Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

40 dni

"Proszę Pana jest słonecznie godzina parę minut, parę minut stąd. 
Ja wypuszczam dym, co unosi wiatr, unosi hen, gdzieś tam..."

W zeszłym tygodniu minąłem granicę 40 dni do wyprowadzki z Alty. Niby nic takiego, choć jednak trochę inaczej patrzy się na to miasto, które wkrótce opuszczę. Być może nawet na zawsze. Dlatego wyszedłem z założenia, że warto wyciągnąć z tych widoków i zostawić w pamięci (mojej i komputera) jak najwięcej tego, co od samego początku określałem jako coś wyjątkowego. Tak się ostatnio złożyło, że akurat w dzień rozpoczynający tę ostatnią czterdziestkę, postanowiłem poszukać w Alcie miejsc, których dotychczas nie znałem. Padło na okolice gdzieś powyżej lotniska.

Zwykle nie mogłem znaleźć powodów, by iść w stronę przeciwną niż do centrum. Bo choć w tamtej dzielnicy jest kilka sklepów i widoki nawet ciekawsze, to jakoś tak wszystko wydaje się być daleko. Coś w tym musi być, bo w jedną stronę szedłem prawie pół godziny, mijając kolejne ze szklanych domów, przedszkola wyglądające jak niskie budynki wczasowe gdzieś w lesie pod Augustowem, aż wreszcie dotarłem na wzniesienie, z którego jak na dłoni widziałem zabudowania Elvebakken i lotnisko. To stamtąd odlecę za 40 dni do Polski tym samym rejsem, który za chwilę miał odwiedzić Altę, aby po postoju udać się znów do Oslo. Tak się też stało i stojąc w idealnym miejscu o odpowiednim czasie udało mi się uchwycić lądującą maszynę SASa.

Północny Punkt Widzenia: 40 dni. Boeing 737-85P LN-RRE linii SAS na lotnisku w Alcie.
Lądowanie oglądane z boku wygląda bardzo spokojnie. Mogę się jednak założyć, że będąc na pokładzie tego samolotu, podchodzącego tego dnia od strony Komsy, nie byłbym tak zrelaksowany.

Północny Punkt Widzenia: 40 dni. Boeing 737-85P LN-RRE linii SAS na lotnisku w Alcie.
Po wykonanym nawrocie na końcu pasa, Boeing 737 kieruje się w kierunku terminala.
Takie widoki spowodowały, że naprawdę warto było wyjść wtedy z domu zupełnie bez celu, co dawno się nie zdarzyło. Doszedłem do wniosku, że tak naprawdę niewiele potrzeba mi do szczęścia. Patrzę na te skąpane w słońcu okolice i myślę "fajnie", zwłaszcza na myśl o ostatnio gorszej pogodzie w tej podobno cieplejszej części Europy. I na tę chwilę nie chcę nic więcej. No, może zimny wiatr mógłby przestać wiać i zamrażać mi twarz. Najlepsze jest w tym wszystkim to, że w pewnym sensie to tego szukałem na Północy. Mało jest takich momentów, w których naprawdę nie myślę o niczym innym, tylko łapię się za głowę i uzmysławiam sobie, gdzie tak naprawdę jestem i na co patrzę. Reszta nie ma tu znaczenia. Czynsz, płaca, a nawet egzamin mogą ustąpić temu wachlarzowi rzeczy i kolorów, jakie tu widzę. Na nic zdają się wtedy jakiekolwiek porównania do tego, co dotychczas znałem, choć wystarczy czasem bardzo niewiele, by coś znajomego zauważyć. Przykładowo wszystkie te domy, ich wygląd i zupełnie nieznany mi dotąd kościół przypominają mi górskie tereny, z którymi zawsze byłem w jakimś stopniu związany.

Północny Punkt Widzenia: 40 dni. Kościół z widokiem na fiordy- Alta.
Kościół z widokiem na fiord? Czemu nie.
Dużą rolę gra światło, którego w ostatnich dniach na szczęście nie brakuje. Nie przypominam sobie, żebym w trakcie nocy polarnej emanował podobną chęcią przeglądania okolic, bo zwyczajnie było na to wszystko zbyt ciemno. To trochę niesprawiedliwe, że coś tak wyjątkowego musi na dość długi czas zniknąć w cieniu. Z drugiej strony to pewnego rodzaju zapłata za obecne długo i wysoko nad horyzontem świecące słońce. Jak mawia Jasiek Borkowski (polski komik): coś za coś. Albo odwrotnie. W każdym razie jest wtedy inaczej i stojąc na tej górze nie potrafię sobie nawet wyobrazić sytuacji sprzed kilku miesięcy, kiedy jedyne światło było sztuczne, a Alta robiła się mniejsza. Na szczęście śnieg łagodził atmosferę, bo bez niego byłoby w tym czasie bardzo źle.

Północny Punkt Widzenia: 40 dni. Kładka w Alcie
Jedyna taka kładka w Alcie. Gdy tylko ją zobaczyłem, od razu wiedziałem, że kiedyś będę musiał się nią przejść. Tego dnia udało mi się to zupełnie przypadkiem.
Przechodząc przez jedyną taką kładkę w Alcie o wybitnie górskim wyglądzie, nie sposób skojarzyć tego znów ze znanymi miejscami. W dodatku ostatnia lekcja norweskiego o sztuce i moja prezentacja obrazu Beksińskiego przypomniała mi o Bieszczadach. Już spieszę tłumaczyć ten zawiły związek pomiędzy tematami. Otóż najwyraźniej na tym etapie nauki języka wypada już znać słownictwo potrzebne choćby do szczegółowego opisania "Krzyku" Muncha, co pociągnęło za sobą również takie zadanie, jakim było zaprezentowanie dowolnie wybranego dzieła. Padło na Zdzisława Beksińskiego, a dokładniej jeden z jego obrazów, który szczególnie zapamiętałem z wizyty w muzeum w Sanoku. Te zaś odwiedziłem pewnego razu przy okazji powrotu z bardzo udanego wypadu w Bieszczady z równie świetnym towarzystwem kolegów z klasy. Pojechaliśmy wtedy we czterech. Każdy z nas, świeżo upieczonych absolwentów jednego z jeleniogórskich liceów, przeżył przygodę jedyną w swoim rodzaju, będąc przez tydzień z dala od szeroko pojętej cywilizacji. A było tego wiele, od poznania pracy smolarzy po żeglowanie, co stanowiło dla nas coś specjalnego na zakończenie szkoły średniej.

Na Północy z podobnego powodu świętują już przyszli absolwenci, którzy mają teraz tak zwany russetid, polegający na piciu ogromnych ilości alkoholu, przebieraniu się i ogólnie korzystaniu z wolnego czasu przed norweskim odpowiednikiem matury. Aż trudno sobie to wyobrazić, że przed dość ważnym egzaminem młodzież pozwala sobie na pewnego rodzaju szaleństwo, ale z tradycją, zwłaszcza w takim kraju, się nie dyskutuje. Wracając jednak do Bieszczad, to w czasie tamtego wyjazdu, czyli dwa lata temu, nawet nie myślałem, że kiedykolwiek poniesie mnie tak daleko. Gdyby jednak ktoś zapytał mnie wtedy, jak wyobrażam sobie Północ, udzieliłbym najpewniej odpowiedzi: "Tak, jak wygląda kawałek lasu gdzieś w okolicach Czarnej Górnej". Tego dnia wracając do siebie patrzę na prawie nietknięte ręką człowieka fiordy i jednocześnie widzę startującego w podróż powrotną do Oslo Boeinga. Prawie trafiłem, bo Alta na swój sposób jednak chce być cywilizowana, a szczególnie gdy ma stanowić coś więcej niż tylko atrakcję turystyczną dla emerytowanych Brytyjczyków. Zwłaszcza, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu Finnmark stanowił pewnego rodzaju margines Norwegii. Dziś jestem w małym wielkim świecie, skupiającym Polaków, Norwegów, Niemców i wielu przedstawicieli innych krajów, którzy wybrali to miejsce z różnych powodów. A ja chciałem tylko wyciągnąć z życia to, co w nim najciekawsze i czuję, że stać mnie na jeszcze więcej niż rzucenie wszystkiego i wyjechanie w Bieszczady. Później jednak patrzę w internety, czytam na portalach, jak to podobno powinno wyglądać życie na emigracji według typowego Janusza i o tym, jak to koleżanka ciotki kuzynki matki szwagra od strony przyrodniego brata koleżanki przez przypadek dodanej do znajomych na tak zwanym fejsie chwali sobie bezglutenową kawę przed dniem pracy w prestiżowej korporacji. Wtedy wiem, że może i znajduję się w miejscu, które powinienem był odwiedzić, ale nie w tym położeniu, do jakiego pasuję. Jestem jak wspomniany już Jasiek- mam dużo odpowiedzi, ale żadnych pytań. A może odwrotnie?

2 komentarze: