Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Takk, Ole Einar!

Marzec. Na pulpicie mojego komputera znajduje się ta sama tapeta, jak każdego roku o tej porze. To stare jak mój biathlonowy świat zdjęcie przedstawiające trzech wielkich konkurentów dawnych czasów. W środku stoi Sven Fischer, po jego lewej Ole Einar Bjørndalen, a po prawej Raphael Poiree. Zachodzące słońce oświetla ich uśmiechnięte twarze, dając wrażenie jakby to wiosna towarzyszyła zakończeniu sezonu na wzgórzu Holmenkollen. Od zawsze ten obrazek kojarzył mi się właśnie w ten sposób, tymczasem okazało się, że były to grudniowe zawody Pucharu Świata rozpoczynające dopiero zimę na dobre. W każdym razie bohaterowie zdjęcia wyglądają dość młodo. Za kilka lat od tego momentu karierę zakończy Francuz. Kto by nie pamiętał jego ostatniego biegu? Sezon 2006/2007, Oslo i bieg ze startu wspólnego. Trójka ze wspomnianego zdjęcia dobiega razem do ostatnich metrów starego stadionu Holmenkollen. Ostatecznie wygrywa Bjørndalen o kilka milimetrów przed swoim wielkim rywalem- Raphaelem Poiree. Norweg zapisuje tym samym kolejne zwycięstwo w swojej bogatej już kolekcji, a Francuz kończy karierę czując gorzki smak przegranej o włos w swoim ostatnim biegu, w co jeszcze długo nie może uwierzyć. Nie pojedzie już do Khanty- Mansiyska by zamknąć sezon. Tak zrobi Sven Fischer, zostawiając po tym już tylko OEB na polu walki. Przyjdą nowi, aby mierzyć się z Królem, który wypełni jeszcze złotymi literami kilka pięknych kart historii biathlonu. Aż w końcu nastąpi ten dzień- 13 marca 2016 roku. Znów bieg ze startu wspólnego, znów Oslo, z tym że 9 lat od ostatniego starcia trzech mistrzów.

Północny Punkt Widzenia: Takk, Ole Einar! Wielcy mistrzowie 2004: Raphael Poiree, Sven Fischer, Ole Einar Bjoerndalen
12 grudnia 2004 roku. Sven Fischer jako zwycięzca biegu pościgowego. Raphael Poiree zajął wówczas drugie miejsce, zaś Ole Einar Bjørndalen stanął na najniższym stopniu podium. Fot.: Thea Liberg
Tego dnia dwaj pozostali mistrzowie są zupełnie inni. Jeden to zdobywca czterech złotych medali w Oslo- Martin Fourcade, zaś drugi to Johannes Thingnes Bø, który po trzech czwartych miejscach ma ogromną motywację do wejścia na podium. Znów wszystko rozstrzyga się na ostatniej rundzie biegowej, która w wykonaniu 22- letniego Norwega jest wprost niesamowita. Gdy odrobił stratę 7 sekund do Francuza, stało się jasne, że będzie atakował po złoto na najważniejszym, ostatnim podbiegu na stadionie, zwanym górką Northuga. Tuż za nimi biegnie Bjørndalen i wydawać by się mogło, że Ole Einar będzie tylko przyglądał się walce o Mistrzostwo Świata, zupełnie jak Emil Hegle Svendsen, który aż zatrzymał się na trasie, by obejrzeć końcówkę. Tymczasem dzięki świetnie przygotowanym nartom niemal złapał głównych zainteresowanych na ostatniej prostej. To jest jednak wszystko i na mecie oglądam już nowego mistrza świata- młodego Bø, pokonującego dominatora Fourcade ku uciesze kibiców. Brązowy medal, który zdobył OEB jest tak cenny jak jeden ze złotych wywalczonych za dawnych lat.

Północny Punkt Widzenia: Takk, Ole Einar! Trzej mistrzowie 2016: Martin Fourcade, Johannes Thingnes Boe, Ole Einar Bjoerndalen
Oslo, marzec 12 lat później. Ole Einar Bjørndalen znów staje na najniższym stopniu podium, które jednocześnie oznacza zdobycie 44. medalu Mistrzostw Świata przez Króla Biathlonu. Nowym mistrzem zostaje Johannes Thingnes Bø, który w momencie wykonania poprzedniego zdjęcia miał zaledwie 10 lat. Srebro przypada Martinowi Fourcade- dominatorowi wszelkich zawodów biathlonowych ostatniego czasu.
Tym biegiem Król w pięknym stylu żegna wzgórze Holmenkollen i swoje ostatnie Mistrzostwa Świata zgodnie z tym, co założył wcześniej. Nie przewidział jednak, jak wiele wydarzy się na przestrzeni tych dni, po których dziś cały biathlonowy świat zapytał, czy Bjørndalen rzeczywiście ma zamiar kończyć karierę. A jest to pytanie jak najbardziej na miejscu, bo wyniki, jakie osiągnął w Oslo, wcale na to nie wskazują. Gdy po dwóch konkurencjach indywidualnych i dwóch srebrach jego całkowity dorobek wyniósł 42 medale w wieku 42 lat, chyba każdy zaniemówił z wrażenia. Później przyszło jeszcze upragnione złoto na norweskiej ziemi wywalczone w sztafecie. Wraz z Emilem Hegle Svendsenem i braćmi Bø osiągnął to, co dzień wcześniej udało się Norweżkom. Oba te biegi przyniosły chyba najwięcej emocji w całych Mistrzostwach, głównie ze względu na dwa wspaniałe sukcesy gospodarzy. Wszystko to miałem okazję oglądać "od wewnątrz" i była to ogromna przyjemność. Norwegowie naprawdę kochają biathlon i swoją reprezentację, o czym świadczyły tłumy, które każdego dnia wypełniały Plac Uniwersytecki w stolicy, by oglądać ceremonię wręczania medali. Nic dziwnego, że celem całej norweskiej kadry było pokazanie się z jak najlepszej strony przed tymi wszystkimi ludźmi. W dodatku pod względem medialnym wszystko było zorganizowane tak, jak na najważniejszą imprezę przystało. Rozmowy z medalistami w studio, koncerty, transmisje nawet z przestrzeliwania broni przed startem i specjalny program Helt Ramm, który późnym wieczorem kończył każdy dzień Mistrzostw w nieco humorystyczny sposób. (Był tam między innymi łoś, który wybierając odpowiednią przekąskę "wskazywał" zwycięzcę nadchodzących zawodów. Jego typ ani razu się nie sprawdził.) Być tak blisko tej atmosfery choćby w sposób korespondencyjny, za pośrednictwem telewizji NRK, to niesamowite uczucie. W takich chwilach miałem wrażenie, że rzeczywiście coś łączy mnie ze świętującymi gdzieś w Oslo Norwegami. Biathlon, z osobą Bjørndalena na czele sprawił, że podczas oglądania zawodów krzyczałem: "Kom igjen, Ole!", a po wszystkim prawie przyłączałem się do śpiewania "Ja, vi elsker dette landet". Pod kątem ogólnie pojętej atmosfery były to najlepsze Mistrzostwa Świata, jakie przeżyłem. Szkoda, że najprawdopodobniej ostatnie tak dobre.

Północny Punkt Widzenia: Takk, Ole Einar! Złota sztafeta norweska: Emil Hegle Svendsen, Johannes Thingnes Boe, Tarjei Boe, Ole Einar Bjoerndalen.
Złota drużyna: Emil Hegle Svendsen, Johannes Thingnes Bø, Tarjei Bø, Ole Einar Bjørndalen. Na tym obrazku wszyscy są jednakowo młodzi.
Niewątpliwie bez Bjørndalena biathlon straci pewną bardzo ważną część. Przynajmniej dla mnie i dla innych fanów, którzy wręcz wychowali się na legendzie Norwega. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale o nim opowiadałem w swoim liście motywacyjnym o przyjęcie na uczelnię. On znalazł się również w kilku moich pisemnych pracach na zaliczenie zajęć z języka norweskiego. I wreszcie to on stanowił symbol całego mojego dzieciństwa, które teraz najwyraźniej dobiega końca. Skoro nawet Król Biathlonu znajdzie sobie "normalną pracę", to i na mnie przyjdzie czas, by zmienić swój system wartości. Odejdą bezpowrotnie czasy, kiedy warto było urwać się z zajęć na oglądanie biathlonu. Czasem uświadamiałem sobie, że niektóre zawody Pucharu Świata śledziłem tylko po to, by mu kibicować. Bo jego występy oznaczają coś więcej niż tylko kolejną liczbę w imponującej karierze. Każdy bieg i sezon jest potwierdzeniem, że sport jest nie tylko sposobem na zarabianie pieniędzy, ale też piękną ideą z wartościami ważniejszymi niż sława. Jego motywacja do startów jest wciąż tak samo wysoka mimo upływu lat. Nic więc dziwnego, że Ole Einar stanowi dobrego ducha drużyny Norwegii, służąc za wzór dla swoich kolegów, co szczególnie było widać podczas minionych Mistrzostw Świata. To prawdziwy przywódca, który wielokrotnie wskazuje drogę do właściwego treningu. Idealnym tego potwierdzeniem jest cały ten sezon, w którym wielokrotnie Bjørndalen widniał w wynikach jako najwyżej sklasyfikowany Norweg.

A najlepszy w tym wszystkim jest fakt, że gdyby nie istniał Martin Fourcade, to odchodzący na emeryturę Król Biathlonu byłby niekwestionowaną gwiazdą tych Mistrzostw. Aż trudno to sobie wyobrazić, że po tylu latach wciąż stać go na takie przygotowanie do docelowych zawodów. Widząc 42- letniego Bjørndalena na ceremonii wręczania medali dla norweskiej sztafety mam wrażenie, że nie ma żadnej różnicy wieku pomiędzy członkami tej złotej drużyny. To samo przyznał zresztą Ole Einar mówiąc, że teraz wcale nie czuje tych wszystkich lat i znów jest młody nie tylko duchem, o czym świadczy jego wysoka forma. Aż chciałoby się powiedzieć, że on nigdy nie zostawi biathlonu. Kiedy jednak może przyjść lepszy czas na postawienie kropki w tej pięknej legendzie wielkiego Norwega, jeśli nie teraz? Sam się dziwię, że to piszę, ale odchodząc po tak udanych Mistrzostwach Świata, które każdy zapamięta jeszcze na długo, OEB zakończy karierę na własnych zasadach. Nie zmuszą go do tego słabe wyniki i fakt, że już nie mieści się w kadrze. Z drugiej strony gdyby to samo powiedzieć po Igrzyskach Olimpijskich w Sochi, nie przeżyłbym tak wielu emocji w minionym tygodniu. Nikt nie chce jednak widzieć Bjørndalena w roli tła. On chyba też nie widzi dla siebie takiego miejsca, choć też i nie wyobraża sobie innego życia niż to, które wiódł prze te wszystkie sezony, poświęcając dla biathlonu całe swoje życie. A dziś Król wyjeżdża na swój ostatni zaplanowany etap Pucharu Świata w Khanty- Mansiysku i, jak sam twierdzi, stara się żyć teraźniejszością, nie myśląc o czymś, co będzie później. Dobiega tym samym do mety swojej kariery, zamykając jednocześnie wspaniały rozdział w życiu swoich wielkich fanów. Z Holmenkollen odchodzi wielki, tak samo jak wtedy w 2007 roku i na tym prehistorycznym dla mnie zdjęciu, które już zawsze będzie się pojawiać na pulpicie mojego komputera w marcu, choć od teraz prawdopodobnie wszyscy jego bohaterowie będą na emeryturze. Ja, vi elsker denne idretten...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz