Zostawmy już z tyłu przepychanki z służbą zdrowia i zajmijmy się czymś znacznie przyjemniejszym, czyli biathlonem. Aż dziwne, że tak dawno nie było tu tego tematu. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie podać te wszystkie inne rzeczy, którymi trzeba się zająć przed wyjazdem. Do tego jeszcze dokładam jakieś treningi, wykorzystanie ostatnich dni w Polsce i mamy receptę na zastój twórczy ("twórczy"- artysta się znalazł). Zatem nic dziwnego, że pewne informacje z biathlonowego świata przetwarzam nieco później, niż zwykle. Jedną z ważniejszych w ostatnim czasie, obok mononukleozy Daryi Domrachevej, jest niezadowolenie Norwegów z kalendarza przyszłego sezonu biathlonowego Pucharu Świata. Co tak bardzo im nie pasuje? Zobaczmy.
Chodzi o rozegranie w lutym zawodów pucharowych w Ameryce Północnej, dokładniej w Canmore i Presque Isle. Wybór pierwszej lokalizacji jest pewnie rezultatem udanej wizyty Pucharu IBU w minionym sezonie, zaś druga pojawiała się już dawniej w kalendarzu PŚ, ostatnio w 2011 roku. Emil Hegle Svendsen i Tarjei Bø najgłośniej krytykują pomysł dalekiej podróży na zawody poprzedzające przyszłoroczne Mistrzostwa Świata w Oslo. Według nich, może to zakłócić przygotowania do tej imprezy, szczególnie ważnej dla reprezentantów Norwegii. Ich trener- Egil Gjelland zaproponował nawet Międzynarodowej Unii Biathlonowej przesunięcie północnoamerykańskich zmagań na początek sezonu, zamieniając je tym samym z Oestersund i Hochfilzen. Istnieje jednak zbyt duża obawa, że o tej porze nie będzie dostatecznej ilości śniegu w tamtych rejonach, czego nie można powiedzieć o solidnych miejscach w Szwecji i Austrii. Poza tym, jak dobrze argumentuje prezes IBU Anders Besseberg, przy rosnącej liczbie dobrych zawodników z Kanady i USA, wypada chociaż raz na jakiś czas odwiedzić ich domowe trasy. W zupełności się z nim zgadzam.
A ja skupił bym się na czymś innym. Co roku mamy tę samą sytuację, że zawodnik X mówi sobie: "W tym sezonie liczą się dla mnie tylko Mistrzostwa Świata, podporządkuję swoje przygotowania pod te zawody". Odpuszcza tym samym kilka startów, tracąc punkty do takiego Martina Fourcade, dzięki czemu Francuz zapewnia sobie dużą kryształową kulę już na początku lutego. Zdaję sobie sprawę, że niemal niemożliwe jest utrzymanie jednakowo dobrej formy przez cały sezon, jednak ogromnie denerwuje mnie fakt, że przez to cierpią regularne etapy Pucharu Świata. Poza tym, każdy zawodnik może sobie tak założyć i zazwyczaj nic z tego nie wyniknie, bo nagle okazuje się, że wszyscy celowali w medale MŚ. Czy są rozwiązania tego problemu? Rozsądne wydaje się organizowanie imprez mistrzowskich co dwa lata, tak jak to ma miejsce choćby w biegach narciarskich. Wtedy byłaby też możliwość odpowiedniego dostrojenia kalendarza, żeby na przykład tak dalekie podróże trafiały się w "pustym" sezonie. Innym wyjściem, trochę podpatrzonym w kolarstwie przez Krzysztofa Wyrzykowskiego i Tomasza Jarońskiego, jest przesunięcie Mistrzostw Świata na sam koniec każdego sezonu. Wówczas może inaczej byłyby ustawiane przygotowania. Trudno tylko przewidzieć, jakie są szanse na idealne warunki pogodowe w środku marca w miejscach innych od Syberii. Chociaż jak tak ostatnio patrzę, to nie mogę się nadziwić, że piękniejszą zimę mamy w kwietniu, niż w grudniu. To wszystko jest dość ryzykowne i raczej nie do spełnienia w najbliższych latach. Norwegom pozostaje chyba tylko zacisnąć zęby i opracować odpowiedni plan przygotowań do domowej imprezy, najlepiej biorąc pod uwagę starty za oceanem. Rozumiem, jak ważne dla nich będą medale zdobyte na Holmenkollen. Podobnie jest z Rosjanami i Mistrzostwami Europy w Tyumieni. Najlepsi zawodnicy z tego kraju mogą nawet nie wystartować w Oslo, chcąc w pełni zabłysnąć na własnym podwórku. A może tu chodzi o obawę przed słabymi rezultatami, które ostatnio dręczą rosyjską kadrę? Może dla nich najbardziej liczy się zdobycie jakichkolwiek medali, a to właśnie na ME będzie o nie najłatwiej? Tego chyba nie da się wytłumaczyć i zrozumieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz