Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Na treningu z Martinem Fourcade

Pora na kolejny odcinek z serii "jak trenują zawodowcy". Tym razem zaglądniemy do obozu francuskiego, gdzie przygotowuje się do sezonu dwukrotny mistrz olimpijski z Sochi, czyli Martin Fourcade. Do swojej dyspozycji ma piękne i puste drogi w departamencie Jura. Trzeba przyznać, że są to wymarzone warunki do treningu, których osobiście zazdroszczę...



Jednak nie tylko mistrz trenuje w najlepszych miejscach ze świetnym wsparciem trenera Siegfrieda Mazet. Na dowód tego, że inni też mogą się czymś pochwalić, polecam filmik z przygotowań drugiego zespołu francuskiego w biathlonie.



Tymczasem dwóch młodych polskich biathlonistów zakończyło karierę. Rafał Lepel (24 lata) i Łukasz Słonina (25 lat) nie wznowili treningów przed przyszłym sezonem i tym samym nie powrócą już na trasy zawodów. Ktoś jeszcze dziwi się, dlaczego tak bardzo odstajemy poziomem od reszty?

24- godzinne święto

Wielki tydzień zwykle kończy się świętem, a takim był niewątpliwie 82. wyścig 24 godziny Le Mans. Dla każdego fana sportów motorowych ten czas jest szczególny, na który warto czekać cały rok. A jakie prezenty dostaje się przy jego okazji? Emocje, dźwięk silnika przez całą dobę i dramaturgię. Tego wszystkiego nie zabrakło w tym roku, choć mogłoby się wydawać, że znów zwyciężyła ta sama marka. Zapraszam więc do przeczytania historii, którą zapisali kierowcy kolejnej edycji tego pięknego wydarzenia.

To był mój szósty wyścig oglądany w całości. Takie coś wymaga silnego samozaparcia i tzw. kawy Le Mans (3 łyżeczki i pół filiżanki wody), aby przeżyć najgorszy kryzys, który przychodzi nad ranem. Wierzcie mi, że wtedy oczy same się zamykają, a często przy tym ważą się losy rywalizacji. Przecież kierowcy też odczuwają zmęczenie i najłatwiej popełnić jakiś błąd. Natomiast samo wydarzenie obserwuję trochę tak, jak robią to prawdziwi kibice tenisa na Rolland Garros. W tym roku usłyszałem takie słowa podczas transmisji turnieju, że dla nich pierwszorzędną sprawą jest dramaturgia meczu, nie zaś jego zwycięzca. Oczywiście zawsze jest jakaś mniej lub bardziej lubiana postać, ale to nie może zaburzyć odbioru widowiska. I tak samo powiedziałbym o Le Mans. Ten legendarny wyścig powoduje, że każdy jego zwycięzca jest wielki, a załogi, które w nim startują zasługują na szacunek fanów. A dramaturgia? Zwykle przychodzi sama, nagle, kiedy nikt się tego nie spodziewa. Tak było również w tym roku.

Jako pierwsza o dramaturgię zatroszczyła się pogoda. Bezchmurne niebo i wysoka temperatura podczas sesji warm up w sobotę rano zapowiadały  piękne i czyste ściganie. Aż tak dobrze jednak być nie mogło i już w drugiej godzinie wyścigu pojawiły się groźne chmury. Chwilę później nad niektórymi partiami tego długiego toru pojawiły się pierwsze solidne opady deszczu, na co nie wszyscy zdołali się przygotować i założyć odpowiednie opony. Ucierpiało na tym przede wszystkim Audi #3 (Albuquerque, Bonanomi, Jarvis), w które uderzyło z całej siły Ferrari #81, kasując zupełnie jego tył. W ten incydent była zamieszana też Toyota #8, którą jednak udało się uruchomić i doprowadzić do boksów na naprawę. Z ogromną stratą ekipa przystąpiła do rywalizacji, co okazało się być jedynie złą zapowiedzią dobrego wyniku... To, co przyniosła pechowa druga godzina, możecie zobaczyć w poniższym filmie.


W tym czasie na prowadzeniu był drugi z samochodów Toyoty. Ekipa #7 (Nakajima, Wurz, Sarrazin) startowała z pole position i spisywała się świetnie w czasie wyścigu. Gdy zapadła noc, prawdziwi fani Le Mans mieli zafundowaną prawdziwą ucztę. To jest właśnie ten moment, na który czeka się przez cały rok. Zapadający zmrok i takie obrazki, jak w poniższych filmach.


W nocy miała również miejsce jedna z lepszych walk o prowadzenie w kategorii GTE Pro. Prowadzący wówczas Aston Martin #97 odpierał ataki Corvetty #74 i Ferrari zespołu AF Corse #51, z którego kamery możecie to zobaczyć.



Jeżeli już pojawiła się kamera on board, to trzeba przyznać, że w czasie nocy jest ona szczególnie używana przez realizatora. Ja natomiast wybrałem jeden samochód, z którym "podróżowałem" przez większość czasu. Raz padło na Corvette #73. Nie sposób oprzeć się temu dźwiękowi, zakłócającemu bezlitośnie ciszę nocną. Przekonajcie się sami w tym filmie.



Im bardziej zbliżaliśmy się do rana, tym większe stawało się zmęczenie. W dodatku realizator uparcie wybierał takie obrazki, jak poniżej.



A Toyota #7 nadal prowadziła za sprawą jadącego świetnie Nakajimy. Niestety, dokładnie o 5 rano spalił się przewód instalacji elektrycznej, przez co samochód zatrzymał się za zakrętem Arnage i nie powrócił do rywalizacji. Prowadzenie objęło Audi #2 z Benoit Treluyerem za kierownicą. Jednak dokładnie dwie godziny później awaria turbosprężarki zmusiła zespół do dłuższej naprawy w boksach, w wyniku czego na prowadzeniu znalazł się samochód, który jeszcze w środę nie istniał, czyli Audi #1, rozbite podczas treningu przez Loica Duvala. Teraz zbudowany od nowa prototyp prowadzony przez zastępczego kierowcę Marca Gene mógł wygrać Le Mans. To by była historia! No właśnie, byłaby, bo około 11 ten sam problem z turbosprężarką uziemił w boksach zespół na kilka chwil, przez co prowadzenie objęło Porsche powracające do rywalizacji po latach przerwy. Samochód #20 z Timo Bernhardem za kierownicą dokonał tego dzięki oszczędności paliwa i bezawaryjności, bo czasy okrążeń były dramatycznie słabe. Przyczyny takiego stanu rzeczy można doszukiwać się w zniekształceniach dyfuzora, które następowały po tylu godzinach jazdy, co widać na zdjęciach tu. Jednak ekipa #20 (Bernhard, Hartley, Webber) nie dała rady nawet dojechać do mety, bo poważny problem techniczny o 13 zatrzymał ją na dobre w boksie, podobnie jak chwilę później siostrzany samochód #14 (Jani, Lieb, Dumas), który później wyjechał tylko na ostatnie okrążenie. Powrót Porsche był więc bolesny, ale za rok na pewno będzie lepiej, jeżeli poprawią konstrukcję modelu 919 Hybrid. Tym samym po zwycięstwo jechało niezagrożone Audi #2 w składzie: Lotterer, Fassler, Treluyer. Temu ostatniemu przypadła zmiana kończąca i to Francuz przekroczył linię mety tego legendarnego wyścigu jako pierwszy. Moment jego wzruszenia i zakończenia rywalizacji zobaczycie w filmie. Jako drugie przyjechało Audi #1 w składzie: Gene, Kristensen, Di Grassi. Trzecie miejsce przypadło pechowej Toyocie #8 (Lapierre, Davidson, Buemi), której po wypadku w sobotę udało się wskoczyć na podium 24 godziny później. Kategorię LMP2 wygrał zespół Jota #38, w której załodze miał jechać Gene. Po wezwaniu przez Audi zastąpił go Oliver Turvey. Resztę załogi stanowili: Simon Dolan i Harry Tincknell. W GTE Pro najlepsi byli kierowcy zespołu AF Corse #51: Fisichella, Vilander, Bruni, którym jako jedynym udało się dojechać bez najmniejszych problemów technicznych. Natomiast w GTE Am piękne zwycięstwo dedykowane pamięci Allana Simonsena odniosła ekipa Aston Martin Racing #95: Thiim, Heinemeier Hansson, Poulsen.



Łzy radości Treluyera i całego zespołu Audi świadczą o tym, jak wiele znaczy ten wyścig dla każdego producenta. Niemiecka marka od zawsze traktowała starty w Le Mans szczególnie, odpuszczając nawet niektóre wyścigi serii WEC i przygotowując się z myślą tylko o tym klasyku. Po raz kolejny okazało się to dobrym wyjściem. Jak powiedział Grzegorz Gac: "Można w sezonie nic nie startować i wygrać tylko Le Mans, będąc rozliczonym". To prawda. Toyota wygrywała wszystkie dotychczasowe wyścigi WEC i pewnie wygra kolejne. Ale bez zwycięstwa w Le Mans nawet mistrzostwo świata endurance nie będzie dobrze smakowało.
Photo credit: .curt. / Foter / Creative Commons Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0)

Czego nauczyła nas 82. edycja 24- godzinnego wyścigu Le Mans? Przede wszystkim tego, że hybrydy nie są jeszcze sprawdzonymi i bezawaryjnymi konstrukcjami. Wszystkie samochody kategorii LMP1 HY miały jakieś problemy techniczne i tak naprawdę wygrał ten, który miał ich najmniej. Ten rok był pewnego rodzaju próbą dla nowych zasad, które wymagały mniejszego zużycia paliwa na okrążeniu przy takiej samej szybkości. Jak widać, na razie nie da się tego osiągnąć bez przekraczania granicy możliwości silników. Wszystko wymaga jeszcze poprawy. Po drugie, powrót Porsche i zapowiedź startów Nissana w LMP1 na pewno przestraszyła trochę Audi. Wypadki, które widzieliśmy w sesjach treningowych i kwalifikacjach świadczyły o rosnącej presji na kierowcach. To zaś jest zwiastunem ciekawej walki za rok. Trzecią kwestią jest uboga stawka niefabrycznych zespołów w LMP1. Dwa samochody zespołu Rebellion Racing zawsze dobrze się ogląda na torze, ale lepiej by było, gdyby miały z kim walczyć. Lotus nie zdążył ze zbudowaniem swojego prototypu na Le Mans, ale liczę, że za rok zobaczymy nie tylko jego zespół, lecz także inne samochody w klasie LMP1- L. I na koniec dowiedzieliśmy się, że najlepszym inżynierem wyścigowym okazała się po raz trzeci kobieta. Leena Gade wygrała swój kolejny wyścig Le Mans i wraz ze zwycięskimi kierowcami stanowi obecnie najbardziej wartościowy zespół w stawce. A Porsche? Już zapowiedziało, że za rok wróci jeszcze silniejsze. Trzymam za słowo...

Wielki tydzień

Nadszedł ten upragniony czas w roku dla każdego fana sportów motorowych. Nawet SadurSky zapomina na tydzień o biathlonie i zimie, a jego myśli wędrują do Francji, gdzie już w najbliższy weekend odbędzie się legendarny 24- godzinny wyścig Le Mans. Emocji na pewno nie zabraknie. W stawce mamy przecież Toyotę, która po dwóch zwycięstwach w rozegranych do tej pory wyścigach serii WEC wydaje się być faworytem. "Wydaje się", bo w Le Mans wszystko może się zdarzyć. Audi, będące prawdziwym dominatorem na francuskiej ziemi, na pewno nie odda palmy pierwszeństwa za darmo. Również Porsche, powracające po latach do rywalizacji, może sprawić niespodziankę. Jedno jest pewne- wszystko rozstrzygnie się o 15:00 w niedzielę 15 czerwca 2014. Do tego czasu jeszcze wszystko może się zdarzyć. Zatem już nic więcej nie mówię. Niech przemówi obraz...



P.S.: Nie martwcie się. Przypomnę sobie o biathlonie zaraz po wyścigu :-)

Krótki apel do trenerów

Wrzeszczący trener, dzieciaki bez odpowiedniego sprzętu i niewielki obiekt. To nie może być recepta na sukces. A jednak takie coś ma miejsce i można to spotkać w niektórych klubach, które mają kształcić przyszłych biathlonistów i biegaczy narciarskich.

O wyposażeniu klubów i obiektach szkoleniowych już pisałem. Wspominanie o tym jeszcze raz byłoby jak powtarzanie mantry z wiarą, że dzięki temu coś się zmieni. Ja tego nie zrobię, bo czekam na czyny, by uwierzyć. Tym razem poruszę coś, co właściwie kształtuje zawodnika. Świadczy o tym wszystkim, w co później może się zagłębić psycholog sportu. To może wydawać się banalne, bo chodzi o pasję. Zacięcie do sportu, zwyczajną radość z niego czerpaną i wszystko to, co determinuje myśli młodego człowieka w kierunku zostania drugim Sikorą czy drugą Kowalczyk. Na wczesnym etapie jeszcze nie można mówić o motywacji. Tutaj wszystko zależy od pierwszego trenera, który może zachęcić lub zniechęcić człowieka do danej dyscypliny sportu.

Dlatego za każdym razem, gdy widzę trenujące na nartach lub nawet nartorolkach dzieci, cieszę się, że nie brakuje adeptów do uprawiania tego fantastycznego sportu, jakim jest narciarstwo biegowe. Jedno tylko mąci atmosferę- krzyczący trener, który stara się te dzieci ogarnąć. Często niestety nie tylko ogarnąć, lecz pokazać, kto tu rządzi i jak to on bardzo się na tym wszystkim zna. Tymczasem dzieci "ogłupione" wręcz nawałem informacji same nie wiedzą, co mają robić. Przypomina to trochę sytuację ze skeczu kabaretu Ani Mru Mru, w którym trener narciarski wykrzykiwał: "Szerzej nogi! Zjedź na dół, wypnij się i poczekaj!". Z resztą ten skecz możecie zobaczyć poniżej.



Mniejsza o samo wykrzykiwanie, bo wiadomo, że taka osoba musi być słyszalna. Bardziej martwi mnie to, w jaki sposób mówi się do takich dzieci. Zwykle dominują w tym komunikaty kierowane do całej grupy, gdzie trener mówi: "bo wy nie umiecie, bo wy źle robicie", co jest dość dużym błędem. Ci, którzy być może popełniają te błędy, mogą nawet nie wziąć tego do siebie, a ci, co wykonują ćwiczenie dobrze, mogą się przejąć myśląc, że popełniają wciąż błędy. Z doświadczenia wiem, że zawsze skierowanie danej uwagi do konkretnej osoby ma większe szansę na osiągnięcie pożądanego efektu. A już kompletną tragedią jest wytykanie błędów bez pokazania, jak można je wyeliminować. Poza tym, po co takie wykrzykiwanie i ciągłe aranżowanie rygorystycznej pracy? Czy nie lepiej pokazać dzieciom, że sport to świetna zabawa? Przecież jeszcze przyjdzie czas na rygor treningu. Ale najpierw trzeba rozbudzić w tym człowieku pasję do sportu. On musi wiedzieć, że to ma jakiś sens. W przyszłości znacznie łatwiej będzie mu się temu poświęcić. Mam więc nadzieję, że opisany przeze mnie model będzie się zdarzać jak najrzadziej. Niestety dziś spotkałem się z powyższym podczas swojej sesji double- polingu i stąd ten post. Może jednak miało to swój cel?

Depresja i sport

Wiadomość o depresji Justyny Kowalczyk poruszyła zapewne każdego kibica. Nikt przecież nie przypuszczał, że przy tylu sukcesach, coś złego mogło się dziać z jej psychiką. Jak się niestety okazało, takie myślenie jest błędem. Depresja zwykle nie zależy od tego, co widzimy "na zewnątrz". To choroba, która niszczy ludzkie poczucie własnej wartości i odbiera sens życiu. A jakie jest jej powiązanie ze sportem? Czy można ją przezwyciężyć dzięki niemu, a może wręcz przeciwnie? Postaram się odpowiedzieć na te pytania w poniższym poście.


Photo credit: DrabikPany / Foter / Creative Commons Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0)
Najważniejsze to rozróżniać depresję od załamania. Załamanym można być krócej lub dłużej w wyniku jakiegoś wydarzenia. Przykładowo, jakiś czas temu opisywałem model katastrofy na podstawie Emila Hegle Svendsena. Po tej pamiętnej dla niego sztafecie przeżył załamanie, z którego wyciągnęli go koledzy z reprezentacji. Załamany swoim występem na IO (niesłusznie) był również Noah Hoffman, który rozważał nawet zakończenie kariery. W tym przypadku osobiście pomogłem wyciągnąć z dołka tego obiecującego sportowca, wysyłając skromnego e- maila. Tymczasem depresja rodzi się w głębi i wcale nie musi zależeć od porażki, dlatego trudniej ją zrozumieć i opanować. Nie będę zaglądał do psychologii (tej niesportowej), bo zwyczajnie się na tym nie znam, lecz mogę z pewnością powiedzieć, że są różne podłoża tego stanu. Czasami ludzie są podatni na wpadanie w melancholię oraz utratę sensu życia i może być to uwarunkowane w dany sposób, niekoniecznie związany z wykonywanym zawodem. Tak jest również w przypadku Justyny Kowalczyk. O perypetiach jej choroby możecie przeczytać w wywiadzie przeprowadzonym na łamach Gazety Wyborczej tu. Trudno uwierzyć, że spełniony sportowiec boryka się z tak trudnymi do przezwyciężenia problemami życia prywatnego. No właśnie. Większość z nas przyjmuje sportowców jako superbohaterów, którzy są niezniszczalnymi machinami do wygrywania i zapewniania emocji na zawodach. Te czasy skończyły się jakieś dwa tysiące lat temu. Kto nadal uważa przeciwnie, musi wreszcie zrozumieć, że sportowiec to też człowiek, więc ma swoje słabości, wady i uczucia. Łatwo powiedzieć, a trudniej zrozumieć. Sam boję się sytuacji, w której przykładowo dowiedziałbym się, że Ole Einar Bjoerndalen przedłużył karierę nie dlatego, że uwielbia walczyć, lecz dlatego, że przytłoczyła go pewna fatalna myśl, według której jego życie miałoby stracić sens bez biathlonu. Dla mnie jest to właśnie ten superbohater, król biathlonu, który znajdzie motywację nawet przy problemach prywatnych, takich jak rozwód czy śmierć ojca.

Skoro już mowa o motywacji do uprawiania sportu, to jaki ma ona związek z kondycją psychiczną zawodnika? Poniekąd pisałem o tym we wcześniejszym poście poświęconym całkowicie motywacji. W przypadku depresji ma to jednak nieco inną postać. Ta choroba może zupełnie zniszczyć sportowca, odebrać mu wiarę we własne możliwości. Psychologia sportu zna bowiem taki termin, jak poczucie własnej skuteczności, które ma wymierny wpływ na wyniki zawodnika. Jeżeli więc depresja zaatakuje ten punkt, bardzo ciężko jest powrócić do formy. W przypadku Kowalczyk sprawa wygląda inaczej, o ile można rzec lepiej. Jeżeli przeczytasz wywiad, który zalinkowałem powyżej, Drogi Czytelniku, dowiesz się, że w obecnej sytuacji nic oprócz sportu nie jest w stanie uszczęśliwić naszej reprezentantki. Motywacja jakby znalazła się sama, napędzana beznadzieją codzienności (sytuacja odwrotna do Magdaleny Neuner). Stąd są natomiast dwie drogi. Albo spełnienie sportowe poskutkuje stabilizacją życia, albo potrzebna będzie długotrwała praca z terapeutą niezależnie od kariery. Ciężko się o tym wszystkim pisze. Nawet w dzisiejszych czasach, gdy depresję można spotkać na każdym kroku. Pozostaje wierzyć, że sport będzie tym rzeczonym "światełkiem w tunelu" i pozwoli na wyjście z kryzysu. Postawiony, a później zrealizowany cel pozwala przezwyciężyć wszystko. Tak było z Torą Berger, która po zachorowaniu na raka skóry postawiła sobie jako cel zwyciężyć z chorobą, a później na IO w Vancouver. Kilka miesięcy później zdobyła złoty medal olimpijski w biegu indywidualnym.

Skąd u sportowca depresja? Pytanie o przyczynę zostawiłem na koniec, bo nie potrafię na nie odpowiedzieć. Posłużę się więc słowami bohaterki dzisiejszego posta: " Sport jest najczęściej sprawiedliwy. Jeśli mu wiele poświęcisz, mniej więcej tyle samo dostaniesz w zamian. W życiu możesz poświęcić wszystko i nie otrzymać nic. To jest dla sportowca rzecz po prostu niezrozumiała."

Ćwiczenia siłowe według Swedish Winter Sports Research Centre

Plan treningowy amatora narciarstwa biegowego powinien zawierać ćwiczenia siłowe. Zanim jednak pójdziesz na siłownię lub zaczniesz ćwiczyć w domu, poznaj Swedish Winter Sports Research Centre. Jest to część szwedzkiego Mittuniversitetet, zajmująca się badaniem i rozwijaniem sportu. W laboratoriach przy użyciu specjalistycznego sprzętu, przeprowadzane są różnorodne testy, pomagające zgłębić tajemnice wysiłku fizycznego. Studenci mają okazję poznać techniki treningu, jak i technologię związaną ze sprzętem narciarskim. SWSRC ma swój kanał na YouTube, gdzie ukazują się ciekawe filmy pokazujące pracę zespołu. Część z nich może przydać się każdemu sympatykowi nart biegowych.

W poniższym filmie znajdziecie porady, jakie ćwiczenia są najbardziej odpowiednie w przygotowaniu narciarza biegowego. Jak można zauważyć, większość z nich jest oparta na pracy z ciężarem własnego ciała. Ponadto warto zauważyć, że trener proponuje wykonywanie serii w odpowiednim tempie, zwiększając je za każdym razem. W tym przypadku pomocny dla nas może być program Metronome Beats, dostępny na większość smartfonów. Dzięki niemu będziemy słyszeli uderzenia odpowiednie dla danego tempa. Polecam więc zapoznanie się z propozycją ćwiczeń od Swedish Winter Sports Research Centre i spróbowanie wdrożenia ich do własnego programu treningowego.