Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Najważniejsza ulica miasta

Jedyna taka niedziela w roku. Najważniejsza ulica Szwedzkiego miasteczka Mora. Dochodzi południe, a na gęsto usypanym śniegu rozciągają się tory do klasyka. Za kilka minut po tych torach przejedzie prawdziwy pociąg złożony z prawie trzydziestu najlepszych maratończyków tego dnia, na co żywiołowo zareagują zgromadzeni wzdłuż ostatniej prostej mieszkańcy. Właśnie w taki sposób, sprintem na ostatnich kilkuset metrach, zakończy się 92. edycja legendarnego Biegu Wazów. Gdy nadjeżdżają bohaterowie ostatniej rozgrywki wszystko jakby zwalnia, a moje serce zaczyna bić szybciej. Zastanawiam się, jak wielkie emocje muszą towarzyszyć każdemu z tych zawodników. Wśród nich są przecież takie nazwiska jak Dario Cologna, John Kristian Dahl, Petter Eliassen i Sondre Turvoll Fossli, dotychczas znany tylko jako sprinter. I wszyscy oni, bez względu na wiek, doświadczenie i nagrody, rozpoczynają finałowy sprint. Zupełnie jak w końcówce płaskiego etapu na Tour de France. Znaleźć się w samym centrum tego bałaganu to coś, czego najbardziej chciałbym doświadczyć w tym momencie, szczególnie zamiast siedzenia na sofie w kuchni norweskiego akademiku i ciągłego kaszlenia. Jestem jak mały chłopiec, który w tym momencie mówi do swojego taty: "Popatrz, ja też kiedyś wygram Vasaloppet". Tylko, że ja nie wygram.

Pogodzenie się z tym, że niektórych rzeczy już nie zrobię może być trudne. Patrząc na te wszystkie autorytety, za którymi od dawna podążałem, muszę przyznać z podniesioną głową, że nie będę już taki, jak one. Pociąg o nazwie Vasaloppet odjechał w nieznanym kierunku ze zwycięzcą tegorocznej edycji- Johnem Kristianem Dahlem na czele. I gdy tak o tym myślę, czasem żałuję, że nigdy nie spróbowałem pójść w tę stronę. Tak jest zresztą z większością rzeczy, których wcześniej nie potrafiłem zauważyć na czas. Wszystkiego jednak mieć nie można, a często nawet nie warto. Bo ta wspaniała wizja narciarskich maratonów, w których najważniejsza wydaje się tradycja, emocje i siła ramion do double polingu, to w rzeczywistości kolejny brutalny biznes. Szczególnie rosnącej ostatnio w siłę serii Visma Ski Classics, skupiającej wszystkie najważniejsze wyścigi i wszystkie gwiazdy tego sportu, kierunek nadaje pieniądz. Wystarczy tylko wspomnieć, że w poprzednich latach transmisję z każdego biegu można było śledzić za darmo w internetach, a dziś za taką przyjemność trzeba słono zapłacić lub posiadać jedną z telewizji, która dysponuje prawami do nadawania tej serii. Może to być na przykład norweska stacja TV2, która podobno zainwestowała w całą zabawę całkiem sporo pieniędzy, po czym ostatnio zrezygnowała z przedłużenia kontraktu na następny sezon. Podobnie jest z zespołami, które działają trochę tak, jak wygląda to w kolarstwie. Wszystko jest w rękach prywatnych, zaś zawodnicy są zatrudniani w danym klubie, a później rozlicza się ich z wyników. Tam, gdzie jest widowisko, tam muszą być i sponsorzy. To po prostu naturalna kolej rzeczy. A biegacze, którzy są tylko małymi trybikami tej machiny mimo wszystko mogą być zadowoleni, że mają pracę, o jakiej wielu mogłoby tylko pomarzyć. Gorzej, gdy nie mogą być pewni swojego następnego sezonu, tak jak zwycięzca Vasaloppet, którego zespół zaczyna mieć problemy finansowe i zastanawia się nad cięciem kosztów.

Mimo wszystko po głowie wciąż chodzi znane pytanie "co by było gdyby?". Bo przecież nie trzeba wcale być zawodowcem, by doświadczyć tych emocji bycia w centrum walki. Cała rzesza amatorów przewija się przez trasy tego typu biegów, często łamiąc sobie kije lub przebijając się przez tłumy maruderów. Zgaduję, że choć nie jest to ten sam prestiż, co w przypadku zawodowców, to jednak wciąż można znaleźć najważniejszy element rywalizacji z samym sobą i innymi. Od najmłodszych lat coś mnie ku temu kierowało, gdy co roku obiecywałem sobie, że kiedyś wystartuję w Biegu Piastów, aby się sprawdzić. Właśnie przyszło to "kiedyś", a ja wciąż tego nie zrobiłem. Tymczasem drugiego może już nie być. Zatem tym razem obiecam nie tylko sobie, ale i Wam wszystkim, że za rok faktycznie wystartuję w Jakuszycach. Na początek spróbuję czegoś, co ostatnio bardzo mnie nurtuje. Wybiorę dystans 25 km stylem klasycznym. A jako, że nie dysponuję żadnymi nartami do tej techniki, wyjście jest tylko jedno- double poling na nartach do łyżwy. Przepcham więc sobie cały bieg, bo czuję, że się da. Zdarzało mi się przecież robić takie rzeczy w Jakuszycach, a po zobaczeniu tegorocznej trasy jestem przekonany o słuszności swojego wyboru. Będę tylko potrzebował dobrego treningu na drodze ku temu, jeszcze lepszego nastawienia i oczywiście smarowania. O to ostatnie będzie chyba najtrudniej. Na pewno mam przed sobą kolejne ciekawe doświadczenie, jakiego akurat na próżno szukać w CV kogoś "zorientowanego na klienta". A jedną z rzeczy, która ostatnio popchnęła mnie do takiej decyzji, jest pewnego rodzaju lokalny patriotyzm. Kiedyś mi brakowało, a dziś po raz kolejny przyznaję, że owszem wspaniałe są te wyścigi w telewizji, lecz to Bieg Piastów gdzieś zaszczepił we mnie tę pierwszą myśl o bieganiu. Pora spłacić swój dług.

Północny Punkt Widzenia: Najważniejsza ulica miasta. Zorza polarna nad Altą
Takiego widoku dawno tu w Alcie nie było. Zorza polarna wróciła w środę takim widowiskiem.
Lokalny patriotyzm, o którym mówię, widoczny jest w ostatnich dniach wśród mieszkańców Alty, tłumnie zaangażowanych w organizację najważniejszej imprezy sezonu. Mowa o największym w Europie wyścigu psich zaprzęgów. Finnmarksløpet wchodzi w decydującą fazę na koronnym dystansie 1000 km. Przyjazd zwycięzców jest przewidywany na piątek. Zapewne ciężko to wszystko sobie wyobrazić, więc z chęcią wytłumaczę, choć dla mnie to też pewna egzotyka. W centrum Alty ustawiona jest meta całego wyścigu, która w ostatnią sobotę służyła także za start wszystkich kategorii.
Północny Punkt Widzenia: Najważniejsza ulica miasta. Meta Finnmarksløpet
Widok na ostatnią prostą i metę Finnmarksløpet.
Natomiast dystanse są trzy: juniorski 200 km, 500 km będący również otwartymi Mistrzostwami Norwegii oraz najdłuższy 1000 km, okalający praktycznie cały Finnmark. Jak już wspominałem, w sobotę wszystko wystartowało, czego niestety nie widziałem z powodu ciągłej choroby. Kupując leki w pobliskiej aptece słyszałem jednak charakterystyczne szczekanie i skowyt psów gotowych do podróży, co kojarzyłem jeszcze z zawodów tego typu rozgrywanych w Jakuszycach. Później wszyscy zniknęli gdzieś w bezkresnych przestrzeniach całego okręgu. Wystarczyło więc czekać na pierwsze zaprzęgi na mecie, śledząc zawodników na mapie GPS. Najkrócej trwało to w klasie juniorskiej, której zwyciężczyni, miejscowa dziewczyna, przybyła do Alty już w niedzielę. We wtorek o 6 rano przyjechał zaś zwycięzca większego dystansu, czyli 500 km. Sam proces przybywania na metę jest dość ciekawy. Ostatnie metry wyścigu wiodą bowiem przez okolice uniwersytetu, by następnie minąć akademiki Nyland i wpaść na ostatnią prostą na deptaku w cantrum Alty. W tym celu przygotowana jest specjalna śnieżna ścieżka wiodąca przez miasto. Wciąż jednak trzeba przejechać przez ulicę, na której ruch wstrzymywany jest w momencie przejeżdżania zaprzęgu. Na mecie czeka zaś uroczysta muzyka i wywiady z każdym, który przyjechał właśnie na metę. A odległości pomiędzy zawodnikami są spore. Tak jak pierwszy na mecie na dystansie 500 km zameldował się we wtorek, tak miejsce poza czołową pięćdziesiątką mogłem powitać w środę po południu, w pełnym słońcu i wśród rzeźb lodowych festiwalu Borealis.

Północny Punkt Widzenia: Najważniejsza ulica miasta. Meta Finnmarksløpet, psie zaprzęgi
Pieski mają swój zasłużony odpoczynek po przebyciu 500 km.
Północny Punkt Widzenia: Najważniejsza ulica miasta. Borealis Festival
Tematem tegorocznej edycji festiwalu Borealis jest "inside, outside", co uczniowie miejscowej szkoły podstawowej przekazali właśnie w taki sposób.
Północny Punkt Widzenia: Najważniejsza ulica miasta. Borealis Festival
Nie zabrakło też Alicji w Krainie Czarów.

Północny Punkt Widzenia: Najważniejsza ulica miasta. Meta Finnmarksløpet
Po przybyciu na metę czas na krótki wywiad.
Finałowa prosta ozdobiona banerami reklamowymi sponsorów stanowi więc stały element krajobrazu Alty w ostatnim czasie. Podobnie jest z nieco wiosenną pogodą, bo chyba takim mianem można nazwać temperatury w okolicach zera i mocno świecące słońce. Po raz pierwszy słyszę tu śpiewające ptaki w trakcie pokonywania drogi na uniwersytet. Charakterystyczny świergot sikorek zdaje się zapowiadać rychłe odejście zimy, co pewnie jest tylko złudzeniem. Choć z drugiej strony zupełnie realny był widok topniejącego śniegu w nasłonecznionych miejscach i brak lodu na zatoce w okolicy lotniska. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że taki stan rzeczy na Północy przyjmuję z pewnego rodzaju radością. Jestem po prostu przyzwyczajony do sezonu, który kończy się wielkanocnym bieganiem na nartach w poniedziałek, po czym nastaje trudny, choć zasłużony odpoczynek od zimy. Tutaj ma być jednak nieco inaczej, tym bardziej, że przez chorobę wcale nie mam dość nart. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że również w Jakuszycach warunki pozwalają na bieganie, co mam zamiar wykorzystać już za tydzień, kiedy wrócę do Polski na przerwę świąteczną. A tak się złożyło, że Centrum Testowe Fischer ma coś ciekawego w zanadrzu, co najprawdopodobniej będę mógł zobaczyć. Mam zatem kolejny powód do niecierpliwego oczekiwania na mój czwartkowy lot. Póki co, pozostało mi jednak tych kilka lekko wiosennych dni w Alcie, które będą mijały wraz z kolejnymi uczestnikami Finnmarksløpet kończącymi swój wyścig. Jedna rzecz nie daje mi tylko spokoju. Gdy tak stoję przy samej mecie na dobrze mi znanej ulicy w centrum miasta wciąż nie mogę uwierzyć, że dla niektórych znaczy ona tyle samo, co dla mnie ta ostatnia prosta w szwedzkim mieście Mora, o której wspominałem we wstępie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz