Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Moja własna Śnieżka

Choć tytuł mógłby sugerować pewne nawiązania do nekrofilii, nie będziemy dziś zajmować się tym tematem (i oby również wcale). Zabiorę Was natomiast na górę, która dla Alty jest tym, czym Śnieżka dla Jeleniej Góry, z tą różnicą, że nie da się jej zdobyć nosząc szpilki. Znajdziemy się więc na najwyższym punkcie w okolicy, czyli 1149 m.n.p.m. Wysokość względem rozpoczęcia wędrówki jest mniej więcej taka sama, dzięki czemu dorównuje wysokości względnej Śnieżki licząc od początku wspinaczki w Karpaczu. Stąd też moje porównanie nie jest sprawą tylko i wyłącznie mojej chorej wyobraźni.

Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Widok na Haldde.
Widok na Haldde z płaskowyżu przed ostatnim etapem wspinaczki.
A skoro o chorej wyobraźni mowa, to czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak pachnie zbliżające się lato? Dla mnie od zawsze był to zapach kwitnących na biało drzew czereśni i małych szafirków. Wszystko to wypełnia powietrze charakterystycznym słodkawym zapachem, niesionym dodatkowo przez ciepłe, majowe podmuchy wiatru. A tę woń od czasu do czasu przełamuje łagodny dym grilla, który właśnie rozpalany jest gdzieś w sąsiedztwie. Tego zapachu brakuje mi tutaj w Alcie. Oczywiście wiosna zazieleniła mi wszystko za oknem w mgnieniu oka, jak tylko stopniały resztki śniegu, a temperatura raczyła utrzymać się na poziomie powyżej 10 st. C przez kilka dni, ale to i tak nie jest ta pełnia życia, która na Północy chowa się gdzieś jakby w obawie, że zimno zaraz powróci. Nic dziwnego, skoro rok temu o tej samej porze podobne zielone kolory były tylko marzeniem wszystkich tych zmęczonych już patrzeniem na brudnawy śnieg. Widząc więc skąpaną ostatnio w chłodnym, północnym słońcu okolicę, warto cieszyć się choćby z tego, co jest. Czasem nawet doleci wspomniany zapach grilla, bo Norwegowie również kultywują ten rodzaj przyrządzania potraw, traktując go wręcz jak pewnego rodzaju rytuał. Olav Brostrup Müller pisze o tym w swojej książce "Kjedet enebolig- rapport fra provinsen", w której w dość humorystyczny sposób opisane jest jak "krwawe kawałki mięsa z Kiwi (nazwa sklepu) przeobrażają się w coś więcej niż tylko mięso". Zupełnie tak, jakby na ruszcie znalazł się świeży kawałek jakiegoś wielkiego zwierzęcia, przed momentem upolowanego przez ojca rodziny.

Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Norweska prowincja- Kåfjord
Wiejski krajobraz na norweskiej prowincji, czyli Kåfjord.
Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Norweska prowincja- Kåfjord
A przez taki most i taki tunel (po prawej) dojeżdża się z Alty do Kåfjordu.
Jednak tak poza przebłyskami czegoś podobnego, Alta generalnie ciągle pachnie tak samo (czyli jak szlugi i kalafiory). Nie ma czereśni, a tym bardziej szafirków, zaś kręcące się wokół nielicznych kwiatów trzmiele są tutaj wręcz atrakcją cenniejszą od białego zająca spotkanego w centrum miasta w drodze z pracy do domu. Nic więc dziwnego, że przy okazji wolnego czasu przed egzaminem i możliwości dołączenia do sobotniej wycieczki mojego nowego sąsiada, dobrze było choć na moment wyrwać się z tego miejsca trochę dalej niż tam, gdzie każdego dnia ładuje mi się tekstura mapy terenu. Padło na Haldde, bo oprócz tego, że góra jest wysoka i ciekawa, to również jej odwiedzenie stało się możliwe właśnie dzięki sąsiadowi i jego francuskiemu samochodowi. Bo aby rozpocząć wspinaczkę, należało najpierw pojechać z Alty do oddalonej o kilka kilometrów małej osady Kåfjord, znanej obecnie jako miejsce muzeum Tirpitz związanego z drugą wojną światową oraz z pozostałości kopalni miedzi. Na pierwszy rzut oka sprawia jednak wrażenie leniwej, prawie niezamieszkanej wsi, zupełnie jak Miedzianka koło Janowic Wielkich. I tak oto z tej północnej Miedzianki rozpoczyna się wejście na najwyższą górę w Alta Kommune.

Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Norweska prowincja- Kåfjord.
Widok na główną drogę przebiegającą przez Kåfjord.

Trasa początkowo wiedzie szutrową, niepozorną, aczkolwiek stromą drogą, po której spokojnie mogłyby poruszać się samochody. I chyba rzeczywiście tak jest, bo miejscami widać było ślady opon, a mijane ogromne rury wyglądały na niedawno przywiezione na miejsce jakiejś budowy. Podobno w okolicy ma być właśnie budowany pewien rezerwuar wodny, wokół czego rozgorzała dość głośna debata. W końcu ingerencja w szlak prowadzący na jedną z okolicznych atrakcji to coś naprawdę dużego. Tu jednak do głosu dochodzi fakt, że tak naprawdę żadnego "szlaku" w naszym rozumieniu tam nie ma. Tutejsze góry nie znajdują się w obrębie żadnego parku narodowego, który obejmowałby cokolwiek ochroną, jak i wyznaczał turystom jedynie słuszne zasady ich zdobywania. Za tym przemawia również allemannsretten, czyli prawo każdego człowieka do korzystania z natury w nieograniczony, aczkolwiek szanujący ją sposób. Ma to zatem swoje złe strony w postaci ewentualnego przeforsowania projektu budowy czegokolwiek, jak i dobre aspekty, takie jak choćby możliwość wchodzenia na szczyt najkrótszą wybraną drogą zgodnie z zasadą "byleby się przy tym nie zabić". Z tej okazji skorzystaliśmy zdobywając Haldde. Gdy szutrowa droga się skończyła, ustępując coraz to węższym ścieżkom, dodatkowo przecinanych nagle grubą warstwą śniegu, w którym łatwo się było zapaść, czasem trzeba było wybrać taki tor, który omijałby najgorsze momenty oznaczające wyciąganie śniegu z butów. Nie wszystko jednak udało się obejść, szczególnie przed samym szczytem, kiedy trudy niesamowitej stromizny podkreśliła jeszcze zdradliwa śnieżna pokrywa. W rezultacie ostatnie metry wejścia wyglądały jak próba zdobycia Śnieżki od frontu, w linii prostej ( ͡° ͜ʖ ͡°).

Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Zejście z Haldde.
Stromo i w dodatku śnieżnie. O ile podejście sprawiało problemy, o tyle zejście było już przyjemnością, również dla sąsiadki z Polski.
Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Widok z Haldde.
Najwyraźniej jest jeszcze więcej śniegu w górach, gdzieś na zachód od Haldde.
Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Widok z Haldde.
Jeszcze jedno ujęcie ze szczytu.
Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Widok z Haldde.
I widok na Altę z samej góry.
W górach zawsze najważniejsza jest dobra pogoda. Na Haldde ma to szczególne znaczenie, bo w końcu wysokość nie jest byle jaka, zwłaszcza na tereny położone nad samym morzem. Tego dnia mieliśmy jednak wszyscy szczęście, bo przez większą część wędrówki towarzyszyło nam słońce. Dopiero w wyższych partiach zaczął dawać się we znaki silny i zimny wiatr, który na szczycie nie pozwolił na przyjemny odpoczynek. Można zapytać w takim razie, gdzie podziało się górskie schronisko, oferujące napoje po 100 zł, czy coś podobnego, co powinno znaleźć się w takim miejscu. Otóż na Haldde, jak i podobnych szczytach w okolicy, nie ma nic takiego oprócz skrzynki na książkę, w której odwiedzający mogą zapisać swoje dane na potrzeby ewentualnego zdobywania wszystkich 10 wzniesień Alty, za co otrzymuje się jakieś upominki od informacji turystycznej. Jest co prawda mały budynek, który dawniej był pierwszym obserwatorium zorzy polarnej, wzniesionym przez naukowca Kristiana Birkelanda w 1899 roku, lecz teraz stoi on zamknięty. Nawiasem mówiąc Birkeland jest postacią z banknotu 200 NOK. Nieco niżej jest również inny budynek, w którym istnieje możliwość nocowania. Wcześniej należy jednak w tym celu wykupić miejsce i odebrać klucz z urzędu miasta w Alcie, co podobno kosztuje całkiem sporo mimo braku jakichkolwiek udogodnień.

Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Kristian Birkeland
Popiersie słynnego Kristiana Birkelanda.
Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Haldde toppen.
Widoczny budynek oferuje nocleg na opisanych powyżej zasadach.
Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Zamarznięte jezioro w drodze na Haldde.
Zamarznięte jezioro w górach to zawsze coś pięknego, szczególnie gdy wpadają do niego dwa lodowate strumienie.
Północny Punkt Widzenia: Moja własna Śnieżka. Zamarznięte jezioro w drodze na Haldde.
W niektórych miejscach względna wiosna kontrastuje z grubą pokrywą śnieżną aż nadto. Dziwne, że w okolicy nie utrzymuje się żaden lodowiec.
Zejście, a raczej ześlizgnięcie się po śniegu było już zabawą. Wiatr ustał, a widok zamarzniętego jeziora i surowego krajobrazu wciąż nie pozwalał zapomnieć o tym, gdzie jesteśmy. Tereny na płaskowyżu przywołały wędrówkę do Kanionu Alta, którą miałem okazję przejść w ten dobry jesienny weekend (swoją drogą jak szybko ten czas minął). Różnicą był tylko brak tak żywych kolorów, jakie wtedy bardzo mnie urzekały. Z drugiej strony będąc jeszcze blisko Haldde widok pozostawionego szczytu z budynkiem przypomniał mi kolejny raz tytułową Śnieżkę. Później schodząc coraz niżej i myślami będąc już przy wieczornym grillowaniu, zaplanowanym przez sąsiadów z górnego piętra akademika, patrzyłem jeszcze na drzewa, które stopniowo były coraz bardziej zielone. Wszędzie te same małe brzozy, które bez liści wyglądają jak po pożarze, albo jak Anja Rubik w najnowszym teledysku Mary Komasy (zależy co do kogo bardziej przemawia). Gdy już dotarliśmy prawie z powrotem do Kåfjordu przywitał mnie nowy zapach, którego dotychczas nie mogłem wyczuć. Nagle skądś przywiało tę słodycz w powietrzu, że aż zapytałem na głos: "Co to za zapach?" Na co mój nowy sąsiad odpowiedział: "Tak pachnie lato". Miał rację, choć sam dodałem sobie jeszcze w głowie, że to właśnie jest woń, której będę szukał już za tydzień w Polsce.

P.S.: Wszystkie zdjęcia z wyprawy na Haldde można zobaczyć tu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz