Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Szczęśliwa liczba 24, czyli upragnione złoto Bjoerndalena

W takich chwilach nie wiem, co mam pisać. Radość odbiera mi głos, a emocji, jakie towarzyszyły dzisiejszemu biegowi sprinterskiemu w Sochi dawno nie przeżywałem. Czekałem na ten moment od dawna, a dokładniej od Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City, kiedy jeszcze na dobre nie wiedziałem, o co z tym Bjoerndalenem chodzi. Dziś już wiem, że Ole Einar Bjoerndalen nie jest królem biathlonu, ani carem, ani cesarzem. On jest Bogiem.

Śmiało mogę powiedzieć już teraz, że sprint na 10 km na Igrzyskach Olimpijskich w Sochi oraz numer 24 zapamiętam do końca życia. Właśnie z takim numerem biegł dziś OEB, a ja przeczuwałem, że wyjdzie z tego coś dobrego. Liczba 24 jest bowiem wyjątkowa dla SadurSky, dotychczas zupełnie przypadkiem. Przypadkowo dostał kiedyś znalezioną gdzieś dyktę z tramwaju z numerem linii 24. Ponadto pewnego dnia wymalował w swoim pokoju na ścianie liczbę 24, podobno w nawiązaniu do wyścigu Le Mans.

Jakby tego było mało, ma numer w szkolnym dzienniku 24. Do dziś nie miało to większego znaczenia, lecz zyskało je za sprawą złotego medalu olimpijskiego, zdobytego przez Ole Einara Bjoerndalena w indywidualnej konkurencji po 12 latach przerwy, w wieku 40 lat. Tym samym, OEB stał się najstarszym mistrzem olimpijskim w sprincie w historii (wcześniejszym posiadaczem tego rekordu był złoty medalista z Turynu- Sven Fischer). Jednocześnie jest jedynym sportowcem, który zdobył złote medale na trzech różnych IO (Nagano, Salt Lake City, Sochi). Jego czas na mecie wyniósł 24:33.5. Znów to 24...
Wspomniana tramwajowa tablica ukoronowana dziś norweską flagą.

Było nas przy tym trzech: SadurSky senior, były biathlonista i ja. Jednym słowem do takiej imprezy grono idealne. Bo w końcu czym byłyby te wspomnienia, gdyby nie można było ich z kimś dzielić. Kto zaś nie oglądał dzisiejszego sprintu, może tylko żałować. Król pobiegł fantastycznie. Po pierwszym bezbłędnym strzelaniu, na drugim spudłował raz. Myślałem wówczas, że to koniec szans nie tylko na złoto, ale też na jakikolwiek medal olimpijski. Poziom był bowiem bardzo wysoki. Dużo zawodników było bezbłędnych, zaś najgroźniejsi rywale OEB pudłowali co najwyżej raz. Jednak z niemałym zdziwieniem patrzyłem, gdy Emil Hegle Svendsen przybiegł na metę ze stratą prawie 30 sekund a Martin Fourcade 12 sekund do Ole Einara, mimo takiego samego wyniku na strzelnicy. To oznaczało, że Bjoerndalen pobiegł od nich znacznie szybciej. Potwierdziły się tym samym moje wcześniejsze słowa, że na Igrzyskach wszystko może się zdarzyć, a zwłaszcza w biathlonie. Realną szansę na złoto miał Anton Shipulin, który jednak ją stracił z ostatnim niecelnym strzałem. Tym razem to komuś innemu zabrakło jednego kroku do zwycięstwa. Zapomniałem już zatem te wszystkie momenty, kiedy to Bjoerndalenowi wymykał się upragniony triumf. Nie ma już tych 0.4 sekundy w Oberhofie, nie ma zerwanych strzałów z Hochfilzen i ubiegłorocznych Mistrzostw Świata w Novym Mescie. Dziś jest tylko Sochi i ten najcenniejszy złoty medal i tytuł, który powrócił do Norwega po 12 latach. Dla mnie król jest już rozliczony. Pokazał, że wciąż potrafi wygrywać i to na najważniejszych imprezach. Bez względu na to, jak potoczą się dalej te Igrzyska, będą one dla mnie bardzo szczęśliwe.

Nie zapominajmy jednak o innych, którzy w dzisiejszym biegu spisali się świetnie. Mnie osobiście nie zawiedli Kanadyjczycy, których wczoraj postawiłem w roli "czarnych koni rywalizacji". Nathan Smith oraz Jean- Philippe Le Guellec zachwycili, zajmując odpowiednio 13. i 5. pozycję. Pewną niespodzianką jest również brązowy medal Jaroslava Soukupa, który w lecie 2013 miał wypadek na rowerze i jego start w tym sezonie stał pod znakiem zapytania. Czech najwyraźniej zapomniał o tych problemach i dziś pobiegł na miarę swoich możliwości. Srebrny medalista- Dominik Landertinger, pokazał natomiast, że wreszcie powrócił do grona najlepszych i przygotował bardzo wysoką formę, zarówno strzelecką, jak i biegową. Trochę zawiedli natomiast bracia Boe. Tarjei był 39., zaś Jasio 55. z wieloma pudłami na koncie.

Już w poniedziałek czeka nas bieg pościgowy. Jako pierwszy wystartuje oczywiście Ole Einar Bjoerndalen, ale zaraz za nim będzie biegła cała grupa zawodników, chcących wedrzeć się na podium. Różnice są niewielkie, bo aż 23 biathlonistów mieści się w stracie 1 minuty. To zapowiada nam równie wielkie emocje. Po raz kolejny: Lykke til Ole Einar!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz