Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Legenda żyje, duch umiera

"Gdy się nie wysypiam mam szczurzą twarz.
Niebo jest czarne, nie ma na nim gwiazd. (...)
I chodzę przez sen, pracuję przez sen,
Setki kilometrów robię kiedy śpię"

3 grudnia 2009 roku. Rozpoczyna się kolejny, długo oczekiwany sezon Pucharu Świata w biathlonie. Na starcie do biegu indywidualnego staje Ole Einar Bjørndalen- zwycięzca klasyfikacji generalnej za poprzedni sezon i zarazem dumny posiadacz żółtej koszulki lidera. Niestety, 20 km i cztery naprzemienne strzelania nie przynoszą mu szczęścia, przez co traci zaszczytny trykot, chciałoby się napisać "na zawsze". Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że za 6 lat znów będę oglądał wygrywającego i liderującego Króla Biathlonu, będąc jednocześnie gdzieś na północy Norwegii, kazałbym mu zmienić dilera, bo tak się też mówiło w czasach gimnazjalnych. Obie rzeczy stały się jednak faktem i 2 grudnia 2015 roku 41- letnia już legenda wygrywa wspomniany bieg indywidualny na otwarciu sezonu, dzięki czemu znów zakłada żółtą koszulkę. Przez wieczne niewyspanie spowodowane nocą polarną wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że 96. zwycięstwo pucharowe Ole Einara Bjørndalena to sen.


Doskonale wiem, że internety podają różne liczby na temat Króla Biathlonu, często nie licząc ostatnich Igrzysk Olimpijskich w Sochi. Dla mnie jednak nie ma to aż takiego znaczenia. Biathlonowe fakty, historie i wspomnienia zapisane w mojej głowie od zawsze kojarzą się z osobą Bjørndalena. To właśnie ta postać przesądziła o moim "wyborze" biathlonu. Nie będzie przesadą powiedzenie, że on jest jedną z przyczyn zdecydowania się na wyjazd do Norwegii, a jego obecność w moim liście motywacyjnym o dostanie się na obecne studia mogła mi nawet pomóc w zdobyciu miejsca na UiT. Wszystko to zbudowane jest na prawdziwej legendzie, wzorze do naśladowania i autorytecie, którego nigdy nie znałem, a który jednocześnie jest mi bardzo bliski. Wciąż nie potrafię sobie wyobrazić biathlonu bez niego. Był w nim od zawsze, od moich najmłodszych lat. Teraz, jak na ironię, kiedy muszę dorosnąć w Norwegii, wcale nie chcę tego robić. Pamięć cofa się do "dobrych czasów", w których Król zaznaczał swoją pozycję nieco częściej niż teraz, a jedynym zmartwieniem było złe wytypowanie wyników na biathlon.pl. Niby świat się zmienia i wszystko wokół nas się starzeje będąc zastępowanym przez coś nowego, lecz jednocześnie nie dotyczy to OEB. Wystarczy spojrzeć, ile tekstów z tą etykietą znajduje się na tym blogu. I tak długo, jak będzie ich przybywało, tak długo będzie to miało sens. Pozostanę taki sam, bo niektórzy ludzie mówią, że jak przestajesz się interesować tym, co dotychczas było dla ciebie najważniejsze, to dorastasz. W takim razie ja nie chcę dorosnąć.


A najlepsze jest to, że nie będzie drugiego Bjørndalena. Nawet Norwegia nie będzie w stanie wydać na świat tak zmotywowanego człowieka w dzisiejszych czasach. Kojarzycie może takie powiedzenie, że Norwegowie rodzą się z nartami na nogach? Każdy tak myśli o tej nacji, będąc przekonanym o jej wielkiej miłości do biegówek (jak ja nie lubię tego słowa...). Tak było może kilka, kilkanaście lat temu. W piątek, gdy pani D. od norweskiego pytała nas, czym jest dla nas "typisk norsk", opowiedziałem właśnie o zasłyszanym powiedzeniu. Ku mojemu zaskoczeniu zaprzeczyła, tłumacząc obecną sytuację z punktu widzenia nauczyciela młodzieży na poziomie gimnazjalnym. Choć sport zajmuje w Norwegii ważną pozycję, patrząc na codzienną liczbę tematycznych artykułów w gazetach, to nie koniecznie jest to zawsze sport zimowy. Znana ze swojego wysokiego poziomu szkoła średnia w Alcie o profilu sportowym zrzesza coraz więcej piłkarzy w ostatnim czasie niż przedstawicieli innych dyscyplin. Ponadto młodzież nie jest już tak chętna do uprawiania narciarstwa biegowego. Choć pozostaje tradycja dalekich wypraw i zakładania nart na Wielkanoc, to brakuje prawdziwych, wytrwałych talentów. Sam system szkolenia też nie współpracuje z dzisiejszymi "trendami". Młodzież często traktowana jest na jednym poziomie, bez względu na stopień umiejętności i zaangażowania. Trener nie ma prawa powiedzieć do jednego z uczniów: "ty jesteś jednym z najlepszych, przyłóż się bardziej, trenuj więcej, to będą z ciebie ludzie". Przez to nie ma odpowiedniej stymulacji do działania młodego człowieka, skoro i tak wszyscy dostaną to samo. Jednocześnie porównywanie się z innymi tkwi w ludzkiej naturze, więc nie da się tego zatrzymać zasadami. Owszem istnieje granica pomiędzy zdrową a niezdrową rywalizacją i to na ten aspekt powinno zwracać się uwagę, ucząc właściwych zachowań. Dopiero w przypadku dostawania ewentualnego miejsca w kadrze zaczyna się pewna selekcja, ale z powodu sporego finansowania wciąż nie trzeba być tym "naj", aby znaleźć się w zespole. To z jednej strony dobrze, że nie brakuje Norwegom pieniędzy, tak jak choćby my mamy z tym problemy, ale z drugiej strony brakuje elementu jakim jest odpowiednia konkurencyjność.  "Po co mam być najlepszy, skoro bycie dobrym wystarcza?". A powodem, dla którego rywalizacja jest szczególnie ważna w dzisiejszych czasach, jest ogromna popularność gier komputerowych i niestety używek, zwłaszcza nikotynowego wyrobu zwanego snus. Wszystko to, w połączeniu z faktem, że młodzieży zwykle nie brakuje funduszy na takie przyjemności, wpływa na spadek zainteresowania sportem. Wystarczy przypomnieć, że Bjørndalen pochodził z biednej rodziny, więc biathlon był dla niego sposobem na zrealizowanie się w lepszym życiu. Ponadto starty i treningi są dla niego wszystkim, przysłaniając czasem nawet życie osobiste i rodzinę. Jego małżeństwo z Nathalie Santer nie było udane, najprawdopodobniej z wielu powodów, a skłonność do samotniczego trybu życia jest cechą ludzi szczególnie silnych i zmotywowanych do osiągnięcia prawdziwego sukcesu. Siedząc w swoim pokoju na Północy wiem, że raczej nie jest to moją mocną stroną.


Obym nie miał racji, ale po odejściu braci Bø, co na szczęście jeszcze długo nie nastąpi, Norwegia może mieć spory problem z wynikami nawiązującymi do starych, dobrych czasów. I nie pomoże nawet przypomnienie sobie starego i nieznanego już wtedy powiedzenia, że Norwegowie rodzą się z nartami na nogach. Będzie zwyczajnie za późno, by naprawić błędy z przeszłości. Nowoczesne, rozwinięte społeczeństwa, do których z pewnością należy Norwegia, mogą kiedyś przeżywać regres kultury sportowej. W tym całym "dobrym życiu", gdzie niczego nie brakuje, spada w ludziach chęć sięgania po więcej, przez co długodystansowa motywacja jest raczej czymś nieosiągalnym. Jednocześnie tym samym społeczeństwom nie brakuje pracowitości. Część twierdzi, że pracuje, bo chce, a nie musi. Pieniądze nie są jedynym wyznacznikiem poszukiwań pracy, a pierwszym pytaniem zadawanym przez twoich znajomych po znalezieniu nowej posady jest "trives du?", czyli zwyczajnie: "podoba ci się tu?". Paradoksalnie więc taka sytuacja nie zawsze musi współpracować z ważną rolą sportu, przez co kolejne bogate pokolenia nie będą aż tak chętne do poświęcenia CAŁEGO życia dla czegoś, co wcale nie musi się udać, a dobre rezultaty często nie przychodzą od razu. Bo przecież zawodowstwo to nieustanna walka o swoje i nikt nie wręcza medali każdemu, kto przyjechał na zawody Pucharu Świata. To nie norweskie przedszkole, żeby tak robić.


I tym samym dochodzimy do konkluzji rozważań na temat wielkiego biathlonisty, która szokuje samego mnie, wybudzając z ciągłej senności. Za kilka lat, gdy już "dorosnę", a po Bjørndalenie pozostaną statystyki i wspomnienia, wraz z nim może odejść dobry duch sportu i nawet Norwegia wale nie musi pozostać rajem, w którym na pewno zrealizuję swoje plany ściśle związane z tą dziedziną. Świat zawsze był chory na niesprawiedliwość, a jest to szczególnie widoczne w czasach niewyobrażalnego rozwoju, kiedy praktycznie co sezon zmieniają się konstrukcje nart i waga butów. Wystarczy znów przywołać Króla Biathlonu, którego kariera trwała przez dwie rewolucyjne dla tej dyscypliny dekady. Pytanie tylko brzmi: jak daleko jesteśmy w stanie zajść, nie tracąc tego, co najważniejsze? Spróbujmy więc dotować polskie sporty zimowe, zaangażujmy się i wyłówmy następców Tomasza Sikory i Justyny Kowalczyk. Jesteśmy o tyle w dobrej sytuacji, że potrzebujemy tylko finansów, bo nie musimy naprawiać naszej młodzieży (jeszcze...), choć kto wie, co przyniesie czas. A jak będzie trzeba, to i ja pomogę, przyjadę i wejdę cały w to bagno, by zrobić z niego rafinerię. I nawet Norwegów czasem uda się pokonać, bo drugiego Bjørndalena już nie będzie, co właśnie udowodniłem. Choć nie jestem pewien, czy nie pisałem tego przez sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz