Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Zmęczenie psychiczne i nie tylko

Wbrew tytułowi nie będzie tu nic z psychologii sportu. Zakończyły się ostatnie zawody biathlonowego Pucharu Świata w 2014 roku. Czeka nas więc odpoczynek od zmagań, co najbardziej cieszy zapewne Martina Fourcade. Francuz przyznawał jeszcze przed zawodami w Pokljuce, że czuje się już zmęczony psychicznie. Nie za wcześnie na takie deklaracje? Wszystko wyczuli zapewne jego rywale, którzy nie pozwolili mu odnieść ani jednego zwycięstwa w ten weekend. Mówi się o kompleksie niewygrywania Martina na słoweńskiej ziemi, a raczej robi to namiętnie Patryk Mirosławski, który komentował ostatnie zawody w Eurosporcie. Na szczęście nie był sam...

A teraz do rzeczy. Co działo się w ten weekend na trasach w Pokljuce? Nic, bo nie było Ole Einara Bjoerndalena. Żartuję, choć fakt, że zabrakło króla biathlonu (powodem było przeziębienie), odebrał mi część widowiska. O resztę zatroszczyli się jednak Emil Hegle Svendsen oraz Anton Shipulin. Ten pierwszy wyjechał ze Słowenii jako lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Po 3. miejscu w sprincie i fantastycznym zwycięstwie w biegu pościgowym, wyszedł na prowadzenie przed Martina Fourcade, lecz stracił je przez 17. miejsce w mass starcie. Zakończenie roku w żółtej koszulce jest zawsze czymś wyjątkowym, na czym zależało Martinowi. Z tego samego faktu może cieszyć się Kaisa Makarainen, która zaimponowała szczególnie świetnym biegiem w niedzielę, kiedy to na ostatniej rundzie odrobiła 18- sekundową stratę do Anais Bescond i zdołała wygrać.
Emil Hegle Svendsen
Królem Pokljuki można jednak nazwać Antona Shipulina. Po zwycięstwie w sprincie, był drugi w biegu na dochodzenie i ponownie wygrał w starcie wspólnym. Końcówka ostatniego z biegów przysporzyła dużo emocji i kontrowersji. Na finałowej rundzie w walce o zwycięstwo liczyło się aż pięciu zawodników. Na ostatnim podbiegu zaatakowali Francuzi- Martin Fourcade i Jean Guillaume Beatrix. Z nimi utrzymał się jedynie Shipulin, który skontrował na szczycie wzniesienia. W tym momencie wywrócił się Beatrix, zatrzymując praktycznie Fourcade. Nikt nie zdołał dogonić Rosjanina na zjeździe i prostej do mety. Martin przybiegł po wszystkim na drugim miejscu, zaś jego kolega z reprezentacji skończył na piątej pozycji. Można by powiedzieć "shit happens" i pójść dalej, jednak Francuzi postanowili złożyć protest. Umotywowali to faktem, że podobno Shipulin wykonał niebezpieczny manewr i podciął Beatrix, powodując jego upadek. Sędziowie sprawę oddalili, co jednak nie zakończyło kontrowersji wokół niej. Shipulin odpowiedział na wszystko, że być może było w tym trochę jego winy, ale w końcu sportu nie można odciąć od takich zdarzeń. Najbardziej poszkodowany Beatrix dodał, że Rosjanin nie powinien mimo wszystko atakować w taki niebezpieczny sposób. Fourcade załagodził sprawę stwierdzeniem: "Anton nie zrobił tego specjalnie. (...) Za całą sytuację mogę obwiniać tylko siebie". Ciekawą rzecz natomiast powiedział Tarjei Boe: "Ostatnie 100 metrów trasy jest po prostu parodią. Mógłbym na mecie wyprzedzić nawet Pettera Northuga, gdybym był pierwszy na ostatnim podbiegu. (...) Ten, kto będzie tam pierwszy, ma zwycięstwo w kieszeni". W sumie to chciałbym zobaczyć taki pojedynek Boe vs. Northug. Wracając jeszcze do nieprzyjemnych zdarzeń, to Pokljuki nie będzie dobrze wspominać Darya Domracheva. Podczas wbiegania na karną rundę w niedzielnym biegu masowym, zahaczyła o inną zawodniczkę i upadła w spektakularny sposób. Karabin został uszkodzony, przez co dalsza walka była niemożliwa i bezsensowna. Po raz kolejny: "shit happens".

Pamiętacie może moje wywody na temat kombinowania w biegach klasykiem? W skrócie chodzi o używanie sprzętu do łyżwy w takich wyścigach, czyli zdanie się tylko na siłę pchnięcia (double poling). Okazało się, że nie tylko ja zainteresowałem się tym tematem. Po ostatnim wyścigu na 15 km w Davos, sprawie postanowili się przyjrzeć studenci z filii Finnmarksfakultetet Arktycznego Uniwersytetu w Tromsø. Ich badania mają wskazać, jak wiele siły i wytrzymałości górnych partii ciała wymaga przebiegnięcie takiego dystansu w ten sposób. Dzięki temu, będziemy mogli sprawdzić, czy czasem warto zaryzykować i nie smarować nart na trzymanie, zyskując na zjazdach i płaskich odcinkach.

Biegi narciarskie pozostały w Davos. Jednego dnia zmieniono tylko styl na dowolny. Panie ścigały się na 10 km, zaś panowie na 15 km. Tym razem wszystkich zaskoczył Anders Gloeersen, uchodzący raczej za sprintera. Dobre rozłożenie sił pomogło mu jednak odnieść zwycięstwo na dystansie. Drugi był Petter Northug (wreszcie coś pokazał), zaś trzeci Chris Andre Jespersen. Szkoda jedynie Dario Cologni, który po raz kolejny nie wygrał przed własną publicznością. Trudno wciąż znaleźć jakąkolwiek formę u Legkova i Poltoranina, stąd też nie dziwi kolejne norweskie podium. Sytuacja zmieniła się w niedzielę, kiedy rozegrano sprinty techniką łyżwową. Najlepszy okazał się Włoch Federico Pellegrino (po raz pierwszy w karierze), wygrywając przed Alexeyem Petukhovem. Jedynym Norwegiem na podium był Finn Haagen Krogh. W ogóle tylko dwóch reprezentantów tego kraju znalazło się w finale. Oprócz Krogha biegł również Sondre Turvoll Fossli. Widocznie reszta postanowiła nie przemęczać się przed przerwą świąteczną i Tour de Ski lub posłuchała rozpaczliwych apeli o "skończenie dominacji". Tak czy inaczej, wszyscy sfrustrowani telewidzowie mogą wrócić do oglądania biegów męskich. Chociaż w sumie to i tak pewnie nikt ich nie oglądał wcześniej, bo nie ścigała się tam Justyna Kowalczyk, a dobrych zawodników przecież nie mamy (Maciej Staręga w ćwierćfinale sprintu to widocznie za mało). Patrząc w tej kategorii, to nikt już chyba nie ogląda jakichkolwiek biegów, bo przecież Kowalczyk startuje gdzieś w niższej rangi zawodach FIS. Jakby tego było mało, wygrywa Marit Bjoergen, która ustrzeliła w Davos dublet. Już widzę tę lawinę "hejtów" spadających na Norweżkę, koniecznie z wciśniętym Caps Lockiem i nielimitowaną liczbą wykrzykników (i jedynek też, jak kogoś nadzwyczajnie poniosą emocję). W sumie, jeżeli ktoś taki czyta ten post, niech wyleje na mnie swoją garść frustracji, podobno to pomaga. Radzę jednak pamiętać o jednym: nikogo to nie obchodzi, naprawdę.

To skoro nam się taka atmosfera zrobiła, rozładuję ją życzeniami z okazji Bożego Narodzenia. Oczywiście po norwesku: God Jul!!!!!!!1111111stojedenaście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz