Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Na końcu Europy- Nordkapp

"Nordkapp? Zobaczysz, jak będziecie jechali. Nagle znikną drzewa i wtedy będzie można poznać, że jesteście już naprawdę daleko na Północy."

Autor tej wypowiedzi zapomniał dodać chyba, że razem z drzewami zniknie droga, trawa, kamienie, niebo, morze i generalnie wszystko, co da się zobaczyć. Tego dnia, którego wypadła zorganizowana wycieczka na Nordkapp, czyli (prawie) najdalej wysunięty na północ przylądek Europy, zapanowała bowiem najgorsza mgła, jaką można sobie wyobrazić. Nie była to taka chwilowa, poranna rześkość, której doświadczamy i w Polsce podczas jesieni, tylko prawdziwe mleko rozlane na otoczeniu, które mogłoby odegrać poważną rolę w jakimś horrorze. Co najważniejsze jednak, docierając do punktu końcowego drogi E69, zakończyłem podróż, którą zacząłem w sierpniu. Dalej pojechać się nie da. A skoro mogę już zapisać sobie magiczną szerokość geograficzną 71°10′21″N, to warto się tym doświadczeniem podzielić.

Tuż po wyjeździe z Alty droga zaczęła się wznosić. Patrząc na to miasto, można w pewnych momentach porównać jego położenie do Jeleniej Góry. Tu również większość dróg z miasta prowadzi pod górę, by dostać się na pobliskie płaskowyże. Jedną z takich dróg pokonaliśmy podczas sobotniego wyjazdu. Na początku rzeczywiście znikły drzewa, pozostawiając na widoku rozległe wrzosowisko, podobne do tego, który obserwowaliśmy na szlaku do kanionu. Gdzieniegdzie plątały się renifery, wyjadając jakieś karłowate krzaki. Im bardziej oddalaliśmy się od Alty, tym bardziej sceneria przypominała jakiś film fantasy. Z niektórych większych gór spływały do rzeki potoki, często w widowiskowy sposób przybierając formę wodospadu. Natomiast ponure niebo i ogólna surowość terenu sprawiły, że za wszelką cenę nie chciałbym znaleźć się w takim miejscu zupełnie sam.



Co ciekawe, w niektórych zupełnie oddalonych od cywilizacji miejscach stały zwyczajne domy mieszkalne. Tym razem jednak nie wywoływały one tego samego wrażenia, co w Alcie. Widać było, że tu życie jest całkiem inne. To nawet nie jest ten sam rodzaj osamotnienia, który znamy z Bieszczad. Ci ludzie mają do najbliższego sklepu nawet 40 km, nie mówiąc o szpitalu czy szkole. Właściwie również widok jest taki sam w promieniu kilku kilometrów. Ta sama przytłaczająca wręcz przestrzeń i morze, które akurat dziś wydaje się być nieco złowieszcze. Jakimś cudem mieszkańcy mają dostęp do elektryczności i bieżącej wody. Poza tym, są zależni od natury, która czasem zasypie śniegiem i od zwierzyny, która stanowi zapewne część ich pożywienia. W Norwegii bardzo powszechne jest bowiem wybieranie się na polowanie. Człowiek idzie do dziczy na kilka dni, zabiera broń, trochę jedzenia i jest zdany tylko na siebie. Musi znać jedynie przepisy, do czego może strzelać, a do czego nie. Szczerze mówiąc, chodzenie na grzyby w Polsce w zupełności mi wystarczy. Przynajmniej nie muszę niczego skórować.

Część z mijanych domów była również typową bazą wypadową na polowania, czy wakacje.

W drodze na Nordkapp zatrzymaliśmy się w małym miasteczku Honningsvåg. Jego centrum stanowił port i jedna długa ulica, przy której umiejscowione były rzędem domy. Większość z nich wyglądała po prostu biednie i dość staro. Kilka małych kawiarni i sklepów skupiało życie, które wbrew pogarszającej się pogodzie zdawało się tętnić w tym nieco smutnym mieście. Stąd wypływają średniej wielkości jednostki do portów zlokalizowanych na południu Norwegii. Natomiast turystyczny charakter stwarza fakt, że jest to ostatnie znaczących rozmiarów miejsce przed znanym przylądkiem. W sklepach można kupić więc pocztówki z Nordkappu, właściwie niekoniecznie tam dojeżdżając.
Tego dnia wszystko wyglądało szaro, a aparat nie chciał opuszczać torby. Stąd jedno zdjęcie spod sklepu.
I jedno zdjęcie statku. Gabarytami wyróżnia się spośród reszty obecnej w porcie, lecz jednocześnie ustępuje jednostkom pływającym na połączeniu Tallin - Helsinki.
Im dalej na Północ, tym więcej mgły. Na domiar złego jechaliśmy cały czas pod górę. W pewnym momencie zawitaliśmy na parking. Nie wiem, jak duży on jest. Nawet nie wiem, czy wokół były inne autokary, bo zwyczajnie ich nie widziałem. Sceneria zmieniła się już na stałe z fantasy na horror. Weszliśmy do czegoś, co można nazwać stacją badawczą, połączoną ze sklepem z pamiątkami i muzeum. Znaną atrakcję do robienia zdjęć, czyli statuę w kształcie globusa, znaleźliśmy po wyjściu w kierunku morza. I tak naprawdę ten znak mógłby stać równie dobrze w Międzyzdrojach, to i tak w tych warunkach nie robiłoby większej różnicy.

Czarno- białe, czy w kolorze? Taka mała zagadka.
Czerń i biel najbardziej pasuje do pokazania warunków, jakimi przywitał nas Nordkapp.
Tuż obok globusa roztacza się ogrodzenie. Najpewniej tuż za nim jest ostry spadek do morza. Widać to na wszechobecnych widokówkach i zdjęciach w internetach. Widok z klifu musi być spektakularny w normalnych warunkach. Jednak nie był takim w sobotę. Jedyne, co nie jest zależne od pogody to atrakcje w środku budynku. Na parterze mieści się wspomniany już sklep z pamiątkami: od pocztówek po ubrania z wyszytą szerokością geograficzną 71°10′21″N. Schodząc niżej, aż do piętra -3 możemy obserwować różnego rodzaju fakty historyczne, dlaczego akurat to Nordkapp jest uznany za tak ważne miejsce, a nie na przykład Knivskjelodden, który w rzeczywistości jest najdalej wysuniętym na północ przylądkiem Europy. Na najniższym poziomie można zobaczyć prezentację wraz z grą świateł, które prowadzą nas przez zmiany, jakie następują wraz z czterema porami roku. Trudno jednak mówić tu o wiośnie i jesieni, stąd całość zajmuje jakieś 6 minut.

W drodze do Alty niebo przybierało już ładniejszą postać. Było więc co podziwiać w przerwach pomiędzy długimi tunelami. Najdłuższy z nich- Nordkapptunnelen, ciągnął się prawie przez 7 km. Jak później wyczytałem w internetach, pokonując ten odcinek znaleźliśmy się na poziomie 212 m poniżej poziomu morza. Spora część drogi prowadziła przez wybrzeże. W zależności od strony, po której się siedzi, można obserwować morze lub majestatyczne szczyty i wodospady. Tym razem przypadło mi to pierwsze.

Z pewnej perspektywy można oglądać i morze, i pagórki.
Jakieś 40 km od Honningsvåg i 160 km od Alty. Wciąż nie mogę sobie wyobrazić życia w takim miejscu.
Kolejne wcielenie Północy, które poznałem, okazało się być tym najbardziej nieprzyjaznym. Deszcz i mgła, czyli typowo listopadowe warunki nie były idealne do tego typu wycieczki. Takie są jednak uroki pełnego i codziennego życia w tym miejscu. Nigdzie nie może panować wieczne słońce, bo wkrótce również ono utraciłoby swoją wartość, podobnie jak dobro ulega dewaluacji bez zła. Stąd też tak dużą wagę przywiązuje się do "syndromu ostatniego dnia", w którym każdy słoneczny dzień września traktowany jest jak ostatni w roku. Prawda jest jednak taka, że naszym ostatnim normalnym dniem będzie 25 listopada. Później zapanuje już ciemność. Noc, przed którą czuję respekt, jak przed niczym innym dotychczas. Dosyć już nasłuchałem się opowieści o bezsenności, depresji i wiecznym niewyspaniu. Ludzie reagują różnie i nie chodzi tu tylko o niedobór witaminy D w organizmie. To wszechogarniająca zmiana trybu życia na spokojniejszy i nastawiony na przetrwanie tego czasu. Spróbuję się do niej dostosować, a wejście w sezon zimowy z pewnością mi w tym pomoże. Tylko dlaczego już we wrześniu wszystko usypia tak silnie wraz z miarowym uderzaniem kropel deszczu o okno? Z takich myśli wybudza mnie kierowca naszego autokaru. Przez mikrofon dziękuje nam za wycieczkę i wita ponownie w Alcie. W mieście "szklanych domów", które jak na ironię w tych niesprzyjających deszczowych warunkach wyglądają tak samo smutno, jak kamienice we Wrocławiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz