Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Giro d'Ski

Tak śnieżnego Giro d'Italia jeszcze nie widziałem. Na Passo Gavia i Passo dello Stelvio można by było ścigać się na biegówkach, ale na pewno nie na rowerach, w związku z czym trasa piątkowego etapu musiała ulec zmianie. W planie pozostał jedynie finałowy podjazd pod Val Martello, dodano natomiast Passo del Tonale i Passo Castrin. Mimo to, rozegranie tego wariantu do końca pozostawało niepewne. W nocy z czwartku na piątek spadło jednak tyle śniegu, że decyzją dyrektora wyścigu- Michele Acquarone, etap 19 został odwołany. Większość górskich dróg, przez które miał przejeżdżać peleton, była nieprzejezdna. Warto dodać, że do pokonania były również zjazdy, które przy oblodzeniu stanowiły szczególne zagrożenie. Bezpieczeństwo i zdrowie kolarzy zostało zatem postawione na pierwszym miejscu, co spotkało się z zawodem kibiców i entuzjazmem większości zawodników. No cóż, ja również nie mogłem doczekać się emocji na legendarnej przełęczy Stelvio, ale rozumiem podjętą decyzję. Nie można ryzykować ludzkiego życia dla samego rozegrania etapu. Tym bardziej, że dwa lata temu, na trasie Giro d'Italia zginął zawodnik grupy Quick Step- Wouter Weylandt. Jadący z numerem 108 Belg, miał wypadek na zjeździe z przełęczy Passo del Bocco 17 km przed metą. Tego dnia (9 maja 2011) nie padał deszcz, a jednak doszło do tak tragicznego zdarzenia. Odnosząc to do piątku, tym bardziej można utwierdzić się w słuszności postąpienia dyrektora wyścigu. Strach pomyśleć, co mogłoby się wydarzyć.
Pozostało więc poczekać na sobotę i kolejne decyzje, jaką trasą i czy w ogóle kolarze pojadą. Wiadomo, że po niespodziewanym dniu przerwy, wszystko jest możliwe. Gorsza dyspozycja, czy też spadek sił to najgorszy ze scenariuszy dla każdego. A wszystko to dzieje się przed ostatnim górskim etapem, na którym rozstrzygną się losy wyścigu. Atmosferę podgrzało wycofanie Danilo Di Luci, u którego wykryto EPO. Szkoda, że aktywna jazda zawodnika Vini Fantini opierała się na kłamstwie. Cała sytuacja spotkała się z negatywną reakcją reszty peletonu. Posypały się ostre słowa, wśród których nazywano Di Lucę idiotą i kretynem. Znów została zachwiana pozycja kolarstwa, które już powoli leczyło się z Armstronga oraz innych dopingowych ekscesów. To jednak nie zepsuło oczekiwania na decydujące starcie faworytów w sobotę. Przypomnę, że po czasówce pod górę Nibali powiększył przewagę nad Evansem do 4 minut, zaś Uran zbliżył się do Australijczyka na 10 sekund. Zapowiadała się więc walka nie tyle o wygraną w Giro, lecz raczej o drugie miejsce. Nie można zapomnieć również o zmaganiach naszego Rafała Majki z Carlosem Betancurem o białą koszulkę lidera klasyfikacji młodzieżowej. Tych dwóch przed dzisiejszym etapem dzieliły tylko dwie sekundy!
Trasę dzisiejszego etapu skorygowano, aby możliwie zredukować trudne zjazdy. Dolomity są bowiem pokryte śniegiem. Kolarze pojechali między innymi przez Brunico i Toblach/Dobiacco do Cortiny d'Ampezzo, gdzie miał początek finałowy podjazd. Przez chwilę, oglądając relację można było pomylić Giro z Tour de Ski. Jednym z etapów tego cyklu jest właśnie bieg z Toblach do Cortiny. Pamiętam, że zawodnicy w pewnych momentach biegli w bliskim sąsiedztwie z drogą, po której dziś jechało Giro. W obu przypadkach, okolica pokryta była śniegiem. Emocje rozpoczęły się już na początku podjazdu pod Tre Cime Di Lavaredo. Betancur miał jakiś defekt, przez co musiał zmieniać rower. Każdy kibic zacierał pewnie ręce, bo biała koszulka nasza i rywal ma problemy. Kolumbijczyk stracił czas i siły, ale dogonił peleton, w którym akurat tempo nadawała grupa Saxo- Tinkoff, pracując dla Rafała Majki. Nastąpiła selekcja, poodpadali sprinterzy, wśród których był Mark Cavendish, ambitnie dziś walczący o punkty do klasyfikacji czerwonej koszulki. Z dobrej strony pokazywali się harcownicy, tacy jak Stefano Pirazzi, który chciał udowodnić, że zasłużył na tytuł najlepszego "górala" tegorocznego wyścigu. Prawdziwą zabawę w gronie faworytów zapoczątkował Vincenzo Nibali, który zaatakował, jakby mu było mało przewagi nad resztą. Przez chwilę nikt nie był w stanie doskoczyć. Lider jechał sam po zwycięstwo etapowe w padającym śniegu, pokazując dobitnie, kto jest najlepszy. Dobrze przejechana czasówka nie była przypadkiem, on wprost zdominował rywali w tym roku. Po chwili ruszył Uran, a wraz z nim Betancur i Fabio Duarte (Colombia). Każdy spodziewał się błyskawicznej reakcji Majki, który jednak nie doskoczył do Kolumbijczyków. Wszystko działo się bardzo szybko. Zgubił się gdzieś Scarponi, który cieszył się na "antyczny" etap, a wraz z nim nisko był Niemiec. Rafał dzielnie próbował gonić uciekającą mu białą koszulkę. Być może czuł, jak ktoś go z niej właśnie rozbiera. Już wtedy pomyślałem, że nie jest to dzień Polaków, tak wspaniale jadących przez trzy tygodnie. Jakiś czas towarzyszył mu Evans, który jednak również nie wyglądał najlepiej. Uran, Betancur i Duarte jechali już tak, jak gdyby byli w jednej drużynie- reprezentacji Kolumbii. Gdzieś tam jeszcze pokazał się mistrz Włoch- Franco Pelizotti (Androni), coraz niżej spadał Evans, a zawieszony pomiędzy nimi Majka wychodził z siebie. Powoli rozstrzygała się kwestia drugiego miejsca w generalce na rzecz Urana i białej koszulki na rzecz Betancura. Za dużo się działo, panował istny chaos, nie było większej grupy, tylko wielu porozrzucanych zawodników. Do tego jeszcze padający śnieg. Rzeczywiście etap był "antyczny". Od tego wszystkiego odizolowany był Nibali, który przyjechał na metę pierwszy i w doskonały sposób zapewnił sobie triumf w klasyfikacji generalnej. Lider zaatakował nawet, gdy wcale nie musiał i wygrał 20. etap. To właśnie jest Giro. Za Sycylijczykiem przyjechała trójka z Duarte na czele, potem dość niespodziewanie Fabio Aru- pomocnik Nibalego z Astany. Rafał Majka przyjechał na metę 10. i stracił prowadzenie w klasyfikacji młodzieżowej. Niemiec zameldował się na 12. miejscu razem ze Scarponim. Skutkiem tego jest 6. miejsce Niemca, a 7. Majki w klasyfikacji generalnej. Było blisko wielkich wyczynów: zwycięstwa etapowego i w "młodzieżówce". Niestety jednak pozostaje nam obejść się smakiem, uznać wyższość innych. Być może jeszcze zaśpiewać znane ze stadionów "Polacy nic się nie stało". Byłoby to wielkim błędem, bo przecież stało się. Poprawione zostało najlepsze miejsce Polaka w Giro d'Italia w historii, polskie kolarstwo pokazało się z dobrej strony (na trzech naszych kolarzy, dwóch było w czołowej dziesiątce) i z tego należy się cieszyć. Ja natomiast miałem mnóstwo pozytywnych przeżyć związanych z tegorocznym wyścigiem, a skutkiem tego są dwa posty. A oto "sprawcy" całego zamieszania, razem na jednym zdjęciu (od lewej) Przemysław Niemiec, Rafał Majka i  Michał Gołaś:

fot. Mariusz Semkowski
Jutro ostatni etap, nazywany etapem przyjaźni. Będzie czas podsumowań w Eurosporcie, rozmowy między kolarzami, szampan, a potem finish w Brescii i dekoracje zwycięzców. Klasyfikacja generalna nie ulegnie zmianie, więc warto ją zobaczyć:


W temacie Giro d'Italia 2013 to już wszystko. Następny wielki wyścig to oczywiście Tour de France już pod koniec czerwca. Uwolniłem się z różowych sideł...            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz