Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Powrót na Północ

Samolot schodzi coraz niżej, przebijając się przez niskie piętro chmur. Słyszę dźwięk wypuszczania podwozia. Nerwowo spoglądając za okno szukam wieży telewizyjnej i reszty berlińskich zabudowań. Wreszcie są wszystkie, a niecałą minutę później lądujemy na lotnisku Tegel. Przyziemienie nie należy do najprzyjemniejszych, ale wraz z wytracaniem prędkości i spokojnym obwieszczeniem stewardesy "ladies and gentleman, welcome to Berlin" zamienia się w najsilniejsze emocje na świecie. Moja podróż dobiegła końca: dwugodzinny lot z Alty do Oslo z międzylądowaniem w Tromsø i natychmiastowa przesiadka z Oslo do Berlina, razem 3 starty i 3 lądowania. Po tym wszystkim i po czterech miesiącach jedynie kilka minut dzieli mnie od zobaczenia rodziców i zapakowania się do czerwonego Citroena. Nic już tego nie zatrzyma, a ciepłe powietrze w ten nieco jesienny dzień utwierdza mnie w przekonaniu o tym, gdzie jestem. Nawet los gra na moją korzyść, wykładając mój bagaż jako jeden z pierwszych na taśmie. Czas na święta, odpoczynek i wszystko inne, na co czekałem. Nie ma przyszłości, jest teraźniejszość, tylko ta chwila i ten moment, w którym wychodzę na płytę lotniska.

Znów samolot i znów zniżanie. Tym razem za oknem jest ciemno, więc nawet nie próbuję szukać świateł. Niektóre z latarni oświetlają pewnie ulice Alty. Zobaczę je w ostatnim momencie. Trochę turbulencji i przyziemienie z odbiciem "na dwa". Zaraz potem ostre hamowanie na krótkim pasie i jesteśmy na miejscu. Słyszane tego dnia po raz czwarty "ladies and gentleman, welcome to..." nie robi już wrażenia. Podróż dobiegła końca: lot z Wrocławia do Kopenhagi, przesiadka do Oslo i opóźniony ostatni etap do Alty. Na dworze jest -25 st. C i zorza polarna, które zdecydowanie uświadamiają mnie o tym, gdzie jestem. Na mój bagaż i narty przychodzi mi trochę poczekać. Na szczęście wszystko dotarło nienaruszone. Chwilę później z bezcenną pomocą kolegi z Niemiec ruszam do akademiku jego bawarskim pojazdem. Teraz już skończyły się moje święta i wszystko, z czego czerpałem całymi garściami przez te tygodnie w Polsce, które tak naprawdę zleciały szybciej niż jeden dzień na Północy. Nie ma przyszłości, jest przeszłość, tylko ta chwila i ten moment, w którym przeszedłem przez bramki na lotnisku we Wrocławiu. Czy chcę, czy nie, znowu zatrzymuję czas.

Okolice lotniska we Wrocławiu. Były nie tak dawno temu takie czasy, kiedy z pewnej górki robiło się takie zdjęcia, a nowy terminal był jeszcze w planach.  
Pierwszego dnia po przylocie na Północ niewiele można zrobić, poza rozpakowaniem walizek obficie wypełnionych polskim jedzeniem oraz przygotowaniem nart. Podczas tych czynności myślę o tym, jak to moje Premio 9 wreszcie będą w swoim naturalnym środowisku. Gdy jednak sprawdzimy stan przygotowania tras w okolicy, wygląda to tak: w pobliżu Komsy i Sandfallet tylko tory do klasyka, a warunki do łyżwy panują najbliżej na stadionie Kaiskuru, czyli jakieś 8 km od akademika. A bez samochodu taka wyprawa nie ma sensu. Dla takiego kogoś jak ja, dla kogo od zawsze liczyła się tylko łyżwa, takie wieści są, delikatnie mówiąc, nienajlepsze. Przecież mamy tu ponad metr śniegu, więc dlaczego założony jest tylko tor? Przypuszczam, że to przez wydarzenia sprzed mojego przyjazdu. Wtedy to w Alcie było małe ocieplenie, powyżej 0 st. C. Śnieg zaczął więc topnieć i był rozwiewany przez silny wiatr. Później przyszły od razu wielkie mrozy, efektem czego wszystko wokół przypomina typową lodowo- śnieżną skorupę znaną z filmów o misiach polarnych. Tory mocno się zakonserwowały, a część dowolna może być nieco pokiereszowana. Koniec końców może się na tym całkiem dobrze biegać, czego nie można powiedzieć choćby o bezśnieżnych Jakuszycach. Z drugiej jednak strony wciąż nie mam możliwości swobodnego łyżwowania. W takich warunkach zawsze pozostają mi półśrodki, czyli double poling na nartach do łyżwy, bo na pewno nie zgwałcę ich smarem na trzymanie. Takie coś byłoby jak pojechanie do Watykanu na koncert Behemotha. W następnych dniach ma spaść jeszcze trochę śniegu, dzięki czemu może ktoś poprawi te trasy. Temperatura też ma być wyższa niż ta, przy której szron pokrywa brwi, co zaś zachęca ludzi do robienia zdjęć swoich zamarzniętych twarzy i wrzucania ich na facebooka. Tak, czy inaczej mam zamiar wkrótce sprawdzić na własnych ślizgach, jak miewa się sytuacja. Póki co, wracam jednak do opróżniania walizki. Już prawie dotarłem na dno, wyciągnąłem wszystko, ale nadal nie znalazłem tam ani przyszłości, ani tej dodatkowej motywacji, o której wspominałem pod koniec pierwszego semestru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz