Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Dobranoc

Każdy, będąc jeszcze dzieckiem, miał zapewne koszmary nocne. Takie, których najbardziej w świecie się bał i nie do końca potrafił nawet wytłumaczyć ich pochodzenie. Jednym z moich złych snów, który pamiętam do dziś, było coś takiego: szedłem sobie ze szkoły podstawowej do domu w normalny dzień i nagle robiło się ciemno. Noc następowała jakby znikąd. I właśnie to mnie najbardziej niepokoiło. A skoro już podzieliłem się faktem, że byłem dziwnym dzieckiem, to musi coś z niego wynikać. Powiązaniem jest więc Alta, w której właśnie tak zmienia się pora dnia. Choć ciemność nie nadchodzi nagle, to jednak sytuacja, w której po wyjściu z zajęć o godzinie 13 robiła się noc, zdarzała się w ostatnim czasie bardzo często. Celowo używam "zdarzała", bo w chwili publikowania tego postu dzień jest tylko teorią. Tak, Proszę Państwa, nie ma już z nami słońca. Jego obecność gdzieś za górami sygnalizuje tylko żółtawa poświata na niebie w okolicach godziny 11 rano i względna jasność na dworze w tymże czasie. Oficjalnie noc polarna zacznie się w środę.
Tak było zaledwie dwa tygodnie temu. Odbijające się w oknach słońce chyliło się ku zachodowi po około dwóch godzinach od zagoszczenia na niebie. Ujęcie nie do powtórzenia przez najbliższych kilka miesięcy, dlatego warto było je popełnić nawet telefonem w przerwie zajęć z norweskiego.
Ciemność zwiastuje też jednak coś dobrego. Przykładowo zaczyna się sezon Pucharu Świata w sportach zimowych. Już wkrótce dni (a raczej noce) zostaną zapełnione przez bogaty kalendarz zawodów, na które czekałem od marca. W ubiegły weekend biathloniści ogłosili zimę startując treningowo w Sjusjøen. Wśród obecnych największych gwiazd pojawił się również on- Król Biathlonu, Ole Einar Bjørndalen. Tej zimy każdy jego bieg będzie wyjątkowy z racji na planowane zakończenie kariery po Mistrzostwach Świata w Oslo. Teraz to już pewne, że koniec pewnej ery zbliża się wielkimi krokami.

Najważniejsze jest jednak to, że za miesiąc będę już w domu. Pierwszy semestr w Alcie minął zaskakująco szybko, choć nie powiem, że sierpniowa droga na Północ wydaje się wydarzeniem z "wczoraj". Od momentu, w którym czerwony Citroen odjechał z parkingu przy akademikach Nyland, działo się wiele dobrych i nieco gorszych rzeczy, których pewnością wystarczyłoby na znacznie dłużej niż moich prawie 5 miesięcy. Mógłbym pokusić się o jakieś podsumowanie, ale nie ma to większego sensu. Po pierwsze, jest na to za wcześnie, a po drugie ostatnie napady lenistwa czynią przewijanie aktualności w internetach najciekawszą rozrywką. Czasem tylko zastanawiam się, gdzie jest ten entuzjasta, chcący przeżyć noc polarną. Szukam go głównie dlatego, by móc uderzyć go prosto w twarz. Może to trochę ostudziłoby te zapały. Noc polarna nie jest zabawą, lecz raczej efektem ubocznym mieszkania na Północy. A najgorszy jej element stanowi niewyspanie, które czuje się nawet po 9 godzinach snu. Organizm zawsze będzie w szoku po usłyszeniu budzika, który staje się jedynym strażnikiem planu dnia.

Takie konkursy ze zgadywaniem pory, jak ostatnio na profilu facebookowym, wkrótce nie będą miały sensu. Dla przypomnienia, na ujęciu jest godzina 10:22, 15 listopada.
Studenci i mieszkańcy Alty też powoli wchodzą w tryb nocny. Moi sąsiedzi prawie przestali gotować, wybierając jedynie gotowe produkty. Sam nie jestem lepszy, bo ostatnio robię to samo. Energia na wymyślanie potraw gdzieś jakby uleciała. Poza tym trzeba szykować miejsce na te wszystkie przysmaki, które czekają na mnie w Polsce. Szczególnie mam na myśli czas Bożego Narodzenia, którego nie wyobrażam sobie nigdzie indziej. Wystarczy spojrzeć, że popularnym daniem na wigilijnym stole w Norwegii jest dorsz w ługu sodowym, zwany "lutefisk". Sama nazwa, jak i sposób przygotowania, nie budzą mojej chęci do jedzenia. Na razie wolę więc korzystać z pojawienia się w sklepach pączków "polarnonocnych" (Mørketidsboller).

Miało już nie być żadnych zdjęć jedzenia, ale nie mogłem się powstrzymać. Oto oblany czekoladą, z budyniem w środku, pączek nocy polarnej. Zupełnie taki, jak w polskich piekarniach. Co prawda kosztuje w przeliczeniu (błąd!) prawie 8 zł, ale raz na jakiś czas warto.
Na szczęście cały czas jest z nami zima, choć nigdzie nie widać jeszcze tras biegowych zrobionych z chodników i ścieżek. W sklepach sportowych przybywa najwyższej klasy nart i sprzętu serwisowego wartego tysiące koron. Tak na marginesie, ostatnio dowiedziałem się, jak wygląda kultura sportu według Norwegów. Jak twierdzi mój znajomy, każdy mniej więcej zna biegi narciarskie i biathlon, lecz nie każdy jest zapalonym sportowcem. Co więcej, niektórzy praktykują bieganie na nartach jedynie na Wielkanoc (trochę podobna tradycja jak u mnie, kiedy zawsze kończyłem sezon w Wielkanocny Poniedziałek). Jednocześnie ci sami ludzie uwielbiają kupować co roku najnowszy sprzęt z najwyższej półki. Świetnie, skoro ich stać. Mniejsza o to, że prawdziwe właściwości takiego zestawu dla zawodowców można poznać w określonych warunkach i z odpowiednimi umiejętnościami. Będąc więc ostatnio po raz kolejny w sklepie z tymi wszystkimi obiektami pożądania pomyślałem o tym jeszcze raz i wysnułem wniosek, że wcale nie potrzebuje najnowszych Fischerów z butami Alpiny. Nie chcę najwyższego modelu kijów Swix. Ja chcę wziąć na Północ moje Premio 9, które przyjechały do mnie z Dusznik- Zdroju i tam również poprowadziły mnie po trasie mistrzostw Polski amatorów i mastersów w biathlonie. Co prawda raz zabiły niewinną mysz na trasie, ale to był wypadek, o którym nie chcę przypominać. Natomiast tym, o czym zawsze będę pamiętał jest fakt, że tylko na nich widnieje napis, który świetnie opisuje narciarstwo biegowe. "Nordic sports is a spirit. It's about doing the things you want and looking the way you want". Więcej nie potrzebuję. I w tym momencie na forum czytelników przysięgam, że zdania nie zmienię. Nie ma sensu uganiać się za trendami każdego roku. Po co wydawać mnóstwo pieniędzy na sprzęt, którego tak naprawdę nie potrzebuję? Nawet nie chcę mieć takiego dylematu na zasadzie: "nowe Fischery, czy jednak Madshus?". Od przybytku może czasem zaboleć głowa. I to chyba część norweskiej mentalności, która już mi nie imponuje. Wiem, że możliwość pozwolenia sobie na wszelkie zachcianki może być pociągająca, ale dla mnie powinna mieć swoje granice. Mam wrażenie, że nie wyszedłbym z tym na dobre. A skoro takie rzeczy mówi największy spalacz sprzętowy, jakiego znacie, to już musi być poważnie. Może to ze zmęczenia, a może to już ten etap siedzenia na Północy, że nawet w książce od norweskiego znajduję taką samą lampę, jaka stoi w moim pokoju w Polsce.
Podobieństwo tej lampy jest pewnie spowodowane tym, że mam w pokoju typowy model z Ikei. A z Norwegii blisko do Szwecji itd. Dobrze wytłumaczyłem?
Stawiam jednak na obie te rzeczy. W końcu czasem można zupełnie przez przypadek zobaczyć coś w inny sposób. Poza tym to już dwunasta godzina ciemności, więc czas na sen. Zatem, dobranoc.

2 komentarze:

  1. Pączek jak polski! Przyznaj się, że wcale nie siedzisz tam daleko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Norweski, ale może pieczony przez Polaka. Nie wiadomo ;)

    OdpowiedzUsuń