Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Szansa dla Jakuszyc

W czwartek portal szklarskaporeba.pl poinformował, że jest duża szansa na powstanie profesjonalnego, całorocznego ośrodka narciarstwa biegowego i biathlonu w Jakuszycach. Mowa przede wszystkim o zmodernizowaniu strzelnicy, zbudowaniu trybuny oraz wyasfaltowaniu części tras do treningu na nartorolkach. W tym celu podpisany został list intencyjny, według którego rozbudowa będzie wspierana ze środków Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej. Teraz pozostaje złożenie wniosku o dofinansowanie do Ministerstwa Sportu oraz dokładne zaprojektowanie infrastruktury. Koszt budowy ma wynieść około 35 mln zł. Dokładniej na ten temat pisze szklarskaporeba.pl:
Dużą pozycją wydatków będą użyte technologie przyjazne środowisku a jednocześnie obniżające koszty funkcjonowania ośrodka, przede wszystkim ogrzewania. Ma on bowiem zarabiać na swoje utrzymanie. Jest to warunek przeprowadzenia całej inwestycji. Biznesplan jak i dotychczasowa działalność ośrodka lekkoatletycznego w Szklarskiej Porębie wskazują, że całość będzie się finansować. Docelowo ma powstać jeden podmiot zarządzający.
I tu pojawiają się moje wątpliwości, poparte niedawną ankietą przeprowadzoną na facebooku przez Stowarzyszenie Bieg Piastów. Otóż, w tejże ankiecie zostało postawione pytanie, czy wstęp na trasy biegowe w Jakuszycach powinien być płatny. To bardzo pasuje do tezy o zarabianiu ośrodka na swoje utrzymanie. Już na tym etapie można mieć obawy, że Polana Jakuszycka już nie będzie taka sama, jak kiedyś. Władze zapewniają, że trasy nadal będą dostępne zarówno dla amatorów, jak i zawodowców. Nie ma jednak mowy o tym, czy ta dostępność nie będzie uwarunkowana uiszczeniem opłaty. Można się spierać, że przecież za te pieniądze trasy będą lepiej utrzymywane, ludzie będą mogli korzystać z nowoczesnej infrastruktury i tak dalej. Ja jednak za bardzo w to nie wierzę. Nawet jeśli rzeczywiście standard się poprawi, to jednak wprowadzenie płatnego wstępu na trasy znacznie zmniejszy atrakcyjność tego miejsca. Jeszcze nie tak dawno ciężko było przełknąć zwiększenie opłat parkingowych w rejonie polany. Te pieniądze również idą na utrzymywanie tras, ale wciąż zdarza się, że przygotowanie wyczynowych odcinków pozostawia wiele do życzenia. Sam przyznam się, że zacząłem coraz częściej wybierać opcję wyjazdu na biegówki do czeskiej Malej Upy, gdzie trasy też były zawsze przygotowane, a parking kosztował tyle, co nic. Nikt nie organizuje tam jednak zawodów, ale w tej zabawie nie chodzi o chwalenie się homologacją FIS. Nawet jeśli patrzymy już w tych kategoriach, to w Libercu, gdzie odbywały się Mistrzostwa Świata w biegach narciarskich w 2009 roku, można pobiegać za darmo. Przypuszczam, że nikt nie zadaje pytań, czy ośrodek zarabia na swoje utrzymanie. Ważne, że jest zainteresowanie, zaś narciarstwo biegowe nie jest dyscypliną egzotyczną. Natomiast patrząc pod kątem istnienia takich miejsc w Polsce, to przykładem jest Jamrozowa Polana będąca obecnie centrum przygotowań całorocznych biathlonistów i biegaczy narciarskich ze świetną infrastrukturą. Pozostaje mi zatem mieć nadzieję, że przeprowadzona rozbudowa nie wniesie konieczności opłaty za korzystanie z tras. Dla mnie byłaby to porażka idei biegówek. Właśnie dostępność tego sportu przyciąga ludzi. Dlatego też nie wybrałem "zjazdówek", bo nie podobały mi się wysokie opłaty za karnety. Tutaj mam trasy za darmo i wolałbym, żeby tak pozostało.
Jeżeli będą przeprowadzane regularnie zawody na szczeblu międzynarodowym, to na pewno cel zostanie osiągnięty. Przypomnę, że już w przyszłym sezonie po raz drugi w Jakuszycach odbędą się zawody Pucharu Świata w narciarstwie biegowym. Dobrze by było, aby Szklarska Poręba na stałe wpisała się do kalendarza FIS, co dodatkowo umotywowałoby przeprowadzenie tej inwestycji. W artykule na stronie szklarskaporeba.pl pojawiło się stwierdzenie, że narciarstwo biegowe będzie rozwijać nawet po zakończeniu kariery Justyny Kowalczyk. Owszem, jej wyczyny przyciągnęły rzeszę amatorów do tej dyscypliny, ale nie można patrzeć na opłacalność budowy profesjonalnego ośrodka tylko i wyłącznie z tej perspektywy. Potrzebny jest przede wszystkim rozwój młodych zawodników do poziomu światowego, aby po Kowalczyk Polska nie zniknęła z czołówki biegów narciarskich. To samo dotyczy biathlonu, z tym, że w tym przypadku sprawa jest nieco trudniejsza. Obecnie IBU nie ma zamiaru wprowadzania nowych miejsc do kalendarza Pucharu Świata, w związku z czym może być problem z organizacją tego typu imprez. Nie przekreśla to jednak szansy na rozgrywanie Pucharu IBU oraz Mistrzostw Europy. Tak więc i tutaj jest możliwość zaistnienia w sportowym świecie. Jeszcze raz powtórzę, jak wielkie znaczenie będzie mieć całoroczny ośrodek przygotowawczy dla zawodników. Jeśli zaś o mnie chodzi, to po zakupie nartorolek będę mógł jeździć do Jakuszyc przez cały rok, dzięki stworzeniu asfaltowych odcinków. To wszystko świetnie brzmi i zapowiada pozytywne zmiany, pod warunkiem, że całość nie będzie opierać się wyłącznie na chłodnych kalkulacjach. Od dawna wiadomo, że nie tylko pieniądze stanowią zysk, a opłacalność jest tak na prawdę pojęciem względnym.
       

Znalezione w internetach- Sindre Wiig Nordby

Przeglądając ostatnio YouTube w poszukiwaniu czegoś ciekawego na temat treningu imitacyjnego natknąłem się na takie cudo:



To jeden z filmów sympatycznego Norwega, który nazywa się Sindre Wiig Nordby. Z początku myślałem, że jest to po prostu jakiś gość, który robi na nartach moonwalk i przy okazji filmuje biegaczy narciarskich podczas treningu. Po chwili jednak zobaczyłem, że to jest przecież idealna parodia technik biegów najlepszych zawodników (są podpisy, kogo naśladuje Sindre). Dodatkowo w innych filmach nawet ubiór jest charakterystyczny dla danej postaci. Na pewno nie łatwo odwzorować czyjąś technikę biegu, nawet jeśli się ona wyróżnia. Zapraszam zatem do oglądania wyczynów Norwega. I na koniec jeszcze jeden film z parodią biegu między innymi Emila Hegle Svendsena i Justyny Kowalczyk.

To ostatnia niedziela...

Pogoda pozwoliła szczęśliwie na wyjazd w niedzielę do Jakuszyc. Oczywiście postanowiłem wziąć ze sobą narty biegowe, aby skorzystać z ostatnich skrawków śniegu na trasach. Widok, który zastałem specjalnie mnie nie zdziwił. Przy tak wysokich temperaturach, jakie w ostatnim czasie obserwujemy, pokrywy ubywa z każdym dniem. Nie zniechęciłem się jednak i wyruszyłem na poszukiwania wyraźnych śladów wiosny, czyli miejsc, w których nie da się biegać na nartach. Wybór padł na trasę spacerową w kierunku Szklarskiej Poręby. Już na początku można obawiać się, że za chwilę trzeba będzie zawrócić, bo oto, jak wygląda okolica.





Mimo to, postanowiłem zagłębić się dalej w las licząc na większą ilość śniegu, pozostałą w zacienionych miejscach. Z początku wydawało się, że mam rację, bo biegłem po bardzo zmrożonym śniegu. Nagle jednak raj się skończył, odsłaniając za zakrętem szutrową drogę. Być może jeździły już tamtędy samochody, bo wyraźnie było widać ślady kół. O dalszym biegu nie było mowy, musiałem więc zawrócić i poszukać szczęścia w okolicach Polany Jakuszyckiej.
Po drodze przyszedł czas na obejrzenie pociągu ze Szklarskiej Poręby do Harrachova i zrobienie zdjęcia. Było to o tyle istotne, że już drugi rok to połączenie obsługiwane jest przez czeskiego przewoźnika- GW Train Regio bardzo klimatycznymi pojazdami, jakimi są "motoraki" 810. Tym razem trafiłem na pojazd o imieniu "Marysia". Tej zimy zdarzało się również, że na trasie Kolei Izerskiej pojawiało się podwójne zestawienie "Marysi" w towarzystwie "Jarka". Czasem nawet (podczas Biegu Piastów oraz w okresie letnim) można było zaobserwować trójskłady motoraków (wybitnie transportowy język, zatem już tłumaczę: trzy pojazdy 810 złączone razem to właśnie trójskład motoraków). Wracając jednak do minionej niedzieli, jeden wagon wystarczył, aby wszyscy podróżni się zmieścili. Tu pojawia się taka dygresja, że Czesi zawsze trafiają z zestawieniem na tej trasie. Nigdy nie zdarzyło się tak, aby w pociągu był niesamowity tłok albo pojazdy jeździły puste. Tak, czy inaczej, "Marysia" została przeze mnie uchwycona na zdjęciu w towarzystwie śniegu.


A tutaj mały eksperyment z HDR. Zgodnie z barwami przewoźnika- tylko czarny i żółty.
Później przyszedł czas, aby jeszcze trochę pobiegać. Skierowałem się więc na trasy wyczynowe licząc, że będzie tam więcej śniegu. Rzeczywiście, w lesie zostało go wystarczająco, ale efekt psuły igły, które spadły z drzew. W dodatku niektóre odcinki są już mocno zniszczone, zdarzają się nierówności. Musiałem uważać, aby nie złamać kijków w wyniku ich wpadnięcia w jakąś dziurę. Tak więc szybsze bieganie było utrudnione i nawet niebezpieczne. Trzeba dodatkowo wziąć pod uwagę liczne braki śniegu, jak na przykład tu:

Ten krótki odcinek pokonałem z nartami w ręku. Sama polana też nie wygląda najlepiej, pozostał na niej tylko lód. W wielu miejscach znalazłem oznaki wiosny, które dało się bardzo dobrze usłyszeć. Były to bowiem wartkie potoki górskie, budzące się po zimowym zlodowaceniu.



I tak oto dobiegła końca ostatnia niedziela na nartach w tym sezonie. Muszę przyznać, że w przeciągu jednego tygodnia warunki bardzo się zmieniły w wyniku wysokich temperatur. Właśnie tym wiosennym spacerem zakończyłem zimę 2012/2013. Teraz pozostaje już tylko zakonserwować sprzęt do przyszłego sezonu i pomyśleć o letniej aktywności. Być może nartorolki? Kto wie, co przyniesie czas... Mimo wszystko, pamiętajcie:

I jeszcze odczyty z Endomondo:

Oficjalny koniec sezonu w Jakuszycach

Na stronie organizatora Biegu Piastów www.bieg-piastow.pl, będącego jednocześnie zarządcą tras biegowych, ukazała się dziś informacja o oficjalnym zakończeniu sezonu zimowego. Nie oznacza to jednak braku możliwości korzystania z tras. Sezon został zamknięty w rozumieniu ustawy o bezpieczeństwie w górach i na zorganizowanych trasach narciarskich. W związku z tym, od teraz na Polanie Jakuszyckiej nie będzie dyżurował zespół GOPR, zaś śnieg nie będzie już ubijany przez ratraki. Natomiast trasy wykorzystywane przez biegaczy zamienią się w typowe ścieżki turystyczne. W sumie nic dziwnego, skoro temperatury znacznie się podwyższyły, zaś śniegu raczej nie przybędzie w ilości koniecznej do ubicia. Tak więc od teraz korzystanie z tras odbywać się będzie na własną odpowiedzialność. Na pewno zmniejszy się liczba osób przyjeżdżająca na biegówki, w związku z czym więcej miejsca pozostaje dla prawdziwych amatorów tego sportu. Najprawdopodobniej parkingi powinny być już darmowe, skoro oficjalnie "nie ma do czego przyjeżdżać". Zatem nie ma co się smucić! Tym bardziej, że jak już pisałem wcześniej, śniegu powinno wystarczyć do początku maja, kiedy to odbędzie się ostatnia impreza na nartach- Śnieżna Majówka. Dlatego nie rezygnuję i nie wieszam butów narciarskich na przysłowiowym kołku. Nadal będę korzystał z każdego skrawka trasy, czego również życzę wszystkim amatorom biegówek. Nawet koniec sezonu potrafi być piękny, kiedy to będąc samemu na trasach późnym popołudniem, dostrzega się pierwsze oznaki zbliżającej się wiosny. Jeżeli już takie spotkam, na pewno pojawi się odpowiednie udokumentowanie w postaci zdjęć.
A tymczasem czas wspomnieć o zawodowcach, którzy ścigają się wszędzie, gdzie tylko się da. Przykładowo w Norwegii, w Haukeli odbył się w sobotę bieg Haukelirennet 2013. Uczestnicy ścigali się na dystansie 32 km. Wśród mężczyzn zwyciężył dobrze znany z Pucharu Świata Tor Asle Gjerdalen, wyprzedzając na mecie o niespełna sekundę Pettera Northuga. Trzeci był Sjur Roethe. Najlepszą kobietą na tym dystansie była Astrid Jacobsen, wyprzedzając o ponad 4 minuty Tuvę Toftdal Staver oraz o 10 minut znaną z zawodów biathlonowych Hilde Fenne. Oficjalne wyniki zawodów Haukelirennet 2013 dostępne są na stronie internetowej: LINK
Na koniec przypominam:

Tam, gdzie wiosna boi się przyjść...

Wszyscy są ostatnio zajęci poszukiwaniem wiosny. Każdy promień słońca jest motywacją do wyciągnięcia roweru, wyjechania na wycieczkę, czy też wyjścia na spacer. Owszem, zrobiło się znacznie cieplej niż na początku kwietnia, a każdy jest trochę zły na dłuższą zimę i pragnie jak najszybciej o niej zapomnieć. W telewizji już na dobre zapanowały sporty letnie, kierowcy z World Endurance Championships przebudzili się ze snu zimowego rozpoczynając tę serię dzisiaj na torze Silverstone. Wyścig zakończył się zwycięstwem Audi, a konkretnie ekipy: McNish, Kristensen, Duval, tuż przed drugim zespołem tego producenta. Można ponarzekać tutaj na brak emocji, bo przecież znowu Audi, ale różnica na mecie wyniosła niewiele ponad 3 sekundy. Również najgroźniejszy rywal niemieckiej marki, czyli Toyota spisała się dobrze (3. i 4. miejsce), co dobrze prognozuje przed dalszymi wyścigami: w Spa i tym najważniejszym w Le Mans. O serii WEC przyjdzie mi jeszcze opowiadać, ale trochę później. Na dobre rozkręcili się kolarze na wiosennych klasykach, po Flandrii oraz Paryż- Rubaix, przyszedł czas na Amstel Gold Race, w którym zwyciężył Roman Kreuziger z Czech (Saxo Tinkoff). Miłym akcentem było piąte miejsce Polaka- Michała Kwiatkowskiego, jeżdżącego w ekipie Omega Pharma Quick Step. Jednym słowem rzeczywiście, za pośrednictwem pogody i transmisji sportowych, idzie zapomnieć o tym, że jeszcze półtora tygodnia temu w całym kraju padał śnieg.
Są jednak ludzie, którzy inaczej wykorzystują pojawienie się słońca na niebie i ja jestem jednym z nich. Taka pogoda jest przecież idealna na biegówki. Szybko więc trzeba zamienić słowa w czyn, zapakować sprzęt i pojechać do Jakuszyc- miejsca, do którego wiosna boi się przyjść. Tak też było w sobotę. Co prawda, ze słońcem były niewielkie problemy, a nawet pojawiło się parę kropel deszczu, co jednak nie stanowiło przeszkody, żeby trochę pobiegać. Warunki śniegowe były bardzo dobre, jak na niemal połowę kwietnia. Trasy w większości są przygotowane, szczególnie miło zaskoczyła mnie zasobność tych wyczynowych. Wśród nich, można było pobiec nawet "Europą", która (jak z moich obserwacji wynika) bardzo rzadko w tym sezonie była otwarta. Zazwyczaj przygotowywana jest tylko na zawody, i to też nie wszystkie. Tym razem jednak pozostała możliwa do użycia z racji na małe opady śniegu, a ja z tej okazji oczywiście skorzystałem. Przedtem załączyłem sobie aplikację Endomondo w telefonie i ruszyłem w drogę. Emocje na zmrożonym śniegu gwarantowane na zjazdach. Trochę przeszkadzają igły spadające z drzew, ale jest ich jeszcze niewiele.
Polana Jakuszycka stoi więc otworem przed wszystkimi amatorami narciarstwa biegowego. Tutaj wiosny jeszcze nie widać. Oczywiście śniegu będzie już mniej z dnia na dzień, ale prognozuje się, że wystarczająca dla narciarzy ilość pokrywy utrzyma się do początku maja. Już cieszę się na weekend majowy z biegówkami. Nie bez powodu Jakuszyce są nazywane polską Alaską. A tymczasem pozostaje zatrzymać w gotowości swoje Fishery do "łyżwy", bo taką technikę preferuję. Więcej o sprzęcie również kiedyś napiszę. Na koniec załączam odczyty z "treningu" w aplikacji Endomondo.

100 najlepszych zdjęć sezonu 2012/2013 według RBU

Rosyjska Unia Biathlonowa wybrała 100 najlepszych zdjęć minionego sezonu, przedstawiających biathlonistów w akcji. Oczywiście bohaterowie ujęć to w większości rosyjscy sportowcy, ale nie zabrakło również najlepszych w tym sezonie- Tory Berger i Martina Fourcade. Każdy znajdzie wśród zaprezentowanych obrazków coś interesującego, od niekonwencjonalnego podejścia do fotografii sportowej, aż do ukazania najbardziej elektryzujących i decydujących momentów ważnych imprez. Idąc w ślad sloganu jednej ze stacji telewizyjnych, autorzy uchwycili "wszystkie detale sportu". 100 wybranych fotografii można zobaczyć pod tym adresem: LINK.

Champions Race w Moskwie

W minioną sobotę na stadionie Olympiyskiy w Moskwie po raz drugi w historii miała miejsce pokazowa impreza biathlonowa o nazwie "Champions Race". Pierwsze tego typu zawody rozegrano w 2011 roku. Podobnie jak poprzednio, widzowie oglądali najlepszych biathlonistów oraz najlepsze biathlonistki świata w konkurencjach: bieg ze startu wspólnego oraz sztafeta.
Bieg ze startu wspólnego obejmował 4 strzelania (2 w pozycji stojącej i 2 w leżącej), zaś uczestniczyło w nim dziesięciu zawodników. Wśród pań były to: Tora Berger, Daria Domracheva, Marie Dorin- Habert, Kaisa Makarainen, Gabriela Soukalova, Anastasia Kuzmina, Miriam Goessner, Olga Vilukhina oraz Vita i Valj Semerenko. W gronie mężczyzn również nie zabrakło gwiazd, a byli nimi: Martin Fourcade, Emil Helge Svendsen, Jakov Fak, Evgeny Ustyugov, Anton Shipulin, Tarjei Boe, Bjoern Ferry, Simon Fourcade, Christoph Sumann i Alexander Loginov.
Jako pierwszy rozegrano bieg ze startu wspólnego kobiet. Od samego startu prowadziła Marie Dorin- Habert, która jednak po 3 bezbłędnych strzelaniach popełniła dwa błędy w trakcie ostatniej wizyty na strzelnicy, w skutek czego zajęła dopiero 4. miejsce. Zwyciężyła Anastasia Kuzmina, wyprzedzając Kaisę Makarainen oraz Darię Domrachevą. Nie brakowało również sytuacji nieprzewidzianych, jak na przykład  upadek Valji Semerenko.


A oto szczegółowe wyniki biegu pań:

  1. Anastasia Kuzmina      1     19:12.2
  2. Kaisa Makarainen       1          +1.8
  3. Daria Domracheva      2          +2.2
  4. Marie Dorin- Habert   2          +2.4
  5. Olga Vilukhina            2          +5.5
  6. Gabriela Soukalova    2         +17.0
  7. Tora Berger               3         +46.8
  8. Vita Semerenko         3         +54.0
  9. Valj Semerenko         3      +1.00.4
  10. Miriam Goessner       7      +1.10.3

Następnie przyszedł czas na zmagania panów, w których już po pierwszym strzelaniu objął prowadzenie Anton Shipulin i nie oddał go do końca. Wszystkie jego strzały były celne i mimo również bezbłędnego strzelania przeciwników, nikt nie zdołał go pokonać. Mieliśmy zatem zwycięstwo rodzeństwa, bo Kuzmina (z domu Shipulina) jest przecież siostrą Antona. Dalsze miejsca na podium zajęli Jakov Fak oraz Bjoern Ferry, który pokazał, że rzeczywiście jest "mistrzem ostatniej rundy", wyprzedzając samego Emila Hegle Svendsena. Po drugim strzelaniu z biegu wycofał się Simon Fourcade, skarżąc się na złą dyspozycję po chorobie.

 A oto szczegółowe wyniki biegu panów:

  1. Anton Shipulin             0       17:08.6
  2. Jakov Fak                   0           +1.8
  3. Bjoern Ferry               0            +3.3
  4. Emil Hegle Svendsen   0           +7.7
  5. Christoph Sumann       1           +8.8
  6. Alexander Loginov      2         +18.6
  7. Martin Fourcade         3         +35.0
  8. Evgeny Ustyugov        2         +35.7
  9. Tarjei Boe                  3         +47.0
  10. Simon Fourcade                     DNF
Na widzów licznie zgromadzonych na stadionie czekała bardzo miła niespodzianka. Następnym punktem programu była bowiem symboliczna sztafeta z udziałem legend rosyjskiego biathlonu. Drużyny były tak podzielone, aby w każdej z nich był jeden były zawodnik z lat 80. i 90., jeden z przełomu wieków oraz niedawna gwiazda rosyjskiego zespołu. W związku z tym utworzono drużynę Tarasova w składzie: Sergey Tarasov, Pavel Rostovtsev oraz Maxim Tchoudov; drużynę Tchepikova w składzie: Sergey Tchepikov, Sergey Rozhkov oraz Ivan Tcherezov; drużynę Kashkarova w składzie: Yuriy Kashkarov, Vladimir Drachev oraz Nikolay Kruglov; i drużynę Vasilyeva w składzie: Dmitry Vasilyev, Viktor Maigurov oraz Dmitry Yaroshenko. Każda zmiana biegła wśród swojego "pokolenia", dzięki czemu można było podziwiać swego rodzaju podróż w czasie. W pewnych momentach wyglądało to nawet dość dziwnie, zwłaszcza w przypadku pierwszej zmiany, którą stanowili najstarsi. Dużo emocji wywołała zmiana druga, w trakcie której można było powspominać nie tak dawne starty Vladimira Dracheva.

Na końcu biegli oczywiście najmłodsi i mimo dość dużych różnic czasowych, postanowili przekroczyć linię mety razem. W związku z tym prowadzący Ivan Tcherezov zatrzymał się tuż przed metą, poczekał na Maxima Tchoudova, Nikolaya Kruglova i Dimitrya Yaroshenkę po czym wspólnie zakończyli bieg pozdrawiając publiczność. Nie było zwycięzców i przegranych.



Oprócz walorów sportowych, bieg legend miał też wydźwięk charytatywny. Z tego, co udało mi się zrozumieć ze słów Maxima Tchoudova, gwiazdy pobiegły dla chorego dziecka Dimitya Yaroshenki, który wygłosił specjalną mowę w podziękowaniu dla uczestniczących. Po chwilach wzruszeń i wspomnień, przyszedł czas na ostatnią konkurencję imprezy, czyli sztafetę mieszaną. Na podstawie wyników biegów ze startu wspólnego zestawiono pary damsko- męskie, a były to: Anastasia Kuzmina z Antonem Shipulinem (rodzeństwo zawsze razem :-)), Kaisa Makarainen z Jakovem Fakiem, Daria Domracheva z Bjoernem Ferrym, Marie Dorin- Habert z Martinem Fourcade, Olga Vilukhina z Christophem Sumannem, Gabriela Soukalova z Tarjei Boe, Tora Berger z Emilem Hegle Svendsenem, Vita Semerenko z Evgenym Ustyugovem, Valj Semerenko z Simonem Fourcade oraz Miriam Goessner z Alexandrem Loginovem. Rywalizacja przypominała sztafety sprinterskie, rozgrywane w biegach narciarskich. Rozpoczynały panie, a po 2 strzelaniach (1 leżąc i 1 stojąc) następowała zmiana. Mężczyźni pokonywali ten sam dystans i strzelania, po czym znów ich miejsce zastępowały partnerki. Całość kończyła zmiana męska. Nie było możliwości dobierania nabojów podczas strzelania. Emocji nie brakowało. Do ostatniej wizyty na strzelnicy na zwycięstwo miały szansę trzy zespoły: Dorin-Habert/Fourcade, Kuzmina/Shipulin oraz Vilukhina/Sumann. Francuz skończył strzelanie jako pierwszy i uniósł nawet rękę w geście zwycięstwa tak, jak gdyby był tego całkowicie pewny, podczas gdy obok niego "na czysto" strzelał Shipulin. Sumann spudłował jeden raz. Wybiegając ze strzelnicy, Fourcade miał dość bezpieczną przewagę, którą jednak stracił upadając zaraz na początku ostatniego okrążenia. Dogonił go więc Rosjanin i wszystko musiało rozstrzygnąć się w biegu. Walka była na tyle zażarta, że na jednym z ostatnich zakrętów wywrócił się Shipulin.

Widząc całą sytuację, jak i reakcję publiczności, Martin Fourcade znacznie zwolnił, pozwalając się dogonić. Skutkiem tego, razem z Shipulinem przekroczył linię mety, wygrywając o ułamek sekundy. Warto dodać, że nie był to taki sobie bieg pokazowy. Główną nagrodą było bowiem 20 000 Euro dla zwycięskiej pary. Niewątpliwie gest Francuza był godny gentelmena, co nawet podkreślili rosyjscy dziennikarze.

W wywiadzie udzielanym dla rosyjskiej telewizji, Fourcade podkreślił, że nie chciał takiego zakończenia rywalizacji. Wiedział, że Shipulin jest wielką gwiazdą dla wszystkich zgromadzonych na stadionie i nagrodą dla nich byłaby zażarta walka na ostatnich metrach. Dlatego też zaczekał na Rosjanina, co było pewnego rodzaju przeprosinami. Sam Anton pozwolił, wręcz nakazał, aby to Martin przekroczył linię mety jako pierwszy. Tych dwóch dogonił nawet Sumann, który pod koniec także znacznie zwolnił. Po biegu, Shipulin skarżył się jedynie na ból ręki. Wszystkich zaproszono następnie na wręczenie nagród i zakończenie całej imprezy. Oto szczegółowe wyniki sztafety mieszanej:
  1. Dorin- Habert / M. Fourcade        4         42:01.6
  2. Kuzmina / Shipulin                        5              +0.6
  3. Vilukhina / Sumann                       1              +1.8
  4. Makarainen / Fak                         2            +12.5
  5. Domracheva / Ferry                     4            +19.5
  6. Berger / Svendsen                        4            +55.4
  7. Soukalova / Boe                          5          +1:20.6 
  8. Vita Semerenko / Ustyugov         6           +2:12.0
  9. Valj Semerenko / S. Fourcade    6           +2:13.9
  10. Goessner / Loginov                     9          +2:32.2
Cała biathlonowa rodzina tym sposobem zakończyła sezon, pozując do wspólnego zdjęcia. Przedsięwzięcie na pewno się udało, było wiele pozytywnych wrażeń. Tym bardziej więc już teraz nie można się doczekać kolejnego sezonu. Najpierw jednak zawodników i zawodniczki czeka zasłużony odpoczynek.
  

Refleksja po sezonie- "Król Ole bez zwycięstwa"

Na pewno każdy przeczuwał, że kiedyś może się to zdarzyć. Otóż, po raz pierwszy od sezonu 1995/1996, przeglądając listę zwycięzców poszczególnych zawodów biathlonowego Pucharu Świata, nie ujrzymy na niej Ole Einara Bjoerndalena. Dla jego zagorzałych fanów, w tym także i dla mnie, jest to pewnego rodzaju rozczarowanie. Ktoś, kogo uważamy za bohatera, powoli przestaje nim być. Stwierdzam to, czego bardzo się bałem: dziś zwycięstwo OEB byłoby już tylko miłą niespodzianką, nie zaś codziennością. Do tego jeszcze zakończony sezon 2012/2013 był jego najgorszym od 18 lat pod kątem miejsca w klasyfikacji generalnej PŚ, zajął bowiem dopiero 22. miejsce. Gorzej było tylko, gdy zaczynał przygodę wśród seniorów, czyli 30. miejsce w sezonie 1993/1994 oraz 62. w 1992/1993.  Każdy powie, że to wiek robi swoje i 39- letni biathlonista, nawet jeżeli jest żywą legendą, nie pokona znacznie młodszego Fourcade czy Svendsena. Owszem, jest to prawdą, ale nie w każdym calu.
Tym wyjątkiem odbiegającym od reguły były tegoroczne mistrzostwa świata w Nowym Mieście, a konkretnie bieg sprinterski. Tak się składa, że byłem tam na widowni i mogłem na żywo oglądać zmagania biathlonistów i biathlonistek. OEB był wówczas bardzo mocny, do tego stopnia, że zacząłem na prawdę wierzyć w jego zwycięstwo. Być może nie wszyscy pamiętają, dlatego przytoczę: pierwsze strzelanie bezbłędne i bardzo dobry bieg, co dało mu pierwsze miejsce na międzyczasie zamykającym pierwszą rundę. Na drugiej trochę stracił do Svendsena i Fourcade, lecz otworzyła się furtka w postaci ich pudła w "stójce". Doskonale o tym wiedział, bowiem biegł z 58. numerem i wszystkich, z którymi walczył, miał przed sobą. Powiedzmy sobie wszyscy szczerze, że jego bezbłędne strzelanie dałoby mu tytuł mistrza świata, a ja byłbym tego świadkiem... To nie jest takie "biathlonowe gdybanie", które wszyscy lubimy uprawiać, taka jest gorzka prawda. Pamiętamy przecież, co wydarzyło się później. OEB dobiegł do drugiego strzelania, wszystkie trybuny na Vysocinie Arenie wstrzymały oddech (ja omal nie umarłem), po czym oddał 4 celne strzały, którym towarzyszyły niezwykle gromkie okrzyki publiczności, zaś ten najważniejszy- piąty, chybił. Kolejna biathlonowa zasada się sprawdziła: nie ma niczego pewnego, dopóki nie przekroczysz linii mety. Jedyne, co mogło wyrazić niedowierzanie, jak blisko był złoty medal i jak szybko się oddalił, to mój i norweskich kibiców stojących nieopodal, jęk zawodu. Od tego momentu było wiadomo, że król będzie co najwyżej na trzecim miejscu, co też nie byłoby złym wynikiem. Wyprzedził go jednak Jakov Fak, chorwacki Słoweniec z nazwiskiem wyrażającym dokładnie moje emocje z tych chwil , który zawsze pojawia się w najmniej spodziewanym momencie i zdobywa medal. Tak było i tym razem, a Bjoerndalenowi przypadło najgorsze miejsce dla sportowca, czyli czwarte. Na "ceremonii kwiatów" był jednak bardzo zadowolony, swój bukiet rzucił nawet wśród publiczność, szkoda że nie w moją stronę.


Chyba najbardziej liczyło się dla niego (i w sumie też dla mnie), że nadal potrafi się doskonale przygotować do ważnej imprezy, co nie przekreśla go z listy faworytów przed IO w Sochi. Najgorzej jest jednak, gdy cały wkład w przygotowania niweczy ten jeden strzał. Taki już jest biathlon...
A ja i tak zawsze będę pamiętał wspaniałe (raczej tylko pod kątem występów OEB) Mistrzostwa Świata w Pyeong Chang w sezonie 2008/2009, kiedy to król wygrał prawie wszystko, co tylko się dało. To właśnie wtedy został pobity rekord pucharowych zwycięstw należący do Ingemara Stenmarka. Emocji było wiele, a na dowód przytaczam krótki filmik z ostatniej zmiany sztafety.


Skoro już tak sobie wspominam, to czas przypomnieć pierwsze zwycięstwo Bjoerndalena. Był to bieg indywidualny w Antholz- Anterselvie w sezonie 1995/1996. Ja byłem na świecie zaledwie od roku, a on już zwyciężał. Od tego momentu nie było takiego sezonu, w którym OEB nie wygrałby choć jednego biegu. Wtedy właśnie narodziła się legenda. Zwycięstw przybywało, aż w końcu ich liczba dobiła do 92.
Piękną serię zakończył bieg pościgowy w Kontiolahti w sezonie 2011/2012, co stanowiło 93. triumf w karierze Norwega. Już wtedy mówiono, że król niczego nie wygra, ale tamten bieg był swego rodzaju odpowiedzią na słowa sceptyków i być może na zwątpienie jego samego. Pamiętam tą wielką radość, jakiej  dawno nie było. OEB mógł wreszcie powiedzieć: "I still got it!". Dla przypomnienia również krótki filmik.


I tak oto powracamy do dnia dzisiejszego. Mimo braku zwycięstw, nie można powiedzieć, że "umarł król, niech żyje król" w osobie na przykład Martina Fourcade. Na miano legendy biathlonu należy zapracować wieloma udanymi sezonami. Po tylu latach, panowanie Ole Einara Bjoerndalena wcale się nie kończy i trwać będzie dopóki, dopóty startuje i do niego należy rekord liczby zwycięstw w Pucharze Świata. Ja zaś głęboko wierzę, że zwycięstwo z Kontiolahti nie okaże się jego ostatnim i mimo 40 lat na karku będzie w stanie wspiąć się na wyżyny swoich wielkich możliwości na Igrzyskach Olimpijskich w Soczi. Na koniec kilka filmików z najbardziej efektownych zwycięstw OEB.




 



Refleksja po sezonie- "Moda na brata, czyli pełna torba Fourcade"

Biathlonowy Puchar Świata już za nami. Przyszedł czas podsumowań, więc również pokuszę się w swoim pierwszym poście o refleksję nad tym, co działo się na trasach. Zwycięzcami są oczywiście Tora Berger wśród kobiet oraz Martin Fourcade wśród płci brzydkiej, choć pewnie fanki Francuza stanowczo zaprzeczą określeniu "brzydki". Właśnie na młodszego z braci Fourcade są zwrócone oczy wszystkich zainteresowanych, w tym również i moje, skoro o nim piszę. A przecież jest jeszcze Simon, starszy, mniej utytułowany i mimo trzeciego miejsca w sprincie na Zimowych Igrzyskach Wojskowych (Martin był czwarty) można się pokusić o określenie niedoceniany. Dlaczego? Być może ostatnimi czasy zapanowała po prostu moda na "młodszego brata".
Wszyscy pamiętamy, jak Martin w swoim drugim prawdziwym sezonie wśród seniorów zdobywał srebrny medal w biegu ze startu wspólnego na Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver, a jego starszy brat Simon (był wtedy 14.) płakał rzewnie podczas wręczania medali. Co najważniejsze: nie były to łzy szczęścia. Być może wiedział, że "uczeń przerósł mistrza". Przecież to on pokazywał zapewne "młodemu", jak przebiegają zawody na najwyższym światowym poziomie, startując u boku wielkiego rodaka- Raphaela Poiree i plasując się w okolicach czołowej "trzydziestki". Tymczasem przychodzi sobie taki Martin i już na początku swojej seniorskiej kariery zdobywa medal olimpijski a dwa sezony później zwycięża w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Bratu pozostała wtedy na pocieszenie "mała" kryształowa kula za bieg indywidualny. Bezpowrotnie przepadła pozycja lidera we francuskim zespole. Dziś jednak Simon ma jeszcze mniej powodów do radości, bowiem po tym sezonie starszy Fourcade nadal nie ma na swoim koncie żadnego pucharowego zwycięstwa, zaś młodszy wrócił z Chanty- Mansyjska z torbą pełną "kryształów" zarówno za małe klasyfikacje, jak i tą generalną.
Jest jednak coś, co może otrzeć łzy Simona Fourcade. Chodzi o historię. Nie jest on pierwszym biathlonistą, który ustępuje miejsca w obiektywach i na podium młodszemu bratu, i zapewne też nie ostatnim. Wytrawni kibice tej dyscypliny pamiętają być może Daga Bjoerndalena- Norwega, który obecnie jest Belgiem i słynie raczej z tego, że jego młodszy brat to Ole Einar Bjoerndalen- król biathlonu z 93. zwycięstwami pucharowymi na koncie. Zanim pojawił się młody Ole, Dag od czasu do czasu plasował się w czołówce, ale nigdy nie wygrał, czyli historia identyczna, jak z braćmi Fourcade. Tak samo "żółtodziób" osiągnięciami znacznie wyprzedził "poprzednika". Dag Bjoerndalen już dawno nie startuje, zaś król Ole panuje nadal mimo naporu młodzieży, wśród której odnajdziemy jeszcze jedno rodzeństwo. To zdobywca Pucharu Świata z sezonu 2010/2011- Tarjei Boe oraz jego młodszy brat Johannes Thingnes. Ten drugi zaczął swoje starty w PŚ niedawno, bo od zawodów w Oslo tego roku. Jednak na rozegranych pod koniec marca mistrzostwach Norwegii w Dombaas młodszy Boe zdobył dwa srebrne medale (w sprincie i biegu pościgowym) oraz złoty w sztafecie, podczas gdy Tarjei musiał zadowolić się jedynie osiągnięciem ze sztafety. Czas pokaże, czy historia i tu się powtórzy.
Młodszych braci "wprowadzają" do rywalizacji również biegacze narciarscy. Od zawodów w Lahti regularnie obserwujemy Tomasa Northuga, któremu jednak będzie bardzo trudno pobić utytułowanego i wciąż świetnego Pettera. Obawiać się może Dario Cologna. Jego młodszy brat Gianluca zajął 6. miejsce w sprincie w Drammen, walcząc w finale ze specjalistami od krótkich dystansów.
Simon Fourcade może więc otrzeć łzy i poczekać, aż inne wielkie nazwiska sportu... się nie zmienią, bo zmieni się tylko imię. Dziś jednak pozostaje mu tylko cieszyć się z głównej roli w filmie "Szpieg, który kochał biathlon", w którym Martin był tylko kelnerem i stwierdzić, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.

P.S: Na koniec tylko dodam, że zwycięska Tora Berger również ma brata- Larsa, doskonale wszystkim znanego biathlonistę, tegorocznego mistrza Norwegii w sprincie.