Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Zima idzie do Alty

"Idzie zimno, chytro z lodem
Kurze łapki chowa w kieszeń
Bez niespodzianek, fajerwerków
Kieszeń pełna ludożerców"

Idzie zima. Dzienna temperatura przestała przekraczać 5 st. C. Wciąż nie mogę się nadziwić, że pogoda w Alcie tak szybko się zmienia. We wrześniu miałem przekrój trzech polskich miesięcy jesiennych: od prawdziwie ciepłego końca lata, przez złoty październik, aż do smutnego listopada. Czekam więc na grudzień w październiku, który powinien trwać aż do maja. W prognozie pogody co jakiś czas pojawiają się nieśmiałe zapowiedzi opadów śniegu, który już przyprószył wyższe okoliczne szczyty. Na ulicach powoli zaczyna panować charakterystyczny dźwięk opon z kolcami, których używanie jest zalecane w tym regionie od 15 października do 1 maja. Wszystkie znaki zapowiadają więc przyjście prawdziwej zimy, a wraz z nią możliwości biegania na nartach. Aż dziwnie wygląda perspektywa rozpoczęcia sezonu tak wcześnie, choć jednocześnie bardzo kusi. W końcu lepsze to, niż ostatnie deszczowo- zimne dni. Na szczęście weekend był w miarę znośny, a zasada o korzystaniu z ostatnich promieni słońca wyciągnęła mnie w niedzielę na krótki spacer po Alcie.
"Kristian Birkeland (1867 - 1917) fizyk, który rozwiązał zagadkę zorzy polarnej".
Powietrze było zupełnie jak w Polsce w czasie późnego listopada lub grudnia. Choć nie miałem pod ręką termometru, to odczuwalna temperatura wahała się z pewnością w okolicach 4 st. C. Słońce co pewien czas wychodziło zza niewielkich chmur. Natomiast puste ulice Alty zdawały się być jakby zmęczone tym, co działo się sobotniej imprezowej nocy. Jednocześnie życie na nich panujące, a raczej jego brak, odsłaniało kolejne oblicze miasta. Z katedry zorzy polarnej (Nordlyskatedralen) wychodzili elegancko ubrani Norwegowie. Przed momentem zakończyła się tam msza. Choć nie są to tak liczne tłumy, jakie widuje się w Polsce, nie można powiedzieć, że Norwegia jest krajem ludzi zupełnie niewierzących. Większość stanowią tu protestanci, którzy w każdą niedzielę gromadzą się w katedrze.

Nordlyskatedralen od strony wejścia głównego.
Nordlyskatedralen raz jeszcze, tym razem od strony popiersia Birkelanda.
Wystarczy oddalić się nieco od centrum, by trafić między "szklane domy". W takich leniwych niedzielnych okolicznościach najlepiej chodzi się właśnie po tych dzielnicach. Wtedy nie widać w nich tego, co wcześniej tak bardzo przyciągało. Tym razem przysypane żółtymi liśćmi podwórka wyglądają trochę zaniedbanie. Gdzieniegdzie miniaturowe płoty lub uginające się siatki wyznaczają przestrzeń ogrodu, który i tak jest w zasadzie tylko trawnikiem. Reszta oznacza swoją przestrzeń roślinnością albo dekoracjami, na przykład w postaci drewnianej werandy. Wszystkie z nich nie opierają się jesieni, przykryte przez cienką warstwę brązowych liści.
Blok mieszkalny po norwesku. W okolicy jest kilka podobnych apartamentowców, które wyglądają jeszcze lepiej od tego egzemplarza.
Dopiero przy obróbce tego zdjęcia zauważyłem, że tak naprawdę zaprzecza temu, co pisałem powyżej. Na przykład drzewa i krzewy jeszcze trochę zielone.
Typowe podwórka. W tle część morza i pokryte śniegiem szczyty.
Niedaleko jest również niewielki cmentarz. Tu zdecydowanie widać praktyczność i estetykę. W dodatku jesienna aura dodaje uroku. Podobnie jest u nas, gdy przychodzi Wszystkich Świętych. Na cmentarzu stoi niewielka kaplica. Nie wiem, jakie tym razem jest to wyznanie, lecz jej wygląd, tak bardzo różny od nowoczesnej katedry w centrum, doskonale komponuje się z okolicą.

Przyjść tu w Halloween w nocy, to by było coś. Choć i nawet bez tego gołe drzewa dodają klimatu.
Podczas gdy tak spaceruję po Alcie, patrzę na domy i nie spotykam na swojej drodze praktycznie nikogo, uświadamiam sobie, że przecież w Polsce zaczął się dopiero rok akademicki. Kiedy Wrocław i PWr zapełniają się tysiącami studentów, z moimi znajomymi na czele, tu życie toczy się tak samo spokojnie, jak przed tygodniem. A może nawet jeszcze spokojniej. W dodatku im będzie ciemniej, tym tempo będzie zwalniać jeszcze bardziej. I choć do rozpoczęcia Pucharu Świata w biathlonie i biegach narciarskich pozostało jeszcze trochę czasu, to mimowolnie, wraz z chwilą spadania liści na trasę ostatniego kolarskiego klasyka Il Lombardia, gdzieś w głowie budzi się chęć zobaczenia zmagań Bjørndalena i reszty. Takie już są uroki Północy, które szybko przypominają o zimie. W końcu tego chciałem i o tym marzyłem. To właśnie tu sporty zimowe rozkwitają i dają szansę młodym talentom na zostanie drugą Therese Johaug. Z ciekawości postanowiłem się więc dowiedzieć, ile kosztuje przynależność do jednego z klubów narciarstwa biegowego w Alcie. Otóż, w cenę 3000 NOK (około 1500 zł) zawartych jest 26 treningów grupowych, 2 tygodniowe szkolenia, wyścig sprawdzający, testy w laboratorium UiT, opieka trenera i własny program treningowy. W to wchodzi również posiadanie nart klubowych i odzieży. Czy to drogo? Jak na takie zaplecze raczej nie, biorąc pod uwagę, że w Polsce za podobny serwis trzeba by było zapłacić zapewne zbliżoną, jeśli nie wyższą cenę. Klub organizuje również zgrupowania wyjazdowe, zwykle odbywające się w weekendy. Udział w nich kosztuje zwykle 1000 NOK, jeżeli oczywiście jest się już jednym z członków. System jest więc całkiem przemyślany. Używa się w pełni tego, co ma się pod ręką: centrum testowego na uniwersytecie, tras wokół miasta i mnóstwa innych rzeczy. Niczego nie brakuje. Gdyby tak wprowadzić podobny system szkolenia dla juniorów w nawet małych klubach w Polsce, wystarczyłoby to do zrównania się z Norwegami. Oczywiście do tego potrzeba też chęci i jednak całej masy pieniędzy. Nie każdy klub stać na zakup dobrego sprzętu dla zawodników. Nie każdy zawodnik może sobie pozwolić na pokrywanie wszystkich kosztów samemu i tak koło się zamyka. Zresztą, o czym ja mówię, skoro na Polanie Jakuszyckiej planuje się wybudować boisko do piłki nożnej, zamiast przeznaczyć więcej miejsca na trasy. Tak właśnie miałoby wyglądać nowoczesne centrum narciarstwa biegowego według wizualizacji inwestycji, czego moja głowa nie potrafi pojąć już od kilku dni. Nie mam pojęcia, czym się kierowano przygotowując ten projekt, ale na pewno nie rozsądkiem. Przecież równie dobrze te same pieniądze można by było przeznaczyć na przykład na złote toalety w ośrodku i zaryzykuję stwierdzenie, że wciąż byłby to pożyteczniejszy wydatek. W tym (nie w złotej toalecie) tkwi powód, dla którego Ole Einar Bjørndalen ma swoją własną ciężarówkę w roli centrum treningowego, a my tysiące intencji, z których ostatecznie nie wynika nic dobrego. Po prostu zajmują się tym nieodpowiedni ludzie. Dlatego też mam wrażenie, że to właśnie w Alcie muszę szukać miejsca do uczenia się i pracowania przy sporcie, zamiast robić to samo w Polsce. Całe szczęście, że przynajmniej Jamrozowa Polana, której odpowiednikiem jest tu Kaiskuru, nie ma zamiaru zmienić profesji na piłkarską. A tak na marginesie, chcecie zobaczyć ciężarówkę Króla Biathlonu? Wygląda imponująco, choć najprawdopodobniej nie ma złotych toalet. Reportaż do obejrzenia tu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz