Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Setny Tour de France w kilku zdaniach

Trzy tygodnie wspaniałej walki kolarzy na szosach Francji już za nami. Pora więc podsumować to wszystko i zebrać momenty, które na stałe pozostaną w pamięci każdego, kto oglądał setne wydanie "Wielkiej Pętli".

  • Szczęściarz wyścigu: Daryl Impey. Kolarzowi z RPA, jadącemu w barwach grupy Orica GreenEDGE z pewnością poszczęściło się na szóstym etapie z Aix-en-Provence do Montpellier. Został bowiem pierwszym kolarzem z Afryki, który założył żółtą koszulkę lidera klasyfikacji generalnej. Odebrał ją swojemu koledze z zespołu- Simonowi Gerransowi po tym, jak sędziowie zdecydowali się podzielić grupy na mecie. Lider znalazł się w drugiej grupie, stąd utrata pozycji na rzecz Impeya, który przyjechał na czele stawki. Nie było to spodziewane rozstrzygnięcie typowego etapu dla sprinterów.
  • Pechowiec wyścigu: Alejandro Valverde. Etap 13. z Tours do Saint- Amand- Montrond zapadnie na długo w pamięci Hiszpana. Miała to być kolejna typowa rozgrywka sprinterów, tymczasem zaowocowała małym trzęsieniem ziemi w klasyfikacji generalnej. Wszystkiemu był winien boczny wiatr, który skutecznie utrudniał jazdę kolarzom. Peleton dzielił się na grupy. Każdy, który zostawał choć trochę z tyłu, nie mógł już dojść do czołówki. To właśnie stało się z Valverde. Zawodnik Teamu Movistar zaliczył defekt w chwili, gdy Omega Pharma Quick- Step narzucała bardzo wysokie tempo. Mimo pomocy prawie całej drużyny, Valverde nie zdołał powrócić do peletonu, przyjeżdżając ze stratą prawie dziesięciu minut do czołówki.
  • Skandal wyścigu: Realizacja ostatniego etapu. Chodzi dokładnie o to, co działo się po przyjechaniu zawodników na metę. Ciągłe wywiady z zawodnikami i oficjelami, nawet w trakcie uroczystości wręczania nagród za zwycięstwa w poszczególnych klasyfikacjach, były co najmniej nie na miejscu.
  • Najpiękniejsze widoki w wyścigu: Korsyka. Tegoroczny Tour, po raz pierwszy w historii, rozpoczynał się na Korsyce. Dziwię się, że dopiero teraz się na to zdecydowano. Codziennie realizatorzy fundowali telewidzom piękne widoki, w które bogata jest ta wyspa. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś "Wielka Pętla" zawita w tamte strony. 
  • Luzak wyścigu: Peter Sagan. Taki kolarz jest tylko jeden. Zwycięzca w klasyfikacji "zielonej koszulki" sprinterów potrafił świetnie się bawić również w górach. Ku wielkiemu zadowoleniu kibiców, nie raz pokonywał podjazd na jednym kole, np. na Alpe d' Huez.



  • Objawienie wyścigu: Nairo Quintana. Nie jestem oryginalny twierdząc, że Kolumbijczyk zaskoczył wszystkich swoją niesamowitą dyspozycją w górach. Wygrana klasyfikacja górska oraz młodzieżowa mówią same za siebie. Jednocześnie Quintana zajął drugie miejsce w "generalce", niejako rekompensując zespołowi Movistar pech Alejandro Valverde. Jeżeli jego dalszy rozwój będzie przebiegał w odpowiednim kierunku, a można być tego pewnym, nazwisko Quintany jeszcze nie raz pojawi się na czele klasyfikacji wielkich tourów.
  • Rozczarowanie wyścigu: Mark Cavendish. Nikt chyba nie spodziewał się, że Cav wygra "tylko" dwa etapy w tegorocznym TdF. Szczególnie rozczarowujący dla kolarza Omegi może być przegrana na słynnych Polach Elizejskich, podczas ostatniego etapu. Musiał uznać wyższość Marcela Kittela z Argos Shimano, dla którego było to czwarte zwycięstwo etapowe.
  • Kabareciarz wyścigu: kibic biegnący z wypchanym dzikiem podczas etapu na Mont Ventoux. Chyba w żadnym sporcie nie można być tak blisko zawodnika, jak w kolarstwie. Mało tego, w żadnym sporcie nie ma kibiców przebranych za Spidermana, czy też biegnących za kolarzem z wypchanym dzikiem, jak nasz bohater. Brawa dla tego pana za oryginalność!


  • Imprezowicze wyścigu: Orica GreenEDGE i jej kibice. Skoro już mowa o inwencji kibiców, warto przypomnieć, co powstało na etapie do Alpe d'Huez. Taki oto filmik w wykonaniu fanów kolarstwa idealnie przekazuje, że to właśnie dobra zabawa jest najważniejsza.



  • Najbardziej wszechstronny zawodnik wyścigu: Michał Kwiatkowski. Od razu mówię, że nie jest to stwierdzenie oparte na jakichkolwiek oficjalnych wyliczeniach. Ale zastanówmy się. Najpierw biała koszulka lidera klasyfikacji młodzieżowej. Później pamiętna drużynowa czasówka, w której omal nie został liderem całego wyścigu. Bardzo dobra postawa na etapach sprinterskich na Korsyce i nie tylko. Tam, gdzie tylko się dało, Michał był w czołówce. Gdy przyszły góry, nie odpadał razem ze sprinterami, jako jeden z pierwszych. Dzielnie jechał własnym tempem, dzięki czemu utrzymywał miejsce w czołowej dziesiątce. Szczególnie dobrze prezentował się na zjazdach, odrabiając to, co stracił. Podczas indywidualnej czasówki po raz kolejny pokazał się z dobrej strony, odzyskując prowadzenie w "młodzieżówce". W Alpach Nairo Quintana (patrz: objawienie wyścigu) nie miał sobie równych w walce o białą koszulkę. Kwiatkowski natomiast nadal robił swoje. Jak sam mówił, uczył się jazdy w wieloetapowym wyścigu. Widać było, że nauka przynosi efekty. Pod koniec można było użyć określenia, że Michał Kwiatkowski jechał wręcz po profesorsku. Oby tak dalej!  
  • Największy przegrany wyścigu: Alberto Contador. Zawsze czwarte miejsce w jakichkolwiek zawodach jest najbardziej krzywdzące. Dla Hiszpana z grupy Saxo- Tinkoff tegoroczny TdF był wyjątkowo rozczarowujący. Tym bardziej, że przed startem uchodził za jednego z głównych faworytów do wygrania całego wyścigu. Skończyło się na miejscu tuż za podium. Contador nie potrafił skutecznie atakować, jak miało to miejsce kilka lat temu. Ponadto nie mógł też odpowiedzieć na ataki Froome'a, tracąc na każdym górskim etapie. Przegrał również z Nairo Quintaną oraz Joaquinem Rodriguezem, którzy zaatakowali przedostatniego dnia zmagań.
  • Największy zawód wyścigu: brak Col du Tourmalet na trasie. Bardzo lubię tą pirenejską przełęcz. Zawsze można było liczyć na piękne widoki w tych okolicach. Dlatego żałuję, że nie pojawiła się ona na trasie setnej edycji Tour de France. Pireneje w ogóle trochę mnie zawiodły. Był w zasadzie jeden etap (ósmy) z metą pod górę, na którym wiele się działo, ale poza tym nic więcej. Znacznie więcej trudności i widoków przyniosły natomiast Alpy. Mont Ventoux i dwa razy Alpe d'Huez zrekompensowały mój niedosyt.
To już prawie wszystkie "naj-", jakie można było wymienić po trzech tygodniach. Zabrakło oczywiście najlepszego kolarza całego Tour de France 2013. Był nim nie kto inny, jak Christopher Froome z drużyny Sky. W pełni zasłużył na zwycięstwo. Walczył ambitnie do samego końca, atakował mimo dużej przewagi, nie jechał pasywnie, był po prostu najsilniejszy. Może i jego styl jazdy nie jest zbyt ładny (głowa zwieszona w dół), ale przestało mi to już przeszkadzać. Chris już na zawsze wpisze się do historii kolarstwa, jako zwycięzca setnej edycji "Wielkiej Pętli" (o ile nikt mu tego zwycięstwa nie odbierze po latach). Na jego temat można usłyszeć wiele miłych słów. Jest przeciwieństwem swojego kolegi z zespołu- Bradleya Wigginsa, który miewa często "humory" i obrzuca wyzwiskami dziennikarzy. Froome'a lubią również hostessy wręczające kwiaty na podium, za jego kulturę. Właśnie taki powinien być zwycięzca legendarnego wyścigu. Dzięki jego wspaniałej jeździe nie żałuję żadnej minuty, którą poświęciłem na oglądanie transmisji w Eurosporcie. Dobiegły końca trzy tygodnie emocji, pięknych widoków Francji oraz świetnego komentarza Tomasza Jarońskiego i Krzysztofa Wyrzykowskiego. Jeżeli zaś chodzi o uroczyste zakończenie Tour de France, było ono wspaniałe, tak jak cały wyścig. Szkoda, że musiało być przeplatane wywiadami z oficjelami, które nic nie wnosiły. Warto jednak zobaczyć iluminacje na Łuku Triumfalnym, dlatego załączam w filmie poniżej:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz