![]() |
Podobno w Norwegii jest taki przepis, że jeżeli posiada się dziecko, trzeba mieć również taki mały batut obok domu. |
Północny Punkt Widzenia
Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...
Mój ostatni dzień
Nie pamiętam pierwszego dnia w Alcie, bo byłem obezwładniony tym, co mnie właśnie spotkało. A przyznam, że chciałem tutaj zrobić takie porównanie tych pierwszych i ostatnich chwil oraz tego, jak ten czas na mnie wpłynął, co zmienił i czego nauczył. Przecież jest tego trochę, bo gdy jednak próbuję wyobrazić sobie siebie tuż po przyjeździe, to wyglądałem mniej więcej tak: Bałem się. Jak cholera. Siedziałem w pustym pokoju na dalekiej Północy, nie mając znikąd pomocy i nie wiedząc nic. Jedyną myślą było zapewne: "co ja właśnie zrobiłem". W dodatku akademiki Nyland wyglądały jak jakieś opuszczone blokowisko lub nawet więzienie. Nikogo nie znałem i nie byłem nawet pewien istnienia moich współlokatorów na piętrze. Jedyne ślady tego, że ktoś oprócz mnie korzysta z kuchni widziałem po zmieniającej się zawartości suszarki na naczynia. Również dźwięk otwieranych w porze nocnej drzwi wejściowych, od których nie dzieliło mnie wiele, sygnalizował, że ktoś jednak wraca skądś do pokoju. Nie myślałem nawet o wyjściu, zapytaniu się, kim ten ktoś jest. A najbardziej zastanawiał mnie mój najbliższy sąsiad, z którym miałem dzielić łazienkę. W chwili mojego przyjazdu nie było go w pobliżu. Mogłem tylko domyślać się, kim on jest i kiedy przyjedzie na studia. Wtedy za każdym razem, gdy te drzwi otwierały się wieczorem, myślałem, że to on. To było dziwne uczucie, potęgowane dodatkowo dniem polarnym, który wbrew pozorom nie dodawał pewności. Pustawe akademiki, zero ludzi na dworze i uparcie wskazujący godzinę 12 w nocy zegarek to przy zupełnie jasnym widoku na zewnątrz nie stanowiło jakiejkolwiek normalnej dla mnie sytuacji. W nocy nie mogłem spać, a rano nie chciałem wstać. Z Północą zderzyłem się nad wyraz mocno. Dopiero po dwóch dniach poznałem swoich sąsiadów, z którymi wszystko zaczęło przybierać inny wygląd. Przyszedł czas otwierania się na to, co mnie spotka w najbliższych kilku miesiącach. Również mój sąsiad, który przyjechał po tygodniu, okazał się być całkiem w porządku.
Tak jest z tym ostatnim dniem, który w przeciwieństwie do pierwszego zapamiętam jeszcze przez długi czas. Najpierw pakowanie rzeczy w jednym z najlepszych akademików na świecie. Chyba nigdzie nie można było żyć tak blisko natury jak tutaj. Wszystko było tu widać dokładniej niż w więzieniu (Nylandzie). Powroty zorzy polarnej w marcu, białe zające i rodzinę srok, które już na dobre zbudowały sobie gniazdo nieopodal mojego okna. Teraz wszystko za nim jest zielone, choć jeszcze miesiąc temu pole było w znacznej mierze pokryte starym śniegiem. Krzewy zyskały siłę i stały się czymś więcej niż tylko wyschniętymi patykami, które przeszkadzały przy wyskakiwaniu przez parapet. W ostatnich dniach były raczej ozdobą coraz częściej wpuszczanego do pokoju wiosennego słońca i ciepła, przy którym można było po prostu siedzieć nie robiąc nic. Na przykład w poniedziałek temperatura osiągnęła niewyobrażalne 25 st. C, co przywiodło nawet do Alty małą burzę i tęczę widoczną z samych drzwi wejściowych. Tym wszystkim można się napawać w nieskończoność, zwłaszcza gdy dokładnie wiadomo, że to już koniec. Na takie coś nie było jednak czasu. Ustny egzamin z norweskiego i tona rzeczy do spakowania nie mogły czekać. Przy tej letniej pogodzie nie mogło pójść inaczej niż bardzo dobrze, choć w natłoku tych wszystkich wspomnień trudno było się skupić na samym zaliczeniu. Później odwiedziłem nawet swoją pracę. Tam, gdzie zaczynałem nie wiedząc zupełnie nic i gubiąc się w norweskim, zostałem pożegnany słowami kierowanymi przez szefa: "dziękujemy. Pracowałeś bardzo dobrze. Powodzenia dalej". Nie obyło się bez zakupów typowo norweskich rzeczy, których będzie mi brakowało. Kilogram brązowego sera i słodycze wylądowały już w torbie. Później pozostało pójść jeszcze do najciekawszego sklepu w Alcie, czyli muzycznego o nazwie Puskas i zaopatrzyć się w jakąś starą płytę z prawdziwie norweską muzyką. Trafiłem akurat na porę tuż po samym zamknięciu, lecz szczęśliwie właściciel wpuścił mnie do środka i pomógł w odpowiednim wyborze. A gdy dowiedział się, że to wszystko ma mi przypominać Altę po wyprowadzce, wręczył mi wspaniały prezent. Było nim jego własne wydanie- dwie LP z norweskimi piosenkami, warte w sumie więcej niż to, co właśnie kupiłem. Długo nie mogłem otrząsnąć się z zaskoczenia, jednak pseudonim Puskas zapamiętam na jeszcze dłużej. Nie inaczej jest z ludźmi, których żegnałem. Koledzy z kursu językowego, studenci z wymiany, dawni norwescy sąsiedzi. Oni wszyscy rozjadą się teraz w swoje strony i wrócą do swoich zajęć lub rozpoczną coś zupełnie nowego. Być może dla nich Alta też była jakimś zwrotem akcji i wątkiem, który dobiega końca właśnie teraz, tak jak kończy się sezon dobrego serialu. Ze mną jest niby podobnie, choć dziś, tego ostatniego dnia wiem na pewno, że to wcale nie jest koniec, a dopiero początek. Z tą różnicą, że przez chwilę będzie ciszej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz