Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Słońce na wagę złota

"Z góry na dół i odwrotnie i tak w kółko
Przy oknie biurko, patrzę na obce podwórko"

Zdążyłem się już przyzwyczaić do mojego nowego widoku za oknem. Inaczej jest ze scenerią, w którą ubiera się każdego dnia świat po drugiej jego stronie. Późna zima, która nieprzerwanie trwa na Północy, to w większości piękny czas. Dni stają się dłuższe, dzięki czemu można dłużej czerpać korzyści z dobrych warunków na trasach biegowych. Słońce, które coraz chętniej wychodzi za horyzont, w bezchmurne dni nadaje żółtawych barw otoczeniu. Zupełnie tak, jakby przyjście wiosny było kwestią kilku najbliższych tygodni. Myślenie w ten sposób może być jednak zgubne, zwłaszcza tutaj. Nie dalej jak na wczorajszych zajęciach rozmawialiśmy o tym, jak bardzo lubi się zmieniać pogoda w Finnmarku. Podobno szczególnie w marcu i kwietniu widoczne są nawet dzienne wahania pogody, od śnieżycy, do pięknego słońca. Obecnie jest trochę spokojniej, choć nigdy nie można być pewnym tego, że dzień rozpoczęty z pogodą nie zakończy się szarością i odwrotnie. Dlatego gdy po wyjrzeniu zza zasłon o poranku widzi się piękne, błękitne niebo, a termometr wskazuje kilka stopni mrozu, nie sposób tego nie wykorzystać. To coś, co nazywam idealną zimową pogodą.

Do pełni szczęścia brakuje tylko śnieżnych czap na drzewach, które kilka dni wcześniej zwiał silny wiatr.
O wiele łatwiej wyjść z domu przy takich warunkach. Zwłaszcza, że poprzedni tydzień stał pod znakiem egzaminu i wolnych dni, przeznaczonych na przygotowanie się do niego. Właśnie z tych powodów zamiast ciągłego powtarzania słów, które i tak zadomowiły się w głowie, wybrałem się w towarzystwie studentów z wymiany na długi spacer w kierunku lotniska i dzielnicy Elvebakken.

Trzy najlepsze i najpopularniejsze kolory norweskich domów na jednym zdjęciu. Fargerike.
Zaskakujące, że nie byłem jeszcze w tej okolicy z aparatem. Mieszka tu na przykład pastor, którego odwiedziłem ostatnio. Pamiętam też, jak jesienią przebiegaliśmy tamtędy w trakcie sobotniego treningu. Minęło już tak dużo czasu od tamtych dni, że niektóre domy wydają się mi zupełnie nieznajome. I to w sumie dobrze, bo każda przyjemna nowość w tym mieście jest dla mnie na wagę złota. Nic tak nie buduje jak dobre zdjęcie, ładny widok, czy promienie słońca na twarzy, zwróconej w kierunku zamarzniętej rzeki Alty. Właśnie tak było tamtego dnia.

Rzeka Alta jest zupełnie zamarznięta o tej porze. Pokrywa lodowa jest gruba do tego stopnia, że można po niej przejechać na skuterze śnieżnym, o czym świadczą pozostawione ślady.
Most nad rzeką Altą. Stąd już niedaleko do ośrodka Kaiskuru i dzielnicy Tverrelvdalen, w której zamieszkuje Finn Hågen Krogh.
Widok na zabudowania części Alaouta.
Kolejne dwa dni należały do egzaminu z norweskiego na poziomie drugim. Podobnie jak poprzednio składał się on z części pisemnej i ustnej. O pierwszym z nich niewiele można powiedzieć. Po pierwsze, jeszcze nie znam jego wyników, a po drugie nie powinno być jakichś niespodzianek w tym temacie. Ustny egzamin zawsze jest trudniejszy. Wszystko można zepsuć na własne życzenie nawet, jeśli umie się wszystko perfekcyjnie. Tak więc w piątek czekała mnie pewnego rodzaju próba nerwów. W myślach liczyłem, że może przyjdzie mi coś mówić o sporcie. Przed samym wyjściem oglądałem nawet z ciekawości i dla pewnego rodzaju rozluźnienia norweski dokument o przygotowaniach biathlonistów do tegorocznych Mistrzostw Świata w Oslo. I jakież było moje zdziwienie, gdy egzamin rozpoczął się od pytania zadanego przez mojego nauczyciela: "Biegasz na nartach, prawda? Opowiedz nam coś o tym, czy podobają ci się warunki w Alcie". Od razu przypomniałem sobie, po co tak naprawdę tu przyjechałem, z przyjemnością opowiadając komisji o wizycie na Kaiskuru, trasach wokół Komsy i warunkach, na które nie mogę narzekać. W tym wszystkim wspomniałem jeszcze o filmie, który dopiero co widziałem. Naszła mnie przy tym taka myśl, jak wiele wymaga bycie najlepszym w czymkolwiek. Sportowcy potrzebują zwykle tego spojrzenia w lustro i wypowiedzenia zdania: "Jestem gotowy, by tam pójść i zostać mistrzem świata". Ilu z nich na tym etapie odwraca się i przyznaje, że jest zupełnie inaczej, a ilu z nich tak bardzo boi się porażki, co blokuje ich jeszcze bardziej niż fizyczna słabość. Myślę o Svendsenie, jego problemach z motywacją i już wiem, czego mi zawsze brakowało. Nigdy nie patrzyłem w to lustro, bynajmniej nie w celu powiedzenia sobie, że będę najlepszy. Nie potrzebowałem tego nawet, gdy jeszcze musiałem rywalizować. I nagle tego dnia, gdy na egzaminie idzie mi tak dobrze myślę o tym, że mogłoby być jeszcze lepiej. Czuję jakiś niepohamowany głód dążenia do perfekcji. Ewidentnie łapię jednego z norweskich mitycznych bogów za nogi i staję wyżej, gdzieś obok Bjørndalena. Wiem, że jeszcze mogę wiele, wystarczy tylko się postarać, czego potwierdzeniem są słowa komisji pod koniec egzaminu: "flott". Po wszystkim czekała mnie bardzo miła nagroda- wycieczka do lodowego hotelu Sorrisniva wraz z niezastąpionym towarzystwem sąsiadów.

Wejście na teren hotelu wygląda dość skromnie, ale to tylko wrażenie. Środek powala wręcz swoim wystrojem. Drewniany budynek w tle służy za recepcję, z której wychodzi się znów na dwór, by trafić do właściwego igloo.
Cena 200 NOK za wstęp do igloo hotelu zapowiada coś naprawdę dobrego, albo przereklamowanego. W tym przypadku nastąpiła pierwsza z opcji. Po wejściu przez obite skórą renifera drzwi, znaleźliśmy się w nieco zimnym, ale zarazem zaskakująco przytulnym korytarzu. Śnieżne ściany były miejscami ozdobione płaskorzeźbami. W głównej sali aż roiło się od przeróżnych lodowych rzeźb i obrazów. Warto wspomnieć, że tematem przewodnim tegorocznego hotelu jest norweska tradycja pieśni i mitów. Można to poznać po przeróżnych postaciach, które rozpoznajemy w rzeźbach, takich jak: trolle, smoki i skrzaty.

Widok na korytarz od strony wejścia. Zbudowane z lodowych bloków kolumny wywierają największe wrażenie.
Za lodowymi choinkami znajdziemy ławki zbudowane wokół dużego, lodowego stołu, prawdopodobnie jest to typowa jadalnia.
Najlepiej wyglądały chyba zdjęcia zatopione w takich blokach lodowych.
Z głównej sali można przejść do korytarzy ze "zwykłymi" pokojami oraz do kaplicy. Jest ona zdecydowanie najjaśniejszym pomieszczeniem w całym hotelu. Wszystko dzięki wyrobieniu pewnego rodzaju okna, które zapewnia światło z zewnątrz. Jak na prawdziwą kaplicę przystało, są tu ławki, wielkie kolumny i ołtarz. Wszystko oczywiście wykonane jest ze śniegu i lodu. Duże krzesła przy samym ołtarzu wskazują na to, że można zorganizować tu ceremonię ślubu.

Widok na ołtarz kaplicy. Wieczorem oświetlenie zapewnia ten piękny żyrandol.

Jak ołtarz, to i muszą być kwiaty.
W części przeznaczonej na nocowanie dostępnych jest 26 pokoi (są dwuosobowe lub trzyosobowe). Do tego znajdziemy tam 4 specjalne apartamenty, z dodatkowym malutkim salonem. Apartamenty są urządzone wedle odpowiedniej tematyki, przykładowo walentynkowej, która obejmuje lodowe łoże małżeńskie z wyrzeźbionym sercem. Za przyjemność spędzenia nocy w takim otoczeniu należy zapłacić 2250 NOK za osobę. Cena za zwykły pokój jest taka sama, z tą różnicą, że kolejna w nim osoba płaci tylko 300 NOK. Jak zapewniają właściciele hotelu, dzięki skórom reniferów można komfortowo spać w takich warunkach, będąc ubranym w odpowiednio ciepłą (najlepiej wełnianą) odzież.

Wejście do każdego z pokoi ma wysokość najwyżej 1,5 m. Wszystko po to, by zapewnić odpowiednią temperaturę, znaną z prawdziwego igloo. Wewnątrz nie będzie dzięki temu zimniej niż -7 st. C.
Tak umiejscowione są zwykłe pokoje w hotelu. Na próżno szukać tu jakichkolwiek drzwi.
Mimo, że całość wydaje się niewielka, to w igloo spędziliśmy prawie godzinę na zobaczenie i sfotografowanie wszystkiego (więcej zdjęć z tej wizyty można znaleźć tu). Gdy wychodziliśmy, nieliczne chmury zaczęły opuszczać niebo, a zachodzące słońce wypełniło je różem. Jednocześnie zrobiło się nieco zimniej.

Prawdziwie bajkowe grzyby w korytarzu hotelu.
Przybysz ze Svalbardu, czyli niedźwiedź polarny, również znalazł swoje miejsce pośród mitycznych rzeźb z lodu.
A tak wygląda bardzo popularny pojazd na Północy. Większość mieszkańców Alty używa takich sań do przemieszczania się w widoczny na zdjęciu sposób. Wystarczy odpychać się jedną nogą od podłoża i sunąć przed siebie. Podobno to lepsze niż zwykłe chodzenie.
Wieczorem czekał mnie jeszcze ostatni akord tego dobrego dnia. Kiedy na bezchmurnym niebie zabrakło zupełnie słońca, które schowało się za horyzontem, swój koncert rozpoczęła zorza polarna. Gdy zobaczyłem ją z mojego okna, od razu zabrałem narty i wyszedłem na najprzyjemniejszy trening pchania, jaki kiedykolwiek zrobiłem. Kije odbijały się od twardej powierzchni zmrożonego śniegu wydając znany, wspaniały dźwięk, a dobrze jadące narty sunęły po torach szybciej od pociągu ze Szklarskiej Poręby do Jakuszyc. Nawiasem mówiąc odkryłem, że double poling to najlepszy trening nawet na te strome odcinki trasy w okolicy Komsy. Wszystko przez pieszych, którzy sukcesywnie niszczą butami część przeznaczoną do łyżwy, stąd tylko tory do klasyka są w dobrym stanie. Tak, czy inaczej, dzień kończy się zasłużonymi widokami podczas biegania i poczuciem, że nawet minuta nie została tu zmarnowana.

To samo okno, co na początku, ale jakże inny z niego widok. Lepiej być już nie mogło.
Następnego dnia wszystko wygląda inaczej. Słońce ustępuje szarym chmurom, zmaga się nieprzyjemny wiatr, a nieco wyższa temperatura spowodowała, że śnieg zamienił się w szarą skorupę przypominającą o długim stażu zimy. A ja natomiast wyrzucam do śmietnika dwadzieścia bochenków chleba w sklepie, podczas gdy czuję się tak, że najchętniej sam bym się wyrzucił to tego samego kosza. Czasem mam wrażenie, że tutaj nie tylko pogoda zmienia się tak szybko.

P.S: Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na tę nową rzecz, która pojawiła się na samej górze, po prawej stronie. Tak się złożyło, że biorę udział w konkursie na Blog Roku 2015 w kategorii Styl Życia (tak, wiem, bardzo do tego określenia pasuję). Od 23 lutego można na mnie głosować wysyłając SMSy o treści F11547 na numer 7124. Warto dodać, że pieniądze zebrane ze wszystkich głosów zostaną przekazane na rzecz Fundacji Dziecięca Fantazja, dlatego pomogą podwójnie- zarówno mnie, jak i innym. Zachęcam do kliknięcia w tę turkusową grafikę, aby dowiedzieć się więcej na ten temat i zobaczyć pozostałe zgłoszone blogi. I choć nie jest to w jakiś sposób najważniejsze, to na pewno będę wdzięczny za każdy głos potwierdzający, że ktoś lubi czytać te wszystkie historie z Północy.

2 komentarze:

  1. Super post. :-) Przepiękne zdjęcia, najbardziej podoba mi się to zdjęcie z zorzą polarną. :-) Bardzo lubię Skandynawię, więc chętnie będę zaglądać na Twój blog. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń