Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Długa historia długiego wyścigu: 24 godziny Le Mans 2013

Jeszcze dziś trudno mi uwierzyć w to, że tegoroczny 24- godzinny wyścig Le Mans dobiegł końca, a wraz z nim tydzień wypadków, dramatów, nadziei i emocji. Z wielu powodów miniona 82. edycja (a 90. rocznica) pozostanie na długi czas w pamięci wszystkich kibiców.
Wszystko zaczęło się w sobotę, 22 czerwca o godzinie 15:00. Oczywiście wcześniej była jeszcze sesja warm up, wyścig legend oraz wyścig serii Ferrari Challenge. Podobnie, jak w latach poprzednich, miałem zamiar oglądać pełną 24- godzinną relację w Eurosporcie. Poczyniłem więc odpowiednie przygotowania w tym celu jeszcze przed startem. Zaaranżowałem specjalne "centrum informacji" ustawiając komputer blisko telewizora, aby mieć na bieżąco live timing, tweety najważniejszych zespołów i dyrekcji wyścigu oraz kamery on board z wybranych samochodów. Wcześniej wydrukowałem jeszcze spotter guide. Tak więc moje Le Mans musiało zacząć się już o 9:00. Ze wszystkim uporałem się do 13, pozostało już tylko to włączyć o 14:00.


Nie mogło zabraknąć również kawy. Była ona bardzo potrzebna, zwłaszcza nad ranem.

To nie jest product placement. Tak po prostu wyszło...
Ważne było jeszcze zaopatrzenie w odpowiednią ilość jedzenia. W tym przypadku starczyło bez problemu...


Tak przygotowany przystąpiłem do swojej największej próby w roku- obejrzeć kolejne niezapomniane Le Mans całe i cieszyć się każdą minutą. Ktoś powie, że przecież mam na to aż 24 godziny, więc po co oglądanie całości. Tak na prawdę cały ten czas mija mi zawsze bardzo szybko. Pod koniec zawsze mam taką refleksję, że przecież jeszcze przed chwilą się to zaczęło, a tu już ostatnia godzina. Tyle przygotowań, kwalifikacji, programów "Le Mans 24 minuty" i emocji, a teraz to wszystko się kończy. Poza tym, na Le Mans zawsze dużo się dzieje i nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi rozstrzygnięcie. Jest coś takiego w tym wyścigu, co nie pozwala mi na inne jego traktowanie. O 15:00 już wszystko działało. Natomiast na torze zaczęła zapisywać się kolejna historia.
Oczywiście wydarzeniem, które cieniem rzuciło się na cała rywalizację, był śmiertelny wypadek Allana Simonsena po zaledwie 7 minutach od startu. Duński kierowca załogi Aston Martin Racing #95 wpadł w poślizg na zakręcie Tertre Rouge, po czym z dużą siłą uderzył w barierę lewym bokiem samochodu. W skutek odniesionych obrażeń zmarł po przewiezieniu do centrum medycznego. To był jego siódmy start w Le Mans. Jak widać na poniższym filmie, nie było żadnego kontaktu ze strony jadącej za Astonem Corvetty #74.

 

Już wcześniej na tym zakręcie problemy miały inne samochody. Obrót zaliczył Franck Mailleux w Morganie #43 oraz Toni Vilander w Ferrari #71. Widać to wszystko na innym filmie.



Oczywiście po takim zdarzeniu był potrzebny wyjazd samochodu bezpieczeństwa. Okres neutralizacji trwał 50 minut, ale to nic w porównaniu z ogromnym szokiem i niedowierzaniem u każdego. Śmiertelny wypadek nie zdarzył się w tym wyścigu od 1986 roku, kiedy to w wypadku zginął Jo Gartner.
Jaka była przyczyna wypadku Simonsena? Otóż, w trakcie okrążenia formującego przed startem wyścigu, zaczęło padać. Nie była to ulewa na długości całego toru, ale widać było działające wycieraczki w samochodach Audi. Gdy stawka była na prostej Les Hunaudieres, na oficjalnym live timingu pojawiła się informacja: "Havy rain reported at Tertre Rouge". Mokra nawierzchnia na tym trudnym zakręcie najprawdopodobniej przyczyniła się do zdarzenia. Dodatkowo (widać to dokładnie na pierwszym filmie) koła samochodu Simonsena znalazły się w pewnym momencie na tym niebieskim pasie namalowanym obok zakrętu. Tego typu powierzchnia jest śliska, a pod wpływem deszczu zachowuje się jeszcze gorzej. Centymetry zadecydowały o utracie przyczepności kół i po wciśnięciu gazu przy wyjeździe na prostą samochód zachował się w ten sposób. Po tym zdarzeniu, zespół Aston Martin Racing chciał wycofać wszystkie swoje samochody z wyścigu, jednak rodzina Allana poprosiła o dalszą jazdę dla uczczenia jego pamięci.
Dalej wyścig toczył się już w zupełnie innych nastojach. Toyota, która od początku jechała bardzo szybko za sprawą Nicolasa Lapierre'a, spuściła trochę z tonu, zaś przyspieszyło Audi kierowane przez Andre Lotterera. Ten początek Audi był trochę zachowawczy. Opady deszczu oraz założone opony o średniej twardości przyczyniły się do takiej jazdy. Rzeczywiście po starcie można było mieć wrażenie, że treningi i kwalifikacje dotyczyły jakiegoś innego wyścigu. Audi traciło pozycje na rzecz Toyoty. Nawet prywatny Rebellion #12 trzymał się zaskakująco blisko niemieckich samochodów. Zwłaszcza Lucas Di Grassi- debiutant w Le Mans, zdawał się jechać wolno. Wszystko odmieniło się po zjeździe samochodu bezpieczeństwa i ściągnięciu z toru pechowego Astona Martina Vantage #95. Pogoda zrobiła się lepsza, ściganie wróciło "do normy", E- tron #1 zyskiwał przewagę, #7 i #8 traciły nieco, ale były oszczędniejsze. Każdy czekał na pierwsze tankowania, żeby porównać, o ile dłużej Toyota utrzymuje się na torze na jednym baku paliwa. Specjalnie nawet zapisywałem każdy postój w boksach (dokładną godzinę i numer okrążenia) samochodów walczących o miejsca na podium. I tak, pierwszy postój Audi #2 to godzina 16:16 (okrążenie 13), #1 16:20 (okr. 14), #3 16:21 (okr. 14). Natomiast Toyota #7 zjechała o 16:23 (okr. 15), zaś #8 o 16:26 (okr. 16). Daje to więc zysk jednego do dwóch okrążeń w stosunku do niemieckich samochodów. Jednak większość tego czasu stanowiła jazda za samochodem bezpieczeństwa, co dało na pewno mniejsze spalanie. Zapisałem więc następne postoje: #2 16:52 (okr. 23), #1 16:55 (okr. 24), #3 16:55 (okr. 24), #8 17:03 (okr. 26) i #7 17:07 (okr. 27), przy czym #7 zmieniła opony na deszczowe. Widać wyraźnie, że zysk zespołu Toyoty jest znacznie większy w warunkach normalnego ścigania. Jednak Audi zaczęło być coraz szybsze, zyskując na niemal każdym kółku po 3 sekundy. Przestało padać, tor zrobił się suchy, co zaś odbiło się na błędzie założenia "wetów" w #7. Pierwsze zmiany kierowców nastąpiły odpowiednio: w #2 o 18:15 (okr. 45), w #1 o 18:18 (okr. 46), w #3 o 18:19 (okr. 46), w #8 o 18:35 (okr. 50) i w #7 o 18:38 (okr. 51).
Bez względu na oszczędność Toyoty, przez większą część rywalizacji w sobotę na prowadzeniu znajdowało się Audi #1 w składzie: Andre Lotterer, Marcel Fassler, Benoit Treluyer. Są to zwycięzcy tego wyścigu z lat 2010 i 2011. Trzeba przyznać, że ich jazda jest zawsze imponująca. Podobnie było w tym roku. Niestety na 100 okrążeniu o godzinie 21:47, e- tron z Treluyerem za kierownicą zjechał nieplanowo do boksu. Informacje o awarii były różne. Mówiono między innymi o alternatorze. Tak, czy inaczej, naprawa zajęła mechanikom aż 45 minut i stratę 12 okrążeń, co jednocześnie pozbawiło szansy na zwycięstwo ekipę #1. Na prowadzeniu znalazł się samochód #2 (McNish, Kristensen, Duval) i jak się później okazało, prowadzenia tego nie oddał aż do mety. Zapadła ciemność nad torem Circuit de la Sarthe. Wraz z nią przyszły problemy niektórych teamów, wypadki oraz piękne widoki. Zresztą zobaczcie sami magię nocnego ścigania w Le Mans tego roku.

  

Porę nocną wykorzystał Andre Lotterer. Najwyraźniej świetnie czuje się wtedy za kierownicą, podobnie jak  Tom Kristensen. Tych dwóch wykonywało swoje zmiany w pełnych ciemnościach. Andre nie miał nic do stracenia, dlatego też zaczął wykręcać ekstremalnie szybkie czasy. Istne szaleństwo. Na każdym okrążeniu zyskiwał nad innymi od 6 do 10 sekund i odrabiał kolejne stracone pozycje w klasyfikacji generalnej. Ustanowił nawet najszybszy czas okrążenia w całym wyścigu, który wyniósł 3 :22 :746, czyli zaledwie 397 tysięcznych sekundy wolniej od zdobywcy pole position w kwalifikacjach- Loica Duvala. Ja natomiast w porze nocnej zachwycałem się piękną jazdą Porsche #91 (Pilet, Bergmeister, Bernhard) za sprawą on boardu z ich samochodu włączonego non- stop na monitorze komputera. W relacji telewizyjnej pojawiały się ponadto inne kamery z samochodów. Dopiero wtedy można było poczuć tą prędkość prototypu klasy LMP1 jadącego w zupełnej ciemności wśród rozmywających się linii na prostej Les Hunaudieres. W wyniku dwóch zdarzeń pojawiły się kolejne samochody bezpieczeństwa, co zaowocowało półgodzinnym snem od 3:00 do 3:30. Tak oto minęła połowa wyścigu. Później pojawił się dość spory deszcz, co zaowocowało wymianą opon na deszczowe wśród całej stawki. Dodatkowo zmienili się kierowcy: w #8 o 3:56 (okr. 188) i w #2 o 3:59 (okr. 189). Dopiero o 4:50 na 199 okrążeniu zmieniono się w #3, zaś o 4:53 na okr. 201 w #7. Świt pojawił się nad torem około godziny 6:00. Do tego czasu cała stawka jechała równo, bez poważniejszych zdarzeń. Przyszło wtedy największe zmęczenie, zarówno u mnie, jak i wśród zespołów. Grono wycofanych się powiększało. W godzinach od 23 do 7 z wyścigu odpadło 5 teamów.
Kolejne dramaty i okresy neutralizacji to już środek niedzieli. Najpierw kolejny Aston Martin #98 "stracił" silnik. Zaledwie godzinę później w bandę uderzył przodem Frederic Makowiecki w Astonie #99. Oby dwa samochody dalej nie pojechały. Bardzo pechowy był ten weekend dla brytyjskiej marki. Tegorocznego wyścigu nie może zaliczyć do udanych również zespół Rebellion Racing. Murowani kandydaci do bycia najlepszymi wśród prywatnych teamów mieli dużo problemów technicznych, a w dodatku Andrea Belicchi w Loli #13 rozbił przód samochodu tuż po okresie neutralizacji. W wyniku tego zdarzenia na tor ponownie wyjechał samochód bezpieczeństwa. Obie ekipy tego szwajcarskiego zespołu zajęły bardzo odległe miejsca, dojeżdżając do mety odpowiednio: #12 na 40, zaś #13 na 41 lokacie. Czołówka wyścigu jechała bezbłędnie, aż do przedostatniej godziny, kiedy pojawiły się obfite opady deszczu.
Takiej końcówki jeszcze nie pamiętam. Czarne chmury, co chwila informacje o "havy rain" na coraz to innym posterunku. Jeszcze wszystko mogło się zdarzyć. Piruety na torze stały się normalnością. Tym bardziej, że w chwili rozpoczęcia ulewy, cała stawka jechała na oponach typu slick. A tor jest długi (13,6 km) i trzeba jeszcze dojechać do boksu, aby zmienić opony. Nie udało się to Toyocie #7. Nicolas Lapierre wypadł na pierwszym z zakrętów "Porsche" i rozbił przód samochodu. Każdy myślał, że to koniec tej ekipy (Lapierre też już chyba chciał się wycofać), aż tu nagle kamera pokazuje zjeżdżającą na pitlane #7. Szczęśliwie dla Toyoty na torze pojawił się kolejny Safety Car, dzięki czemu obronione zostało miejsce 4. Bardzo szybko mechanicy uwinęli się z naprawą. Audi #1 nie zdołało tym samym wskoczyć na 4 miejsce, zaś #7 straciła szansę na podium. Na pół godziny przed końcem zjechał ostatni już SC. Jadące na pierwszym miejscu Audi #2 miało bezpieczną przewagę jednego okrążenia nad coraz szybszą w końcówce Toyotą #8, którą zaś gonił Oliver Jarvis w Audi #3. Zespoły nie zaryzykowały walki w tak trudnych warunkach. Toyota, która przez cały wyścig jechała bezawaryjnie i równo, pogodziła się z drugim miejscem w wyścigu. To i tak wspaniały sukces tej marki, biorąc pod uwagę fakt, że żaden z jej samochodów nie dojechał do mety w poprzednim roku. Daje to bardzo pozytywne spojrzenie na przyszłoroczną edycję, w której wprowadzony zostanie nowy regulamin. Do LMP1 powróci Porsche, wystartuje innowacyjny Nissan ZEOD, jednym słowem rewolucja.
Na miejscu trzecim i pierwszym dojechały odpowiednio: Audi #3 i Audi #2. Zespół #2 jadący w składzie: McNish, Kristensen, Duval, jak najbardziej zasłużył na końcowy triumf. Pole position w kwalifikacjach, znakomita i bezawaryjna jazda w trakcie wyścigu to idealna mieszanka młodości Loica Duvala i doświadczenia jego partnerów. Zwycięski samochód pokonał dystans 348 okrążeń, co daje 4733 km. Był to wyścig rekordowy pod kątem czasu jazdy za samochodem bezpieczeństwa, który wyniósł aż 5 godzin i 27 minut. Dla Toma Kristensena jest to 9 wygrana w 14 starcie w 24- godzinnym wyścigu Le Mans. Duńczyk nie krył wzruszenia, zaś swoje zwycięstwo zadedykował swojemu zmarłemu rodakowi- Allanowi Simonsenowi. Atmosfera na mecie była nieco inna niż zwykle, nie można było nie zauważyć poruszenia tragicznym wydarzeniem z soboty. Tym oto sposobem historia 24- godzinnego wyścigu Le Mans w 2013 roku została napisana i na pewno zostanie zapamiętana na wiele lat. Ani razu nie można było narzekać na brak zażartej rywalizacji w wyścigu. Wciąż jeszcze słyszę w oddali dźwięk silnika Porsche, z którym "przejechałem" całą noc. Każda minuta była warta oglądania, przez co już dziś marzę o pojechaniu za rok na tor i zobaczeniu tego wydarzenia na żywo. Być może się uda. W końcu marzenia się spełniają... I tego właśnie życzę każdemu kibicowi sportów motorowych, aby kiedyś mógł poczuć prawdziwą magię Le Mans, usłyszeć dźwięk silników na prostej Les Hunaudieres i po prostu być tam.
Na koniec jeszcze zestawienie zmian kierowców zwycięskiego Audi R18 e- tron quattro #2:
Start- 15:00 McNish,
18:15 (okr. 45) Duval,
22:13 (okr. 108) Kristensen,
1:34 (okr. 160) McNish,
3:59 (okr. 189) Duval,
7:11 (oke. 240) Kristensen,
9:13 (okr. 265) McNish,
10:27 (okr. 280) Duval,
12:16 (okr. 310) Kristensen 15:00- Meta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz