Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Macierewicz potrzebny od zaraz

Spokojnie, ten post nie będzie o polityce. Chodzi o to, co obecnie dzieje się "za kurtyną" polskiej kobiecej kadry biathlonowej. Jak pamiętamy, w biegu sztafetowym- ostatniej konkurencji Igrzysk Olimpijskich w Sochi, na pierwszym strzelaniu Krystyna Pałka spudłowała aż 7 razy. Skutkiem tego były cztery karne rundy i koniec szans polskiej drużyny na jakiekolwiek dobre miejsce. Wydawałoby się, że zdarzył się wypadek przy pracy lub zawiodła psychika zawodniczki. Sprawa okazuje się jednak na tyle splątana i nieprzyjemna, że nawet tytułowy polityk znany ze swoich teorii spiskowych miałby problem z jej rozwiązaniem.

Krystyna Pałka na mecie biegu pościgowego w Novym Mescie, 2012

Wszystko zaczęło się jeszcze przed wyjazdem do Sochi. Jedna z naszych zawodniczek- Paulina Bobak, udzieliła bardzo kontrowersyjnego wywiadu na łamach onetu. Żaliła się tam na rzekome złe traktowanie jej przez trenera i swoją pozycję w kadrze. Do tego doszły jeszcze problemy zdrowotne i mamy gotową historię, w której wyraźnie zaznaczono, kto jest pokrzywdzony. Dla ludzi nie mających styczności z biathlonem na co dzień, jest jasne, że trener, prezes i wszyscy wokół postępują niewłaściwie. Tymczasem fakty były takie, że o zdanie w tej sprawie nie zapytano ani trenerów, ani prezesa Polskiego Związku Biathlonowego. Do tego, jeżeli ktoś od dawna śledzi występy polskich biathlonistek, doskonale wie, że Paulina Bobak nigdy nie należała do wybitnych i stąd jej pozycja w kadrze nie mogła być lepsza. To zrozumiałe. Na Igrzyskach sprawa ucichła, bo każdy skupiał się na wypatrywaniu naszych szans medalowych.

Gdy się okazało, że o medale w biathlonie będzie trudno, onetowy dziennikarz przypomniał sobie o swoim idealnym modelu na sensację. I tak powstał kolejny tekst z Pauliną Bobak w roli głównej. Tym razem chodziło o jej problemy w Sochi. Podobno nie znała terminów treningów, nie mieszkała z resztą kadry i nie była przewidziana do startów olimpijskich. W tym ostatnim nie ma nic zaskakującego, ponieważ od początku było wiadomo, że Bobak jedzie na IO w charakterze rezerwowej. Zawodniczka posunęła się jednak jeszcze dalej. Odmówiła startu w sztafecie mieszanej. Tłumaczyła swoją decyzję faktem, że jej stan psychiczny na to nie pozwalał. I teraz ciężko się w tym wszystkim odnaleźć, bo biathlonistka, która pojechała na Igrzyska, powinna być gotowa do startu. Poza tym występ na takiej imprezie jest czymś szczególnym, co stanowi marzenie niejednego sportowca. Tymczasem Paulina Bobak odrzuciła taką możliwość, choć znalazła się w Sochi, wykorzystując miejsce kogoś innego, kto mógłby w tym czasie to swoje marzenie spełnić.

I teraz sedno sprawy, czyli wydarzenie z właściwej sztafety. Pudła Krystyny Pałki podczas pierwszego strzelania nie były spowodowane stresem, czy też zwyczajnym błędem. Otóż, przyrządy celownicze w jej karabinie zostały przestawione o kilka skoków, co wskazuje na działanie z premedytacją. Przy przestrzeliwaniu broni przed biegiem wszystko było w porządku, po czym karabin został odstawiony, a zawodniczka udała się na rozgrzewkę. Co stało się później, nie wiadomo. Wiemy natomiast, czym to skutkowało. Po sztafecie rozpoczęła się więc prawdziwa burza na temat tego, kto przestawił przyrządy celownicze i dlaczego to zrobił. Atmosferę dodatkowo podgrzała sama Pałka, pisząc na swoim profilu facebookowym:
"Przykro mi to mówić ,ale już jest pewne ,że przed biegiem sztafetowym ktoś przekręcił przyrządy w moim karabinie. Jeśli się potwierdzi przypuszczenie odnośnie osoby która to zrobiła będzie to wielki szok dla wszystkich:("
Już po samym przeczytaniu tego wpisu można było spodziewać się fali komentarzy z przewidywaniami, kto to zrobił. Spekulacje zostały nakręcone przez samą zainteresowaną, a nie powinno to nastąpić. Tym bardziej, że po ostatnich ekscesach wszystkie oczy biathlonowych kibiców zwróciły się ku Paulinie Bobak. Ta jednak zapewnia, że z przestawieniem przyrządów nie ma nic wspólnego. Popełniła jednak błąd, bo początkowo twierdziła, że nie była na ani jednym biegu podczas IO, a później potwierdziła swoją obecność w "ogródku" dla zawodników przed startem sztafety. Wylicza co prawda dokładnie, gdzie była o konkretnej godzinie i co robiła, lecz budzi to pewne wątpliwości. I w takiej atmosferze znów odzywa się Krystyna Pałka:
"Przestańcie komentować! Skąd możecie wiedzieć kto mógł to zrobić? Jeśli sprawa się wyjaśni to będzie super.Na razie zostaje ocena Pani Ekspert Magdaleny Grzywy o fatalnej postawie.Igrzyska zakończone ,wyniku nic nie zmieni.Nikt nie wie jakby sztafeta się potoczoczyła gdyby moje strzelanie było normalne.Teraz tylko mozna gdybać.Prosze nie oskarżać osób jak nie jesteście pewni!!!! Napisałam ,ze karabin został przekręcony-bo tak było.Nie napisałam kto to zrobił!!! Mam jednak trop.Jeśli potwierdzą się dowody to będzie wiadomo. Dlaczego to ważne dla mnie? Dlatego,ze jestem pewna że nie było błędu postawy.8-10 skoków to różnica zmiany skupienia,która jest niemożliwa. Nie chcę by ponownie coś takiego miało miejsce.Sprawa z Francją się łączy. Takie samo przestawienie karabinu. Więc proszę nie komentować i nie oskarżać jak nie jesteście pewni.Sprawa zamknięta!"
A właśnie, że nie zamknięta. Dodatkowo jeszcze odnajdujemy tu pewien żal do Magdaleny Grzywy- byłej biathlonistki bez znaczących sukcesów, która po zakończeniu kariery została "ekspertem" od biathlonu w TVP. Odnośnie całej sytuacji wypowiedziała się tutaj. Ale mnie samemu trudno brać słowo pani Grzywy za autorytet w tej sprawie. Ważnym krokiem był wniosek o przekazanie PZBiath zapisu nagrań z kamer ustawionych w pobliżu "ogródka" dla zawodników. To wyjaśniłoby wszystko, ale jednocześnie nie uciszyło spekulacji. Krystyna Pałka znów zakomunikowała:
"Jeszcze raz informuje. Nie oskarżam konkretnej osoby. Jest pewne że przyrządy zostały przekręcone. Nie jest pewne co przestawiło przyrządy . Są przypuszczenia ,ale trzeba je sprawdzić. Nie wykluczone ,że mogło dojść do uderzenia w przyrządy celownicze."
To już kompletnie nie rozumiem. Z początku było "pewne", że ktoś przestawił przyrządy celownicze z premedytacją, a teraz pojawiła się możliwość uderzenia. Według mnie jedno jest pewne. Cała ta sprawa jest bardzo zawiła i oby rozwiązała się jak najprędzej, bo budzi wiele negatywnych emocji, a nie o to chodzi w tym sporcie. Sam biathlon pojawił się na stronach głównych wielu portali. Czy jest to pewnego rodzaju "promocja"? Rzecz jasna nie, bo przede wszystkim atmosfera w kadrze stała się niepotrzebnie napięta, a dodatkowo ten sport przedstawiany jest w kontekście pod tytułem "zły PZBiath i skrzywdzona Paulina Bobak". Niepotrzebnie wszystko rozwiązywane jest przez media. Wtedy zawsze powstają spekulacje i sprzeczne zdania. Prędzej, czy później poznamy prawdę. Ja takich spraw nie lubię i powiem tylko, że podobno w trakcie sztafety słychać było strzały i to w wykonaniu wszystkich zawodniczek. Bądź tu teraz mądry, kto zawinił...

Od skiathlonu do pięćdziesiątki, czyli podsumowanie Igrzysk Olimpijskich w Sochi

Bardzo szybko przeminęły te dwa tygodnie. Znicz już zgaszony, a tym samym 22. Zimowe Igrzyska Olimpijskie przeszły do historii. Sochi opuszczają już wszyscy bohaterowie, zarówno pozytywni, jak i negatywni, tego wydarzenia. Teraz czas na podsumowanie, bo od skiathlonu do pięćdziesiątki działo się naprawdę wiele. Wielkie dokonania, skandale, porażki- bez tego nie obejdzie się żadna sportowa impreza. Tak było i w przypadku Igrzysk. Wyliczymy więc wszystkie "naj-" tej imprezy.

  • Największy skandal: niestety w trakcie trwania Olimpiady przyłapano kilku zawodników na stosowaniu niedozwolonych środków. U niemieckiej biathlonistki Evi Sachenbacher- Stehle wykryto metyloheksanoaminę, zaś u austriackiego biegacza narciarskiego Johannesa Duerra erytropoetynę. W przypadku Evi można uznać to za niedopatrzenie, bo zabroniony składnik znajduje się w różnego rodzaju odżywkach i napojach energetycznych, zaś jego stosowanie poza zawodami nie jest w ogóle sankcjonowane. Przez swoją wpadkę, biathlonistka straciła czwarte miejsce zdobyte w biegu ze startu wspólnego oraz pozbawiła swoją drużynę również czwartej lokaty w sztafecie mieszanej. Natomiast Duerr był okrzyknięty (również przeze mnie) za rewelację Tour de Ski i zaliczany do grona faworytów biegów długich na IO. W skiathlonie zajął 8. miejsce, po czym udał się do Obertilliach trenować przed startem na 50 km. Właśnie w Austrii pobrano próbkę, w której wykryto EPO. Duerr przyznał się do stosowania dopingu z determinacją i jednocześnie nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego to robił. W tym momencie możemy skreślić jego wszystkie wyniki z tego sezonu, jak i cofnąć wszelkie zdania o tym, że niby stanowił wielki talent w Pucharze Świata.
  • Największy przegrany: na pewno rozczarowany swoim występem na Igrzyskach jest Petter Northug. Nie dość, że bez miejsca na podium, to jeszcze we wszystkich biegach okazywał słabość. Brakowało wytrzymałości i szybkości, którą kiedyś zachwycał. Przyczyną takiej formy jest choroba, która w okresie przygotowawczym nie pozwoliła mu na wystarczające obciążenie w treningu. Ale nie zapominajmy, że Dario Cologna stracił jeszcze więcej treningów z powodu kontuzji. Przez większą część sezonu w ogóle nie startował, a w Sochi pokazał ogromną siłę, zdobywając dwa złote medale. Miał też trochę pecha. Najpierw przewrócił się dwukrotnie w sprincie, a w dzisiejszym biegu na 50 km, gdzie był zdecydowanym faworytem, złamał nartę. 
  • Najgorszy dramat: Igrzyska Emila Hegle Svendsena można tylko opisać jako drogę z piekła do nieba i z powrotem. Początkowo występy były nieudane, nie przynosiły medalu, aż do biegu ze startu wspólnego, w którym EHS strzelał bezbłędnie i wyprzedził na sprinterskim finishu Martina Fourcade. Później jeszcze lepsza sztafeta mieszana, gdzie Norwegia pokazała swoją prawdziwą siłę. Na to samo zanosiło się we wczorajszej sztafecie mężczyzn po świetnych zmianach braci Boe i dobrej postawie Bjoerndalena, który jednak nieco stracił biegowo z powodu złego samopoczucia. Tak, czy inaczej, Svendsen, nazywany księciem biathlonu i następcą OEB, wybiegł na swoją zmianę na pierwszym miejscu, tuż przed Niemcami. Dalej byli Rosjanie i Austiacy, którzy dogonili liderów po pierwszym strzelaniu. O wszystkim miała zadecydować ostatnia próba strzelecka. Było wiadomo, że ktoś z tej czwórki zostanie bez medalu, ale nikt nie przypuszczał, że będzie to Norwegia. EHS najwyraźniej nie wytrzymał presji i zaczął pudłować. Nie pomogło dobieranie, skutkiem czego musiał biegać karną rundę. Tymczasem rywale wybiegli na trasę. Wygrali Rosjanie przed Niemcami i Austriakami. Svendsen przyprowadził sztafetę Norwegii na 4. miejscu. Mówiło się o tym, że pozbawił medalu braci Boe i Bjoerndalena, zawalił sztafetę, zepsuł Norwegii zakończenie Igrzysk oraz wiele innych rzeczy. Tak się stało, ale nie można winić Svendsena w ten sposób. Każdemu mogło się to zdarzyć i niestety padło na niego.
  • Największy heroizm: przed Igrzyskami istniało wiele niewiadomych dla Justyny Kowalczyk i jej kibiców. Kontuzja stopy budziła wiele wątpliwości co do dyspozycji Polki. Po biegu łączonym okazało się, że jest to wielowarstwowe złamanie. Nie przeszkodziło to jednak w żaden sposób zdobyć złota na jej koronnym dystansie- 10 km stylem klasycznym. Ponadto startowała jeszcze w sztafecie, sprincie drużynowym i biegu na 30 km stylem dowolnym. W ostatnim biegu zaczepiła się nartami z Anio Kaisą Saarinen, przez co nadwyrężyła kontuzjowaną stopę i nie dała rady kontynuować rywalizacji. Mimo to, pokazała, że jest niezwykle silną i zdeterminowaną zawodniczką.
  • Największa legenda: o zwycięstwie Ole Einara Bjoerndalena w sprincie pisałem już wcześniej. Tym złotem wyrównał rekord zdobytych medali, należący wówczas do Bjoerna Daehliego. Kolejne złoto w sztafecie mieszanej dało mu samodzielne prowadzenie w tej klasyfikacji. Dodatkowo jeszcze bardzo dobre występy w pozostałych biegach tych Igrzysk oraz wygrane wybory do Komitetu Zawodniczego przy MKOl świadczą o legendzie tego sportowca. Drugiego takiego nie będzie.
  • Największa dominacja: zdobywając trzy złote medale Darya Domracheva udowodniła, że świetnie się przygotowała do Igrzysk. Na trudnych trasach kompleksu Laura wykorzystała idealnie wszystkie swoje biegowe umiejętności. Przypomnijmy, że pierwsze złoto pojawiło się w biegu pościgowym, do którego startowała z 32 sekundami straty do Anastasyi Kuzminy- mistrzyni olimpijskiej w sprincie. Popełniła tylko jeden błąd na strzelnicy, co przy tak szybkim biegu dało pewne zwycięstwo. Bieg indywidualny poszedł również po jej myśli. Potwierdziła tym samym wynik uzyskany przed rokiem na próbie przedolimpijskiej, którą wygrała. W ostatniej konkurencji indywidualnej, czyli w biegu masowym, zostawiała rywalki daleko w tyle na rundach biegowych i, podobnie jak wcześniej, spudłowała tylko raz. Zawodniczka z innej ligi- tak mówią o niej inne biathlonistki.
  • Największy problem: pogoda znacznie utrudniała rywalizację na stokach i trasach narciarskich. Było nadzwyczajnie ciepło, czasem ponad 10 stopni powyżej zera, przez co śnieg zmieniał się w wodnistą breję. Długo jeszcze zapamiętamy widok biegaczy ubranych w koszulki z krótkim rękawem. Szczególnie reprezentantki USA korzystały z tego rozwiązania. Ponadto były problemy ze smarowaniem nart na taką nawierzchnię, jak choćby w kadrze Norwegii. Organizatorzy bardzo ciężko pracowali, aby utrzymać trasy w dość dobrej kondycji. Wolontariusze sypali sól na trasy biegowe i utwardzali stoki. I trzeba przyznać, że spełnili swoje zadanie.
  • Najbardziej obwiniany człowiek: Ante Kostelić był autorem ustawienia bramek do drugiego przejazdu slalomu mężczyzn. Było to wiadome przed Igrzyskami i już wtedy pojawiły się obawy. Trzeba bowiem wiedzieć, że chorwacki trener, ojciec Ivicy i Janicy, ustawia bardzo trudne i arytmiczne przejazdy. Tak było i tym razem. Na dodatek przy panujących warunkach, trasa nie wybaczała błędów. Straciło na tym wielu alpejczyków, między innymi Szwedzi- Andre Myhrer i Mattias Hargin, którzy mieli szansę na medal i pogrzebali ją złym drugim przejazdem. Nazwano nawet Kostelica idiotą.
  • Największy bezsens: transmisje w TVP od początku imprezy budziły moje zastrzeżenia. Potwierdziły się one kilka razy. Przede wszystkim komentarz wielu dyscyplin pozostawiał wiele do życzenia. Oglądając narciarstwo alpejskie miało się wrażenie, że ekipa nie ma styczności z tą dyscypliną na przestrzeni całego sezonu i komentuje ją tylko przy okazji Igrzysk. Zawiódł trochę biathlon, bo bez Tomasza Jarońskiego pan Krzysztof Wyrzykowski nie mógł krzyknąć swojego słynnego "rach ciach ciach!" (pan Tomasz zabronił, ale też specjalnych okazji do okrzyku nie było) oraz nie zgrał się z Piotrem Sobczyńskim (zazwyczaj TJ ogarnia wyniki na bieżąco, a KW czyni dygresje, w Sochi natomiast mieliśmy dwóch lubiących gawędzić bez przejmowania się wynikami). Nie zabrakło również "złotych cytatów", które zapamiętamy po łyżwiarstwie szybkim. Piotr Dębowski, cały rozemocjonowany, wykrzykiwał takie piękności: "Polacy jadą teraz wolniej, ale szybciej" albo "Biegną po ten medal zostawiając na lodzie piękną biało- czerwoną smugę". Przynajmniej można było się pośmiać. Do śmiechu nie było natomiast wtedy, gdy TVP zmieniała dyscyplinę sportu nadawaną na antenie. Zazwyczaj robiła to w najmniej odpowiednim momencie, a już szczytem wszystkiego było wyłączenie ostatniego strzelania ostatniej zmiany w biathlonowej sztafecie, aby pokazać dekorację drużyny polskich panczenistów. Wiem, że to medal dla nas i mogę sobie oglądać transmisję w internecie, ale żeby wyłączać w trakcie najważniejszych rozstrzygnięć, podczas gdy dekorację można by było pokazać z odtworzenia po zawodach? Tak się nie robi...
  • Największe odkrycie: reprezentacja Czech w biathlonie pokazała, jaki rozwój poczyniła na przestrzeni kilku sezonów. Na tych Igrzyskach zdobyła aż 5 medali. Ondrej Moravec przyznał, że o tak udanym występie na tej imprezie kadra czeska nawet nie śniła. Rzeczywistość okazała się dużo lepsza od oczekiwań. Wyrasta nam nowa potęga biathlonowa? 
  • Największa wpadka: pierwsze strzelanie Krystyny Pałki w sztafecie kobiet było katastrofalne. Cztery karne rundy, przy ośmiu wykorzystanych nabojach to prawdziwa tragedia, z której nie da się wyjść na jakiekolwiek dobre miejsce. Nasz zespół ukończył ten bieg na 10. pozycji mimo dalszej zadowalającej postawy reszty zawodniczek. Różne teorie starają się wytłumaczyć takie zachowanie na strzelnicy doświadczonej zawodniczki. Podobno przyrządy celownicze zostały mocno przestawione po przestrzeliwaniu broni i ktoś musiał zrobić to celowo. Niedobrze się dzieje w kadrze, skoro taka wersja jest brana pod uwagę. Być może coś wyjaśni się po Igrzyskach. W dodatku ostatnie ekscesy z Pauliną Bobak i jej skargami na sztab trenerski nie służą atmosferze. Natomiast patrząc na same wyniki, to źle nie jest. Najwyższe miejsce 5. Moniki Hojnisz to wyrównanie najlepszego wyniku polskiej biathlonistki na IO i daje bardzo dobre spojrzenie na przyszłość tej zawodniczki. Trochę tylko zawiodła gorsza dyspozycja biegowa Krystyny Pałki i Magdaleny Gwizdoń, bo w przypadku tej pierwszej bezbłędny wynik na strzelnicy w biegu indywidualnym na 15 km powinien zapewnić miejsce w pierwszej piątce, a tymczasem starczył jedynie na 10. pozycję.
To wszystko, co udało się nazwać "naj-". Oczywiście nie z samych "naj-" składały się te Igrzyska i właśnie to stanowi o wielkości tego wydarzenia. Dla każdego sportowca Olimpiada jest czymś szczególnym i było to widać po poziomie zmagań oraz po emocjach wypisanych na twarzach medalistów. Natomiast dla każdego kibica przyniosła ona to, co jest najważniejsze, czyli dawkę prawdziwego, trzymającego w napięciu sportu. Klasyfikację medalową wygrała Rosja, z liczbą 13 złotych medali, 11 srebrnych i 9 brązowych. Za gospodarzami uplasowała się Norwegia i Kanada. Polska zaliczyła swój najlepszy występ w historii, zdobywając 4 złote medale oraz po jednym srebrnym i brązowym. Odchodząc od wszelkich prób upolityczniania tego wydarzenia, stwierdzam, że Igrzyska Olimpijskie w Sochi były po prostu ładne i udane. Oczywiście szkoda, że się kończą, ale przed nami jeszcze kilka zawodów Pucharu Świata. Teraz można udać się na krótki odpoczynek.

P.S.: Pamiętacie może, że kiedyś pięćdziesiątka rozgrywana była metodą startu indywidualnego z przerwami między zawodnikami? Tę formułę zmieniono po 2008 roku, zaś ostatnimi zawodami rozegranymi w ten sposób był bieg na 50 km stylem dowolnym w Oslo. Wygrał Anders Soedergren, przed Lukasem Bauerem i Remo Fischerem. Co ciekawe, biegło wówczas dwóch biathlonistów- Frode Andresen (zajął 8. miejsce) oraz Lars Berger (35. miejsce).

Przegrywamy mentalnością

Patrzę tak sobie na te Igrzyska i oczom nie wierzę, jak udane są one dla Czechów w biathlonie. Na przestrzeni dotychczas rozegranych biegów zdobyli oni 5 medali i wszystkie były historycznymi wyczynami reprezentantów tego kraju. Ondrej Moravec, Jaroslav Soukup i Gabriela Soukalova to biathloniści, którzy jeszcze dwa lata temu nie byli zaliczani nawet do szerokiej czołówki Pucharu Świata. I pomyśleć, że dziś są oni pierwszoplanowymi postaciami tak wielkiej imprezy, jaką są Igrzyska Olimpijskie w Sochi.

Czesi nie mają jakiejś specjalnej tradycji biathlonowej. Stanowili zwykle drugie skrzypce rywalizacji. Był co prawda mistrz świata w biegu indywidualnym z 2005 roku- Roman Dostal, ale jego sukces stanowił dość dużą niespodziankę. Doświadczony Zdenek Vitek najlepsze lata ma już za sobą i szykuje się już raczej na sportową emeryturę. Za to Michal Slesingr, wicemistrz świata w sprincie i biegu indywidualnym z 2007 roku z Anterselvy, znany jest również obecnie ze swoich dobrych rezultatów. To właśnie po nim można by było się spodziewać, że zostanie liderem czeskiej reprezentacji na Igrzyskach. W tym sezonie jednak borykał się z rozmaitymi problemami zdrowotnymi, co nie pozwoliło mu przygotować dobrej formy. Wracając jednak do naszych dzisiejszych bohaterów- Moravca, Soukupa i Soukalovej, można się więc zastanawiać, skąd wzięli się tacy dobrzy biathloniści w tym kraju. Bo przecież musiało stać się coś, co spowodowało wykształcenie ze zwyczajnych, aczkolwiek utalentowanych zawodników, poważnych kandydatów do zwycięstw. I tym czymś były Mistrzostwa Świata w Novym Mescie.

Zdenek Vitek na mecie biegu pościgowego w Novym Mescie w 2012 roku. Zawody Pucharu Świata były dla Czechów prawdziwym świętem.

Już samo wybudowanie obiektu Vysocina Arena było krokiem ku profesjonalnemu przygotowaniu biathlonistów. Wystarczy spojrzeć na tamtejsze zaplecze, dostępne młodym adeptom. Trasy mają bardzo dobry profil i stopień trudności, jak również strzelnica jest nowoczesna. Nie można zapominać o innych rzeczach niezbędnych przy organizowaniu wielkich imprez, a zatem o trybunach i hotelach. Właśnie w takich warunkach przyszło przygotowywać się naszej trójce do MŚ rozgrywanych w ich ojczyźnie. To wszystko musiało kosztować, ale przełożyło się na dwa wielkie sukcesy. Po pierwsze organizacyjny, widoczny rok temu podczas rozgrywek medalowych. A po drugie sportowy, bo już wtedy Czesi zaglądali na podium, zdobywając brązowy medal w sztafecie mieszanej. Dziś natomiast zdobyli olimpijskie srebro w tej specjalności, która została rozegrana na IO po raz pierwszy.

Trójka Czechów na mecie biegu pościgowego w NM: Ondrej Moravec (29), Jaroslav Soukup (23) i Michal Slesingr (17).

W tym samym czasie, kiedy Czesi budowali Nove Mesto i korzystali z niego, jak tylko mogli, my patrzyliśmy w niebo, oczekując na pojawienie się następcy Tomasza Sikory. Jak wiemy, taki ktoś się nie pojawił i dziś osiągamy takie rezultaty w męskim biathlonie, do jakich przyzwyczaili nas Łukasz Szczurek i Krzysztof Pływaczyk. Tym samym przegraliśmy z naszymi sąsiadami już na starcie. Przegraliśmy mentalnością. Widocznie tak już u nas jest, że najpierw chcemy wyników, aby znalazły się pieniądze na rozwój sportu. Męskiej reprezentacji tego rozwoju zabrakło. Choć bardziej chyba zabrakło zewnętrznego wkładu finansowego w tę dyscyplinę sportu. Starczyło tylko dla kobiet, bo od zawsze ich wyniki były w miarę dobre. To samo dotyczy biegów narciarskich. Nikt od samego patrzenia na Justynę Kowalczyk nie zacznie biegać tak, jak ona. Wszędzie potrzebne są pieniądze i nie zawsze dysponuje nimi państwo, choć powinno.

W takiej sytuacji potrzebne są pewne kroki, aby poprawić sytuację. Sama Jamrozowa Polana, będąca jedynym centrum polskiego biathlonu na miarę XXI wieku, nie wystarczy. Powinny zostać poczynione inwestycje, aby nie dopuścić do takiej sytuacji, jak ze Zbigniewem Bródką- złotym panczenistą z kraju bez krytego toru. Trzeba dać szansę takim inicjatywom, które wpłyną na zmianę tej naszej mentalności. Ostatnio był poruszany temat otwarcia płatnych tras biegowych na Dolnym Śląsku. Trzeba dodać, że byłby to cały kompleks z oświetleniem, szatniami i sztucznym naśnieżaniem, stworzony przez prywatnego inwestora. Taki pomysł jest jak najbardziej godny podziwu, bo stwarza nową możliwość rozwoju narciarstwa biegowego na najwyższym poziomie. I nie ma powodu do narzekania, że korzystanie z tras będzie płatne, bo przecież utrzymanie takiego obiektu kosztuje, tym bardziej że nie finansuje tego państwo a osoba prywatna. W wielu krajach istnieją takie rozwiązania i funkcjonują bardzo dobrze.

Inną kwestią jest szkolenie młodzieży. Potrzebne są nakłady finansowe, aby młodzi zawodnicy dysponowali odpowiednim sprzętem treningowym. Dlatego tutaj niekiedy z pomocą przychodzą sławni sportowcy. Emil Hegle Svendsen, po zdobyciu kryształowej kuli, od razu przybył do rodzinnego Trondheim i ufundował młodzieży ze swojego macierzystego klubu armatki do naśnieżania tras. Ponadto ta sama młodzież trenuje na nartach używanych przez zawodników Pucharu Świata. To wszystko później procentuje. Ale nie trzeba aż w Norwegii szukać oznak filantropii. Michał Kwiatkowski, nasz świetny kolarz z grupy Omega Pharma- Quick- Step, założył Akademię Copernicus- szkołę kolarską dla młodych ludzi. Sam jest jeszcze świeżym nazwiskiem w peletonie, ale już przyciąga sponsorów, co zaś zaowocowało specjalistycznym sprzętem dla uczniów akademii. To postawa godna podziwu. Natomiast nie słyszałem o jakichkolwiek planach otworzenia specjalnej szkoły narciarstwa biegowego z inicjatywy Justyny Kowalczyk. Szkoda, bo byłaby to szansa, aby po zakończeniu jej kariery, Polska nie wróciła na "swoje miejsce" w Pucharze Świata. Tym bardziej, że nazwisko Kowalczyk ma już wystarczającą renomę, aby przyciągnąć poważnych sponsorów. Znalazłyby się więc pieniądze na sprzęt, odpowiedni obiekt, a później młode talenty i pierwsze sukcesy. Podobny pomysł miała firma One Way, tworząc OW Pro Team w Finlandii, czyli klub dla młodych narciarzy biegowych. I przypuszczam, że takich przykładów inwestycji w przyszłość jest więcej. Szkoda tylko, że jeszcze nie dotyczy to polskiego biathlonu i narciarstwa biegowego. Jeżeli zaś chodzi o Czechów, to myślę, że najlepsze będzie tu dzisiejsze stwierdzenie Krzysztofa Wyrzykowskiego: "Dawniej nawet nie oglądaliśmy się na Czechów". Od siebie jeszcze dodam, że przez to nawet nie zdążyliśmy zobaczyć, jak szybko nas wyprzedzili.

Wszystko zostaje w rodzinie

Jest kolejny medal dla Norwegii! Brąz zdobyła Tiril Eckhoff w biegu ze startu wspólnego na 12,5 km. Sprawiła wszystkim miłą niespodziankę, choć ja od początku zmagań widziałem w niej kandydatkę do podium. Dokonała tym samym tego, co nie udało się jej starszemu bratu.

Jak zapewne wiecie, dzisiejsza bohaterka jest siostrą byłego biathlonisty Stiana Eckhoffa, który nigdy nie zdobył medalu na Igrzyskach Olimpijskich. Startował w Turynie, gdzie jego najlepszym miejscem była 16. lokata uzyskana w biegu indywidualnym i sprincie (taki przypadek). Biegał w norweskiej sztafecie, z którą na tej imprezie zajął 5. miejsce. Natomiast jedyny posiadany medal Mistrzostw Świata to złoto zdobyte w sztafecie w 2005 roku. Jego najlepszym sezonem był 2004/2005, kiedy to zwyciężył w sprincie w Oestersund, zaś w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata uplasował się na 11. pozycji. Zakończył karierę po nieudanym sezonie 2008/2009 (67. miejsce w PŚ). Nie przypuszczałem, że nazwisko Eckhoff zobaczę jeszcze na czołowych miejscach w najważniejszych zawodach, dopóki nie pojawiła się Tiril.

Stian Eckhoff

Tiril ściga się w Pucharze Świata od sezonu 2011/2012. Już wtedy udało jej się zająć 7. miejsce w biegu ze startu wspólnego w Khanty- Mansiysku. Rok później podobnych wyników było już więcej (6. miejsce w biegu pościgowym w Oslo, 10. w sprincie i pościgowym w Khanty- Mansiysku oraz 11. w sprincie na próbie przedolimpijskiej w Sochi). Wreszcie przyszedł obecny sezon, a wraz z nim Igrzyska Olimpijskie. Młoda już na stałe zawitała do światowej czołówki, notując swoje pierwsze podium w Annecy- Le Grand Bornand oraz liczne miejsca w pierwszej dziesiątce, co dało jej 7. pozycję w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Taki wynik, jeżeli dotrwa do końca sezonu, będzie pobiciem rezultatu brata z najlepszych lat. Nie zapominajmy jednak o jeszcze jednej biathlonistce z nazwiskiem Eckhoff. Kaja- młodsza o 5 lat od Stiana i starsza o 6 od Tiril, jeszcze nie miała okazji wystąpić w Pucharze Świata. Była bardziej zainteresowana swoim związkiem z Emilem Hegle Svendsenem, który niedawno się zakończył.

Dziś Tiril Eckhoff potwierdziła moje nadzieje i przypuszczenia. Brązowy medal Igrzysk Olimpijskich jest ukoronowaniem postępu, jaki uczyniła w tym sezonie. Jej kariera będzie trwała jeszcze długo i oby była pełna podobnych wyników. A co do ewentualnej rywalizacji z bratem, pozostaje jej tylko jedno- prowadzenie w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Stianowi udało się zdobyć żółty numer lidera po zwycięstwie w sprincie inaugurującym sezon 2005/2006. Dla niej natomiast na pewno bardzo ważny będzie przyszły sezon, kiedy to zacznie się rywalizacja o przewodnictwo w reprezentacji po zakończeniu kariery przez Torę Berger. Tak więc, do dzieła Tiril! Lykke til!

P.S.: Znalazłem ładną galerię zdjęć z dzisiejszego biegu, oczywiście z Tiril Eckhoff na wielu zdjęciach. LINK

Źle się dzieje

Co prawda mówiłem, że po złocie Ole Einara Bjoerndalena te Igrzyska na pewno uznam za udane. I rzeczywiście z tym trudno się nie zgodzić, ale jednocześnie nie mogę przejść obojętnie obok pewnych szans na medale, które okazały się wielką porażką. Narzekać nie mam zamiaru, tak samo jak oceniać, co poszło nie tak. Na to przyjdzie czas, gdy już zakończą się wszystkie konkurencje i będzie można rozmawiać o klasyfikacji medalowej. Obecnie Norwegia figuruje w niej z dorobkiem 5 złotych medali, 3 srebrnych i 6 brązowych. Wcale nie jest więc źle. Zwróćmy jednak uwagę na sytuację wielkich postaci, które miały odegrać w Sochi znaczącą rolę, zdobyć wiele medali, a póki co pozostają z niczym. Co więcej, ciężko uwierzyć, że to się zmieni. Mam tu na myśli Aksela Lunda Svindala, Pettera Northuga i Emila Hegle Svendsena. Wszyscy trzej panowie nie zdobyli na tych Igrzyskach żadnego indywidualnego miejsca na podium.

To, co dzieje się w biegach narciarskich z reprezentacją Norwegii jest co najmniej zastanawiające. Igrzyska zaczęły się dobrze, bo widzieliśmy przecież medale Bjoergen, Johaug i Sundby'ego w biegach łączonych. Później nie zawiedli sprinterzy, ale też faktem jest, że sprint wymaga innych predyspozycji i przygotowania. Tak więc Ola Vigen Hattestad, Maiken Caspersen Falla i Ingvild Flugstad Oestberg są rozliczeni ze swoich indywidualnych występów. Okazało się jednak, że nie był to początek wysypu medali, jakiego można było się spodziewać. Zwłaszcza postawa Pettera Northuga, który w obu wcześniejszych biegach zwyczajnie nie wytrzymywał ostatnich metrów, była dziwna. Z każdym dniem temperatura w Krasnej Polanie wzrastała, śnieg robił się coraz gorszy. I przyszedł czas na te dwa pamiętne biegi stylem klasycznym- 10 km i 15 km. W pierwszym przypadku honor drużyny obroniła Therese Johaug, zdobywając brązowy medal. Kolejny dzień był już pewnego rodzaju porażką. Northug nie został w ogóle wystawiony do startu, zaś pobiegli: Golberg, Jespersen, Roenning i Sundby. Najlepszy z nich- Jespersen, stracił do zwycięskiego Dario Cologni ponad minutę. Biegi sztafetowe miały być już popisem idealnie zgranych zespołów i przynieść dwa złote medale. Tymczasem w rywalizacji kobiet zaczęło się od dużej straty Heidi Weng. Później nieudana próba nadrobienia czasu przez Therese Johaug, aż wreszcie słabo biegnąca Astrid Uhrenholdt Jacobsen i sensacyjnie przegrywająca Marit Bjoergen na ostatniej zmianie z Francuzką Coraline Hugue. W rezultacie dopiero 5. miejsce. Takie wyniki już dawały do myślenia, ale wciąż nie można było nie wierzyć w dobrą postawę męskiego zespołu. Ta wiara okazała się być zgubną, bo już na pierwszej zmianie Eldar Roenning, zwykle pewny punkt sztafety, stracił kilka ładnych sekund do prowadzącego Szweda Larsa Nelsona. Zupełnie nie poradził sobie Chris Andre Jespersen, przybiegając po swojej zmianie z minutą (!) straty. Martin Johnsrud Sundby próbował to odrobić, ale najwidoczniej przeszarżował i na ostatniej pętli widzieliśmy jego biegnące zwłoki. Na ostatniej zmianie był Petter Northug, który miał okazać się cudotwórcą, odrobić cały stracony czas i wskoczyć choćby na 3. lokatę. Tak się jednak nie stało, a raczej powtórzyła się sytuacja Martina Johnsruda, czyli na kilometr przed metą nastąpiło przysłowiowe "odcięcie prądu". Dużo mówi się o przyczynach takiego stanu rzeczy. Są teorie o złym smarowaniu w tych trudnych warunkach, ale bardziej prawdopodobne wydaje się to, że Norwegowie po prostu nie trafili z formą na właściwą imprezę. Być może start w Tour de Ski, tak bardzo dla nich udanym, okazał się samobójstwem? Tego dowiemy się po wszystkim. I teraz jak w tej sytuacji oceniać szansę przed bardzo ważnymi biegami, jakimi są 30 km i 50 km stylem dowolnym? W przypadku panów nie widzę już szansy medalowej, przy tak mocnej konkurencji ze strony Dario Cologni i Szwedów. Do tego wszystkiego możemy dołożyć jeszcze Duerra oraz Legkova. Wśród kobiet ten medal może się pojawić, ale to tylko dlatego, że nie ma innych zawodniczek w stawce, które by mogły powalczyć na tak trudnym dystansie. Podium należy upatrywać w konfiguracji: złoto dla Kalli a później walka o srebro i brąz pomiędzy trójką Bjoergen/Kowalczyk/Johaug.

Problemy kadry biegowej są podobne do tych obserwowanych wśród biathlonistów. Jedynie Ole Einar Bjoerndalen wypełnił normę złota dla Norwegii, ale pamiętajmy o jednym. Król biathlonu przygotowywał się do Igrzysk według własnego przepisu, poza kadrą. Jego czasy biegowe, uzyskiwane dotychczas w Sochi były znacznie lepsze od kolegów z reprezentacji. I w ten sposób można poddać wątpliwości teorię o złym smarowaniu nart. Problemy z nartami zgłaszał tylko Tarjei Boe w biegu pościgowym. Natomiast Emil Hegle Svendsen, który miał zdominować całą imprezę, podobnie, jak zrobił to rok temu w Novym Mescie, pozostaje bez medalu. Widać pewną słabość u Emila, zwłaszcza na trasie. Sam tego nie potrafił wytłumaczyć, kiedy po nieudanym biegu indywidualnym udzielał wywiadu norweskiej telewizji. Przy jednej karnej minucie zajął dopiero 7. miejsce, podczas gdy Fourcade zdobył złoty medal z takim samym dorobkiem na strzelnicy. Czyżby to psychika EHS odgrywała znaczącą rolę? Być może, choć takie problemy objawiają się zwykle dużą liczbą pudeł, nie zaś wolniejszym bieganiem. Patrząc jednak na postawę braci Boe, którzy też mieli o cokolwiek powalczyć, można coraz bardziej przychylić się ku tezie, że w okresie przygotowawczym trener Espen Andersen Nordby zrobił jakiś błąd. Na cały sztab trenerski już teraz padła fala krytyki, ja jednak poczekam z oceną na zakończenie IO. Przed nami w końcu jeszcze przełożony bieg masowy mężczyzn, ta sama konkurencja u kobiet i sztafety, co daje zarówno Svendsenowi, jak i reszcie kadry na lepsze występy.
Tarjei Boe to jeden z największych przegranych tych Igrzysk. Nawet nie zakwalifikował się do biegu ze startu wspólnego, w którym jest aktualnym mistrzem świata.

Dla Aksela Lunda Svindala wszystkie szanse na medal już odleciały. W zjeździe otarł się o podium, w supergigancie był 7., zaś superkombinację ukończył na 8. miejscu. Na pewno liczył na więcej i nie trafił z optymalną formą na Igrzyska. Być może też trasa w Sochi nie była jego ulubioną, choć wcale nie musiała być, aby mógł na niej zwyciężyć. W narciarstwie alpejskim doszło podczas Igrzysk do wielu niespodzianek. Jedną z nich jest taki a nie inny wynik dla Aksela i związane z tym rozczarowanie. Pozostały nam już tylko konkurencje techniczne, stąd nie ma szans na jego poprawę. Nie oznacza to jednak, że Norwegia wyjedzie z pustymi rękoma w tej dyscyplinie. Kjetil Jansrud spisał się świetnie, zdobywając dotychczas brązowy medal w zjeździe i złoto w Super G, w superkombinacji otarł się o podium, a i w slalomie gigancie wcale nie jest bez szans przy takiej dyspozycji. Pamiętajmy jeszcze o odkryciu tego sezonu- Henriku Kristoffersenie, który będzie się liczył w slalomie.

Znane biathlonowe pary

Dziś coś specjalnie na Walentynki. Zaglądamy do alkowy. Poznamy biathlonowe (i nie tylko) szczęśliwe pary. Tak bywa, że przebywając przez większość sezonu w jednym środowisku, pomiędzy zawodnikami a zawodniczkami tworzą się więzi. Razem trenują, mieszkają w jednych hotelach, stąd trudno się dziwić, że i czas wolny chcą spędzać razem. I właśnie o takich przypadkach będzie dzisiejszy post.

Znamy małżeństwo państwa Poiree. Liv Grete i Raphael to pierwsza taka biathlonowa historia z romantyzmem w tle. Poznali się na Mistrzostwach Świata juniorów w 1992 roku. Czy była to miłość "od pierwszego wejrzenia"? Tego nie wiemy, ale osiem lat później stali się małżeństwem. Zdobywali razem mnóstwo medali na MŚ, między innymi w Oberhofie w 2004 roku. Mówiło się wówczas, że mogliby zajmować wysokie miejsce w klasyfikacji medalowej jako oddzielne państwo. Pięknie im się układała ta wspólna kariera, aż wreszcie ona zakończyła zawodową przygodę z biathlonem w 2006, zaś on w 2007 roku. Wtedy przyszedł czas na dzieci. Do urodzonej w 2003 roku Emmy dołączyły: Anna i Lena. Ale nie można przemilczeć ostatnich problemów państwa Poiree. Jakiś czas po objęciu posady trenera męskiej reprezentacji Białorusi (sezon 2012/2013) przez Raphaela, pojawiła się w internetach informacja o rozwodzie z Liv Grete. No i cały romantyzm prysł. To może inaczej... Ole Einar Bjoerndalen i Nathalie Santer- Bjoerndalen. Historia w zasadzie podobna. Poznali się na biathlonowych trasach, ślub wzięli w 2006 roku i... rozwiedli się całkiem niedawno. Znów nie trafiłem z przykładem.

Teraz obiecuję, że przywołam istniejące jeszcze związki. Z pomocą przyszedł mi rosyjski portal sportowy z głosowaniem internautów na najlepszą biathlonową parę. Ten plebiscyt wygrała ścigająca się dziś w Sochi Marie Dorin- Habert oraz jej mąż Lois Habert. Być może niektórzy pamiętają jeszcze Loisa z zawodów biathlonowego PŚ. Ich małżeństwo to przykład wzorowej integracji w kadrze. Znali się bardzo długo, zaś ślub wzięli w 2011 roku. Koleżanka z reprezentacji- Marie- Laure Brunet upodobała sobie innego Francuza, a jest nim mistrz olimpijski w sprincie z Vancouver- Vincent Jay. Są parą już kilka ładnych lat (byli razem już w 2010 roku) i podobno coraz poważniej myślą o ślubie. Zaraz zostawimy Francję w spokoju, ale nie można nic nie napisać o największych "ciachach" tego zespołu, czyli braciach Fourcade. Od razu ostudzę zapały fanek- tak, są obaj zajęci. Wybranką Simona jest Nastasia z Kamczatki. Martin natomiast nie szukał aż tak daleko i związał się z pewną Francuzką- Helen.
Znane biathlonowe pary. Blog o biathlonie
Martin Fourcade i Helen

Teraz udajemy się do Szwajcarii, gdzie mieszka dzisiejsza wicemistrzyni olimpijska w biegu indywidualnym- Selina Gasparin. Najstarsza z sióstr imponuje w tym roku formą. A to wszystko za sprawą jej bliskiej znajomości z rosyjskim biegaczem Ilią Chernousovem. Czyżby jakieś prywatne lekcje techniki biegu? Wspólne treningi pomogły również innej parze, tym razem w biegach narciarskich- Marcusowi Hellnerowi i Charlotte Kalli. Świeżo upieczeni medaliści z Sochi (on brąz w skiathlonie, ona po srebrze w skiathlonie i biegu na 10 km) nigdy nie biegali najlepiej techniką klasyczną. W tym sezonie się to zmieniło, o czym świadczą ich wspólne wyniki. Widocznie oboje stwierdzili, że muszą podszkolić się w klasyku i tak też zrobili.

Sympatia czasem wymaga poświęceń. Tak było w przypadku Andrei Henkel i Tima Burke. Poznali się oczywiście na zawodach Pucharu Świata. Początkowo jednak nie było łatwo rozwinąć tą znajomość, bo Andrea niewiele potrafiła powiedzieć po angielsku. Postanowiła się nauczyć kilku słów więcej specjalnie dla Tima. Opłacało się, bo dziś są szczęśliwą parą i planują ślub. Andrea po zakończeniu kariery przeniesie się do Stanów Zjednoczonych, gdzie planuje życie u boku przyszłego męża.

Znane biathlonowe pary. Blog o biathlonie
Andrea Henkel i Tim Burke
Nie można nie wspomnieć o Emilu Hegle Svendsenie, który, podobnie jak bracia Fourcade, ma wiele fanek. Ale je też niestety muszę zmartwić. Jego dziewczyną jest dziennikarka- Samantha Skogrand. Co ciekawe, ostatnio Samantha zrealizowała reportaż dla norweskiej TV2 o kadrze biathlonowej, a co za tym idzie również o Emilu. Od razu pojawiły się opinie, że materiał był zbyt subiektywny i nastawiony tylko na osobę EHS. Nie przesadzajmy, były w końcu filmy bardziej skierowane na Svendsena, jak choćby poniższa reklama.


Na koniec jeszcze coś o mistrzyni olimpijskiej w sprincie- Anastasyi Kuzminie. Jej nazwisko panieńskie brzmi Shipulina i nie przypadkiem kojarzy się z Antonem Shipulinem. Jest bowiem jego siostrą, a co za tym idzie Rosjanką. Reprezentuje obecnie Słowację dlatego, że kilka lat temu wyjechała do tego kraju dla męża- Daniela Kuzmina. Daniel jest jej osobistym trenerem. Razem zapracowali na sukces w Vancouver i powtórkę w Sochi. Można powiedzieć, że jest to małżeństwo z przepisem na sukces. Oby tak pozostało i wiodło się tym biathlonowym parom jak najlepiej, zarówno na zawodach, jak i poza nimi.

Komedia na śniegu, czyli olimpijskie sprinty w Sochi

Dziś na Igrzyskach Olimpijskich odbyły się sprinty techniką dowolną. Tradycyjnie na początek eliminacje, a później najlepsza trzydziestka w walce o półfinały i finał. Kto ogląda biegi narciarskie nie od dziś, ten doskonale wie, że w tego typu rywalizacji zdarzają się kontakty, upadki i złamane kije. A gdy dorzucić do tego jeszcze walkę o coś wielkiego (na przykład olimpijskie medale), śnieg przypominający konsystencją mannę z nieba oraz trudne zjazdy, to otrzymamy przepis na masakrę na nartach. Czyli innymi słowy na dzisiejsze zawody.

Zaczęło się już w eliminacjach. Jednymi z pierwszych, którzy pokazali, jak ładnie można się wysypać na tej trasie, byli niestety reprezentanci Polski: Sylwia Jaśkowiec i Maciej Staręga. O wejściu do ćwierćfinałów nie było więc mowy. Uprzedzając pytania, Justyna Kowalczyk nie wystartowała. Od początku nie miała tego w planach, w dodatku bieg z kontuzją na jej najsłabszym dystansie, w dodatku techniką dowolną, byłby niszczącą decyzją. Szans na ewentualny medal nie należało upatrywać, a przy dzisiejszych warunkach skutki startu mogłyby okazać się nawet bolesne. A nikt nie chce przecież wykluczenia naszej zawodniczki przed jej koronnym dystansem, czyli 10 km klasykiem. Stąd zdziwiła mnie informacja podana w jakimś serwisie informacyjnym, że niby Kowalczyk miała pojawić się w sprincie. Na szczęście okazała się ona nieprawdziwa. Podobnie nieprawdą okazała się inna deklaracja. Marit Bjoergen zapowiadała przed Igrzyskami, że w sprincie na pewno nie wystartuje. Jako powód podała, że ceremonia medalowa sprintu będzie się odbywać w wieczór poprzedzający dzień startu na 10 km. W sumie rozsądne posunięcie, choć zakładanie od razu medalu to trochę "spinanie się" niegodne człowieka północy. Lecz po co były takie wyliczenia, skoro Bjoergen i tak pojawiła się dziś na starcie. Mówiono w internetach, że ma apetyt na zdobycie złotych medali we wszystkich konkurencjach. Łakomstwo jednak nie popłaca, o czym przekonała się w półfinale. Zbyt przeceniła swoje możliwości na ostatniej prostej i gdy okazało się, że wszystkie zawodniczki idą ławą do mety, musiała zacząć się przez nie przedzierać. Wpadła na Katję Visnar i chwilę potem przywitała się twarzą ze śniegiem. Chciała mieć za dużo i wyszła z niczym... Widocznie taka jest ta "sportowa karma" za niedotrzymanie słowa.

Jeszcze większym pechowcem był Dario Cologna. Nawet sobie wyliczył, żeby mieć w eliminacjach 13. czas i później biec z tymże numerem w finałach. I skoro tak się uparł na tego pecha, to go miał już w ćwierćfinale. Najpierw upadł na pierwszym podbiegu. Chyba nawet z winy swojego rodaka- Joeri Kindschiego, który minimalnie mógł nadepnąć Dario na nartę. Na tym jednak nie koniec. Cologna nie poddał się i szybko dołączył do grupy. Jak się później okazało, zrobił to dlatego, aby pokazać jeszcze piękniejszy upadek. Może z tamtego nie był wystarczająco zadowolony. W każdym razie na ostatnim podbiegu pokazał juniorom, gdzie nie należy wbijać kijów. Wsadził kija wprost pomiędzy narty, przydepnął go i tym samym położył się wręcz na śniegu. Szkoda, że nie ma tego momentu nigdzie w internetach, bo to trzeba zobaczyć. Ale oczywiście żałuję, że Dario Cologna miał aż takie przejścia w sprincie. Tym bardziej, że przecież niedawno wrócił po ciężkiej kontuzji i każdy upadek to duże ryzyko. Widocznie zwycięzcy skiathlonu nie byli dziś mile widziani, ale oby o tym pechu jak najszybciej zapomniał przed następnymi biegami, w których jest jednym z moich faworytów.

Z ciekawszych rzeczy jeszcze Anton Gafarov wywrócił się na zjeździe w jednym z półfinałów i złamał nartę. Postanowił jednak mimo tego ukończyć bieg. Postawa godna naśladowania. Jednak śnieg był tak zryty, że na ostatnim zjeździe złamana narta podcięła zawodnika i znów go wywróciła, jeszcze bardziej się łamiąc. Dopiero wtedy znalazł się człowiek, który podał Antonowi nową nartę i ten mógł już ukończyć bieg z ogromną stratą.

Natomiast tego, co wydarzyło się w męskim finale nie da się chyba opisać. Ale spróbuję. Zacząć należy od nazwisk, które brały udział w tej komedii. A byli to: Emil Joensson, Ola Vigen Hattestad, Teodor Peterson, Anders Gloeersen, Marcus Hellner i Sergey Ustiugov. Tak więc trzech Szwedów przeciwko dwóm Norwegom i Rosjaninowi. Z początku Emil Joensson miał dobry humor, jak zawsze. Zrobił nawet false start dla rozluźnienia atmosfery. Był chyba tak bardzo podjarany swoim luzem, że nie tylko zbyt szybko zaczął, ale też za szybko skończył. Może zapomniał, że sprint na nartach to więcej niż 100 metrów. Tak, czy inaczej, na pierwszym podbiegu obraził się na całą stawkę oraz fatalny śnieg i zaczął biec spacerowo. Pewnie chodziło o to, że nie mógł wystartować na nartach do freeride'u. Wreszcie miał przynajmniej okazję, żeby pooglądać widoki, może nawet zrobić kilka zdjęć. Tego nie wiem, bo z przodu trwała regularna walka o medale. Do czasu, gdy na jednym ze zjazdów trzech panów wpadło na "genialny" pomysł. Marcus Hellner postanowił zjechać na plecach, podobnie jak Gloeersen, a Ustiugov chciał zabawić się w Kamila Stocha i przeskoczyć nad leżącym Szwedem. Zapomniał jednak wyjść z progu. Tym samym cała trójka przypłaciła swoją zabawę stłuczeniami i złamanymi kijami. Tymczasem jadący z zaciągniętym ręcznym Joensson minął leżących jak gdyby nigdy nic i spostrzegł zapewne, że jest na pozycji medalowej. Wreszcie ocknął się z tej wycieczki krajoznawczej i pobiegł tempem szybszym od polskich biathlonistów. W walce o złoto pozostali zaś jedyni rozsądni, czyli Hattestad i Peterson. Taplali się więc w tym śniegu, czekając na końcową rozgrywkę. Na ostatnich metrach Ola Vigen ograł bez problemu Szweda i zapewnił Norwegii drugi złoty medal tego dnia (Falla wygrała sprint kobiet, ale tam się nie wywracały, stąd przemilczałem). Srebro oczywiście dla Petersena, a brąz dla turysty Joenssona, którego nie zdążył dogonić Gloeersen, jak już pobawił się z kolegami. Nie wiedzieć czemu, Emil padł jak kłoda zaraz po minięciu linii mety. A tak na serio, to coś niedobrego stało się z tym sympatycznym biegaczem. To wszystko przypominało jakąś komedię, ale w rzeczywistości tak nie było. Może to stres zblokował Joenssona (wiem coś o tym z autopsji), a może nagle pojawiły się jakieś problemy zdrowotne. Tak, czy inaczej ten medal należał mu się w stu procentach za wolę walki, jaką pokazał. Cały ten finał był bardzo pechowy i mógł zakończyć się inaczej. Przypuszczam, że i tak zwyciężyłby bardzo dziś mocny Hattestad, który całą sytuację skomentował tak: "Nie wiedziałem, że tam z tyłu był wypadek. Gdy byłem na szczycie podbiegu spojrzałem za siebie i zobaczyłem tylko Teodora. To było dziwne uczucie." I z tym "dziwnym uczuciem" czekamy na następne biegi.   

P.S.: Oczywiście nie można nic nie napisać o biathlonie. Dziś był bieg pościgowy kobiet. Wygrała Darya Domracheva, przed Torą Berger i Teją Gragorin. Tak więc dwie "betoniarki" i jedna niespodzianka. Już w czwartek bieg indywidualny mężczyzn, a w piątek to samo czeka kobiety.

Szczęśliwa liczba 24, czyli upragnione złoto Bjoerndalena

W takich chwilach nie wiem, co mam pisać. Radość odbiera mi głos, a emocji, jakie towarzyszyły dzisiejszemu biegowi sprinterskiemu w Sochi dawno nie przeżywałem. Czekałem na ten moment od dawna, a dokładniej od Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City, kiedy jeszcze na dobre nie wiedziałem, o co z tym Bjoerndalenem chodzi. Dziś już wiem, że Ole Einar Bjoerndalen nie jest królem biathlonu, ani carem, ani cesarzem. On jest Bogiem.

Śmiało mogę powiedzieć już teraz, że sprint na 10 km na Igrzyskach Olimpijskich w Sochi oraz numer 24 zapamiętam do końca życia. Właśnie z takim numerem biegł dziś OEB, a ja przeczuwałem, że wyjdzie z tego coś dobrego. Liczba 24 jest bowiem wyjątkowa dla SadurSky, dotychczas zupełnie przypadkiem. Przypadkowo dostał kiedyś znalezioną gdzieś dyktę z tramwaju z numerem linii 24. Ponadto pewnego dnia wymalował w swoim pokoju na ścianie liczbę 24, podobno w nawiązaniu do wyścigu Le Mans.

Jakby tego było mało, ma numer w szkolnym dzienniku 24. Do dziś nie miało to większego znaczenia, lecz zyskało je za sprawą złotego medalu olimpijskiego, zdobytego przez Ole Einara Bjoerndalena w indywidualnej konkurencji po 12 latach przerwy, w wieku 40 lat. Tym samym, OEB stał się najstarszym mistrzem olimpijskim w sprincie w historii (wcześniejszym posiadaczem tego rekordu był złoty medalista z Turynu- Sven Fischer). Jednocześnie jest jedynym sportowcem, który zdobył złote medale na trzech różnych IO (Nagano, Salt Lake City, Sochi). Jego czas na mecie wyniósł 24:33.5. Znów to 24...
Wspomniana tramwajowa tablica ukoronowana dziś norweską flagą.

Było nas przy tym trzech: SadurSky senior, były biathlonista i ja. Jednym słowem do takiej imprezy grono idealne. Bo w końcu czym byłyby te wspomnienia, gdyby nie można było ich z kimś dzielić. Kto zaś nie oglądał dzisiejszego sprintu, może tylko żałować. Król pobiegł fantastycznie. Po pierwszym bezbłędnym strzelaniu, na drugim spudłował raz. Myślałem wówczas, że to koniec szans nie tylko na złoto, ale też na jakikolwiek medal olimpijski. Poziom był bowiem bardzo wysoki. Dużo zawodników było bezbłędnych, zaś najgroźniejsi rywale OEB pudłowali co najwyżej raz. Jednak z niemałym zdziwieniem patrzyłem, gdy Emil Hegle Svendsen przybiegł na metę ze stratą prawie 30 sekund a Martin Fourcade 12 sekund do Ole Einara, mimo takiego samego wyniku na strzelnicy. To oznaczało, że Bjoerndalen pobiegł od nich znacznie szybciej. Potwierdziły się tym samym moje wcześniejsze słowa, że na Igrzyskach wszystko może się zdarzyć, a zwłaszcza w biathlonie. Realną szansę na złoto miał Anton Shipulin, który jednak ją stracił z ostatnim niecelnym strzałem. Tym razem to komuś innemu zabrakło jednego kroku do zwycięstwa. Zapomniałem już zatem te wszystkie momenty, kiedy to Bjoerndalenowi wymykał się upragniony triumf. Nie ma już tych 0.4 sekundy w Oberhofie, nie ma zerwanych strzałów z Hochfilzen i ubiegłorocznych Mistrzostw Świata w Novym Mescie. Dziś jest tylko Sochi i ten najcenniejszy złoty medal i tytuł, który powrócił do Norwega po 12 latach. Dla mnie król jest już rozliczony. Pokazał, że wciąż potrafi wygrywać i to na najważniejszych imprezach. Bez względu na to, jak potoczą się dalej te Igrzyska, będą one dla mnie bardzo szczęśliwe.

Nie zapominajmy jednak o innych, którzy w dzisiejszym biegu spisali się świetnie. Mnie osobiście nie zawiedli Kanadyjczycy, których wczoraj postawiłem w roli "czarnych koni rywalizacji". Nathan Smith oraz Jean- Philippe Le Guellec zachwycili, zajmując odpowiednio 13. i 5. pozycję. Pewną niespodzianką jest również brązowy medal Jaroslava Soukupa, który w lecie 2013 miał wypadek na rowerze i jego start w tym sezonie stał pod znakiem zapytania. Czech najwyraźniej zapomniał o tych problemach i dziś pobiegł na miarę swoich możliwości. Srebrny medalista- Dominik Landertinger, pokazał natomiast, że wreszcie powrócił do grona najlepszych i przygotował bardzo wysoką formę, zarówno strzelecką, jak i biegową. Trochę zawiedli natomiast bracia Boe. Tarjei był 39., zaś Jasio 55. z wieloma pudłami na koncie.

Już w poniedziałek czeka nas bieg pościgowy. Jako pierwszy wystartuje oczywiście Ole Einar Bjoerndalen, ale zaraz za nim będzie biegła cała grupa zawodników, chcących wedrzeć się na podium. Różnice są niewielkie, bo aż 23 biathlonistów mieści się w stracie 1 minuty. To zapowiada nam równie wielkie emocje. Po raz kolejny: Lykke til Ole Einar!

To wszystko już mnie denerwuje

Dziś zapłonie znicz i rozpoczną się 22. zimowe Igrzyska Olimpijskie. Ale ja już teraz mam tego wszystkiego dość. Bo miał być na spokojnie "mój typ" w wydaniu olimpijskim, lecz nie będzie. Powodów jest wiele, dla których robienie takiego czegoś przed taką imprezą nie ma według mnie większego sensu.

Jednym z nich jest coś, co wywołuje u mnie niepohamowaną złość. Otóż, Eurosport nie raczył wykupić licencji na transmitowanie IO, przez co możemy zapomnieć o przyjemnym i fachowym komentarzu, znanym nam z zawodów Pucharu Świata. Jestem to w stanie zrozumieć, że niestety teraz wszystkim rządzi pieniądz i nawet tak szczególne wydarzenie okupione jest zwyczajną komercją, przed którą podobno się broni. I tak oto jesteśmy wszyscy zdani na TVP i ich męczące transmisje. Lepsze to, niż nic, jednak postawę Eurosportu trudno jest mi zrozumieć. Zamiast Igrzysk będą bowiem transmitowane takie rzeczy, jak turniej snookera, jeździectwo i wyścig kolarski dookoła Dubaju. Wiadomo, że każda dyscyplina sportu ma swoich pasjonatów, ale przecież olimpiada rządzi się swoimi prawami i nie pokazać jej, to jakby zrezygnować z ubrań od One Way na rzecz dresów kupionych na bazarze od Ruskich.

Zostając pozbawionym cudownych przemyśleń duetu Wyrzykowski i Jaroński, muszę brnąć dalej w swoje niezadowolenie. Gdzie się nie spojrzy, tam same informacje na temat Igrzysk. I żeby to jeszcze o ich sportowej stronie, ale nie. Sochi okazuje się idealnym pretekstem do rozmowy na tle politycznym. Wystarczy policzyć, ile relacji i artykułów o olimpiadzie (poza kręgami specjalistycznymi) miało jak dotychczas znaczenie czysto sportowe. Odpowiedź brzmi- niewiele. Wciąż tylko słychać, że zniszczono środowisko, panuje ogólny bałagan, bardzo restrykcyjnie dba się o bezpieczeństwo i co jeszcze w tym wszystkim wymyśla prezydent Putin. Po co to wszystko? Moim zdaniem, jeżeli już idziemy po drodze idei olimpijskiej, to bądźmy przy niej cały czas. Rozgrywki powinny być czyste od takich tematów, które przecież są z nami codziennie. W dodatku mamy ten cały sponsorski szał. Wspomniałem już, że Igrzyska Olimpijskie z zasady bronią się przed komercją. Na próżno więc szukać znaków sponsorów przy trasach i na kostiumach zawodników. Są specjalne restrykcje, przez które wszystko będzie wyglądało inaczej, niż zwykle. To jest dobre, ale gdy stosuje się to konsekwentnie. Bo przeciwnie, jak w przypadku praw do przekazu TV, powstaje hipokryzja. Jak by tego było mało, trasy w obiekcie Laura okazały się zbyt krótkie według pomiarów GPS, przez co jutrzejszy sprint mężczyzn miałby nieco ponad 9 km, zamiast przepisowych 10 km. Norwegowie złożyli w tej sprawie oficjalny protest. Dystans ma być ponownie sprawdzony i ewentualnie zwiększony o brakujące metry. Takie coś nie powinno nastąpić. Już chyba bym wolał, żeby skończyć z tym całym ceremoniałem wokół całej imprezy i rozgrywać to jak normalne Mistrzostwa Świata, bo powoli w tym organizacyjnym zamieszaniu zatraca się jej prawdziwe znaczenie. 

Przejdźmy jednak do typowania faworytów na jutrzejszy bieg sprinterski mężczyzn. Internety huczą na temat tego, kto może powalczyć o medale, dlatego raczej nie będę tutaj oryginalny. Dwa nazwiska, które na pewno będą budziły największe emocje, to oczywiście Svendsen i Fourcade. Igrzyska jednak rządzą się swoimi prawami, nie tylko w kwestiach organizacyjnych. Tutaj zawsze ktoś wyskoczy, jak przysłowiowy "diabeł z pudełka". W Vancouver był to Vincent Jay, człowiek, którego mało kto pamięta z jakichkolwiek innych dobrych wyników. Złoty medal dostał "w prezencie" od pogody, która utrudniła walkę faworytom. Ponadto pewnego rodzaju sensacją była bardzo dobra postawa Jeana- Philippe Le Guelleca, Pavola Hurajta i brązowy medal Jakova Faka (wtedy jeszcze w barwach Chorwacji). Jutro może być podobnie nawet, gdy pogoda będzie niezmienna. Fak potrafi dobrze pobiec na wielkich imprezach, ale w tym sezonie nie imponuje formą z powodu wcześniejszych problemów zdrowotnych. Natomiast sensację może sprawić któryś z Kanadyjczyków, tylko niekoniecznie Le Guellec. Stać na to również Nathana Smitha oraz Brendana Greena. A Jay, jak wiemy, tytułu nie obroni, bo zakończył karierę po fatalnych wynikach. Wracając jednak do wielkich graczy, należy zwrócić uwagę na składy najlepszych ekip. W barwach Norwegii wystąpią, oprócz Emila Hegle Svendsena: Ole Einar Bjoerndalen, Tarjei Boe oraz Johannes Thingnes Boe. Szczególnie liczę, że królowi biathlonu uda się wreszcie odnieść sukces i po latach przerwy wygrać. Ale jakie byłoby to zwycięstwo! Złoty medal olimpijski na ukoronowanie wspaniałej kariery 40- letniego mistrza. Wtedy nawet to TVP nie byłoby dla mnie problemem, gdyby tak potoczył się jutrzejszy bieg. 
Lykke til Ole Einar!
Trzymam kciuki za OEB i typuję dalej. Rosja wystąpi w składzie: Shipulin, Malyshko, Ustyugov, Garanichev. Każdy tak samo dobry, ale żaden nie spisuje się nadzwyczajnie dobrze w tym sezonie. Można upatrywać roli faworyta w osobie Ustyugova, który będzie bronił tytułu mistrza olimpijskiego w biegu ze startu wspólnego. Pamiętajmy, że ściany też potrafią pomóc, a zwycięstwo takiej rangi na swojej ziemi ma niezwykły smak. Niemców zobaczymy bez Andreasa Birnbachera, co jest niespodzianką. Doświadczony lider zespołu został wystawiony tylko do biegu indywidualnego. Natomiast jutro wystąpią: Peiffer, Schempp, Lesser i Stephan. Poza Schemppem, nie wierzę zbytnio w odegranie znaczącej roli przez tych zawodników. Nie zapominajmy o groźnych Austriakach z Landertingerem na czele oraz innych zawodnikach, jak Lukas Hofer, którzy dobrze czują się na takich wysokościach i profil trasy może im odpowiadać. Zbierając wszystko w całość, jutrzejsze podium typuję tak:
  1. Ole Einar Bjoerndalen
  2. Emil Hegle Svendsen
  3. Martin Fourcade
Co mogłem, to spróbowałem przewidzieć, choć i tak nie ma to większego sensu. Jak napisałem we wstępie, Igrzyska Olimpijskie rządzą się swoimi prawami. Dzieją się na nich takie rzeczy, które na normalnych zawodach Pucharu Świata byłyby nie do pomyślenia. Na tym polega magia i przekleństwo zarazem tej wielkiej imprezy. Raz na cztery lata każdy chce być w życiowej formie i zapisać swoje nazwisko do kart biathlonowej historii. Pierwsza szansa na to już jutro o 15:30, czyli sprint mężczyzn. Natomiast reszta terminów przedstawia się tak:
  • 09.02 sprint kobiet o 15:30
  • 10.02 bieg pościgowy mężczyzn o 16:00
  • 11.02 bieg pościgowy kobiet o 16:00
  • 13.02 bieg indywidualny mężczyzn o 15:00
  • 14.02 bieg indywidualny kobiet o 15:00
  • 16.02 bieg ze startu wspólnego mężczyzn o 16:00
  • 17.02 bieg ze startu wspólnego kobiet o 16:00
  • 19.02 sztafeta mieszana o 15:30
  • 21.02 sztafeta kobiet o 15:30
  • 22.02 sztafeta mężczyzn o 15:30

Witamy w Sochi

Tak, to już ten czas. Większość sportowców, biorących udział w Igrzyskach Olimpijskich, przybyła do Sochi. Emocje rosną z każdym dniem, podobnie jak oczekiwania. Media aż huczą od wiadomości, co dzieje się w ostatnich chwilach przed rozpoczęciem zmagań. Trudno nawet to wszystko ogarnąć. Nic dziwnego, w końcu okazja do zdobycia olimpijskiego medalu trafia się raz na cztery lata. Ta wielka impreza dla każdego jest czymś wyjątkowym, tak więc przez cały czas jej trwania będziemy przyglądać się uważnie wszystkiemu, co dzieje się wokół. Zobaczymy, kto będzie miał szczęście, a dla kogo sukces będzie ukoronowaniem świetnych wyników w Pucharze Świata. Przed nami świetna podróż przez tygodnie zwycięstw, porażek, łez szczęścia i rozpaczy.

Na początek jednak kilka słów o tym, co wstrząsnęło biathlonowym światem jeszcze przed zapłonięciem olimpijskiego znicza. Chodzi oczywiście o aferę dopingową z udziałem rosyjskich i litewskich reprezentantów. Przypomnijmy, że u trójki zawodników wykryto niedozwoloną substancję we krwi. Wnioskowano o zbadanie próbki B, dla potwierdzenia lub zaprzeczenia wcześniejszych rezultatów. Nazwisk nie ujawniono. Jedynie Irina Starykh przyznała się, że to między innymi jej dotyczy ta sprawa i wnioskowała o odsunięcie na ten czas od reprezentacji. Jak tylko wyjaśni się coś więcej w tym temacie, na pewno do niego wrócę.

Zajmując się teraz tematyką Sochi pamiętajmy, że w Igrzyskach biorą udział różne nacje i dla każdego występ jest tak samo ważny. Spójrzcie, jaki filmik nagrali z tej okazji reprezentanci Hiszpanii, będący raczej egzotycznymi bywalcami w Pucharze Świata w narciarstwie biegowym.



Jeżeli zaś chodzi o czołówkę Pucharu Świata, to też jest na miejscu. W internetach można znaleźć wiele zdjęć, relacji z pierwszych wrażeń po zakwaterowaniu. Pojawiło się wiele pozytywnych głosów na ten temat. Gwiazdy zostały przyjęte w hotelach wybudowanych oczywiście specjalnie na tę okazję. Ale jak wiemy, Rosja to kraj kontrastów i nie obyło się bez zgrzytów. Z drugiej więc strony, kanadyjscy hokeiści dostali pokój o dość małym stopniu prywatności, podobnie jak polscy panczeniści. Są również powszechne obawy o jakość wody i "małe niedociągnięcia", jak na przykład tu. Ponadto nie wszystko zostało ukończone, mimo ogromnej kwoty, którą już pochłonęła organizacja Igrzysk.

Nasi reprezentanci w biathlonie dołączyli do czołówki, a wśród nich Weronika Nowakowska- Ziemniak. Miały już miejsce pierwsze treningi, przypomnienie sobie tras i strzelnicy. Zobaczcie, co mają do pokazania: Martin FourcadeRussel Currier i Jakov Fak. Ciekawą relację z podróży do Rosji opisał na swoim blogu znany nam z biegów narciarskich Noah Hoffman. Także nasze biegaczki miały już okazję przebywać na olimpijskim śniegu. Na tym przykładzie dobrze widać, jak niektórzy radzą sobie ze stresem przedstartowym. Fourcade wydaje się być zmotywowany, wręcz niecierpliwy przed walką o medale. Wypowiada się szeroko na temat tras i swojego samopoczucia. Norwegowie natomiast uciekają od nadmiernego udzielenia się w mediach, trenują w spokoju, testują narty i studiują trasy. Zobaczymy, która taktyka pozwoli na lepsze opanowanie presji.

A skoro o trasach mowa, to należy się kilka słów o samym obiekcie, na którym o medale będą walczyć najlepsi biathloniści świata. Nazywa się on Laura Biathlon & Ski Complex i będzie gościł zarówno biathlon, jak i biegi narciarskie i kombinację norweską. Położony jest na wysokości ponad 1000 m.n.p.m i co najważniejsze, od Morza Czarnego dzieli go około 50 km. Będzie to miało duży wpływ na warunki śniegowe, które są zupełnie wyjątkowe na tle innych miejsc, znanych z biathlonowego PŚ. Za tym idzie oczywiście smarowanie nart. W poprzednim sezonie dużo mówiło się na ten temat. Była nawet mała afera, że Rosjanie nie pozwolili pobrać Norwegom próbek do zbadania śniegu. Tak, czy inaczej, przygotowanie nart będzie trudne i na pewno zaważy na wynikach rywalizacji. Obecnie na trasach jest dość ślisko, co ułatwia nieco sprawę, ale nie ma co liczyć, że taki stan na pewno się utrzyma. Dlatego też trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność, co podkreślał członek francuskiego sztabu szkoleniowego- Stephane Bouthiaux. Także klimat jest nie bez znaczenia. Ostatnie doniesienia mówią o plusowych temperaturach na Krasnej Polanie. Może powodować to zmiany pogody. Pamiętacie może tą śniegową burzę w Vancouver podczas sprintu mężczyzn? Akurat, gdy biegli faworyci, warunki stały się nie do zniesienia. Wszyscy wolelibyśmy zapewne, żeby to nie niebiosa, a umiejętności wpłynęły na podział medali na tegorocznych IO. Z próby przedolimpijskiej wiemy, że trasy olimpijskie są bardzo trudne. Zaraz za strzelnicą mamy do pokonania stromy podbieg. Również zjazdy są techniczne i potrafią przyprawić problemów najlepszym. Już wkrótce będziemy typować faworytów do medali, to przyjrzymy się dokładniej zawodnikom, którym takie trudności szczególnie odpowiadają.

Na koniec jeszcze, w ramach ciekawostki, informacja o chorążych flag narodowych na ceremonii otwarcia Igrzysk. Otóż Andrea Henkel będzie niosła flagę Niemiec. Zobaczymy, czy w innych krajach zobaczymy biathlonistów na czele swoich reprezentacji. Nie będzie to raczej Norwegia, która do tej roli wytypowała wstępnie Aksela Lunda Svindala. Olimpijska karuzela ruszyła na dobre i teraz wszyscy jesteśmy na jej pokładzie.

P.S.: Jak pamiętacie z poprzedniego posta, SadurSky miał zacząć pisać po tym, gdy zaradzi coś na porysowane ślizgi Fischerów. Udało się zaradzić i to jeszcze co! Teraz tylko trzeba śniegu...