Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Procedura zahartowania

Przed wyjazdem do Norwegii bałem się tylko kilku rzeczy. Jedną z nich było to, że zachoruję. Dla mnie nie ma nic gorszego niż choroba gdzieś za granicą, kiedy nawet mogę nie być w stanie wytłumaczyć, co mi jest. Ale niestety nawet najmocniejsze zaklinanie losu nie pomoże, gdy coś ma się zdarzyć. W efekcie wylądowałem więc w łóżku z gorączką, bólem gardła i zatkanym nosem. Na szczęście dopadło mnie to w dwa dodatkowe dni wolne, co pozwoliło mi się doprowadzić do stanu używalności i choćby coś napisać.

Procedura zahartowania
Wszystko przez te niedzielne samoloty i stanie na zimnie!
Sam się zastanawiam, co tak szybko postawiło mnie na nogi. Czy to norweskie lekarstwa, czy lekarz- cudotwórca? Nic z tych rzeczy. Lepsza okazała się sprawdzona kuracja herbatą z domowym sokiem malinowym przywiezionym z Polski, mleko z miodem i podobne naturalne rzeczy. Poza tym garść aspiryny i przesłuchanie dość cicho "Wielkiego Ciężkiego Słonia" ostatecznie wygrały z czymś na kształt północnego przeziębienia. A gdybym jednak potrzebował lekarza, to co wtedy? System opieki zdrowotnej w Norwegii jest bardzo prosty. Każdy wybiera swojego lekarza pierwszego kontaktu przez Internet na stronie norge.no. Do tego celu używa się BankID lub MinID. Jako obcokrajowiec nie mam jeszcze żadnej z tych rzeczy. Mogę jednak zamówić MinID za pośrednictwem tej samej strony. Wówczas dane ze swoim numerem PIN do zarejestrowania nowego MinID otrzymuję pocztą. Na to czeka się około dwa tygodnie (jak na wszystko tutaj) i po tym czasie można dokończyć rejestrację. Tak więc zanim zdążyłbym wybrać swojego lekarza, prawdopodobnie bym już go nie potrzebował. A jak jest z BankID? Jak sama nazwa wskazuje, ten rodzaj elektronicznego podpisu otrzymujemy od banku. Ostatnio pisałem o zakładaniu konta w jednym z nich. Proces miał zająć znane już dwa tygodnie. Jednak po tym, jak nie otrzymałem żadnej wiadomości od DNB przez nieco dłuższy czas, postanowiłem sprawdzić, w czym rzecz. Poszedłem do placówki mimo, że jeszcze nie wyzdrowiałem do końca. Na szczęście przy obsłudze klienta siedzi ta sama pracowniczka, która przyjmowała moje dokumenty. Może mnie pamięta? Podchodzę, zaczynam rozmowę i już wiem, że nie zapomniała. Zaczyna bowiem od zdania: "Jeszcze za wcześnie, to trwa od trzech do czterech tygodni". Ale jak to? Przecież wcześniej było, że dwa. Może coś źle zapamiętałem albo pomyliłem? Nie, to niemożliwe, w końcu to ważna rzecz, bez której nie mogę prawie nic załatwić. Pytam więc, czy chociaż wszystko w porządku z dokumentami, skoro tak długo to trwa. Otrzymuję jednak odpowiedź, że wszystko gra, jednak procedury wymagają takiego czasu. PROCEDURY. To słowo wwierca się w mózg, jak dentysta w górną szóstkę. W dodatku przypomina o pewnym problemie jeszcze w Polsce. Pamiętacie zabawę z NFZ? Najwyraźniej tak bardzo im się spodobało, że postanowili zmienić profesję, nazwę i przenieść się za mną do Norwegii. Nawet pani z banku wydaje się nagle podobna do tej za biurkiem w jeleniogórskim oddziale NFZ. Oszołomiony tym wszystkim nie wnikam, jak jest z BankID, bo zapewne do jego wyrobienia potrzebne jest posiadanie konta, a później trzeba jeszcze czekać dwa miesiące albo trzy lata. Ostatecznie nie mam więc pojęcia na ten temat. A "Wielki Ciężki Słoń" okazał się szybszy od służby zdrowia.
Procedura zahartowania
Kiedyś musiałem się tym pochwalić. Większość uważa, że nie umiem rysować. Gdy więc przyszedł mój egzemplarz "Wielkiego Ciężkiego Słonia" postanowiłem odwzorować jego świetną okładkę. Wyszło, że chyba większość ma rację, ale przynajmniej próbowałem. Fisz byłby dumny?

A gdybym jednak chciał iść do lekarza, a za nic w świecie nie mogę czekać? Wtedy muszę udać się do Legevakt, które mieści się zaraz obok akademika. To taki norweski odpowiednik pogotowia ratunkowego. W nagłych wypadkach można więc zadzwonić i poprosić o przyjęcie w Legevakt. Niestety, na wizytę trzeba zwykle czekać nawet do tygodnia. Poza tym, tu nikt nikogo nie przyjmie z przeziębieniem. Mówi się "du er ikke syk, bare forkjølet" i żyje się dalej. Nawet, jeżeli to bardziej takie zapalenie gardła i w ogóle się człowiek beznadziejnie czuje. Takie jest podejście uczące zahartowania, podobne do tych z różnych stronek motywujących do treningów. Więc jak już leżę w łóżku, mam czas na przeglądanie internetów wzdłuż i wszerz. Znajduję mnóstwo tego typu rzeczy, które mają na celu przekazanie jednej, prostej informacji: "ja mam cel, więc biegam w deszczu", albo "inni są słabi, bo pogoda jest dla nich najważniejsza", z czym na końcu spotyka się norweskie przysłowie: Nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania. Czytam to wszystko i sobie myślę: fajnie że ktoś tam kogoś motywuje do treningu, bicia rekordów życiowych w warunkach 10 w skali Beauforta, tylko trochę rozsądku by się przydało z drugiej strony. A raczej czegoś, co nazywamy właściwe zarządzaniem energią.

Procedura zahartowania

Pamiętacie, jak wstawałem o 6:30 na bieganie w sobotę? Od kilku tygodni już tego nie robię. Po pierwsze, teraz o tej porze jest jeszcze ciemno (i pewnie będzie też po zmianie czasu- ona tu nic nie pomaga). Kilka razy było fajnie, dystans w porządku, tempo bardzo dobre i ładne widoki. Ale po pewnym czasie trzeba usiąść, popatrzeć na swoje notatki z przebytych treningów i zapytać, czy to, co robię jest dobre? Później zadać jeszcze więcej pytań: "kiedy czułem się dobrze?", "jak przebiegała reszta dnia?" oraz "kiedy miałem następny trening i jak na nim reagowałem?" I gdy tak zrobiłem, okazało się, że powoli wykańczałem się na własne życzenie. Forma spadała, a "odhaczenie" sobotniego treningu rankiem zaczęło być jedynym wartościowym treningiem w tygodniu. Na więcej nie starczało mi energii, a czasem zajęcia w tygodniu okazywały się pretekstem do skrócenia, czy porzucenia innych sesji. Ponadto czas zyskany przez wczesny bieg w sobotę okazywał się bezużyteczny, bo resztę dnia i tak zwykle spędzałem na odpoczynku. A skoro to dla mnie dzień wolny, to czemu by nie biegać w innych godzinach, kiedy będę w stanie dobrze się wyspać przed wysiłkiem i odpowiednio do niego przygotować? I tak zrobiłem zmianę, która zaczęła się sprawdzać. Nie muszę już wstawać wcześnie rano, a nadal mogę trenować taką samą liczbę godzin w tygodniu, jak wcześniej. Zmieniła się intensywność na taką, która bardziej mi pasowała i w rezultacie okazała się być efektywniejszą. Poza tym, idzie zima więc wkrótce prawie wszystko zostanie (mam nadzieję) zastąpione nartami.

Najciekawsze jest to, że takie rady dotyczące "dobrego treningu, którego nie zatrzyma pogoda, pora dnia i nalot UFO" udzielają zwykle ludzie, którzy zwykle nie mają czasu na dobre zarządzanie energią lub nawet o tym nie wiedzą. Wciąż powtarzają tylko to swoje: "Białko jedz od razu po treningu, no a sam trening rozpoczynaj zawsze od stretchingu. Potem cardio. Kilka kilometrów biegingu. Życie łap za gardło. Bądź jak bokser na ringu." Ciągle tylko to bicie życiówek i wrzucanie zapisów z Endomondo na fejsa. I do tego jeszcze w deszczu, o piątej rano, nie byle co! A przecież nie zawsze warto iść na 100%. No chyba, że człowiek dopiero zaczyna i każde wyjście na bieganie jest równoznaczne ze zmianą rekordu życiowego. Czasem również rzeczywiście nie da się poukładać treningów wedle własnego upodobania, a chce się ćwiczyć. Wtedy trzeba pójść na pewne kompromisy i nieco przesadzić, ale nie sądzę, by był to powód do wpadania w biegowy narcyzm pod tytułem: "tylko ja jestem wytrwałym biegaczem". A pogoda? Jest ważna z powodu, dla którego leżę teraz w łóżku. Podczas gdy ktoś robi swój bieg życia w lejącym deszczu, komuś innemu wypadł dzień odpoczynku. I gdy ten "prawdziwy biegacz" leczy przeziębienie i traci formę, ten drugi, choć odpuścił raz lub dwa, może iść na trening w lepsze dni. Chyba, że mieszka tam, gdzie ciągle pada deszcz. Wtedy może na przykład wybrać bieżnię na siłowni. Wierzcie mi, że czasem warto dostosować trening tak, by czuć się po prostu dobrze. Jeżeli nikt nie narzuca nam, kiedy mamy ćwiczyć, niech zrobi to nasz organizm. A mówię to ja- ktoś, kto próbował być "prawdziwym biegaczem", ale wybrał bycie rozsądnym zarządcą swojej energii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz