Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Północna względność czasu

Czas to pojęcie względne, jak powiedział kiedyś pan Einstein. I choć porzuciłem naukę rzeczy mądrych na korzyść realizowania się w Norwegii, to doskonale widzę działanie tej teorii (albo przynajmniej jej metafizyczną stronę). W chwili, gdy piszę tego posta myślami jestem już przy końcu semestru, do którego pozostało już niewiele ponad dwa miesiące. Na środowych zajęciach miałem już pierwszy próbny egzamin, mający za zadanie pokazać nam, jak wygląda jego formuła oraz przekonać się, ile już umiemy, a co mamy powtórzyć. Podoba mi się taka formuła nauki. Żadnych kolokwiów, żadnego straszenia, po prostu rzeczy same płyną do głowy, a że jest ich dużo, to trzeba je przyswajać i używać w życiu codziennym.

Północny Punkt Widzenia: Północna względność czasu
Av og til er det veldig godt å se på nordlys ;)
Tymczasem moi koledzy z PWr być może nie zdążyli jeszcze na dobre ogarnąć swojego planu i zdecydować, na które wykłady zupełnie nie opłaca się chodzić, a na których czasem warto się pojawić. Oni do pierwszych kolokwiów mają jeszcze ładnych kilka tygodni. Różnica jest więc dość spora, co wraz z panującą na Północy pogodą potrafi całkiem mnie oszukać. Bo choć jest październik, pamięć wraca do miesięcy, gdy we Wrocławiu mieszkałem jeszcze na ulicy o nazwie wziętej od jednego z krajów sąsiednich (ha, i się teraz zastanawiajcie, o co mi chodziło). Były to zgoła inne czasy i inne życie. Nagle moją teraźniejszość widzę tak, jak tam grudzień, może nawet styczeń. Pamiętam, jak dużo się wtedy działo. Pierwszy koncert Tworzywa i ich przed chwilą wydanego "Mamuta", wizyty w ulubionych miejscach na piwo i zarywane noce. Pamiętam, jak później odkrywałem na nowo polską muzykę, za co będę sobie dozgonnie wdzięczny. Płytę "Głupi" Ørganka, którego interpretacja "Tej naszej młodości" potrafiła grać u mnie nawet około trzeciej nad ranem, kiedy to miałem chwilę na pisanie postów. Norwegia była wtedy tylko nadzieją, co do której spełnienia nie byłem nawet do końca pewien. Czekałem na wyniki rekrutacji, korzystając w tym samym czasie z uroków studenckich przywilejów. Teraz, z pozycji spokojnej Alty, wracanie myślami do tamtych miesięcy jest tyleż sentymentalne, co niewyobrażalne. Owszem, tu też robi się imprezy. Jest nawet kilka klubów, ale to nie ten sam klimat (i nie te same ceny). Poza tym, nie tego szukam na Północy. Imprezy są tam, gdzie jest do nich najlepsze towarzystwo. A tak się złożyło, że dla mnie był to właśnie Wrocław i tamten okres, który zostawił po sobie ślad. Wtedy działo się aż zbyt dużo, by się nauczyć na kolokwia z analizy matematycznej, ale odpowiednio dużo, by poznać życie i z niego korzystać. Dziś po tym czasie pozostaje mi kolekcja płyt i "Honyszke kojok" Łony i Webera- pewnego rodzaju hymn mojego pokoju w bloku nr 42.

Natomiast w bloku B w Alcie jest inaczej. Nie lepiej, nie gorzej, po prostu inaczej. Gdy na lekcjach zadają pytanie: "Trives du i Alta?", co znaczy mniej więcej tyle, czy dobrze mi się tu żyje, odpowiadam twierdząco. Mam czas na naukę, trening, ewentualną pracę i jej poszukiwanie. Powietrze jest zdrowe, widoki piękne, a w systemie nie ma nic, co by mogło mnie choć na moment wyprowadzić z równowagi. No, może poza jedną rzeczą, która raczej bardziej mnie zdziwiła, niż zdenerwowała. A jest ona również związana ze względnością czasu, o której tu sobie piszę. Mam na myśli zakładanie konta bankowego w dowolnym z norweskich banków. Z powodu mojego zagranicznego pochodzenia, procedura złożenia wniosku o udzielenie konta trwa co najmniej dwa tygodnie. Do tego potrzebuję oczywiście wcześniej otrzymanego pozwolenia na pobyt stały w Norwegii i norweskiego numeru personalnego, na który również czekałem prawie 3 tygodnie.

Północny Punkt Widzenia: Północna względność czasu
Widok na centrum Alty z nieco innej strony.
Załóżmy więc taką sytuację, że idę do banku z zamiarem założenia konta. Jednym z największych i najbardziej znanych banków w Norwegii jest DNB. Jego placówka mieści się również w samym centrum Alty, więc z tego powodu udaję się właśnie tam. Wchodzę do środka przygotowany na znane mi z Polski podejście do klienta typu: "zrobimy wszystko, bylebyś chciał u nas zostawić swoje pieniądze". Tymczasem, choć pani tam pracująca jest bardzo miła, to na dobrą sprawę nie proponuje miliona różnych kont itp. Muszę wypełnić "aplikację" o konto, podając przewidywany cel jego używania oraz swoje dane osobowe. Nie mogę jeszcze podpisać żadnej umowy, bo na to przyjdzie dopiero czas, gdy bank zweryfikuje moje dane. Dodatkowo potrzebne jest dostarczenie mojego paszportu, dokumentu z uczelni (listu przyjęcia), pozwolenia na pobyt stały wydanego przez policję i numeru personalnego wraz z zaświadczeniem o miejscu zamieszkania, które otrzymałem od urzędu rejestracji ludności. Po wszystkim słyszę informację, że na dalsze kroki muszę poczekać około dwa tygodnie. Nieco zdziwiony postanawiam sprawdzić, jak sprawa wygląda w polecanym mi przez wielu znajomych banku SpareBank 1. Tam jest rzeczywiście inaczej. W informacji (kasie) dowiaduję się, że aby w ogóle rozpocząć proces zakładania konta, muszę się umówić na spotkanie z doradcą. Zajmie to więc jeszcze więcej czasu. Powód? Nie mają wystarczająco dużo ludzi w pracy. OK, myślę i sprawdzam w Nordea Bank. Tam również podobnie. Gdy kończą mi się opcje w Alcie, szukam w internetach. Znajduję kilka mniejszych banków, które umożliwiają założenie konta bez wizyty w placówce. Taka opcja wymaga zwykle posiadania wyrobionego wcześniej tzw. Bank ID, czyli czegoś w rodzaju elektronicznego podpisu. Inaczej jest w przypadku Skandiabanken, który akceptuje paszport. Po procesie rejestracji i tak trzeba jednak czekać na otrzymanie pocztą danych do założenia konta, co może trwać wspomniane już dwa tygodnie. Koniec końców czekam więc na DNB. Mijają już prawie dwa tygodnie i mam nadzieję, że wkrótce będę mógł cieszyć się swoim norweskim kontem. W zasadzie to nie byłoby mi ono potrzebne, gdyby pracodawcy nie wymagali jego posiadania. Pensja może być wypłacona tylko w taki sposób, żeby odprowadzanie podatków mogło być kontrolowane. Jest więc kilka warunków, by nauczyć się "trives i Alta".

Różnica "czasu" pomiędzy Altą i Wrocławiem to nie tylko tryb życia i nauki. Wydawać by się mogło, że człowiek był całkowicie dorosły, jak chodził sobie po Kontynuacjach i ZUPach. Tymczasem tu, na obczyźnie, ta dorosłość wkracza w inny etap. Nagle okazuje się, że w pakiecie jest również planowanie budżetu, które w Norwegii potrafi przyprawić o siwe włosy. Dodatkowo wszystkie formalności potrzebne do funkcjonowania w społeczeństwie, jak wspomniany już numer personalny, czy konto w banku. Nieunikniona nieznajomość tych rzeczy sprawia trudności przy ich załatwianiu, ale w końcu po to też tu przyjechałem, by nauczyć się życia. Trochę innego życia niż te, które, choć pełne było wrażeń, na dłuższą metę nie mogło tak wyglądać. W końcu nie można wiecznie liczyć, że czas poczeka (chyba).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz