Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

W norweskim domu

Dziś zabiorę Was w kolejną podróż. Tym razem jednak nie ruszymy się do natury i dziczy, bo pogoda w Alcie bardzo się pogorszyła. Za oknem mam obecnie brytyjską odsłonę jesieni. Po jednym dniu takiego czegoś mam już wystarczająco dosyć, by zacząć kopać w pudełku ptasiego mleczka zupełnie tak, jakby na dnie były korony norweskie. A skoro na dworze jest tak nieprzyjemnie, to najlepiej być w środku, w przytulanym domu, na przykład takim typowym norweskim, czyli drewnianym. Właśnie w jednym z tego typu wnętrz znalazłem się pewnego dnia.

W norweskim domu

Pewnego wieczoru razem z moim sąsiadem wyprowadzaliśmy psy. Dwa ogromne owczarki podhalańskie, należące do pani w średnim wieku. Do takich dwóch wulkanów energii nie potrzeba smyczy, tylko specjalnej uprzęży przymocowanej do pasa, aby zachować choć minimum kontroli. Dla mnie, a raczej dla mojej wagi, i tak było to za mało, przez co raczej pies wyprowadzał mnie, a nie ja jego. Wyobraźcie sobie jednak bieganie na nartach w podobnym ustawieniu i towarzystwie równie silnego zwierza. Prawdziwie ekstremalne wydanie biegówek, prawda? Ciemność na dworze spowodowała, że większość okolicznych domów przyciągała swoim niesamowitym oświetleniem. Małe latarenki przy wejściu albo subtelne LEDowe żarówki to najwidoczniej słabość Norwegów. Słabość, która przyciąga także mój wzrok, podobnie jak standardowy zestaw każdego norweskiego podwórka. Na próżno szukać wysokich ogrodzeń i bram. Nie ma też specjalnie wielkich ogrodów, a przynajmniej nie w tej dzielnicy. Jest natomiast ogromna przyczepa kempingowa i samochód, zwykle jakiś Marcedes. Niekiedy obok stoi również rower, czy po prostu różnego rodzaju sprzęt codziennego użytku. I choć brak tu wspomnianego wcześniej ogrodzenia, nikt nie obawia się tu kradzieży. W oknach nie ma firanek i zasłon, jedynie żaluzje zamykane najwidoczniej podczas dnia polarnego, czy wyjazdu na dłuższy czas. Chcąc nie chcąc, łatwo zajrzeć do środka, który kryje sobie bardzo przyjemny obraz. Gdzieniegdzie widać zapalone świeczki w oknach przestronnych salonów. Jaką kryją atmosferę, kto mieszka w środku i co robi? Te pytania męczyły mnie przez dłuższy czas. Wkrótce jednak poznałem na nie odpowiedź. Po spacerze właścicielka psów zaprosiła nas bowiem do środka.

Od samego wejścia powitał nas zapach świeżo upieczonych bułeczek. Trzeba zaznaczyć, że wypiekanie własnego pieczywa jest bardzo popularne w Norwegii. Wszystko dlatego, że ludzie mają czas i mnóstwo chęci do prowadzenia zdrowego trybu życia. Jednak bułeczki to nie wszystko. Wchodzimy do kuchni łączonej z niewielką jadalnią. Na stole stoi ogromna misa świeżo zrobionego dżemu żurawinowego. Pani domu zachęca nas do spróbowania tych wspaniałych wyrobów. Siadamy więc na chwilę, aby delektować się tym, co daje norweska ziemia. Nigdy wcześniej nie próbowałem żurawinowego dżemu. Jego kwaśno- cierpki smak przełamuje delikatna, ciepła bułeczka. Pani z dumą tłumaczy, czego użyła w swoich wyrobach, a są to rzeczy zdrowsze niż jakikolwiek eko- produkt ze sklepu. Ja jednak wciąż nie mogę oderwać się od wnętrza domu. Z jednej strony jest proste i zwyczajne, a z drugiej strony doskonale przemyślane. Kuchnia przechodzi zgrabnie w jadalnię z małym stolikiem, przystrojonym świecznikiem. Na stole zauważam Biblię. której obecność zdaje się mącić stereotyp o raczej ateistycznym życiu Norwegów. Światło jest ciepłe, wzmocnione dodatkowo przez wszechobecne świeczki. Podobnie jest w pobliskim salonie. Na białych ścianach wiszą zdjęcia i inne pamiątki rodzinne. Uzupełnienie wnętrza dekoracjami w stylu vintage tworzy bardzo przytulną atmosferę. To samo można powiedzieć o małej kanapie przy ścianie przystrojonej kapą i ręcznie szytymi zabawkami. Wszędzie dominuje drewno w postaci rustykalnych mebli. Nie przeszkadza to jednak w zachowaniu pewnej nowoczesności. Całość tworzy spokojny, skandynawski design. Różni się on od tego minimalistycznego rodem z Ikei czymś, co przyciąga na dłużej. Pozwala porwać się wnętrzu i przenieść do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi, wśród tych wszystkich zabawek. Kiedyś marzyłem o właśnie takim domu i zestawie na podjeździe w postaci przyczepy z Mercem. I choć dziś wiem, że są rzeczy od tego ważniejsze, norweskie wnętrze daje prawdziwe poczucie długo poszukiwanego "świętego spokoju", nawet podczas jesiennej słoty. A wspomniany spokój to pierwszy z nieodłącznych elementów dobrego życia, które dotychczas widywałem gdzieś w filmach. Tymczasem tu jest ono realne. Wystarczy jedynie przejść się po jednej z dzielnic nieopodal Komsy lub wybrzeża.

Wizyta dobiega końca. Za pomoc w wyprowadzeniu psów otrzymujemy piękną nagrodę w postaci dwóch pudełeczek świeżego dżemu żurawinowego. Tym samym zabieram ze sobą choć cząstkę norweskiej dobroci, która często mnie tu spotyka. Za każdym razem zadziwia mnie tutejsza gościnność. Szczególnie, że wcale się jej nie spodziewam i nie oczekuję. Wracając do akademika spoglądam raz na swoje pudełko dżemu, a raz na mijane domy. Dookoła jest już zupełnie ciemno, a z każdego wnętrza bije wciąż to samo ciepło. Czuję się trochę jak Kevin sam w domu, zmierzając do pustego pokoju i widząc to spokojne życie w środku. I choć dziś nie jest ono moje, to być może kiedyś właśnie tak będzie wyglądało. Potrzeba tylko odrobiny cierpliwości...

2 komentarze:

  1. Odswiezylem swoje wspomnienia , bedac kiedys w Norwegii, dobrze sie czyta opisy , i rozumie autora .Zycze powodzenia w adaptacji do nowego srodowiska oraz nawizania wielu przyjazni( znajomosci) z Norwegami

    OdpowiedzUsuń