Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Syndrom marketingowca

Zima czaiła się za rogiem. Od kilku dobrych dni dawała oznaki, że jest gdzieś blisko, ale wciąż nie wychodziła z ukrycia. Tak było aż do poniedziałkowego wieczoru, kiedy w Alcie zaczął padać śnieg. Kilkucentymetrowa warstwa puchu pokryła wszystko, jak stało: pozostawione na dworze rowery należące do studentów, samochody na parkingu i drogi. Nawet koń, który spaceruje zwykle na jednej z posiadłości widzianej z okien uniwersytetu, zyskał sobie białą pierzynę. Choć sceneria zmieniła się diametralnie, życie ani drgnęło. Nikt w pośpiechu nie zaczął chować rowerów, a koń dalej niewzruszony przechadzał się po ogrodzie. Nawet nie znalazłem żadnej informacji o tym, że "zima zaskoczyła drogowców", więc musiałem sam sobie ją napisać na profilu facebookowym. Jakby tego było mało, w okolicy nie widziałem ani jednego pługa śnieżnego. Ulice stały się więc zupełnie białe. Pod śniegiem zaś zebrał się lód, który normalnie stanowiłby dość spory problem. Jednak wszechobecne opony z kolcami radzą sobie z tym doskonale. A jak ja sobie radzę?

Północny Punkt Widzenia: Syndrom marketingowca "zima zaskoczyła drogowców"
Obrazek pt."zima zaskoczyła drogowców". Tak przy okazji, biała Toyota w prawym dolnym rogu ma polskie rejestracje.
W pierwszych dniach zimowej pogody najlepsze jest siedzenie w domu, popijanie ciepłej herbaty i podziwianie wolno opadających płatków śniegu. A przynajmniej na pewno jest to prawdą, gdy człowiek jest na drodze do wyzdrowienia. Tak więc bez względu na pogodę spędziłem ostatnio sporo czasu siedząc/leżąc jedynie w pokoju. Być może ktoś się zastanawia, jak właściwie wygląda norweski akademik. Widząc w internetach zdjęcia skandynawskich zakładów karnych, można spodziewać się najlepszych możliwych warunków. Nie wiem, czy zabrzmi to dobrze, ale przestrzeń rzeczywiście przypomina jedno z krajowych więzień. Mój pokój to typowe cztery ściany, z regałem, komodą i łóżkiem. Łazienkę dzielę z sąsiadem- Norwegiem. Podobnie jest z małym korytarzem, na którym stoją szafy i suszarka na pranie. Takich "dwójek" jest w sumie 3 na każdej zamkniętej części piętra w budynku. Pokoje te, a właściwie ich posiadacze, dzielą wspólny korytarz oraz kuchnię. To strategiczny obszar każdego piętra w akademiku. Wszystko przez cotygodniowy grafik sprzątania. Krótko mówiąc, każda para pokoi ma przydzielony jeden tydzień, w którym jest odpowiedzialna za utrzymanie czystości we wspólnej przestrzeni. Wywiązywanie się z zadań (bądź nie) jest zwykle kontrolowane przez przedstawicieli administracji. Nigdy ich nie spotkałem, ale zgaduję, że to perfekcyjna pani domu przechadza się po akademickich kuchniach i korytarzach, wykonując test "białej rękawiczki". W razie zastrzeżeń wskazuje, że coś należy doczyścić. Z taką informacją dołączana jest niestety również zapowiedź ponownej inspekcji, po której, w przypadku braku poprawy, może zostać nałożona kara w wysokości 1000 NOK. Każdy cieszy się więc na takie odwiedziny, niczym ateista na księdza z kolędą. Na szczęście dzielenie kuchni z 5 osobami pozwala utrzymywać ją w całkiem dobrej formie przez cały czas. Największy problem mają zwykle mieszkańcy innego budynku, w którym z jednej kuchni korzysta aż 12 osób.

Północny Punkt Widzenia: Syndrom marketingowca "kuchnia w norweskim akademiku"
Prawdopodobnie najczystsza kuchnia wśród akademików (a na pewno nią była w chwili wykonania zdjęcia).
A jak wygląda życie we wspólnocie akademickiej? Wszystko zależy od budynku, piętra i części, w jakiej się mieszka. Wielu mówi, że Norwegowie są z reguły nieco zamkniętymi ludźmi i jest to prawdą. Przykładowo jedna z zagranicznych studentek ma za sąsiadów niemal samych Norwegów, których imion nawet nie zna. Ich kontakty ograniczają się jedynie do "hei" wymienianego podczas losowych spotkań w kuchni, kiedy akurat ktoś wkłada do piekarnika najczęściej wybierany w tym kraju obiad, czyli mrożoną pizzę. Powściągliwość tych ludzi wynika poniekąd z ich natury, lecz również z bardzo powszechnego tu uzależnienia od grania na komputerze i siedzenia w intenetach. Oglądanie streamów i rozgrywanie nieskończonej liczby meczy w każdą z możliwych MMO RPG (nie znam się, jak ktoś wie, w co się teraz grywa, niech mnie poprawi) to ich główne zajęcie poza studiowaniem. Niektórzy nawet szkołę potrafią przez to zawalić. Tym samym po raz pierwszy jestem dumny, że w Polsce czasem zdarzały się przypadki odpuszczenia wykładu z powodu kaca. Bo choć był to wynik jakiejś konkretnej imprezy, to przynajmniej wiązał się z nią aspekt społeczny, którego tu czasem brakuje. Można niby powiedzieć, że po fadderuke wszyscy się znają i rzeczywiście witają się na ulicy, czy w barze. Również na moim piętrze jest dobra atmosfera, wychodząca nawet poza ramy codziennego "hei". Każdy jest jednak na tej samej płaszczyźnie porozumienia. To bez znaczenia, czy jest to sąsiad, czy ledwie znajomy spotkany na ulicy. „Nie ma między nami chemii, choć żyjemy obok siebie, każdy siedzi w swej pustelni”.

Północny Punkt Widzenia: Syndrom marketingowca "zima przychodzi pod koniec października"
Drzewo nie zdążyło się rozebrać przed nadejściem zimy.
Ciągle nie mogę oderwać wzroku od okna. Próbuję chłonąć ten widok, jak tylko się da. W końcu w Polsce, gdy przychodził pierwszy śnieg, nigdy nie utrzymywał się zbyt długo. Północny świat pokryty bielą wydaje mi się nawet trochę dziwny. Nigdy nie kojarzyłem miasta nad morzem z czymś zimowym. Zwykle ta prawdziwa zima jest w górach- wśród oblepionych białymi czapami świerków. I nie ma znaczenia, że te góry są na południu. Czasem Północ nie jest kierunkiem, czy szerokością geograficzną, ale sposobem postrzegania rzeczywistości. Zapominam o tym, gdzie jestem, kiedy widzę pierwszy śnieg. Jego obecność zapowiada mi Święta Bożego Narodzenia, tak samo, jak robiła to w Polsce. I znów nie mogę uwierzyć, że październik się jeszcze nie skończył. Pewnie przypominam teraz marketingowca, który już w listopadzie dekoruje galerie handlowe w Mikołaje i inne bożonarodzeniowe gadżety. A skoro w okolicznych sklepach pojawił się już tradycyjny świąteczny norweski napój Julebrus, to przynajmniej nie jestem nadgorliwy.

Północny Punkt Widzenia: Syndrom marketingowca "Julebrus czerwony"
Julebrus w wersji czerwonej i plastikowej.
Północny Punkt Widzenia: Syndrom marketingowca "Julebrus brązowy"
Julebrus w wersji brunatnej i szklanej.
W końcu uświadomiłem sobie, że przecież śnieg będzie tu tak codzienny, jak dawniej widok Pasażu Grunwaldzkiego przystrojonego w prezent utworzony przez liczne światła choinkowe. Kto wie, może nawet pierwszy opad będzie tym "ostatecznym"? Moje nadzieje/wątpliwości rozwiała kolejna noc, podczas której padający deszcz oznajmił wszystkim, że październik to nie żart. Dzisiejszego ranka wszystko zamieniło się więc w mieszaninę lodu ze śniegiem, z przewagą tego pierwszego. Wyżej pisałem o oponach z kolcami, a bardzo chętnie przygarnął bym buty z takim dodatkiem. Tym razem sypanie solą, którego nie cierpię, mogłoby okazać się całkiem pomocne, bo droga do szkoły autentycznie przypomina lodowisko. Nawet na terenie uniwersytetu sytuacja jest podobna. I aż dziwne, że nikt nie mówi, że to niebezpieczne i nie sypią się skargi. Zwyczajnie taki mamy klimat.

4 komentarze:

  1. Pisałem tu jakiś czas temu komentarz, ale chyba zaginął, więc się powtórzę. W sąsiedniej Szwecji można - w aptekach, zdaje się - zakupić gumowe nakładki z kolcami na buty, więc wątpię, że żaden marketingowiec jeszcze nie wpadł na to by rozszerzyć dystrybucję tego artykułu o rynek norweski. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najwidoczniej komentarz zaginął, bo wszystko zawsze mi się elegancko wyświetla. Internety czasem potrafią coś zepsuć.
      Kolce na buty to byłby dobry układ, muszę ich poszukać gdzieś w mieście. Swoją drogą to też trochę wina moich butów, bo choć są przeznaczone do jakichś niewyobrażalnych wypadów górskich, to już w lecie nie grzeszyły przyczepnością, wysyłając mnie raz do potoku (całe szczęście, że tylko do kostek, gdzie są wodoodporne), a raz zupełnie przewracając przy schodzeniu z Komsy. Ten typ tak już ma. Przy odrobinie szczęścia zamienię je w styczniu zupełnie na narty ;)

      Usuń
    2. Bo podeszwa w trekach może być z twardej albo miękkiej gumy. Nie wiem czemu, ale sprzedawcy w sklepach zazwyczaj zachwalają tę twardą, bo niby bardziej wytrzymała - co jest nieprawdą, bo się bardziej ściera zamiast poddawać odkształceniom. Twarda guma świetnie się sprawdza na miękkim podłożu: błocie albo nieubitym śniegu. Na twarde i mokre podłoże (lód, mokry chodnik) zdecydowanie lepsza jest miękka guma. Sprawdź, czy nie masz tej twardej. ;)

      Usuń
    3. W dotyku jest miękka, więc raczej stawiam, że to ten rodzaj. Bieżnik natomiast jest dość płytki, może to kwestia tego. W ogóle mogę zapodać link do tego modelu, bo chyba znalazłem odpowiedni (wygląda prawie tak samo): http://www.columbiasportswear.pl/default/1553591.html?dwvar_1553591_variationColor=030#start=4
      To nie jest też raczej taki typowy treking, bo zbytnio nie przepadam za tym topornym rodzajem buta. Muszę jednocześnie przyznać, że pewnie coś w tym stylu lepiej by się sprawdzało. Tak, czy inaczej jestem w lepszej sytuacji od studentów, którzy przychodzą na zajęcia w zwykłych letnich półbutach :)

      Usuń