Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Kilka newsów z zaplecza biathlonowych ekip

Wiele dzieje się poza sezonem w biathlonowych ekipach. Oprócz treningów zdarzają się wypadki, kontuzje i zapowiedzi końca kariery. Zacznę od Norwegii, w której aż huczy od nowości. Starszy brat Emila Hegle Svendsena- Morten Hegle, został nowym szefem smarowaczy nart w narodowym teamie. Odpowiedzialność, jaką przejął, jest niewątpliwe duża, bo od niego będzie zależało przygotowanie nart na Igrzyskach Olimpijskich w Soczi. A przecież pamiętam, że śnieg w tamtych rejonach jest bardzo specyficzny, z uwagi na bliskie sąsiedztwo z Morzem Czarnym. Wiele zespołów miało duże problemy z odpowiednim doborem smarów. Nawet Rosjanie, którzy zabronili wcześniejszych badań śniegu innym ekipom, nie radzili sobie z warunkami. Najwidoczniej sami nie ogarnęli jeszcze stworzenia struktury nart. Od chwili próby przedolimpijskiej trwa walka z czasem na znalezienie złotego środka, który poniesie biathlonistów do zwycięstwa. Pozostanę jeszcze przy sprawach kadry Norwegii, bo zdobywczyni Pucharu Świata z ubiegłego sezonu- Tora Berger, planuje zakończyć karierę sportową po IO w Soczi. Ciekawe, kto będzie wówczas trzymał na swoich barkach ciężar oczekiwań na wyniki. Przecież na tegorocznych Mistrzostwach Świata, właśnie genialna ostatnia zmiana Tory zapewniła złoty medal sztafecie Norweżek. Trudno znaleźć następczynię. Zapowiadają się znów ciężkie czasy dla kobiecej reprezentacji. Być może Synnoeve Solemdal ustabilizuje wreszcie formę i będzie mogła na stałe wejść do grona czołówki PŚ. Ewentualnie któraś z młodych i obiecujących zawodniczek, takich jak Tiril Eckhoff i Hilde Fenne, będzie w stanie nawiązać do osiągnięć wielkiej rodaczki. Tymczasem młodzież w ekipie męskiej również ma problemy. Johannes Thingnes Boe zaliczył upadek podczas jazdy na rowerze w Lillehammer i złamał sobie obojczyk. Przez to, tegoroczny mistrz świata juniorów w biegu pościgowym nie mógł uczestniczyć w zgrupowaniu całej kadry na Majorce.
Jeżdżenie na rowerze w Norwegii musi być wyjątkowo niebezpieczne, bo Miriam Goessner będąc w okolicach Skarnes, również zaliczyła upadek. Efektem był uraz lędźwiowego odcinka kręgosłupa i wyeliminowanie z przygotowań do sezonu na sześć tygodni. Natomiast jej koleżanka z drużyny- Andrea Henkel, wybrała się do Stanów Zjednoczonych i skorzystała z dużej ilości śniegu w górach, biegając na nartach.
Inny sposób na przygotowania mają reprezentacje Polski i Francji, które rozpoczęły od treningu strzeleckiego. Oprócz tego, Francuzi dodatkowo postawili na rower szosowy. Proszę bardzo, jak jest do tego odpowiednia pogoda. Do niej szczęścia nie mieli Słoweńcy, którzy wybrali się do Chorwacji na treningi rowerowe, a później do Pokljuki na nartorolki. Problem w tym, że tam leżało jeszcze około 20 cm śniegu. Na szczęście asfalt był odśnieżony. Z zimowej pogody skorzystali reprezentanci Włoch na obozie w Norwegii, ćwicząc na biegówkach. Po powrocie okazało się, że w ich ojczyźnie, np. Anterselvie, również nie brakuje śniegu. Można było zobaczyć te okolice podczas emisji 20. etapu Giro d"Italia.
Blisko rodzinnych stron pozostali Rosjanie, zaczynając swoje przygotowania m.in. w Nowosybirsku. Ich koleżanki z reprezentacji wybrały się natomiast do Ameryki Południowej, gdzie miały okazję pojeździć na rowerach górskich.
Zdarzają się również wypadki za naszą południową granicą. Reprezentantka Czech- Veronika Zvaricova została potrącona przez samochód podczas treningu na nartorolkach w Jabloncu.
Na dzisiaj tyle wiadomości ze świata biathlonu. Wszystkim sportowcom życzę szybkiego powrotu do zdrowia i udanych przygotowań, bo do rozpoczęcia sezonu olimpijskiego pozostało już niewiele czasu. Zegar już zaczął odliczanie.


    

Na nartorolkach do biegowego nieba, czyli przygotowania do zimy z SadurSky cz.3

Drogi czytelniku! Skończyło się Giro d'Italia, więc jeśli oglądałeś je z takim zainteresowaniem jak ja, to na pewno zauważyłeś, że masz teraz zaskakująco dużo wolnego czasu. No, chyba że jesteś uczniem liceum i z tego tytułu nigdy nie masz wolnego czasu, a po Giro po prostu mniej odczuwasz jego brak. Zatem resztki tego, co Tobie pozostało po wypełnieniu obowiązków i treningu, możesz przeznaczyć na przeczytanie poniższego posta. Obiecuję, że będziesz miał powód do zastanowienia. Na początku pozwól jednak, że zapytam Cię o jedną rzecz. Czy zdarzyło Ci się kiedyś oglądać zawodowca biegnącego na nartach "łyżwą" i pomyśleć: "Z jaką swobodą się on porusza."? Być może jeszcze zadałeś sobie takie pytanie: "Jak on to robi, że wygląda tak dobrze?". A może zwyczajnie stwierdziłeś, że taki bieg bardzo ładnie wygląda i też byś chciał tak umieć. Bo przecież przyjemnie patrzy się na technikę biegnącego Bjoerndalena, Johnsruda- Sundby, czy Fourcade. Jeżeli kiedykolwiek pomyślałeś w ten sposób, to ten tekst jest dla Ciebie.

Nie bez powodu post ma właśnie taki tytuł. Rzeczywiście nartorolki przybliżą Cię do takiej techniki, jaką podziwiasz u zawodowców. Być może nie sprawią od razu, że staniesz się mistrzem i będziesz pędził (jak koleś na zdjęciu), że aż się okolica rozpłynie niczym w NFS: Shift.
źródło: Ramon Krebs
Korzystając z treningu na nartorolkach, możesz nauczyć się tego, co jest kluczem do "ładnego" i przede wszystkim efektywnego biegu. Chodzi mi o poczucie równowagi, swobodę i pełne wykorzystanie odbicia. Tego wszystkiego znacznie lepiej jesteś w stanie nauczyć się właśnie na nartorolkach, niż wyłącznie na nartach biegowych. Dlaczego? Oto kilka powodów:

  1. Na nartorolkach możesz ćwiczyć praktycznie cały rok. To mówi samo za siebie. Do wyjazdu na biegówki potrzebny jest śnieg i to jeszcze w takiej ilości, aby ratrak mógł go ubić. Szczególnie dla biegających "łyżwą" jest to ważne, bo tą techniką bardzo trudno biega się na nierównościach czy w świeżym śniegu. Dla nartorolek wystarczy jedynie gładki asfalt. Ja wiem, że w naszym kraju jest z tym trudno, ale można skorzystać z dróg rowerowych lub wybrać się na górską, nieuczęszczaną przez samochody drogę. Jeżeli masz takie szczęście, że w pobliżu znajduje się nartorolkostrada, to problem z głowy. Możliwości jest wiele. Zobacz sam, jak niedawno trenowała biathlonowa reprezentacja Słowenii w Pokljuce. Mimo mocno zimowej, jak na maj, pogody, nartorolki były w użyciu.
  2. Nartorolki uczą pokory. Są krótsze od nart i przez to inaczej się je kontroluje. Ponadto z asfalten łączą nas jedynie cztery punkty, co również stanowi pewnego rodzaju trudność. Nie możemy używać krawędzi, co zdarza się na biegówkach. Wszystkie błędy, które popełniamy w zimie, tutaj zostaną brutalnie zweryfikowane, co pozwoli później na ich wyeliminowanie. Przykładowo, problemem może być niewłaściwa pozycja, czyli lekkie odchylanie się do tyłu. Takie coś może skutkować utratą kontroli na nartorolkach i upadkiem, zaś na biegówkach niekoniecznie. Zatem właściwą pozycję jesteśmy w stanie wyćwiczyć w ten sposób ze znacznie większą szansą powodzenia. Oczywiście każdemu niestety może zdarzyć się upadek.
    źródło: Deutscher Skiverband
  3. Na nartorolkach środek ciężkości znajduje się znacznie wyżej, niż na biegówkach. Również musimy wziąć to pod uwagę i w związku z tym dążyć do jego obniżenia odpowiednio dostosowując pozycję. Zyska na tym nasze poczucie równowagi, co będzie bezpośrednio wpływało na efektywność pracy w kroku łyżwowym.
  4. Być może zdarzyło Ci się kiedyś biegać w bardzo trudnych warunkach śniegowych. Świerze opady, miękkie trasy to tylko niektóre z niedogodności, które mogą nieco zepsuć wrażenia z trenowania "łyżwy". Czasem po prostu można nie trafić ze smarowaniem, jeżeli ktoś takowe stosuje. W każdym razie, to wszystko wpływa na nas negatywnie. Tego problemu nie ma na nartorolkach. Jedyne, co może się zdarzyć to gorszej jakości asfalt, nic więcej. Możesz wybierać od kółek wolniejszych do szybszych, choć ja bym to raczej nazwał od szybkich w stopniu rozsądnym do piekielnie szybkich dla zawodowców lub samobójców. Najważniejsze jest jednak to, że niezależność nartorolek od czynników zewnętrznych czyni je bardzo dobrym sposobem na trening wyłącznie techniki. Z czasem będziesz mógł "płynąć" sobie swobodnie, dopracowując do perfekcji odbicie i pozycję lub robić długie treningi siłowe. Ewentualnie możesz zupełnie oszaleć i śmigać razem z samochodami, jak ten gość z One Way.
             
Oprócz rozkminy na wieczór, czy rzeczywiście nartorolki są takie fajne, mogę dać Tobie jedno zapewnienie. To wszystko, czego się nauczysz na tym sprzęcie, bezpośrednio wpłynie na Twoją technikę na biegówkach. Nie ma lepszego sposobu na trening latem. Gdyby było inaczej, zawodowcy by ich nie używali. Z tą myślą zostawiam Cię do następnego posta, w którym dowiemy się, jakie nartorolki wybrać na początek. I pamiętaj, keep nordic!
 


Giro d'Ski

Tak śnieżnego Giro d'Italia jeszcze nie widziałem. Na Passo Gavia i Passo dello Stelvio można by było ścigać się na biegówkach, ale na pewno nie na rowerach, w związku z czym trasa piątkowego etapu musiała ulec zmianie. W planie pozostał jedynie finałowy podjazd pod Val Martello, dodano natomiast Passo del Tonale i Passo Castrin. Mimo to, rozegranie tego wariantu do końca pozostawało niepewne. W nocy z czwartku na piątek spadło jednak tyle śniegu, że decyzją dyrektora wyścigu- Michele Acquarone, etap 19 został odwołany. Większość górskich dróg, przez które miał przejeżdżać peleton, była nieprzejezdna. Warto dodać, że do pokonania były również zjazdy, które przy oblodzeniu stanowiły szczególne zagrożenie. Bezpieczeństwo i zdrowie kolarzy zostało zatem postawione na pierwszym miejscu, co spotkało się z zawodem kibiców i entuzjazmem większości zawodników. No cóż, ja również nie mogłem doczekać się emocji na legendarnej przełęczy Stelvio, ale rozumiem podjętą decyzję. Nie można ryzykować ludzkiego życia dla samego rozegrania etapu. Tym bardziej, że dwa lata temu, na trasie Giro d'Italia zginął zawodnik grupy Quick Step- Wouter Weylandt. Jadący z numerem 108 Belg, miał wypadek na zjeździe z przełęczy Passo del Bocco 17 km przed metą. Tego dnia (9 maja 2011) nie padał deszcz, a jednak doszło do tak tragicznego zdarzenia. Odnosząc to do piątku, tym bardziej można utwierdzić się w słuszności postąpienia dyrektora wyścigu. Strach pomyśleć, co mogłoby się wydarzyć.
Pozostało więc poczekać na sobotę i kolejne decyzje, jaką trasą i czy w ogóle kolarze pojadą. Wiadomo, że po niespodziewanym dniu przerwy, wszystko jest możliwe. Gorsza dyspozycja, czy też spadek sił to najgorszy ze scenariuszy dla każdego. A wszystko to dzieje się przed ostatnim górskim etapem, na którym rozstrzygną się losy wyścigu. Atmosferę podgrzało wycofanie Danilo Di Luci, u którego wykryto EPO. Szkoda, że aktywna jazda zawodnika Vini Fantini opierała się na kłamstwie. Cała sytuacja spotkała się z negatywną reakcją reszty peletonu. Posypały się ostre słowa, wśród których nazywano Di Lucę idiotą i kretynem. Znów została zachwiana pozycja kolarstwa, które już powoli leczyło się z Armstronga oraz innych dopingowych ekscesów. To jednak nie zepsuło oczekiwania na decydujące starcie faworytów w sobotę. Przypomnę, że po czasówce pod górę Nibali powiększył przewagę nad Evansem do 4 minut, zaś Uran zbliżył się do Australijczyka na 10 sekund. Zapowiadała się więc walka nie tyle o wygraną w Giro, lecz raczej o drugie miejsce. Nie można zapomnieć również o zmaganiach naszego Rafała Majki z Carlosem Betancurem o białą koszulkę lidera klasyfikacji młodzieżowej. Tych dwóch przed dzisiejszym etapem dzieliły tylko dwie sekundy!
Trasę dzisiejszego etapu skorygowano, aby możliwie zredukować trudne zjazdy. Dolomity są bowiem pokryte śniegiem. Kolarze pojechali między innymi przez Brunico i Toblach/Dobiacco do Cortiny d'Ampezzo, gdzie miał początek finałowy podjazd. Przez chwilę, oglądając relację można było pomylić Giro z Tour de Ski. Jednym z etapów tego cyklu jest właśnie bieg z Toblach do Cortiny. Pamiętam, że zawodnicy w pewnych momentach biegli w bliskim sąsiedztwie z drogą, po której dziś jechało Giro. W obu przypadkach, okolica pokryta była śniegiem. Emocje rozpoczęły się już na początku podjazdu pod Tre Cime Di Lavaredo. Betancur miał jakiś defekt, przez co musiał zmieniać rower. Każdy kibic zacierał pewnie ręce, bo biała koszulka nasza i rywal ma problemy. Kolumbijczyk stracił czas i siły, ale dogonił peleton, w którym akurat tempo nadawała grupa Saxo- Tinkoff, pracując dla Rafała Majki. Nastąpiła selekcja, poodpadali sprinterzy, wśród których był Mark Cavendish, ambitnie dziś walczący o punkty do klasyfikacji czerwonej koszulki. Z dobrej strony pokazywali się harcownicy, tacy jak Stefano Pirazzi, który chciał udowodnić, że zasłużył na tytuł najlepszego "górala" tegorocznego wyścigu. Prawdziwą zabawę w gronie faworytów zapoczątkował Vincenzo Nibali, który zaatakował, jakby mu było mało przewagi nad resztą. Przez chwilę nikt nie był w stanie doskoczyć. Lider jechał sam po zwycięstwo etapowe w padającym śniegu, pokazując dobitnie, kto jest najlepszy. Dobrze przejechana czasówka nie była przypadkiem, on wprost zdominował rywali w tym roku. Po chwili ruszył Uran, a wraz z nim Betancur i Fabio Duarte (Colombia). Każdy spodziewał się błyskawicznej reakcji Majki, który jednak nie doskoczył do Kolumbijczyków. Wszystko działo się bardzo szybko. Zgubił się gdzieś Scarponi, który cieszył się na "antyczny" etap, a wraz z nim nisko był Niemiec. Rafał dzielnie próbował gonić uciekającą mu białą koszulkę. Być może czuł, jak ktoś go z niej właśnie rozbiera. Już wtedy pomyślałem, że nie jest to dzień Polaków, tak wspaniale jadących przez trzy tygodnie. Jakiś czas towarzyszył mu Evans, który jednak również nie wyglądał najlepiej. Uran, Betancur i Duarte jechali już tak, jak gdyby byli w jednej drużynie- reprezentacji Kolumbii. Gdzieś tam jeszcze pokazał się mistrz Włoch- Franco Pelizotti (Androni), coraz niżej spadał Evans, a zawieszony pomiędzy nimi Majka wychodził z siebie. Powoli rozstrzygała się kwestia drugiego miejsca w generalce na rzecz Urana i białej koszulki na rzecz Betancura. Za dużo się działo, panował istny chaos, nie było większej grupy, tylko wielu porozrzucanych zawodników. Do tego jeszcze padający śnieg. Rzeczywiście etap był "antyczny". Od tego wszystkiego odizolowany był Nibali, który przyjechał na metę pierwszy i w doskonały sposób zapewnił sobie triumf w klasyfikacji generalnej. Lider zaatakował nawet, gdy wcale nie musiał i wygrał 20. etap. To właśnie jest Giro. Za Sycylijczykiem przyjechała trójka z Duarte na czele, potem dość niespodziewanie Fabio Aru- pomocnik Nibalego z Astany. Rafał Majka przyjechał na metę 10. i stracił prowadzenie w klasyfikacji młodzieżowej. Niemiec zameldował się na 12. miejscu razem ze Scarponim. Skutkiem tego jest 6. miejsce Niemca, a 7. Majki w klasyfikacji generalnej. Było blisko wielkich wyczynów: zwycięstwa etapowego i w "młodzieżówce". Niestety jednak pozostaje nam obejść się smakiem, uznać wyższość innych. Być może jeszcze zaśpiewać znane ze stadionów "Polacy nic się nie stało". Byłoby to wielkim błędem, bo przecież stało się. Poprawione zostało najlepsze miejsce Polaka w Giro d'Italia w historii, polskie kolarstwo pokazało się z dobrej strony (na trzech naszych kolarzy, dwóch było w czołowej dziesiątce) i z tego należy się cieszyć. Ja natomiast miałem mnóstwo pozytywnych przeżyć związanych z tegorocznym wyścigiem, a skutkiem tego są dwa posty. A oto "sprawcy" całego zamieszania, razem na jednym zdjęciu (od lewej) Przemysław Niemiec, Rafał Majka i  Michał Gołaś:

fot. Mariusz Semkowski
Jutro ostatni etap, nazywany etapem przyjaźni. Będzie czas podsumowań w Eurosporcie, rozmowy między kolarzami, szampan, a potem finish w Brescii i dekoracje zwycięzców. Klasyfikacja generalna nie ulegnie zmianie, więc warto ją zobaczyć:


W temacie Giro d'Italia 2013 to już wszystko. Następny wielki wyścig to oczywiście Tour de France już pod koniec czerwca. Uwolniłem się z różowych sideł...            

Uwikłany w różowe sidła

Po raz kolejny robimy przerwę od tematyki biegówek, z racji na niezwykle interesujący wyścig kolarski, jakim jest Giro d'Italia. Już od dwóch tygodni, popołudnia spędzam uwikłany w różowe sidła (bo różowy to kolor dominujący włoskiego wyścigu oraz koszulki lidera) przed telewizorem, śledząc na każdym etapie poczynania Vincenzo Nibalego (Astana), Rafała Majki (Saxo- Tinkoff) i Przemysława Niemca (Lampre- Merida). Nie bez powodu w tej trójce pojawiły się nazwiska Polaków. W tym roku ich jazda jest świetna i aż miło widzieć dwóch rodaków w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej. Ponadto, dziś Niemiec walczył o zwycięstwo etapowe, zaś Majka zaciekle rywalizuje o białą koszulkę lidera klasyfikacji kolarzy do lat 25. z Kolumbijczykiem Carlosem Betancurem (AG2R). Dzieli ich tylko pięć sekund, więc każda okazja do ataku będzie wykorzystywana. Podobnie było dzisiaj, kiedy na podjeździe zaatakował Betancur, na zjeździe Nibali, a na płaskim jeszcze inni faworyci. Taką rywalizację ogląda się z przyjemnością. Emocji nie brakuje również w boju o różową koszulkę lidera całego wyścigu. Tutaj Nibali ma co prawda przewagę nad Cadelem Evansem wynoszącą ponad minutę, ale Australijczyk z teamu BMC nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, podobnie jak Rigoberto Uran (Sky). Nie pozostaje nic innego, jak tylko oglądać kolejne etapy.
Jedyne, co zawodzi, to pogoda. Trudno sobie wyobrazić, że przy naszych upałach, we Włoszech leje deszcz, a w górach leży jeszcze mnóstwo śniegu. Skutkiem takiego stanu rzeczy było choćby skrócenie sobotniego etapu i praktycznie brak jego relacji w TV oraz nieznaczne skrócenie podjazdu pod słynny szczyt Galibier w niedzielę. Na tę górę wspinali się również niejednokrotnie kolarze podczas Tour de France, więc można było sobie porównać stopień trudności pomiędzy śnieżnym Giro, a przeważnie słoneczną "Wielką Pętlą". Dopiero dziś nastąpiła znaczna poprawa warunków, ale wciąż mówi się o planach odwołania/skrócenia kolejnych górskich etapów, między innymi wspinaczki na najwyższy szczyt tegorocznej edycji- Passo dello Stelvio. No, ale taka jest pora rozgrywania włoskiego wyścigu, kiedy w górach jeszcze nic nie jest pewne. Natomiast we Francji ścigają się w samym środku lata i pogoda dopisuje. A mimo to, jakimś cudem Giro jest znacznie bardziej interesujące dla widza, niż na przykład zeszłoroczna edycja Touru. Dokładnie widać to było dzisiaj. Nikt z czołówki nie bał się atakować, lider nie jechał defensywnie, tylko trwała ciągła walka o sekundy. Tego wyścigu nie wygrywa się jedną, płaską czasówką, o czym najdobitniej przekonał się triumfator "Wielkiej Pętli" sprzed roku- Bradley Wiggins. Na czasówce w pierwszym tygodniu rywalizacji nie zdołał wywalczyć różu. Natomiast w deszczowych dniach, trudne zjazdy nie służyły Brytyjczykowi, który raz się wywrócił, a potem jechał, delikatnie mówiąc, jak panienka. Tracił więc z etapu na etap, aż w końcu się wycofał, tłumacząc decyzję kontuzją i ogólną słabością. Tak więc włoskie piekło zweryfikowało nieco lekceważące podejście Wigginsa i ukarało go. Rady nie dał również zeszłoroczny zwycięzca Giro- Ryder Hesjedal (Garmin). Po dobrym pierwszym tygodniu przyszło osłabienie, które zmusiło Kanadyjczyka do wycofania się.
Zatem tendencja jest zauważalna. Z każdym rokiem Giro d'Italia okazuje się być dużo ciekawszym i trudniejszym wyścigiem kolarskim, niż "Wielka Pętla", która pozostanie wielką chyba już tylko z nazwy i dystansu. Być może się mylę. Co więcej, przyznam nawet, że wolałbym, aby moje spostrzeżenia zostały zweryfikowane w tak brutalny sposób, jak podejście Wigginsa, a tegoroczna, setna już edycja Tour de France okazała się być niezwykłą. Widzowie i fani kolarstwa na pewno by na tym zyskali. Dziś jednak pozostaje mi tylko zachęcić do śledzenia ostatniego tygodnia rywalizacji Polaków i reszty znakomitych zawodników we Włoszech. Na pewno nie będzie czego żałować. A trening? Po etapie z powodzeniem można znaleźć jeszcze czas na bieganie lub rower.
Ktoś, kto to czyta, zapewne zastanawia się teraz: "Co na tym blogu robi tekst o kolarstwie?" Odpowiedź jest prosta. Kolarstwo na Eurosporcie komentują ci sami genialni dziennikarze, których słyszymy w relacjach biathlonowego Pucharu Świata, czyli Krzysztof Wyrzykowski i Tomasz Jaroński. Nie sposób więc, tęskniąc za zimą, nie posłuchać fachowego komentarza. Przy okazji jest szansa na dowiedzenie się czegoś z historii tego sportu, co dla mnie jest wyjątkowo interesujące. Akurat Giro komentuje pan Tomasz w towarzystwie Adama Probosza, ale ten duet również znakomicie się spisuje. Można zajrzeć na ich profil facebookowy- Kolarstwo w Eurosporcie i zadać pytanie podczas transmisji. Na dzisiaj tyle, a do biegówek wrócę, jak tylko wyswobodzę się z różowych sideł. Ktoś jeszcze waha się, czy oglądać Giro? Na zachętę zdjęcia oraz filmik:

Znalezione w internetach- gdy zwykłe bieganie już nie wystarcza...

Tym razem znalazłem taki filmik, przygotowany przez firmę One Way. Rzeczywiście "koleś wymiata", ale lepiej nie próbować robić takich rzeczy na swoich nartach.


Niedziela z nartorolkami dla każdego

W ubiegłą niedzielę na Polanie Jakuszyckiej, za sprawą inicjatywy Akademii Biegania SNS, odbyła się akcja "Pierwsze kroki na nartorolkach za darmo". Każdy chętny mógł zasięgnąć cennych informacji o sprzęcie oraz spróbować swoich sił na nartorolkach oraz ich wersji terenowej- Skike. Dla kogoś, kto nigdy w życiu nie miał styczności z tego typu narzędziami treningu narciarza biegowego (czyli dla mnie), była to znakomita okazja do poszerzenia swojej wiedzy teoretycznej i praktycznej. Można było również zasięgnąć porad specjalistów z Akademii, a także zweryfikować swoje umiejętności. Poruszanie się na nartach różni się trochę od jazdy na nartorolkach, stąd początki nie są łatwe. Przede wszystkim skutki naszych błędów są bardziej bolesne na asfalcie. Na pewno jednak efekty poczynionej pracy będą widoczne na biegówkach.
Mimo niepewnej pogody, skorzystałem z okazji zaznajomienia się z ludźmi, którzy organizują tę akcję, oraz wypróbowania paru egzemplarzy nartorolek. To samo polecam każdemu, tym bardziej, że już na najbliższą niedzielę planowana jest powtórka wraz z dłuższą wycieczką do schroniska Orle na Skike. Nie można tego przegapić. Jeżeli ktoś zastanawia się nad kupnem nartorolek (a do tego namawiałem poprzednio), to nie ma lepszej okazji na porównanie sprzętu. Z pewnością pomoże to w dokonaniu wyboru. W moim przypadku bardzo pomocne okazało się przetestowanie modelu polskiej firmy Rollspeed. Przyznam się, że już wcześniej zainteresował mnie ten producent, z uwagi na bardzo atrakcyjne ceny. I oto w niedzielę, mogłem przejechać się na egzemplarzu Skate R80, który bardzo przypadł mi do gustu. Zatem jeszcze poważniej pomyślę nad zainwestowaniem w nartorolki. W każdym razie, potrzebną wiedzę już zdobyłem. Zainteresowanych odsyłam na stronę producenta. Wracając jeszcze do akcji, kto nie był i nie spróbował, niech żałuje. Właśnie organizowanie tego typu wydarzeń niezwykle pozytywnie wpływa na rozwój narciarstwa biegowego. Nawet latem! Zwłaszcza w kontekście potencjalnej szansy na rozbudowę Polany Jakuszyckiej warto pokazać, że ta inwestycja jest potrzebna. Na koniec przedstawiam niewielką fotorelację z moich pierwszych kroków na nartorolkach. Natomiast zainteresowanych skorzystaniem z akcji zapraszam na stronę Kocham Biegówki, gdzie znajdują się wszelkie potrzebne informacje.








Narzędzia treningu, czyli przygotowania do zimy z SadurSky cz.2

Wakacje się skończyły. Dario Cologna, Martin Fourcade i zapewne też inne gwiazdy sportów zimowych rozpoczęły już swoje treningi do następnego sezonu. Zacznij więc i Ty. Na początku nie można jednak narzucić sobie codziennego biegu, czy też jazdy na rowerze, bo dojdzie do przetrenowania. Wątpię również, że ktokolwiek mógłby dysponować taką ilością czasu, pozwalającą na wyczerpujące i długotrwałe ćwiczenia. Nikt z nas nie jest zawodowcem i nawet, jeśli mocno do tego aspiruje, nie jest w stanie osiągnąć przygotowania godnego mistrza narciarstwa biegowego. Najlepszym na to dowodem są pieniądze i czas. Ludzie, którzy zawodowo ścigają się na trasach biathlonowych, czy biegowych, przez cały rok są pod opieką sztabu szkoleniowego. Dzięki temu, zapewniane są zróżnicowane ćwiczenia, zaś ich intensywność zwiększa się z czasem. Dlatego sportowcy dużo biegają, pływają, jeżdżą na rowerach szosowych i MTB, ćwiczą na siłowni, czy w końcu jeżdżą na nartorolkach. Jak widać, aktywności jest wiele, a każda wymaga specjalistycznego sprzętu, który kosztuje. Trzeba zatem zapomnieć o tym, czym dysponują zawodowcy i skupić się na przygotowaniu do zimy we własnym zakresie.

Szwajcarscy narciarze biegowi podczas obozu treningowego na Majorce.
Źródło: profil facebookowy Dario Cologni.

Amator nie potrzebuje masażystów, obozów szkoleniowych i wysokogórskich, aby rozwijać kondycję fizyczną. Można korzystać z różnego rodzaju wyjazdów, jakie są proponowane w internecie, np. Akademia Biegania SNS. Na pewno wyjdzie to nam na plus, ale najważniejszym elementem jest nasza systematyczna praca. Proponuję więc wybór czterech dni w tygodniu, np. wtorek, czwartek, sobota, niedziela, w których będziemy trenować. Najlepiej dostosować to do pracy/szkoły, aby była realna szansa na wypełnienie planu, czyli najwięcej czasu przeznaczać na treningi w weekend. Przykładowy rozkład zajęć znajduje się tu i polecam skorzystanie z niego. Nie wszystko jednak z tej listy da się spełnić, więc wypiszę najważniejsze zasady. Na początku należy zacząć spokojnie, od wycieczek rowerowych, chodzenia z kijami nordic walking (jeżeli przypadkiem ktoś posiada), krótkich biegów (do 30. minut), aby rozruszać organizm po odpoczynku. Dopiero po paru tygodniach obciążenie w każdym dniu może być zwiększane. Trening siłowy, rozwijający obręcz barkową i brzuch, może zostać na przykład rozbudowany o większą liczbę serii, czy wzmacnianie nóg. Dodatkowo więcej biegać i częściej jeździć na rowerze. Warto do tego celu użyć znanych i lubianych tras w Jakuszycach. Częste bywanie w górach na wycieczkach również jest ważne. Natomiast gdy przyjdzie czas wakacji, pływanie okaże się również dobrym ćwiczeniem. Nadal będzie wskazana wszechstronność, w ramach przygotowania ogólnego. Dopiero po mniej więcej 15 tygodniach lub nawet później należy przejść do treningu specjalistycznego. Obejmuje on krótszy okres czasu i maleje jego intensywność, ale nastawia się na ćwiczenia imitacyjne techniki biegu narciarskiego. W jego skład wchodzi jazda na rolkach i nartorolkach oraz bieg imitacyjny z kijami. Tutaj się zatrzymam, bo nartorolki są chyba najważniejszym narzędziem treningu narciarza biegowego. Nawet amator poczuje ich wpływ na swoje umiejętności. W końcu nie ma nic lepszego, niż uprawianie narciarstwa biegowego przez cały rok, a nartorolki są doskonałą do tego okazją. Również pojawia się kwestia kosztów, ale można wybierać spośród niższych modeli od One Way (około 780 zł) lub zaufać producentom krajowym, np. Rollspeed o jeszcze niższych cenach. Na zastanowienie się jest jeszcze trochę czasu, a ja postaram się wkrótce przybliżyć parę istotnych faktów na ten temat. W tej chwili namawiam do rozpoczęcia treningów i dbania o kondycję fizyczną. Podczas tych dni, pamiętajcie o ważnych słowach od firmy One Way, bo nigdy nie będzie idealnie...

Przydatne linki:

Następny przystanek- Le Mans

Odejdźmy na chwilę od tematów przygotowań do zimy. Ubiegła sobota upłynęła bowiem pod znakiem drugiego w tym roku wyścigu z serii World Endurance Championships. Kierowcy w 34. samochodach kategorii LMP1, LMP2, LMGTE Pro i LMGTE Am ścigali się przez sześć godzin na torze Spa- Francorchamps w Belgii. Od kiedy oglądam zmagania długodystansowe, Spa zawsze stanowiło próbę generalną przed najważniejszym wyścigiem sezonu, jakim jest "24 godziny Le Mans". Tak było i tym razem. Na starcie stanęły wszystkie najlepsze zespoły, z Audi i Toyotą na czele. To właśnie ich walka interesowała obserwatorów najbardziej. Liczono przede wszystkim na pokaz możliwości Toyoty i być może nawiązanie wyrównanej walki z niemieckim producentem.
Siły nie były wyrównane. Toyota wystawiła dwa prototypy TS030 Hybrid (numery 7 i 8) przeciwko trzem Audi R18 e-tron quattro (numery 1, 2 i 3). Dodatkowo ekipa z numerem 3 w składzie: Lucas Di Grassi, Marc Gene, Oliver Jarvis jechała e-tronem przygotowanym specjalnie na konfigurację toru w Le Mans, w związku z czym ten samochód był minimalnie dłuższy niż reszta R18 i miał inny pakiet aerodynamiczny. Natomiast u Toyoty nr 7 (Alexander Wurz, Nicolas Lapierre, Kazuki Nakajima), można było zaobserwować nowy body kit, charakteryzujący się innym wyglądem nosa i większymi reflektorami. Nie można również zapominać o innych, prywatnych teamach w klasie LMP1. Na starcie pojawiły się dwie Lole B12/60 zespołu Rebellion Racing oraz ulubione przez pana Grzegorza Gaca HPD ARX 03c należące do Strakka Racing. Oczywiście nie brakło uczestników w pozostałych klasach. Słabsze prototypy klasy LMP2 to przede wszystkim awaryjne Lotusy, jeden Zytek oraz modele Oreca i Morgan z silnikami Nissana. Obie klasy GTE stanowiły samochody Porsche 911 RSR, Aston Martin Vantage V8, Ferrari F458 Italia oraz Chevrolet Corvette C6-ZR1. Wyścigu rozgrywanego z taką stawką nie sposób było odpuścić.
Po starcie o godzinie 14:30 prowadzenie objęło Audi #2 z Loïcem Duvalem za kierownicą. Poważny błąd Andre Lotterera w #1 na pierwszym zakręcie zepchnął zdobywcę pole position na czwarte miejsce. Progres zanotowała Toyota #7, lądując na drugiej pozycji w walce na początku wyścigu. Czołówka wyglądała więc następująco: Audi #2, Toyota #7, Audi #3, Audi #1, Toyota #8, Rebelliony, Strakka i tak dalej. Lotterer szybko odzyskał jednak swoją nadludzką prędkość i na przestrzeni 30 minut powrócił na pierwsze miejsce w wyścigu. Nie brakowało również wypadków. Do pierwszego poważniejszego zdarzenia doszło po godzinie ścigania. Oreca 03- Nissan zespołu Delta- ADR z Antonio Pizzonią za kierownicą uderzył z całej siły w barierę przy zakręcie Eau Rouge. Jak się później okazało, utrata kontroli nad prototypem była spowodowana defektem tylnego zawieszenia.


Konieczna była neutralizacja, w związku z czym na torze ukazał się Safety Car. Jakby tego było mało, dyrekcja wyścigu zabroniła zjeżdżania do alei serwisowej. Wiele ekip, być może przez nieuwagę, złamało ten zakaz, za co pod koniec rywalizacji, po rozpatrzeniu sytuacji przez sędziów, posypały się kary stop & go. Kłopoty dopadły nawet lidera, który pod koniec okresu neutralizacji przebił oponę. Wymiana ogumienia była możliwa jedynie po zjechaniu SC, w związku z czym #1 straciła mnóstwo czasu i na pozycję lidera wstąpił ponownie Loïc Duval. Od tego czasu systematycznie na prowadzeniu następowała zmiana, po każdej wizycie w boxie aktualnego lidera. Za kierownicą zasiadali kolejni kierowcy, zaś różnice w czołówce nadal nie osiągały minuty. Walka o zwycięstwo była więc zacięta. Cały czas liczyła się w niej Toyota, szczególnie bardzo dobrze jadący zespół #7. Marzenia o wygranej skończyły się jednak nieco ponad dwie godziny przed końcem wyścigu. Nastąpiła awaria systemu przeniesienia napędu elektrycznego, w wyniku czego #7 musiała się wycofać z rywalizacji. Od tego czasu było jasne, że zwycięży Audi, lecz nie wiadomo było które. W LMP2 walczyła Oreca #49 zespołu PECOM Racing z Morganem #24 należącym do OAK Racing. Zaś w klasie LMGTE Pro zaciekły bój toczyły: Ferrari #51 AF Corse oraz Aston Martin #98. LMGTE Am to przede wszystkim walka duńskiej ekipy Astona #95, amerykańskiego Ferrari #81 i Corvetty #50. Oczywiście wciąż zdarzały się drobne wypadki.




Niemieckie maszyny pracowały jak zegarek, zjeżdżając na tankowanie dokładnie co 42 minuty. Można więc było pokusić się o wyliczenia, kto będzie musiał zameldować się w pit lane jako ostatni i jaka pozostanie mu przewaga nad resztą. Coraz więcej traciło Audi #3, które stanowiło raczej samochód testowy, niż pretendenta do triumfu końcowego. Przestała się liczyć Toyota #8, nie dając rady ze swoim "starym" body kitem. Zostały więc dwa e-trony: #1 i #2. Nastąpiła ostatnia zmiana kierowców, po której w samochodach zasiedli ponownie: Andre Lotterer i Loïc Duval. Wyścig przyszło więc kończyć tym, którzy go zaczynali. Andre zaczął kręcić niesamowicie szybkie okrążenia, czego efektem był najszybszy czas całego wyścigu: 2'00.435. W końcu o godzinie 19:52, po jedynie 34. minutach jazdy od ostatniego pit stopu, na ostatnie tankowanie zjechało Audi #1. Całość przebiegła tak szybko, że Lotterer zdążył wyjechać jeszcze przed Duvalem. Wtedy już tylko kataklizm mógł odebrać zwycięstwo ekipie Lotterer/Fassler/Treluyer. Jadące na miejscu drugim z kilkusekundową stratą Audi #2 musiało jeszcze ostatni raz zatankować. A stało się to o godzinie 19:55. Ponad pół godziny później, flagę w czarno- białą szachownicę jako pierwszy zobaczył Andre Lotterer w Audi R18 e-tron quattro #1. Na miejscu drugim uplasowali się Duval/McNish/Kristensen, zaś trzecie miejsce przypadło zespołowi Gene/Di Grassi/Jarvis. Jedyna Toyota, która dojechała do mety zajęła czwartą pozycję (kierowcy: Davidson, Buemi, Sarrazin). Wśród teamów prywatnych najlepszy okazał się Rebellion Racing #12 w składzie Prost/Jani/Heidfeld. Takie rozstrzygnięcie oznacza, że w klasyfikacji Mistrzostw Świata Endurance nastąpiła zmiana liderów. Zwycięzcy ze Spa zastąpili dotychczasowych liderów- McNisha, Kristensena i Duvala. W innych kategoriach zwyciężali:

  • LMP2- PECOM Racing Oreca 03 Nissan #49 ( Luis Perez Companc, Nicolas Minassian, Pierre Kaffer)
  • LMGTE Pro- AF Corse Ferrari F458 Italia #51 (Gianmaria Bruni, Giancarlo Fisichella)
  • LMGTE Am- 8 Star Motorsports Ferrari F458 Italia #81 (Vicente Potolicchio, Rui Aguas, Matteo Malucelli)
Szczególnie dramatyczną końcówkę zafundowali sobie zwycięzcy w kategorii LMGTE Pro, dojeżdżając do mety z przebitą oponą, będąc na tym samym okrążeniu, co Aston Martin #98 i Ferrari #71.
Skoro już wiadomo, jak przebiegł ostatni sprawdzian przed 24- godzinnym wyścigiem Le Mans, pozostaje nam już tylko poczekać, jakie wnioski wyciągną z niego poszczególne zespoły. Dla mnie, jako kibica, najważniejsze są emocje, nieoczekiwane zwroty akcji, dramaty, jak w 2010, kiedy to Peugeotom wybuchały silniki, czy w 2011, kiedy po serii wypadków przetrwało tylko jedno Audi i pokonało w pojedynkę koalicję czterech Peugeotów. Właśnie tego oczekuję po tegorocznej edycji legendarnego wyścigu. Dlatego po cichu dopinguję Toyotę, aby była w stanie zastąpić Peugeota i sprawić, że Niemcy zaczną się bać. Następny przystanek- Le Mans, już 22 czerwca. Zapraszam do zobaczenia zdjęć ze Spa na Endurance Info autorstwa Laurenta Chauveau. Na prawdę robią wrażenie.

P.S.: A wkrótce powrócę do tematyki przygotowań do zimy. KEEP NORDIC!              

Sposób na nudę po sezonie, czyli przygotowania do zimy z SadurSky cz.1

Po zakończonym sezonie przyszedł czas na zasłużony odpoczynek, zarówno dla nart, jak i dla mnie. Nie na długo można jednak rozstać się z aktywnością fizyczną. Narciarstwo biegowe angażuje do pracy różne partie naszego ciała i w związku z tym trening powinien być jak najbardziej wszechstronny, aby na początku zimy nie mieć "nóg jak z waty". Tak się składa, że w internecie można znaleźć artykuły poświęcone przygotowaniu w okresie letnim. Postaram się zatem zebrać wszystkie istotne fakty w całość, pozwalającą opracować metody dbania o formę. Co jakiś czas będzie się pojawiał post na temat tego, co można w danym czasie ćwiczyć, aby najlepiej wzmocnić swój organizm przed zimą. Oczywiście nie zabraknie również czegoś na temat narzędzi treningu.
Na początku trzeba jednak zatroszczyć się o sprzęt narciarski i zabezpieczyć go przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych. Mam tu na myśli przede wszystkim narty, których ślizg jest bardzo wrażliwy na długotrwały kontakt z powietrzem i wilgocią, w wyniku czego może stracić swoje właściwości hydrofobowe. Zatem przed odłożeniem biegówek na przerwę letnią należy je zakonserwować. W jaki sposób to zrobić, nie dysponując specjalistycznymi narzędziami, typu żelazko do nart? Najlepiej użyć do tego celu zwykłej świeczki. Już tłumaczę, jak sobie z tym poradziłem, ale najpierw słowo wstępu. Moje narty, które zakonserwowałem to Fishery Skatecut (czyli do stylu łyżwowego), rok modelowy 2009. Miniony sezon był dopiero moim pierwszym na tym egzemplarzu. Po zimie mogę powiedzieć, że narty spisują się bardzo dobrze i ich szczególną zaletą jest stosunek jakości do ceny. Najprawdopodobniej jednak ten model nie jest już dostępny w sprzedaży, z racji na pojawienie się nowszych roczników. Najistotniejszym faktem, jaki należy wziąć pod uwagę przy serwisowaniu nart, jest ich budowa oraz przeznaczenie. Sposób, jaki zaprezentuję poniżej, dotyczy wyłącznie modeli do stylu łyżwowego. Pamiętajmy, że inaczej postępuje się w przypadku nart z łuską lub do stylu klasycznego.        
Narty umieściłem ślizgami do góry na oparciach dwóch rozstawionych na niewielką odległość krzeseł tak, abym mógł swobodnie nad nimi pracować. Najpierw wyczyściłem całą powierzchnię nart. Można do tego celu użyć wilgotnej szmatki, po czym jeszcze raz przetrzeć wszystko na sucho. Warto obejrzeć strukturę ślizgu przed konserwacją, czy nie ma żadnych głębszych zarysowań, kwalifikujących go do rekonstrukcji. Do dalszej pracy ważny jest dobór parafiny. Najlepiej nadają się do tego smary bazowe lub na mokry śnieg, z uwagi na swoją miękkość. Jeżeli nie dysponujemy żadnym z wymienionych, można użyć wosku ze świeczki. To wystarczy, aby łatwo pokryć i zabezpieczyć nartę. Następnie obok swojego stanowiska pracy, postawiłem zapaloną świeczkę, którą nadtapiałem parafinę, nanosząc ją na ślizg. Należało działać szybko, aby smar zakrzepł dopiero na ślizgu i dał się dokładnie wetrzeć. Cały zabieg zajął jakieś pół godziny. Ważne jest, aby żadna część powierzchni ślizgu nie została pominięta. Dlatego trzeba pamiętać o posmarowaniu również rowka biegnącego wzdłuż narty.



Jeżeli wszystkie te kroki zostały wykonane, to mamy już zakonserwowane narty, nadające się do odstawienia. Powinny one wyglądać podobnie, jak na powyższych zdjęciach. Oczywiście przedstawiona przeze mnie metoda jest tylko działaniem doraźnym, które nie dorówna zabiegowi z użyciem specjalistycznych narzędzi. Parafina z biegiem czasu będzie się wykruszać, ale i tak powinna pozostać jej wystarczająca do ochrony warstwa. Lepsze to, niż zupełny brak konserwacji nart. Teraz pozostaje je spiąć rzepami u góry i u dołu, aby podczas przechowywania nie zaburzył się ich kształt i charakterystyczne "wygięcie".


Należy również zwrócić uwagę, żeby pozostawić narty na stojąco oparte bokiem o ścianę lub swobodnie podwieszone. Wówczas nie będzie możliwości kontaktu z innymi przedmiotami, co mogłoby spowodować zakłócenie ich sztywności. Ewentualnie można pozostawić je leżące w sposób pokazany na zdjęciu powyżej. Zakonserwowanie nart mamy za sobą, zaś teraz pozostaje wyczyścić buty i odłożyć je w suche miejsce oraz odwiesić kije. Tak, napisałem odwiesić, bo kijkom powieszonym za paski przy rączkach nic nie grozi.
Skoro już cały ekwipunek narciarza biegowego udał się na odpoczynek, my możemy zacząć treningi przygotowawcze do zimy. Na początku ćwiczenia ogólne. I właśnie tym zajmę się w kolejnych częściach "przygotowań do zimy z SadurSky". W końcu już maj, a czekają nas niemal 34 tygodnie pracy nad swoją formą. Przede wszystkim pamiętajcie: