Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Buszujący w zbożu cz.1

"Pracuję w taki upał po godzinach w nocy
Palę sobie plecy, wdycham papierosy"

"Buszujący w zbożu"- choć nie było go na tegorocznej maturze i cała Polska nie przytacza teraz treści, to ja ostatnio przypomniałem sobie o tej książce. Czytałem ją jako lekturę w gimnazjum, kiedy jeszcze mimo wpajanej nam dojrzałości nie rozumiałem dziwnego życia głównego bohatera. Wtedy po głowie chodziły mi raczej występy kabaretowe w naszej szkole, parodiowanie nauczycieli i robienie czegoś naprawdę kreatywnego, co do dziś uważam za najlepsze z tego czasu. Grupa uczniów bez skrupułów przygotowała występ, zupełnie tak jakby to była przerwa, a nie wielki apel, na który przybyli nawet sami zainteresowani, zgodnie z zasadą: nic o nas bez nas. Czasem wracam do tych czasów i zauważyłem, że robię to szczególnie wtedy, gdy coś mnie stresuje. Zwykle jest to coś, co w porównaniu z tamtym wydarzeniem okazuje się być naprawdę nieistotne. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek w swoim "dorosłym" życiu podejdę do czegokolwiek z takim dystansem jak wtedy. Być może z wiekiem to mija, człowiek poważnieje i zamiast "głupot" przychodzi czas na liczenie pieniędzy, a zamiast szukania czegoś wyjątkowego wybiera się coś drogiego. I w ten właśnie sposób przechodzimy do tematu pracy w Alcie, której w ostatnim czasie mam całkiem sporo.

"- Mateusz, otwórz klasę po przerwie.
- Ale którym kluczem?
-Srebrnym!"
Od samego początku w jednym z norweskich marketów nie było łatwo, choć samo zajęcie nie wymaga szczególnych zdolności. Raz czegoś nie zrozumiałem, innym razem sklepowa kasa odmówiła posłuszeństwa z jakiegoś powodu. Podobnych rzeczy było mnóstwo i nawet, gdy wydawało mi się, że już sobie radzę, znajdywało się coś nowego, co przysparzało trudności, z którymi sam nie potrafiłem sobie poradzić. Znalazłem się w świecie pracy, której wielu elementów nie rozumiałem z prostych, językowych powodów. Czułem się przez to niejednokrotnie jak ktoś gorszy, nie mogąc ogarnąć najprostszych czynności przy wymagających, acz w większości miłych norweskich klientach. Brutalność północnego życia wymaga jednak ode mnie tego, abym nie rezygnował z niczego nawet w najtrudniejszych chwilach, bo w końcu z tego brały się pieniądze potrzebne do życia w Alcie. Dostałem tym samym to, czego potrzebowałem na jesieni, kiedy największym problemem było odrzucanie moich propozycji w każdym z odwiedzanych miejsc. I pomimo wszystkich tych przypadków, po każdym dniu w sklepie dostaję coś wyjątkowego, co jeszcze mogę dostrzec. Przykładowo ostatnio wracając z popołudniowej zmiany przed północą spotkałem białego zająca, który jak gdyby nigdy nic przebiegł sobie przez główną drogę w mieście. Zbliżający się dzień polarny i już panujące na dworze wieczne jasności powodują, że wszystko staje się inne, a energii do życia nie brakuje także zwierzakom. Innym razem przed wyjściem na poranną zmianę mogłem zobaczyć, jak pan i pani sroka budują gniazdo na drzewie rosnącym przy oknie kuchni w akademiku, pieczołowicie zbierając każdą gałązkę z podłoża, na którym jest już coraz mniej śniegu. To efekt ostatnich wysokich temperatur, dzięki którym człowiek może poczuć, że jest już rzeczywiście maj. Przy czym warto dodać, że mieszkańcom Alty wystarczy 14 stopni na plusie, by chodzić w T-shircie.

Nie, to nie typowy mieszkaniec Alty w T-shircie. To renifer spotkany na drodze do Finlandii podczas niedawnego wyjazdu.
Najlepsze jest to, że wychodzenie do pracy jeszcze nie stało się rutyną, która zamknęłaby oczy na wszystkie te rzeczy. Z drugiej strony po tym czasie czuję się trochę bardziej obeznany w tym osobliwym świecie pieniądza i tak zwanych dorosłych oraz poznaję mechanizmy nim rządzące. Zaglądam do koszyków Norwegów i patrzę na ich czasem wręcz zabawne nawyki. Pierwszy z brzegu to stres przy płaceniu. Spora część klientów chce tak szybko mieć tę czynność za sobą, że wpisują pin na terminalu zanim skończę skanować wszystkie kody. To naprawdę wielki fenomen, którego przyczyny nie mogę znaleźć. Czy to te wysokie ceny tak palą w ręce, czy tu wszystko musi być szybkie, zdrowe i ładne, włącznie z terminalem do płacenia kartą? Trudno powiedzieć, choć ci płacący gotówką też nie są lepsi. W sklepie mamy specjalną maszynę, która „wciąga” odpowiednie banknoty, rejestrując automatycznie ich pobranie, tak by samemu wyliczyć resztę. Niby wygodne, ale wymaga dokładnego podania banknotu. Z tym już jest trudniej. Często zdarza się tak, że kolejka jest całkiem spora, kolejni klienci czekają, a ktoś wręcza mi prawdziwe origami z banknotu 500 NOK. Nic, tylko wstać i klaskać razem z kierowcą tego autobusu. Chyba nie trzeba tłumaczyć, jak pasjonująco wygląda rozpakowywanie takiego wymownego prezentu w towarzystwie zniecierpliwionych spojrzeń z kolejki. Rozrywka lepsza niż oglądanie obrad sejmu, polecam. A skoro już o kolejkach mowa, to nie mają one prawa liczyć więcej niż 3 osoby! Oznacza to, że znane widoki z Lidla czy Biedronki są tutaj nie do przyjęcia. W takiej sytuacji trzeba jak najprędzej wezwać drugą osobę do otwarcia następnej kasy. „Inaczej klienci będą niezadowoleni”, jak argumentował kiedyś mój szef. Wspomniane już dyskonty mogłyby się tej zasady nauczyć, choć to tworzy też pewne problemy. Gdy wszystko dzieje się szybko, klienci często nie myślą, czy mają wszystkie zakupy, które mieli zrobić. Średnio raz na każdą zmianę zdarza się ktoś, kto w trakcie skanowania towarów przypomni sobie, że brakuje mu jakiegoś towaru z drugiego końca sklepu. I nagle taki ktoś znika sprzed kasy, udając się biegiem w kierunku regałów, wzbudzając przy tym zaskoczenie innych czekających na swoją kolej. Wiele mi takie coś narobiło stresu, zanim poznałem opcję „Mellomkunde” (obsługa klientów przy niedokończonym skanowaniu zakupów jednej osoby). To widocznie są efekty wygód dla ludzi żyjących w państwie opiekuńczym, bezstresowym. Ja do tego nie przywykłem po prostu, stąd czasem kilka osób poczeka w kolejce, co wcale nie jest komentowane głosami niezadowolenia. Wręcz przeciwnie, większość i tak się uśmiecha. Najgorsi są jak wiadomo ci, którzy chcą najzwyczajniej zepsuć człowiekowi dzień robiąc coś głupiego. Dla mnie problematyczna jest oszczędność w słowach. Gdy głośno i wyraźnie pytam, czy podać reklamówkę, słyszę zwykle szybkie „smnjda”, co do którego znaczenia mogę się jedynie domyślać. Inną sprawą są dialekty i sposób mówienia niektórych Norwegów, którzy swoim mamrotaniem zawstydziliby nawet Andrzeja Poniedzielskiego po relanium popitym wódką. Ale w sumie to ja jestem tym głupim z innego kraju, który nie rozumie i ma się uczyć. Choć będąc prawie na końcu mojego kursu nadal nie jestem pewien, czy tego da się kiedykolwiek nauczyć.

I jeszcze jeden renifer przy drodze.
Na szczęście czasem spotka się wśród klientów Polaków, którzy stanowią tu całkiem sporą grupę. Z początku trudno było trafić, który z ludzi przy kasie okaże się być jednym z nich, ale teraz już niektórych rozpoznaję z poprzednich zdarzeń. Jedno szczególnie utkwiło mi w pamięci. Do kasy podszedł któregoś wieczoru facet z słuchawkami luźno zwisającymi przy szyi. Gdy po przeskanowaniu jego zakupów podałem kwotę i czekałem na wpisanie PINu, udało mi się usłyszeć, co wydobywało się z tych słuchawek. A był to Lady Pank i ich "Kryzysowa narzeczona". W taki sposób trudno było nie zapytać: pan z Polski? Innym ojczystym akcentem, tym razem na sklepowej półce, okazało się być jedno z czasopism, które akurat układałem na miejsce. Zaraz pod wielkim tytułem "Reiselyst" (czyli "Chęć podróżowania") znalazł się opis jednego z głównych tematów wydania, którym była Polska od północy do południa, jak opisali to redaktorzy. Od razu stało się jasne, że w spokojniejszej chwili musiałem wrócić jeszcze do tej gazety i zobaczyć, co piszą o nas za granicą. A trzeba przyznać, że piszą ładnie, polecając Bialowiezaskogen (jak zgrabnie określili Puszczę Białowieską), Trójmiasto, Wrocław i Tatry. Można zatem zapraszać Norwegów do nas, a ja mogę ich nawet po tym wszystkim oprowadzić, opowiadając po norwesku różne historie. (To tak, jakby ktoś potrzebował przewodnika turystycznego z językiem norweskim- polecam siebie)

Skoro mowa o turystyce i ciepłej pogodzie, to oto zdjęcie tak związane z tematem, jak Roman z Na Wspólnej z twórczością Fisza.
Można pewnie zgadywać, że choć czasem bywa ciężko, a praca do relaksujących i wymarzonych nie należy, to wszystko wynagradzają pieniądze, które wystarczą później na jakieś mniejsze lub większe zachcianki. Ale to nie o nich myślę, gdy do końca zmiany mam jeszcze 6 godzin, a minuty biegną wolniej od 90- letniego maratończyka. Zwykle uciekam do momentu, w którym będę cieszył się czasem, którego w Alcie pozostało mi już niewiele i który jest najcenniejszy. A klientom pomagam z uśmiecham jak tylko się da, bo w końcu oni przychodzą tu jedynie po swoje ulubione lub potrzebne rzeczy, a nie chwalić się tym, jak ułożyli łabędzia z banknotu o nominale 500 NOK. Inna sprawa, że nie zawsze ich intencje są rzeczywiście takie. Ale o tym porozmawiamy sobie w następnej części tej historii, która już niebawem się tu pojawi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz