potrafiła powiedzieć po angielsku. Postanowiła się nauczyć kilku słów więcej specjalnie dla Tima. Opłacało się, bo dziś są szczęśliwą parą i planują ślub. Andrea po zakończeniu kariery przeniesie się do Stanów Zjednoczonych, gdzie planuje życie u boku przyszłego męża.

Znane biathlonowe pary. Blog o biathlonie
Andrea Henkel i Tim Burke
Nie można nie wspomnieć o Emilu Hegle Svendsenie, który, podobnie jak bracia Fourcade, ma wiele fanek. Ale je też niestety muszę zmartwić. Jego dziewczyną jest dziennikarka- Samantha Skogrand. Co ciekawe, ostatnio Samantha zrealizowała reportaż dla norweskiej TV2 o kadrze biathlonowej, a co za tym idzie również o Emilu. Od razu pojawiły się opinie, że materiał był zbyt subiektywny i nastawiony tylko na osobę EHS. Nie przesadzajmy, były w końcu filmy bardziej skierowane na Svendsena, jak choćby poniższa reklama.


Na koniec jeszcze coś o mistrzyni olimpijskiej w sprincie- Anastasyi Kuzminie. Jej nazwisko panieńskie brzmi Shipulina i nie przypadkiem kojarzy się z Antonem Shipulinem. Jest bowiem jego siostrą, a co za tym idzie Rosjanką. Reprezentuje obecnie Słowację dlatego, że kilka lat temu wyjechała do tego kraju dla męża- Daniela Kuzmina. Daniel jest jej osobistym trenerem. Razem zapracowali na sukces w Vancouver i powtórkę w Sochi. Można powiedzieć, że jest to małżeństwo z przepisem na sukces. Oby tak pozostało i wiodło się tym biathlonowym parom jak najlepiej, zarówno na zawodach, jak i poza nimi.

Wszystko o motywacji

Zaczął się sezon zimowy. Dla części z Was będzie to czas startów w zawodach i osiągania coraz lepszych wyników, zaś dla innych, preferujących sporty letnie, wręcz przeciwnie- okres przygotowań do kolejnego sezonu. Zatroszczyłem się o coś dla jednych i drugich. Zatem czas na oddanie się tzw. "ryciu bani" w moim wykonaniu. A tak naprawdę mam tu zamiar poruszyć jeden z najważniejszych tematów dotyczących każdego sportu. Chodzi o motywację. Jaka jest jej rola? Jak jej nie stracić? Odpowiedzi na te pytania postaram się znaleźć w poniższym poście. A zatem, Drogi Czytelniku, zapraszam Cię na krótką podróż po zakamarkach sportowej filozofii.

Aby w pełni zrozumieć rolę motywacji w życiu sportowca, najlepiej poznać skutki jej braku. W naszym ulubionym biathlonie mamy wiele przykładów obrazujących tę tezę. Najbardziej znanym, a raczej powinienem napisać znaną, jest Magdalena Neuner. Niemiecka zawodniczka, będąc u szczytu kariery, postanowiła pożegnać się z biathlonem w wieku 25 lat. Tłumaczyła tę decyzję brakiem motywacji. Twierdziła, że osiągnęła wszystko, co mogła, a było tego dużo: złote medale na IO w Vancouver, ogromna liczba medali MŚ i trzykrotne zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Można zapytać, dlaczego jej kariera trwała tylko niespełna 6 sezonów, skoro mogłaby ciągnąć się jeszcze przez długie lata i obfitować w kolejne zwycięstwa słynnej Leny. Być może dla niej biathlon nie był całym życiem, a jedynie sposobem na zapewnienie sobie bezpiecznej przyszłości? Wydaje się to bardzo przyziemne i nawet mało możliwe, aby tak dobry sportowiec miał jakiś inny sposób na życie, niż poświęcenie się danej dyscyplinie. Nie zrozum mnie jednak źle, Drogi Czytelniku. Nie mam zamiaru oceniać postępowania Magdaleny Neuner, lecz jedynie pokazać, jaki miała pomysł na życie. Obecnie Neuner jest powszechnie znana i szanowana w Niemczech (wystąpiła nawet w kilku reklamach telewizyjnych), udziela się w środowisku biathlonowym, ale, jak sama stwierdza, przede wszystkim żyje normalnie i pozwala sobie na rzeczy, którym musiała dawniej odmawiać. Ciężko jednak nie zadawać sobie tego pytania: "co by było gdyby..." i nie dziwić się tej utracie motywacji.
Magdalena Neuner na mecie biegu pościgowego w Novym Mescie 2012


Podobnie było z Heleną Ekholm. Zakończyła karierę po sezonie 2011/2012, czyli kilka miesięcy wcześniej niż Niemka. Swoją decyzję również tłumaczyła brakiem motywacji do startów i chęcią zajęcia się rodziną. Teraz jest już szczęśliwą mamą i... wraca do biathlonu! Taka informacja całkiem niedawno obiegła cały światek tej dyscypliny sportu. Jednak czegoś zabrakło w życiu Heleny po odwieszeniu karabinu i wróciła tym samym poszukiwana motywacja do startów. W tym przypadku nie można mówić o "przesyceniu" sukcesami. Szwedka zwyciężyła w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata tylko raz, zaś ze wszystkich Mistrzostw Świata, w których startowała, przywiozła łącznie 8 medali wszystkich kolorów. Oczekujemy zatem powrotu Heleny Ekholm na biathlonowe trasy. Najwcześniej będzie ją można zobaczyć na Mistrzostwach Szwecji w biegu sprinterskim.
Od lewej: Helena Ekholm, Tora Berger, Marie Laure Brunet.


Rodzinne perypetie znacznie wpływają na zawodników, co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Pamiętacie państwa Poiree? Raphael i jego norweska małżonka Liv Grete (z domu Skjelbreid) byli wzorowym biathlonowym małżeństwem. Od kiedy zacząłem świadomie oglądać biathlon, oni już byli razem. Oboje święcili triumfy na wielkich imprezach, szczególnie na Mistrzostwach Świata w Oberhofie w 2004 roku, kiedy to zdobyli tyle medali, że razem mogliby liczyć się w klasyfikacji medalowej jako oddzielne państwo. Równoczesne wzloty (i czasem też upadki) na pewno ich motywowały w trakcie kolejnych startów. Gdy Liv Grete zakończyła sportową karierę w 2006 roku (spodziewając się drugiego dziecka), Raphael ścigał się jeszcze rok dłużej, po czym dołączył do małżonki na zasłużony odpoczynek. Teraz nie jest już tak różowo. Sprawy potoczyły się tak, że państwo Poiree się rozchodzą. Początkowo Raphael pracował w sztabie trenerskim kadry norweskiej, zaś w ostatnim czasie przeniósł się na Białoruś, gdzie jest jednym z trenerów męskiej drużyny. Liv Grete zaś nie ma zamiaru opuszczać Norwegii i oddała się pracy komentatora biathlonowego dla telewizji NRK.

Inaczej stało się z prawdziwym specjalistą od motywacji- królem biathlonu Ole Einarem Bjoerndalenem. Gdyby on był Magdaleną Neuner, kończyłby karierę już kilka razy. Musi więc znać jakieś sposoby utrzymania tak dużej chęci do startów mimo prawie 40 lat na karku. Cały sekret OEB tkwi właśnie w jego przygotowaniu psychicznym. Jak sam twierdzi, wprowadził kilka zasad w swoim codziennym życiu, aby nie utracić motywacji. Najważniejszą z nich jest wystrzeganie się luksusu i wygody (o używkach nie wspomnę), ponieważ sprawia to poczucie zadowolenia, przez co traci się ochotę do walki. Dawniej nawet sypiał na niewygodnym łóżku w niedogrzanym pokoju. Krążyła opinia, że w trakcie sezonu żyje jak zakonnik. Można i tak. Przypuszczam, że przez te wszystkie lata startów część tych rzeczy uległa zmianie. Przede wszystkim z uwagi na jego ślub z Nathalie Santer w 2006 roku. Później zwycięstwa przybywały już w wolniejszym tempie, aż w końcu zeszły sezon okazał się jego najgorszym od wielu lat. Wieku nie udało się oszukać nawet największą motywacją, ale może i z nią samą nie było najlepiej. Przypomnijmy, że obecnie państwo Bjoerndalen są w trakcie rozwodu. Pojawiły się także plotki o domniemanym romansie Ole Einara z Daryą Domrachevą, przez co cała ta sytuacja mogła przełożyć się na jego występy. Nawet król biathlonu okazał się tylko człowiekiem ze zwykłymi problemami. Tylko co ta Białoruś tak miesza w głowach panów?
Ole Einar Bjoerndalen przed startem do biegu na 12,5 km w Novym Mescie 2012


Wreszcie czas zostawić wielkie postacie sportu i przenieść całą dyskusję na płaszczyznę naszej codzienności. Najlepszym sposobem na utrzymanie motywacji jest przyjęcie postawy pomiędzy Neuner a Bjoerndalenem. Bo przecież oba sposoby mają swoje zalety i wady, a sztuka polega na wydobyciu z nich najlepszych wartości. Od niemieckiej biathlonistki doskonale dowiadujemy się, że to nasze życie i kariera. A co z nimi zrobimy i w jaki sposób wykorzystamy nasze umiejętności, to już jest indywidualna kwestia. Ponadto nic na siłę. Nie tylko sukcesy są w życiu najważniejsze i chyba to jest najbardziej dojrzałe w decyzji Magdaleny. Jeżeli natomiast jesteśmy zdeterminowani, aby poświęcić się ulubionej dyscyplinie sportu, to miejmy świadomość, co tak naprawdę nas w tym wszystkim pociąga. Nigdy nie zapominajmy o tej radości płynącej z każdego zwycięstwa, o emocjach związanych z rywalizacją i o tym, że nasza praca na treningu nie poszła na marne. Oczywiście czasem bywa naprawdę ciężko, ale póki to wszystko ma sens, każda przeszkoda jest do pokonania.

I na koniec jeszcze jedno. Nie chciałbym, Drogi Czytelniku, żebyś pomyślał sobie, że pisze to jakiś gość, który o sporcie słyszał tylko z telewizji i nie wie, jak to jest startować w zawodach i ciężko trenować. Otóż, muszę Ci się przyznać, że SadurSky uprawiał już "zawodowo" pewną dyscyplinę sportu (jaką, to niech pozostanie tajemnicą znaną tylko nielicznym). Dlaczego już tego nie robi? Powód jest bardzo prosty: zabrakło motywacji, o której tak dużo tutaj napisał. Co by było, gdyby ją odnalazł? Tego nie wie i on sam. Na pewno nie pisałby teraz tego posta i nie byłby nawet w połowie tak szczęśliwy, jak teraz. I z tą myślą Ciebie zostawiam, Drogi Czytelniku. Bo nigdy nie wiadomo, gdzie poprowadzi nas życie, a czasem najgorsze wybory okazują się tymi najlepszymi...