Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Lider, ale wirtualny

Michał Kwiatkowski liderem Tour de France! Tak miał wyglądać początek tego posta. Ale niestety muszę zacząć w inny sposób. "Wielka Pętla" na dobre się rozkręciła. Po etapach na przepięknej Korsyce, kolarze wrócili na stały ląd, a konkretnie do Nicei, gdzie wczoraj odbyła się jazda drużynowa na czas. Zazwyczaj nie oglądam czasówek, a już tym bardziej drużynowych. Nic specjalnego, tylko 25 km, dopiero początek wyścigu, czyli emocje żadne. Było jednak inaczej. Do tego stopnia, że wciągnąłem się w oglądanie.
W klasyfikacji generalnej było ciasno i już przed startem można było stwierdzić z dużym prawdopodobieństwem, że zajdą zmiany. Liderem był bowiem Jan Backelants z przewagą zaledwie sekundy nad grupą ponad 70. kolarzy. Polscy kibice, a wraz z nimi komentatorzy w Eurosporcie, liczyli na dobry występ ekipy Omega Pharma Quick- Step, w której barwach jeździ Michał Kwiatkowski. Już od początku wyścigu "Flowerman" prezentował się świetnie, będąc na 4. miejscu w generalce i posiadając koszulkę lidera klasyfikacji młodzieżowej. Wczoraj pojawiła się szansa na historyczny wyczyn. Jego ekipa bardzo dobrze jeździ w czasówkach, o czym świadczy tytuł drużynowych mistrzów świata w tej specjalności. Ponadto Polak był najwyżej sklasyfikowanym zawodnikiem zespołu, stąd zwycięstwo na wczorajszym etapie zapewniłoby mu żółtą koszulkę. Tym samym, zostałby drugim w historii, po Lechu Piaseckim, polskim liderem Tour de France. Wystarczyło tylko wygrać etap z przewagą większą niż jedna sekunda nad drużyną Backelantsa- RadioShack- Leopard.
Sekunda. Tak niewiele, a decyduje o tylu ważnych rozstrzygnięciach w sporcie. Wielokrotnie w minionym sezonie biathlonowym zdarzało się przecież, że Martin Fourcade przegrywał na linii mety o mniej niż sekundę. Wczoraj ta sekunda mogła nam zapewnić wielką radość, a stała się przyczyną niedowierzania. Od początku wszystko szło świetnie. Po dobrze przejechanym etapie OPQS, prowadziła na mecie. Była w gorszej sytuacji, bo startowała jako druga w kolejności. Ciężko było zatem stwierdzić, czy uzyskany rezultat wystarczy na miejsce w czołówce. Wszystkie zagrażające jej zespoły startowały później, co zapewniło mi sporą dawkę nerwów. Wśród najważniejszych znalazły się: Garmin, Sky i BMC. W trakcie etapu pojawiły się jeszcze Saxo- Tinkoff i Orica Greenedge, z uwagi na dobre rezultaty na pierwszym punkcie pomiaru czasu. Jako pierwszy pokonany został Garmin z dość bezpieczną przewagą ponad 10 sekund. Później Sky. W tym przypadku było już więcej strachu, bo różnica wyniosła jedynie dwie sekundy. Tak, czy inaczej, mniej abstrakcyjne stało się zdanie: "Michał Kwiatkowski jest obecnie wirtualnym liderem". Dalej krwi polskim kibicom napsuł Saxo- Tinkoff, tracąc jedynie sekundę na punkcie pomiaru czasu. Nerwowo liczyłem czas, gdy Alberto Contador i koledzy dojeżdżali do mety, ale i tutaj się udało. Różnica powiększyła się do 8 sekund na mecie. Coraz bardziej realne wydawało się założenie historycznej dla nas koszulki przez Kwiatkowskiego, lecz jakoś kamera nie pokazywała Polaka ani przez chwilę.
Przyszedł niestety czas na Oricę Greenedge, która traciła 3 sekundy na pierwszym pomiarze czasu. Przewaga wydała mi się bezpieczna, co było wielkim błędem. Zazwyczaj tak mam, że im mniej się czegoś spodziewam, tym bardziej brutalnie się to coś dzieje. Musi wskoczyć ktoś nagle do klasyfikacji i wszystko popsuć. Tak było i tym razem. Na mecie zobaczyłem z wielkim niedowierzaniem 0,75 sekundy przewagi Orici nad OPQS. Marzenia o polskim liderze prysły jak bańka mydlana, co u mnie zaowocowało głośnym: "Dlaczego znowu nam się to dzieje?!". Bo rzeczywiście znów Polak musi być o krok od historycznego osiągnięcia, aby zostało to przekreślone. I to jeszcze o mniej niż sekundę... Zrozumiałem na Giro, gdy Rafał Majka przegrał białą koszulkę lidera klasyfikacji młodzieżowej, że Betancur był po prostu lepszy. Ale w tym przypadku muszę uznać wyższość ekipy Simona Gerransa wynikającą tylko z minimalnego ruchu ręką, czy też jednego naciśnięcia na pedał. Pech, splot nieszczęśliwych okoliczności, każdy może nazwać to jak chce. Również sam zespół Omegi nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Taki już jest sport...

źródło: Eurosport

Żółta koszulka z pewnością należała się Kwiatkowskiemu. Byłby to symbol, który pokazałby siłę polskiego kolarstwa. Niestety, nadal nie jest ona dostrzegana w stu procentach na arenie międzynarodowej, o czym świadczy choćby wczorajsza relacja. Gdy tylko Orica pojawiła się na mecie, zaczęto pokazywać Simona Gerransa, jako wirtualnego lidera, mimo, że RadioShack i BMC były jeszcze na trasie. Obie ekipy nie zmieniły już nic w czołówce, lecz można w takim razie zapytać, czemu nie zobaczyliśmy Michała Kwiatkowskiego w tej roli. Wciąż pozostaje w jego rękach młodzieżowa biała koszulka oraz czwarte miejsce w generalce ze stratą sekundy, co z pewnością również jest sukcesem. O ile jednak większy wydźwięk miałby występ "Flowermana" okraszony prowadzeniem w wyścigu, to nawet ciężko określić. Po raz kolejny jednak musimy poprzestać na powiedzeniu "to też jest sukces" i otarciu łez. A mnie jednak wciąż chodzi po głowie piosenka Andrzeja Poniedzielskiego ze słowami: "jak się nie ma, co się lubi, to nie lubi się i tego, co się ma", którą to zapodaję na koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz