Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Zawsze może być gorzej

Spodziewaliście się pewnie tekstu typu: "Zima wróciła! Sezon rozpoczęty, więc ruszamy na trasy". W takim razie muszę Was rozczarować. Co prawda, w Jakuszycach sezon faktycznie się rozpoczął, a wkrótce nastąpi to na Jamrozowej Polanie, ale nie dla mnie. Tym razem powodem jest prawe kolano, które odmawia współpracy. Co jakiś czas przypomina mi tym samym o moim bardzo dawnym już zajęciu, jakim był... taniec towarzyski. I tu zostawiam czas na przeczytanie jeszcze raz, otrząśnięcie się z szoku, czy co tam kto preferuje. Tak, czy inaczej, na razie mogę zapomnieć o bieganiu. Zawsze może być jednak gorzej.

Bezczynność nudzi, a już na pewno nie motywuje do pracy. Część winy można na pewno zrzucić na minione Święta. Taki czas służy jednak przemyśleniom na różne tematy. A trochę ich było. Przykładowo IBU ujawniło, że u kolejnej osoby stwierdzono stosowanie dopingu. Danych biathlonisty/biathlonistki podejrzanego/podejrzanej o stosowanie EPO jeszcze nie ujawniono. Wszystko rozstrzygnie się po ponownym przebadaniu próbki, czyli najprawdopodobniej w styczniu. Wiadomo jednak, że osoba, o której mowa, została zawieszona 15 grudnia, czyli nie startowała w zawodach PŚ w Pokljuce lub Pucharu IBU w Obertilliach. To już kolejny taki przypadek w tym sezonie, po wpadce Loginova. Wtedy myślałem, że z dopingiem znów jest źle. Zwłaszcza, jeśli chodzi o rosyjskich biathlonistów. W tym momencie wiem, że zawsze może być gorzej.

Tradycyjnie dzień po Świętach mogliśmy oglądać biathlonowe zawody World Team Challenge na stadionie Schalke 04 Gelsenkirchen. Śniegu jak zawsze było mało, ale organizatorom udało się przygotować niedługą pętlę. Tej imprezie nie można odmówić atrakcyjności. Zwroty akcji, dzięki wielu wizytom na strzelnicy oraz tylko 10 zespołów na starcie to zestaw idealny dla każdego, kto nawet nie interesuje się biathlonem. Pierwszą część rywalizacji, czyli bieg masowy wygrała para włoska- Dorothea Wierer i Lukas Hofer. Bieg pościgowy padł łupem duetu z Ukrainy w składzie: Valj Semerenko i Serhiy Semenov. Za każdym razem blisko zwycięstwa były pary niemieckie, najpierw Dahlmeier i Graf, a później Hildebrand i Lesser. Obie musiały jednak zadowolić się drugim miejscem w poszczególnych biegach. Zawsze jednak mogło być gorzej.

Puchar Świata w biegach narciarskich ostatni raz zawitał do Szklarskiej Poręby w 2014 roku. Czy już nigdy się to nie powtórzy?
Szklarska Poręba nie zorganizuje już Pucharu Świata w biegach narciarskich. Taką informację podało ostatnio Polskie Radio Wrocław. Powodem jest brak funduszy miasta na finansowanie tak kosztownej imprezy. A przypomnijmy, że jeszcze niedawno mówiło się o zorganizowaniu mikrocyklu (bo to przecież w modzie) wraz z Harrachovem. Warto dodać, że strona czeska również wypowiedziała się negatywnie w tej sprawie. Mówi się też o niewielkiej (!) popularności biegów w Polsce, przez co sprzedaż biletów nie zapewniłaby odpowiedniego pokrycia kosztów. Może Was zaskoczę, ale po części się z tym zgadzam. Pamiętam, jak w ubiegłym sezonie na zawody PŚ w Jakuszycach przyszła ogromna liczba kibiców. Szkoda tylko, że ledwie połowa z nich była tam w czasie biegów męskich. A obecna sytuacja i jej tłumaczenie potwierdza tylko moje słowa. Mało kto zainteresuje się imprezą, podczas której nie wygra Justyna Kowalczyk lub inny z naszych reprezentantów. Patrząc w takich kategoriach, zwyczajnie się to wszystko nie opłaca i akurat w tym przypadku ciężko winić władze. Natomiast każdemu, kto rozczarował się postawą Szklarskiej Poręby, proponuję: wyślij sobie pocztówkę stamtąd, bo "tam gdzie ją wyślesz prawdopodobnie jest znacznie gorzej". Inną sprawą jest, że taki Puchar Świata sam w sobie byłby świetną pocztówką Jakuszyc (tylko trochę droższą), obok Biegu Piastów zaliczanego do serii Worldloppet. Mamy zatem do czynienia z pewnego rodzaju strzałem w kolano. A właśnie, moje kolano, co za pech...
Widok z trybun podczas zawodów PŚ w Szklarskiej Porębie w sezonie 2013/2014. Podobnych obrazków już nie zobaczymy.
Jakby nie patrzeć, to jednak taka przerwa od wszystkiego czemuś służy. Czasem warto zwolnić tempo, bo nigdy nie wiadomo, czy w tej ciągłej serii zdarzeń nie zapomnieliśmy o czymś najważniejszym. I właśnie takiego "zwolnienia" mogę Wam życzyć w przyszłym roku. Oby był on znacznie lepszy od tego. W końcu nie zawsze musi być gorzej...

Zmęczenie psychiczne i nie tylko

Wbrew tytułowi nie będzie tu nic z psychologii sportu. Zakończyły się ostatnie zawody biathlonowego Pucharu Świata w 2014 roku. Czeka nas więc odpoczynek od zmagań, co najbardziej cieszy zapewne Martina Fourcade. Francuz przyznawał jeszcze przed zawodami w Pokljuce, że czuje się już zmęczony psychicznie. Nie za wcześnie na takie deklaracje? Wszystko wyczuli zapewne jego rywale, którzy nie pozwolili mu odnieść ani jednego zwycięstwa w ten weekend. Mówi się o kompleksie niewygrywania Martina na słoweńskiej ziemi, a raczej robi to namiętnie Patryk Mirosławski, który komentował ostatnie zawody w Eurosporcie. Na szczęście nie był sam...

A teraz do rzeczy. Co działo się w ten weekend na trasach w Pokljuce? Nic, bo nie było Ole Einara Bjoerndalena. Żartuję, choć fakt, że zabrakło króla biathlonu (powodem było przeziębienie), odebrał mi część widowiska. O resztę zatroszczyli się jednak Emil Hegle Svendsen oraz Anton Shipulin. Ten pierwszy wyjechał ze Słowenii jako lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Po 3. miejscu w sprincie i fantastycznym zwycięstwie w biegu pościgowym, wyszedł na prowadzenie przed Martina Fourcade, lecz stracił je przez 17. miejsce w mass starcie. Zakończenie roku w żółtej koszulce jest zawsze czymś wyjątkowym, na czym zależało Martinowi. Z tego samego faktu może cieszyć się Kaisa Makarainen, która zaimponowała szczególnie świetnym biegiem w niedzielę, kiedy to na ostatniej rundzie odrobiła 18- sekundową stratę do Anais Bescond i zdołała wygrać.
Emil Hegle Svendsen
Królem Pokljuki można jednak nazwać Antona Shipulina. Po zwycięstwie w sprincie, był drugi w biegu na dochodzenie i ponownie wygrał w starcie wspólnym. Końcówka ostatniego z biegów przysporzyła dużo emocji i kontrowersji. Na finałowej rundzie w walce o zwycięstwo liczyło się aż pięciu zawodników. Na ostatnim podbiegu zaatakowali Francuzi- Martin Fourcade i Jean Guillaume Beatrix. Z nimi utrzymał się jedynie Shipulin, który skontrował na szczycie wzniesienia. W tym momencie wywrócił się Beatrix, zatrzymując praktycznie Fourcade. Nikt nie zdołał dogonić Rosjanina na zjeździe i prostej do mety. Martin przybiegł po wszystkim na drugim miejscu, zaś jego kolega z reprezentacji skończył na piątej pozycji. Można by powiedzieć "shit happens" i pójść dalej, jednak Francuzi postanowili złożyć protest. Umotywowali to faktem, że podobno Shipulin wykonał niebezpieczny manewr i podciął Beatrix, powodując jego upadek. Sędziowie sprawę oddalili, co jednak nie zakończyło kontrowersji wokół niej. Shipulin odpowiedział na wszystko, że być może było w tym trochę jego winy, ale w końcu sportu nie można odciąć od takich zdarzeń. Najbardziej poszkodowany Beatrix dodał, że Rosjanin nie powinien mimo wszystko atakować w taki niebezpieczny sposób. Fourcade załagodził sprawę stwierdzeniem: "Anton nie zrobił tego specjalnie. (...) Za całą sytuację mogę obwiniać tylko siebie". Ciekawą rzecz natomiast powiedział Tarjei Boe: "Ostatnie 100 metrów trasy jest po prostu parodią. Mógłbym na mecie wyprzedzić nawet Pettera Northuga, gdybym był pierwszy na ostatnim podbiegu. (...) Ten, kto będzie tam pierwszy, ma zwycięstwo w kieszeni". W sumie to chciałbym zobaczyć taki pojedynek Boe vs. Northug. Wracając jeszcze do nieprzyjemnych zdarzeń, to Pokljuki nie będzie dobrze wspominać Darya Domracheva. Podczas wbiegania na karną rundę w niedzielnym biegu masowym, zahaczyła o inną zawodniczkę i upadła w spektakularny sposób. Karabin został uszkodzony, przez co dalsza walka była niemożliwa i bezsensowna. Po raz kolejny: "shit happens".

Pamiętacie może moje wywody na temat kombinowania w biegach klasykiem? W skrócie chodzi o używanie sprzętu do łyżwy w takich wyścigach, czyli zdanie się tylko na siłę pchnięcia (double poling). Okazało się, że nie tylko ja zainteresowałem się tym tematem. Po ostatnim wyścigu na 15 km w Davos, sprawie postanowili się przyjrzeć studenci z filii Finnmarksfakultetet Arktycznego Uniwersytetu w Tromsø. Ich badania mają wskazać, jak wiele siły i wytrzymałości górnych partii ciała wymaga przebiegnięcie takiego dystansu w ten sposób. Dzięki temu, będziemy mogli sprawdzić, czy czasem warto zaryzykować i nie smarować nart na trzymanie, zyskując na zjazdach i płaskich odcinkach.

Biegi narciarskie pozostały w Davos. Jednego dnia zmieniono tylko styl na dowolny. Panie ścigały się na 10 km, zaś panowie na 15 km. Tym razem wszystkich zaskoczył Anders Gloeersen, uchodzący raczej za sprintera. Dobre rozłożenie sił pomogło mu jednak odnieść zwycięstwo na dystansie. Drugi był Petter Northug (wreszcie coś pokazał), zaś trzeci Chris Andre Jespersen. Szkoda jedynie Dario Cologni, który po raz kolejny nie wygrał przed własną publicznością. Trudno wciąż znaleźć jakąkolwiek formę u Legkova i Poltoranina, stąd też nie dziwi kolejne norweskie podium. Sytuacja zmieniła się w niedzielę, kiedy rozegrano sprinty techniką łyżwową. Najlepszy okazał się Włoch Federico Pellegrino (po raz pierwszy w karierze), wygrywając przed Alexeyem Petukhovem. Jedynym Norwegiem na podium był Finn Haagen Krogh. W ogóle tylko dwóch reprezentantów tego kraju znalazło się w finale. Oprócz Krogha biegł również Sondre Turvoll Fossli. Widocznie reszta postanowiła nie przemęczać się przed przerwą świąteczną i Tour de Ski lub posłuchała rozpaczliwych apeli o "skończenie dominacji". Tak czy inaczej, wszyscy sfrustrowani telewidzowie mogą wrócić do oglądania biegów męskich. Chociaż w sumie to i tak pewnie nikt ich nie oglądał wcześniej, bo nie ścigała się tam Justyna Kowalczyk, a dobrych zawodników przecież nie mamy (Maciej Staręga w ćwierćfinale sprintu to widocznie za mało). Patrząc w tej kategorii, to nikt już chyba nie ogląda jakichkolwiek biegów, bo przecież Kowalczyk startuje gdzieś w niższej rangi zawodach FIS. Jakby tego było mało, wygrywa Marit Bjoergen, która ustrzeliła w Davos dublet. Już widzę tę lawinę "hejtów" spadających na Norweżkę, koniecznie z wciśniętym Caps Lockiem i nielimitowaną liczbą wykrzykników (i jedynek też, jak kogoś nadzwyczajnie poniosą emocję). W sumie, jeżeli ktoś taki czyta ten post, niech wyleje na mnie swoją garść frustracji, podobno to pomaga. Radzę jednak pamiętać o jednym: nikogo to nie obchodzi, naprawdę.

To skoro nam się taka atmosfera zrobiła, rozładuję ją życzeniami z okazji Bożego Narodzenia. Oczywiście po norwesku: God Jul!!!!!!!1111111stojedenaście.

Mikołaj przychodzi z Finlandii

Ależ odkrywcze stwierdzenie w tytule. Każdy przecież wie, że Święty Mikołaj ma swoją siedzibę w Finlandii na dalekiej Północy. Gdzie dokładnie? W Vantaa, bo tam mieści się oficjalny sklep One Way Sport ;). Poza tym adresem, można spróbować jeszcze na owstore.fi. Właśnie stamtąd przyszły do mnie pierwsze bożonarodzeniowe prezenty. A jak powszechnie wiadomo, najbardziej trafione prezenty to te, które sami sobie wybieramy. I tak oto kilka dni po zamówieniu, otrzymałem solidną paczkę prosto z Finlandii. W niej zaś nowe buty Premio 9 Skate oraz T- shirt z najnowszej kolekcji ubrań Endless Winter.
One Way Polar T- shirt.
Nie będzie to zaskoczenie, że nie udało mi się jeszcze przetestować moich nowych butów w akcji. Po przymiarce mogę jedynie powiedzieć, że są bardzo sztywne, co zapewne wpłynie na lepszą kontrolę nart. O tym przekonamy się jednak później, gdy wyleczę drobny uraz stopy i przede wszystkim spadnie wreszcie śnieg. Nie wiem, czy ktoś z Was zdążył zauważyć, że mamy już końcówkę grudnia, a wciąż rozpoczęcie sezonu w każdym możliwym miejscu w Polsce jest odkładane na później. Sytuacja co najmniej dziwna i niepokojąca. Dlatego zostawiam Wam jedynie zdjęcia moich Premio 9 w świątecznej oprawie.




Więcej można powiedzieć natomiast o T- shircie. Polar, bo tak brzmi jego nazwa, należy do nowej kolekcji ubrań Endless Winter od One Way. Dla wszystkich, którzy jeszcze nie słyszeli o tym rodzaju produktów, należy się wyjaśnienie. Fińskiej marce zależało na stworzeniu ubrań codziennego użytku, które nawiązują do skandynawskich, północnych klimatów. Stąd na kurtkach, swetrach i bluzach, znalazły się charakterystyczne dla Skandynawii wzory. Trzeba przyznać, że wygląda to ciekawie. Więcej produktów, jak i szczegółowy opis kolekcji Endless Winter, znajdziecie tu. Wracając do koszulki, jej design oddaje dokładnie zamierzenia One Way. Nadruk ze zdjęciami polarnych krajobrazów oraz wyhaftowana mapa Półwyspu Skandynawskiego to esencja Endless Winter. W oczy rzuca się również pewnego rodzaju odznaka z napisem "Nordic Champion 2014". Całość jest wykonana w bardzo dobrej jakości, zaś materiał stanowi bawełna. Cena 29,90 EUR jest porównywalna do T- shirtów innych producentów. Jeżeli jeszcze nie masz prezentu dla bliskiej osoby, która lubi skandynawskie klimaty lub po prostu nie lubisz stać w sklepowych kolejkach, może warto wybrać właśnie coś z Endless Winter? T- shirt Polar możecie zamówić przez Internet tu. W sklepie znajdziecie również inne ubrania z kolekcji. Radzę się spieszyć, bo Święta coraz bliżej. Ponadto One Way wprowadziło z tej okazji darmową wysyłkę dla wszystkich zamówień w obrębie całej Unii Europejskiej. Aby dowiedzieć się więcej i poznać kod promocyjny, potrzebny przy składaniu zamówienia, polecam odwiedzić profil facebookowy One Way tu. Nie przegapcie okazji na podarowanie czegoś unikalnego.

Kombinowanie nie zawsze popłaca

"Strasznie pan kombinuje..."- powiedział do mnie w czwartek mój wykładowca od algebry. "Ale jak nie kombinować przy wyznaczaniu macierzy odwrotnych?"- pomyślałem, a chwilę później było już po ćwiczeniach. Zadania nie dokończyłem, ale koniec oznaczał, że nie musiałem już zaprzątać sobie głowy podobnymi rzeczami, bo dla mnie zaczął się weekend. Wraz z nim czekały kolejne zawody, a wśród nich biathlon w Hochfilzen i biegi narciarskie w Davos. Znacznie przyjemniej jest myśleć o takich rzeczach.

Rywalizacja w biathlonie rozpoczęła się w piątek biegami sprinterskimi. Warto zauważyć, że z powodu słabych warunków śniegowych, została przygotowana tylko 2,5- kilometrowa runda biegowa. Przez to panowie musieli zmienić nieco formułę zawodów. Zamiast biec trzy 3,3- kilometrowe rundy, przed pierwszym strzelaniem pokonywali 2,5 kilometra, później przebiegali 5 km (mijając strzelnicę bez strzelania) i dopiero po tym ponownie odwiedzali strzelnicę. Dalej pozostawało tylko finałowe okrążenie do mety. Jak widać, nie tylko ja musiałem kombinować w tym tygodniu. Trochę niecodziennie to wyglądało, kiedy zawodnik przebiegał obojętnie obok stanowisk i zapewne wymagało mądrego rozłożenia sił w biegu z racji na nierówne dystanse pomiędzy strzelaniem. Najlepiej udało się to Johannesowi Thingnes Boe, który był zdecydowanie najszybszy na trasie, a w dodatku bezbłędnie strzelał. Większość faworytów startowała w pierwszej grupie z niskimi numerami. Jedynie Ole Einar Bjoerndalen oraz bracia Fourcade postanowili wyłamać się od tej zasady, licząc na poprawę warunków (większy mróz) w późniejszej fazie rywalizacji. Wybrali więc końcowe numery startowe. Nie wyszło im to jednak na dobre. Martin Fourcade, mimo bezbłędnego strzelania, zajął 7. miejsce. Nie czuł się najlepiej na trasie lub prognozy serwisantów się nie sprawdziły. Jeszcze gorzej skończył Simon na 30. miejscu. Niestety najgorzej z tej trójki wypadł Ole Einar Bjoerndalen, który popełnił aż trzy błędy na strzelnicy i skończył na 40. pozycji. W dodatku dopadło go jakieś przeziębienie, przez co nie wystartował w sobotniej sztafecie.
Martin Fourcade przez biegiem masowym w Sjusjoen na rozpoczęcie sezonu.
Biegi pań potwierdziły natomiast wysoką dyspozycję Tiril Eckhoff, co bardzo mnie cieszy. Norweżka zajęła 3. miejsce w piątkowym sprincie oraz w sobotę wyprowadziła norweską sztafetę na swojej zmianie z 12. na 5. pozycję, ustalając tym samym najlepszy czas pojedynczego odcinka. Wracając do sprintów, to po raz kolejny świetnie pobiegła Kaisa Makarainen, wygrywając zawody. Swoją dobrą formę pokazała również kolejna z Włoszek- Karin Oberhofer. Darya Domracheva po raz kolejny nie popisała się niestety na strzelnicy (podobnie jak OEB, przypadek?:-)), przez co z dwoma pudłami zajęła 8. lokatę. Z Polek najlepiej spisała się Weronika Nowakowska- Ziemniak (12. miejsce). Na uwagę szczególnie zasługuje krótki czas pobytu na strzelnicy naszej zawodniczki. W sztafecie było podobnie, kiedy ustanowiła najlepszy na swojej zmianie. Oby tak dalej. Jedyne, co może martwić, to nieco gorsze rezultaty indywidualne Moniki Hojnisz od początku sezonu. W Oestersund było tragicznie- bez punktów, a nawet poza czołową 60. w sprincie. W Hochfilzen natomiast widać pewną poprawę. Zakwalifikowała się do biegu pościgowego na 40. pozycji, a w sztafecie spisała się dobrze, przyprowadzając nasz zespół na 6. miejscu. Być może to tylko taki niemiły wstęp do sezonu w wykonaniu naszej młodej i obiecującej zawodniczki, więc teraz wszystko będzie szło lepiej. O wszystkim przekonamy się w niedzielnych biegach pościgowych.

W biegach narciarskich sytuacja nieco się zmieniła po słynnym "pogromie" w Lillehammer. Może nie wśród pań, ale tego nie można było oczekiwać. Panowie natomiast najwyraźniej szykują swoją formę tak, aby wygrać przed własną publicznością. Tak przecież było z Finami w Kuusamo, którzy w dzisiejszym biegu na 15 km klasykiem spisali się już gorzej, niż u siebie. Zwłaszcza od występu Iivo Niskanena, lidera klasyfikacji PŚ do lat 23, można było oczekiwać więcej niż 26. miejsca. W Lillehammer Norwegowie wzorowo się zaprezentowali, zaś w Davos wygrać chciał zapewne Dario Cologna. Widać było, ze jego dyspozycja była bardzo dobra. Niestety, Szwajcar najprawdopodobniej przekombinował z wyborem sprzętu. Na dość wymagającą trasę postanowił wybrać narty i buty do stylu łyżwowego, a przypomnę, że bieg odbywał się techniką klasyczną. A jak zapewne wiecie z kilku poprzednich tekstów, taki wybór skazuje zawodnika na pokonanie trasy praktycznie tylko bezkrokiem (double poling), z powodu braku smarowania na odbicie. Zaryzykował, chcąc być szybszym na trudnych zjazdach. Nie wytrzymał jednak siłowo, co doskonale było widać na ostatnim podbiegu, kiedy dogonił go Alex Harvey, używający tradycyjnej techniki. Tym samym stracił trochę czasu i zwycięstwo, bowiem wyprzedzili go dwaj Norwegowie. Na szczęście Dario będzie miał jeszcze kilka okazji do zwycięstwa na swoim gruncie, bowiem Puchar Świata zostaje w przyszłym tygodniu w Davos w zastępstwie za La Clusaz. Ostatecznie dzisiejszy bieg wygrał Martin Johnsrud Sundby, prezentujący jako jedyny w stawce bardzo równą formę, zaś drugie miejsce zajął Didrik Toenseth. Tym samym kolejny młody Norweg zgłosił aspiracje do pierwszego składu reprezentacji, w którym niedługo nie będzie miejsca dla Pettera Northuga. W tym biegu utytułowany biegacz postąpił podobnie jak Cologna, wybierając sprzęt do łyżwy. Sił w rękach starczyło mu jednak tylko na 10. pozycję. W dodatku konflikty sponsorskie oraz wypadek spowodowany pod wpływem alkoholu nie działają na korzyść norweskiej gwiazdy. Petter zapewne będzie musiał się w końcu zastanowić, czy ma zamiar być celebrytą, czy sportowcem. Zwłaszcza, że po sezonie będzie miał na to dużo wolnych wieczorów, które spędzi w domowym więzieniu w ramach kary za wspomniane już wcześniej wykroczenie. Zobaczcie jeszcze pierwszą piątkę klasyfikacji generalnych Pucharu Świata w biegach narciarskich, gdyby ktoś miał co do tego jakieś wątpliwości. Wśród pań:
RankAthleteCountryPoints
1
NOR
NOR
599
2
NOR
NOR
488
3
NOR
NOR
344
4
NOR
NOR
304
5
SWE
SWE
246

Wśród panów: 
RankAthleteCountryPoints
1
NOR
NOR
491
2
NOR
NOR
309
3
NOR
NOR
258
4
NOR
NOR
253
5
NOR
NOR
230
Ładnie to wygląda, prawda? Najbardziej cieszy mnie drugie miejsce Finna Haagen Krogha, który pochodzi z Alty- miasta na bardzo dalekiej Północy. A tak się składa, że być może wkrótce to miasto stanie mi się całkiem bliskie. Na razie jednak czekają nas kolejne zawody w nadchodzącym tygodniu oraz tyle samo okazji do kombinowania, zarówno dla mnie, jak i naszych bohaterów. Na koniec polecam jeszcze obejrzeć ciekawy filmik z wizyty Ole Einara Bjoerndalena w Madshus Academy. Ktoś dostrzega coś nietypowego w wyglądzie Króla? Wśród innych filmów znajdziecie między innymi wywiad ze znanym nam Noah Hoffmanem. 

O dominacji jednej nacji

Ostatnio na portalu sport.pl pojawił się ciekawy felieton Justyny Kowalczyk. W skrócie chodzi o dominację Norwegów od początku sezonu Pucharu Świata w biegach narciarskich. Dla zainteresowanych spojrzeniem naszej zawodniczki odsyłam do źródła: link. Temat został jeszcze rozwinięty przez tę samą stronę tu. Od razu pojawiły się też stwierdzenia dziennikarzy i specjalistów, według których biegi przestają być ciekawe, czego powodem jest właśnie dominacja jednej nacji. A tak się złożyło, że wszystko znalazł w internetach mój niezawodny kolega, dzięki czemu dorwałem się do tematu. I właśnie teraz opowiem Wam, co o tym myślę.

Po zawodach w Lillehammer można odnieść wrażenie, że Norwegowie odskoczyli reszcie i stworzyli własny poziom rywalizacji. Jednak ja nie szedłbym aż tak daleko we wnioskach. Po pierwsze, wśród mężczyzn stawka była dość wyrównana choćby tydzień temu w Kuusamo, kiedy na podium znalazło się dwóch Finów. No chyba, że sprawę rozszerzamy o całą Skandynawię, to wtedy rzeczywiście mamy powód do narzekania, ale mamy też poważny problem ze sobą. W ogóle biegi męskie od zawsze były ciekawsze, bo przecież do niedawna wśród kobiet mieliśmy sytuację, gdzie na podium mogliśmy w ciemno stawiać Bjoergen, Kowalczyk i Johaug w kolejności zależnej od stylu i dystansu. Wtedy było w pewnym stopniu tak samo "nudno" jak teraz, więc nie przesadzajmy. Jedynie wśród mężczyzn może dziwić brak formy takich dobrych zawodników, jak Poltoranina, Vylegzhanina i Legkova, ale tak jak stwierdził szef centrum przygotowań olimpijskich, Tore Ovrebo, jest to sezon poolimpijski i można się spodziewać nieco gorszych wyników. Jedynie Norwegowie nie mogą sobie na to pozwolić (poza Northugiem, co zresztą widać), bo straciliby miejsce w reprezentacji na rzecz obiecujących młodych zawodników, których jest bardzo wielu. Można choćby zaobserwować, że pojawiają się takie talenty jak Haga, Ek Hagen wśród kobiet, czy Golberg i Krogh wśród mężczyzn. Przez to siłą rzeczy może się zdarzyć, że na początku sezonu Norwegowie wyprzedzają formą innych.
Na taką dominację nawet Martin Fourcade nie wystarczy ;)
Problem tkwi również w czymś innym. Warunki do dominacji stwarzają niestety obecne w zawodach o Puchar Świata tzw. mikrocykle. Przez kilka dni rozgrywane są na przykład trzy biegi (przy czym zawsze jest w tym sprint), a całość kończy się biegiem pościgowym. Jednym słowem takie małe Tour de Ski. Pytanie tylko brzmi, dlaczego taka formuła zawodów, która ma być podobno ciekawsza, czyni ją przewidywalną. Przez bonifikaty ze sprintów wystarczy być dobrym w tej specjalności i jakoś dać radę w reszcie biegów (tak jak przykładowo Krogh w Lillehammer), przez co ma się zapewnioną całą masę punktów do klasyfikacji generalnej. To jeszcze nie jest aż takim problemem. Najgorszy jest fakt, że za poszczególne biegi mikrocyklu otrzymuje się mniej punktów (za zwycięstwo 60, zamiast 100), przez co liczy się praktycznie tylko to, co zdarzy się na końcu. Wiem, że "prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy", ale to wygląda trochę tak, jakby w biathlonie przyznawano więcej punktów za bieg pościgowy, niż za sprint. Na szczęście IBU nie ma nawet takich planów w głowie, bo i po co. Biathlon przecież staje się z roku na rok coraz ciekawszy, choć i tak mówi się o dominacji Martina Fourcade. Wśród pań tak jakby rozmiękł nam ten znany "beton" w postaci Makarainen, Soukalovej i Domrachevej, wpuszczając na podium na przykład Tiril Eckhoff, czy Włoszkę Wierer. FIS natomiast powinien przestać fascynować się "tourami", mikrocyklami i tym podobnym, bo wkrótce cały sezon zakończy się wielkim biegiem pościgowym, w którym lider będzie miał godzinę przewagi nad drugim zawodnikiem i tak dalej. W sumie to nawet dotychczas finałowe zawody w Falun były właśnie takim cyklem z całą masą punktów do zgarnięcia. Po raz kolejny warunki idealne do podkreślenia czyjejś dominacji.

W tym wszystkim nie można winić Norwegów. Medal ma zawsze dwie strony i tak jest też w tym przypadku. Rywalizacja się dopiero rozpoczęła i jeszcze wiele biegów przed nami, w których na pewno zabłyśnie Dario Cologna, czy po raz kolejny Iivo Niskanen. Wśród pań może sytuacja powróci do tej sprzed roku. Poza tym, zawsze byłem zdania, że pieniądze grają w sporcie olbrzymią rolę i nie da się tego przeskoczyć, nie mając odpowiedniego wsparcia. To samo stwierdza pani Justyna w swoim felietonie i nie pozostaje mi na koniec nic innego, jak zgodzić się z tymi słowami:
"Zresztą, o czym ja piszę, przecież u nas nawet na armatkę do robienia śniegu w Jakuszycach zabrakło. Trasa nartorolkowa wciąż jest w strefie marzeń. Tak, marzeń, nawet nie planów. Lokalni działacze się kłócą. PZN ma to gdzieś. Kadry ciągle trenują za granicą. Ciężko będzie w takich warunkach wyprodukować kolejnego mistrza. A bez mistrza wcześniej czy później Polska w ślad za Estonią czy Austrią zniknie z mapy krajów zainteresowanych biegówkami."

P.S.: A o Jamrozowej Polanie Pani słyszała?

Bo to jest niebezpieczny sport

W miniony weekend rozpoczął się długo oczekiwany sezon w sportach zimowych. Powróciły zawody Pucharu Świata w biathlonie i biegach narciarskich. Bardziej oczywistego wstępu nie mogłem wymyślić. Teraz jednak zajmę się czymś obok samego faktu, że teraz moje życie poukładane jest pod transmisje z zawodów.

Jak zapewne pamiętacie, biegacze narciarscy rozpoczęli swoje zmagania od prologu w Kuusamo (Ruka). Najpierw rozegrano sprinty stylem klasycznym, zaś następnego dnia biegi na dystansach (10 km i 15 km) również klasykiem. Być może wielu z Was nie przepada za zawodami, których start odbywa się indywidualnie. Można przecież powiedzieć, że nic się zwykle na nich nie dzieje, kamera jedynie skacze z jednego punktu pomiarowego do następnego i każdego zawodnika widzimy średnio przez kilka sekund. Sporo w tym prawdy, bo rzeczywiście przekaz telewizyjny nigdy nie jest w stanie przekazać wszystkich wydarzeń z trasy jednocześnie. Natomiast stwierdzenie, że takie biegi są nudne, jest karygodnym błędem. Powód jest prosty. Często właśnie to, co najciekawsze i decydujące, umyka kamerze. Idealnym przykładem potwierdzającym moje słowa jest właśnie wspomniany bieg na 15 km stylem klasycznym w Kuusamo. W czasie jego trwania na jednym ze zjazdów wywróciło się kilkunastu zawodników. Wśród nich był Noah Hoffman, dla którego upadek zakończył się złamaniem kości śródstopia i wykluczeniem ze ścigania na dłuższy czas. Tę pechową sytuację opisał na swoim blogu:
"Kiedy pokonywałem zjazd na moim trzecim okrążeniu w wyścigu, nie było nikogo obok mnie. Nie starałem się być zbyt agresywny, właściwie to powinienem był poruszać się szybciej. Nie jestem pewien, co dokładnie się stało. Poślizgnąłem się na lodzie, złapałem świeży śnieg na poboczu, przez co straciłem kontrolę i uderzyłem w siatkę ochronną. (...) Jedna narta złamała się w pół, kiedy uderzyła w siatkę, zaś druga przebiła się przez materiał i przeleciała na drugą stronę. (...) Kiedy nadal sunąłem w dół, moja noga, która utknęła w płocie, znacznie się wygięła."
Noah Hoffman podczas zawodów PŚ w Szklarskiej Porębie w zeszłym sezonie.
Noah miał i tak dużo szczęścia, że w trakcie upadku nie biegł obok niego inny zawodnik. Mogłoby wtedy dojść do dużo poważniejszej sytuacji. Podobny pech spotkał innego Amerykanina. Reese Hanneman również wywrócił się na tym samym zjeździe, jednak bez większych obrażeń. Jak sam tłumaczy, wszystko miało miejsce przy dużym ruchu na trasie. "Kilku rozstawionych zawodników dogoniło mnie na trudnym podbiegu, gdy zbliżaliśmy się do zjazdu. Dla jednego z Finów tłok na zjeździe stał się nieznośny, dlatego zaczął krzyczeć na innych. Nie wiedziałem, którą stroną mam jechać."- tłumaczył Reese dla FasterSkier. Dalej nastąpił znany nam już zestaw zdarzeń, czyli złapane pobocze i upadek. Wyścig udało mu się ukończyć na 82. miejscu. Oczywiście przy tej okazji pojawiły się pytania, czy trasy nie są przypadkiem zbyt niebezpieczne, ale takie sytuacje również są częścią tego sportu.

Wracając do Hoffamana, po wypadku został szybko przetransportowany do pobliskiej kliniki, gdzie prześwietlono kontuzjowaną stopę. Następnego dnia wrócił do USA. Wszystko po to, aby jak najszybciej spotkać się ze specjalistą i otrzymać szczegółową diagnozę. Okazało się, że kontuzja wymaga leczenia operacyjnego, dlatego nie dalej jak przedwczoraj Noah przeszedł zabieg. Kość była minimalnie przemieszczona, co nie mogło pozostać bez ingerencji chirurga. Na szczęście wszystko potoczyło się pomyślnie i zawodnik zespołu USA może już myśleć o rehabilitacji, a nawet o powrocie do rywalizacji. Obecnie jeszcze nie mówi się o możliwości jego startu na Mistrzostwach Świata w Falun.

Post bez słowa o biathlonie nie miałby tu prawa bytu. Zwłaszcza, że dużo się działo podczas pierwszych zawodów w Oestersund. Z wnioskami i refleksjami poczekam jednak do końca weekendu. Dziś chciałbym się skupić na fakcie, że w tym sezonie brakuje pewnej istotnej części oglądania biathlonu. Na stronie biathlon.pl nie ma już zabawy w typowanie wyników. Odkąd pamiętam, zawsze brałem w tym udział z większym lub mniejszym szczęściem. Natomiast SadurSky Senior raz nawet tę zabawę wygrał (widać, kto jest prawdziwym ekspertem, tylko mu się pisać nie chce ;-)). Pamiętam te spekulacje przed każdym biegiem, które i tak były weryfikowane przez brutalną biathlonową rzeczywistość. Nie zapomnę dodatkowych emocji związanych z miejscem w klasyfikacji generalnej typujących. Teraz to wszystko się skończyło, miejmy nadzieję, że nie na zawsze. Być może zabrakło czasu i zapału, bo na pewno powodem nie był brak sponsora. W gruncie rzeczy chodziło przecież o dobrą zabawę, choć czasem trafiały się cenne nagrody. Jakby nie patrzeć, był to jedyny aspekt współzawodnictwa w moim "biathlonowym życiu". Będę za tym tęsknił...

Czasy internetowej apatii

Znany na YouTube Felix Kjellberg (PewDiePie) powiedział kiedyś ciekawą rzecz. "Twitter ma limitowaną liczbę znaków, bo ludziom przestało chcieć się czytać i pisać". Można się z tym zgadzać lub nie. Wyczuwam jednak, że jest to w pewnym stopniu prawda. Odchodząc już od samego twittera, pisać rzeczywiście się nie chce nawet takim portalom jak skipol.pl, któremu widocznie brakuje pomysłów na teksty, skoro kopiuje moje. Tak przecież łatwiej, nawet pytać nie trzeba, a można podpisać autora i wszystko załatwione (tu przykład). Niestety, dłużej tak nie będzie. Być może zauważyliście, że niedawno pojawił się symbol © u dołu bloga. I dla tych, którym nawet czytać się nie chce, wszystko powinno być teraz jasne.

Nie mogę w tym miejscu zamknąć tematów nieprzyjemnych. Alexandr Loginov został przyłapany na stosowaniu dopingu. W jego krwi wykryto EPO i odsunięto od startów tuż przez rozpoczęciem nowego sezonu. Być może jest to kolejny (i znając życie nie ostatni) przypadek związany z aferą dopingową w rosyjskim zespole, w którą były zamieszane Starykh i Iourieva. W każdym razie panu już dziękujemy. Na więcej słów nie zasługuje, przecież nie chce mi się pisać...

A skoro już była mowa o skipolu, to zarzucę tematem z tego podwórka. Kilka tygodni temu na portalu pojawił się konkurs na najlepszy tekst o znaczeniu struktur w narciarstwie biegowym. Według mnie to temat na pracę magisterską lub doktorską. I wcale nie żartuję, bo jeden z doktorantów na norweskim uniwersytecie NTNU w Trondheim opracował teorię dotyczącą różnicy w przygotowaniu nart w zależności od warunków klimatycznych, a co za tym idzie również położenia geograficznego danego miejsca zawodów. Pojechał dzięki temu na Igrzyska Olimpijskie do Vancouver, gdzie pomagał zespołowi serwismenów (choć preferowałbym tu jednak słowo "technikom") przygotować narty dla biegaczy i biathlonistów. Stąd więc łatwo sobie wyobrazić, że samo dotknięcie tematu struktur nie jest łatwe i wymaga czasu. Zapewne w tym momencie liczba czytających ten post zmniejszyła się o połowę.

Pójdę jednak dalej, bo miałem zamiar nawet napisać tekst na ten konkurs. Teraz w sumie wiem, że nie było warto, sądząc po pracach, które "zakwalifikowano" do finału. Albo tylko tyle się w ogóle zgłosiło, albo po prostu inne nie zawierały jakichkolwiek słów. Nie celuję tutaj w żadnym wypadku w autorów, ale w tekście długości standardowego tweeta czy posta na facebooku nie da się zawrzeć sedna sprawy. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o strukturę. Ten temat zaskakująco rzadko pojawia się w polskojęzycznych źródłach. To szkoda, bo niewiele się przez to ludzie nauczą. A powiedzmy sobie szczerze, że wiedza od domyślnego człowieka, który rzekomo "trzydzieści lat tak samo narty smaruje i zawsze jadą" raczej nie wystarczy w dobie ogromnej liczby smarów i nowych technologii ślizgów. Wszystko przecież się zmienia. Dosyć powiedzieć, że średnio co roku technicy czołowych zawodników Pucharu Świata wyjeżdżają na szkolenia do producentów nart, aby opanować budowę i zasadę przygotowywania nowych modeli.

Myślałem, że uda mi się rozwinąć temat struktur w tym poście, ale niestety większość poświęciłem na głupoty. I mógłbym w sumie pociągnąć to wszystko dalej. Mniej lub bardziej estetycznie z większą lub mniejszą konsekwencją. Ale tego nie zrobię, bo, jak wspomniałem we wstępie, ludziom nie chce się czytać. Zaraz ktoś mi napisze w komentarzu "tl;dr", o ile dotrwał w ogóle do tego momentu i będzie mu się chciało poświęcić cenną energię na wstukanie tych 5 znaków. Tym, którzy jednak do tego zbioru nie należą (no proszę, już ze mnie wychodzi PWr, niedługo to się w ogóle przestawię na jakieś pseudonaukowe mądrości), polecam poszukać samemu na takich stronach, jak przykładowo Caldwell Sport. Szczególnie na ich profilu facebookowym można dowiedzieć się wiele o serwisowaniu nart, czemu służą wrzucane zdjęcia ślizgów ze szczegółowymi objaśnieniami. A jeżeli to nie wystarczy (bo jednak jest po angielsku), polecam również osobiście poradzić się odpowiednich ludzi w Szkole Narciarstwa Biegowego na Jamrozowej Polanie, którzy regularnie przechodzą szkolenia w tym zakresie. Jak dobrze pójdzie, to być może kiedyś sam zbiorę wszystko w całość i zrobię tu kompendium wiedzy dla "małego serwisanta". Najpierw jednak jeszcze trochę o tym poczytam i się nauczę, bo mi się chce...

Miało być tak pesymistycznie, nienawistnie i bez obrazków ;-). Całość zakończę jednak pozytywnie, bo oto dzisiaj Weronika Nowakowska- Ziemniak zwyciężyła w pierwszym sprincie sezonu w ramach Pucharu IBU. Na trasie w Beitostølen bardzo dobrze spisały się również pozostałe nasze reprezentantki. Anna Mąka i Kinga Mitoraj zajęły odpowiednio 17. i 18. miejsce. Trochę gorzej poszło Monice Hojnisz, która z dwoma karnymi rundami była 44. Jutro będzie miała szansę na poprawę, bo ponownie zostaną rozegrane sprinty. Wśród mężczyzn warto odnotować 46. miejsce Mateusza Janika. Być może dzięki takim występom nasz młody reprezentant nabierze doświadczenia i w przyszłości będziemy mogli liczyć na jakiekolwiek przyzwoite rezultaty w Pucharze Świata. A skoro już o tych rozgrywkach mowa, to jutro zaczynamy zmagania sztafetą mieszaną. Czas zatem na pierwsze w sezonie wielkie emocje!
Weronika Nowakowska- Ziemniak na najwyższym stopniu podium po sprincie w Beitostølen.

W pogoni za niską wagą

Spokojnie, to nie będzie post o anoreksji. Korzystając z okazji, że sezon za pasem, rozwinę jeszcze bardziej temat butów biegowych, który poruszyłem wcześniej. Jakoś nie daje mi to spokoju, szczególnie, że niedługo mam zamiar wyposażyć się w nową parę. Tym razem przyjrzymy się technologiom zastosowanym w najnowszych modelach butów do techniki dowolnej, które są dostępne na rynku. Jaki jest ich cel? Zapewne niska masa przy jednoczesnej maksymalnej sztywności buta. Zobaczmy, który z producentów jest najbliżej ideału.

Zaczynamy od Salomona, który przebojem postanowił zdobyć rynek, wypuszczając model Carbon Skate LAB. Wiele emocji budzi limitowana edycja 800 egzemplarzy na cały świat, odznaczająca się odważnym designem, nietypowym dla francuskiego producenta. Tak więc, prawdopodobnie w momencie, w którym to czytasz, modelu nie ma już w sprzedaży. Zresztą i tak nikogo normalnego nie byłoby na taki stać, bowiem jego cena wynosi 849,95 EUR! Wiem, że to najlżejszy but na rynku (para waży jedynie 860g) i limitowana edycja, ale to chyba przesada. Przecież poza tym jest wyposażony w zwykłą podeszwę SNS Pilot (nie wygląda mi to na Pilot 3) i dwa zapięcia. Zastosowanie karbonu, jako głównego materiału obniżyło masę i zapewniło sztywność, co potwierdziły testy znanych sportowców. Najbardziej zastanawia mnie jednak, co będzie po wyczerpaniu zapasów tego modelu. Czy Salomon pomaluje go w swoje zwykłe barwy i ponownie wypuści na sprzedaż, czy też powróci do modelu S- LAB Skate Pro, który już niską masą nie grzeszy (1230g/para)? Zobaczcie poniżej, jak bardzo różnią się te dwa modele.
Po lewej Salomon S- LAB Skate Pro, po prawej Salomon Carbon Skate LAB Worldwide 800.
Było coś z systemem SNS, to teraz może coś z oferty NNN. Fischer ze swoim modelem RCS Skate Carbon nie odbiega znacznie masą od poprzedniego konkurenta i może być dla niego alternatywą. Para waży bowiem jedynie 930g. Niestety, cena jest adekwatnie wysoka- wynosi 699,95 EUR. Porównując to z Salomonem, różnica 70g "kosztuje" 150 EUR mniej, co daje około 2,1 EUR/g. Austriacki producent może jednak pochwalić się szeregiem systemów, które wpływają na wygodę użytkowania. Jest to między innymi potrójna membrana, która zapewni ciepło i suchość w każdych warunkach oraz dwuczęściowa najlżejsza podeszwa Super Skate Race. Poniżej możecie zobaczyć, co zmienił Fischer w stosunku do poprzedniej wersji swojego flagowego modelu.
Po lewej Fischer RCS Carbonlite Skate 2013/2014, po prawej Fischer RCS Skate Carbon 2014/2015.
Czas na odpowiedź kolejnego producenta pod system SNS. One Way może się w tej dziedzinie pochwalić modelem Premio 10, który opisałem we wcześniejszym poście o butach. I tutaj niespodzianka, bo propozycja fińskiej firmy jest najtańsza w stawce, kosztuje "jedynie" 289,00 EUR. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest niestety waga, która wynosi 1200g na parę. W tym przypadku różnica 340g do Salomona wyniosła 560,95 EUR, co daje około 1,6 EUR/g. Jeżeli zaś chodzi o resztę udogodnień, to OW nie odstaje od konkurentów. Co ciekawe, poprzednia wersja modelu Premio 10 ważyła nieznacznie mniej (1150g/para), mimo że w nowej odsłonie widoczny jest minimalizm. Można to tłumaczyć użyciem dodatkowej warstwy karbonu dla lepszej sztywności, co dodało kilka gramów. Zobaczcie tę różnicę w wyglądzie na poniższym obrazku.
Dwie wersje One Way Premio 10 Skate.
Pozostajemy w Skandynawii, bo oto propozycja od norweskiego Madshusa. Jego kosmicznie wyglądający model RED Super Nano Skate z systemem NNN waży 1138g/para. Wartość może i niezbyt imponująca, ale za to ten but może pochwalić się wykonaniem z jednego kawałka karbonu, co minimalizuje ilość materiału między stopą a nartami i zapewnia pełną kontrolę. Cena wynosi 499,95 EUR. Licząc stosunek wagi do ceny, jak w poprzednich przypadkach, mamy różnicę 278g za 350 EUR, co daje około 1,3 EUR/g.
Madshus RED Super Nano Skate.
Czas więc na kolejnego producenta z podeszwą SNS Pilot 3. Atomic proponuje nam model Worldcup Skate w cenie 329,95 EUR. Sposób zapięcia przypomina nieco poprzednią wersję modelu Premio 9 Skate od One Way. Waga pary wynosi 1180g, przy zastosowaniu karbonowej podeszwy i wielu rozwiązań podobnych do reszty zaprezentowanych butów. Daje nam to różnicę 320g przy cenie niższej o 520 EUR od Salomona. Zatem w tym przypadku "dociążenie" buta o 1 gram powoduje spadek ceny o około 1,6 EUR.
Atomic Worldcup Skate.
Propozycje SNS już nam się wyczerpały (właściwie to jest jeszcze czeski Botas, ale nigdzie nie znalazłem danych o masie butów tego producenta). Czas zatem na Alpinę. Słoweńska firma od lat specjalizuje się w wyrobie tylko i wyłącznie butów. W swojej ofercie ma między innymi znakomity model do techniki łyżwowej- ESK PRO Racing Elite Skate. Zastosowany system karbonowej podeszwy NNN X- celerator Skate odpowiada za najlepszy przekaz sił odbicia. W oczy rzuca się również silne nachylenie buta do przodu w stosunku do poprzedniej wersji (obrazek poniżej). Waga pary wynosi 1100g, zaś cena 399,95 EUR. Wskazuje to, że za różnicę 240g więcej zapłacimy o 450 EUR mniej, czyli około 1,9 EUR/g.
Zobaczcie, jak zmienił się model ESK Skate od Alpiny.
Ostatnia propozycja, podobnie jak pierwsza, pochodzi z Francji. Model X- IUM Premium Skate od Rossignola może pochwalić się wagą 980g/para. Karbonowa podeszwa X- celerator systemu NNN dba o przekaz siły odbicia, zaś szkielet wykonany z tego materiału zapewnia dobrą sztywność. Mamy więc wszystko, czego potrzeba w cenie 449,95 EUR. Różnica do Salomona wynosi równe 400 EUR, za jedyne 120g masy więcej. Tak więc w tym przypadku za możliwie najlżejszy but zapłacimy najmniej, bo dodanie 1g wagi skutkuje obniżeniem ceny aż o około 3,3 EUR. Poniżej zobaczcie, jak zmienił się model X- IUM Skate od poprzedniego sezonu.
Po lewej model X- IUM Skate dostępny do końca sezonu 2013/2014, zaś po prawej nowa wersja która weszła do sprzedaży na początku 2014 roku. 
Ile kosztuje lekkość? O tym przekonaliśmy się na przykładzie zaprezentowanych modeli. Jeżeli zależy nam na najlepszym stosunku wagi do ceny, powinniśmy zdecydować się na zakup butów Rossignola. Jest to jednak propozycja z systemem NNN, a Salomon, do którego porównywaliśmy wszystkie egzemplarze, posiada podeszwę SNS. Z uwagi na jej inną konstrukcję (m.in. dwie belki mocujące) osiągnięcie niskiej masy może być trudniejsze. Tym większe brawa należą się Salomonowi za model Carbon Skate LAB. Jeżeli jednak poszukujemy dla niego alternatywy, pozostaje nam kwestia wyboru pomiędzy propozycją marek Atomic i One Way. Nie musicie mnie pytać, którą bym wybrał. Premio 10 Skate jest po prostu najtańszym i jednocześnie najlepiej wyglądającym modelem w stawce SNSów. Osobiście mogę zdradzić, że mam zamiar kupić jego poprzednią wersję. 

Nie sposób jednak pominąć Alpiny. Ta marka najlepiej zna się na butach. Taki, a nie inny wygląd modelu ESK PRO Elite Skate jest dobrze przemyślany. Zapewnia świetną kontrolę w każdych warunkach. Ponadto ulepszono wiele w stosunku do i tak bardzo udanej poprzedniej wersji. Mimo nie najlepszego stosunku wagi do ceny, warto się zastanowić nad propozycją słoweńskiego producenta. Szczerze mówiąc, gdybym miał zdecydować się na buty z systemem NNN, wybrałbym właśnie Alpinę. 

Przyszłością butów biegowych możemy nazwać model Carbon Skate LAB od Salomona, któremu udało się zachować sztywność przy bardzo niskiej masie. Pozostaje tylko pytanie, jak daleko da się pójść w pogoni za niską wagą i czy 860 gramów jest tego granicą, czy dopiero początkiem. Należy bowiem pamiętać, że w narciarstwie biegowym nie liczy się tylko lekkość...

Pierwsze strzały

Choć oficjalnie sezon 2014/2015 biathlonowego Pucharu Świata jeszcze się nie zaczął, to większość czołowych biathlonistów oddała już pierwsze strzały na zawodach międzynarodowych. Tradycyjnie w Sjusjoen zawodnicy rozpoczęli zimowe zmagania biegami sprinterskimi oraz ze startu wspólnego. Oprócz szerokiej kadry Norwegii, na starcie stanęło wiele innych mocnych ekip, m. in. Francja z braćmi Fourcade na czele. Te zawody zawsze są okazją do sprawdzenia formy i wytypowania nazwisk, które wystartują w trzech pierwszych odcinkach PŚ. Jak spisali się Norwegowie i jaka jest forma Martina Fourcade? Oto, co wydarzyło się na trasach w Sjusjoen.

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na to, że reprezentacja Norwegii po raz pierwszy pokazała się w nowych strojach. Stare wzory od Odlo zostały zastąpione przez markę Swix. Trzeba przyznać, że nowy design bardziej nawiązuje do barw narodowych.

Oprócz nowego stroju, Ole Einar Bjoerndalen zaprezentował swoje wygięte kije od Exela, o których pisałem wcześniej. Faktycznie wygląda to dość niecodziennie. Przejdźmy jednak do sedna, czyli biegów. W sobotę odbyły się sprinty. Wśród kobiet mieliśmy bardzo ładne podium i umyślnie używam tego określenia, bo zwyciężyła Włoszka Dorothea Wierer, przed Tiril Eckhoff i swoją rodaczką Karin Oberhofer. Kto choćby raz widział te biathlonistki, zrozumie, o co chodzi. Zaskakujące może być to, że wśród tak zapełnionej Norweżkami stawką, udało się zmieścić na podium aż dwóm reprezentantkom Włoch.
Dorothea Wierer przepytywana przez reporterów NRK.
Bieg mężczyzn zakończył się małą niespodzianką. Kolejny raz przekonaliśmy się, że nie można skreślać weteranów. Alexander Os, który był zmuszony przygotowywać się do sezonu poza kadrą A Norwegii, zwyciężył w imponującym stylu. Bezbłędne strzelanie i szybki bieg, pozwoliły mu wyprzedzić Simona Fourcade oraz Vetle Sjåstad Christiansena. 
Leworęczny Alexander Os w trakcie drugiego strzelania.
Patrząc na wynik Osa i Simona Fourcade, cieszy mnie dobra postawa biathlonistów, którzy byli trochę mniej widoczni w ostatnich sezonach. Klasyfikację pierwszej dziesiątki biegu mężczyzn możecie zobaczyć poniżej.
\Kliknij, aby powiększyć.

Na niedzielę przypadły biegi masowe. Do startu dopuszczana była najlepsza czterdziestka biegów sprinterskich. Nie pomyliłem się. W Sjusjoen jest naprawdę 40 stanowisk na strzelnicy. Wśród kobiet podium ze sprintu prawie się nie zmieniło. Jedynie Karin Oberhofer zamieniła inna Włoszka- Nicole Gontier. Eckhoff i Wierer pokazały, że są w bardzo dobrej formie na początku sezonu. Należy jednak pamiętać, że wszystko to miało miejsce pod nieobecność dwóch znakomitych zawodniczek, bowiem zarówno Darya Domracheva, jak i Kaisa Makarainen, nie startowały. Na pewno więcej wyjaśni się w Oestersund. Tak, czy inaczej wierzę w ogromne możliwości Tiril Ekchoff, zaś cała kobieca kadra Włoch może nas mile zaskoczyć w nadchodzących zawodach Pucharu Świata.
Znany już napis wśród norweskich kibiców dodawał siły Królowi biathlonu.
Bieg ze startu wspólnego mężczyzn był pięknym przypomnieniem siły Ole Einara Bjoerndalena. Król pokazał, o ile smutniejsza byłaby rywalizacja bez niego. Podobnie jak rok temu, zwyciężył w Sjusjoen, wyprzedzając Larsa Helge Birkelanda oraz Emila Hegle Svendsena. Wszystko rozstrzygnęło się na ostatnim strzelaniu, kiedy to tylko Birkeland i OEB byli bezbłędni. Warto zaznaczyć, że podczas tej próby Martin Fourcade spudłował aż trzy razy. Być może forma Francuza nie jest optymalna, choć tego weekendu pokazał, że pod kątem szybkości na trasie nie odstaje od reszty. Bjoerndalen natomiast fantastycznie pobiegł ostatnią rundę. Odrobił 9 sekund straty do Birkelanda, a potem zdołał go zaatakować na ostatnim podbiegu i odnieść pewne zwycięstwo. 

Najprawdopodobniej żadnego innego biathlonisty nie będzie stać na takie wyczyny w wieku 40 lat. Za każdym razem muszę sobie o tym przypominać, bo przecież dla mnie ma on wciąż te trzydzieści kilka lat. Można pójść za redaktorem portalu biathlon.pl i porównać OEB do "Mody na sukces", która nigdy się nie skończy. Jest jednak pewna znaczna różnica- jego zawsze będziemy chcieli oglądać...
Każdy biathlonista zostawił swój podpis na tablicy. Również Ole Einar Bjoerndalen, który potrzebował na to całej kartki ;) Nieskromnie dodam, że mam taki sam na czapeczce.

Aby dopełnić jeszcze formalności odnośnie biegu ze startu wspólnego mężczyzn, poniżej wrzucam klasyfikację pierwszej dziesiątki. Kto nie oglądał transmisji, może nadrobić zaległości na kanale Emila Hegle Svendsena na YouTube.
Kliknij, aby powiększyć.
Po zawodach w Sjusjoen można powiedzieć już nieco więcej na temat formy poszczególnych zawodników i zawodniczek. Do startu Pucharu Świata pozostało już nieco mniej niż dwa tygodnie, więc czas najwyższy, aby przygotować się w pełni do rywalizacji. Cały biathlonowy teatr rusza 30 listopada tradycyjnie sztafetą mieszaną w Oestersund. Następnie biegi indywidualne, sprinty i pościgowe. Wtedy na starcie zobaczymy już wszystkich i okaże się, kto tak naprawdę będzie walczył o najwyższe lokaty. Tak więc, do zobaczenia!