Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Najmłodszy mistrz świata i jego brat

Skoro zmiana nazwy wywołuje takie zdarzenia w biathlonie, to będę ją przeprowadzał codziennie. W dzisiejszych biegach sprinterskich na Mistrzostwach Świata w Kontiolahti nastąpiło tyle pięknych i historycznych chwil, że do opisania każdej z nich potrzebny by był osobny post. Trudno jednak pozostać wobec tego obojętnym i choćby drugie tyle wydarzyło się jutro, już teraz postanowiłem o tym napisać.

Zacznę od biegu mężczyzn, który odbył się jako pierwszy. Jeżeli ktoś nie przewidywał żadnej dramaturgii i twierdził, że kandydat do zwycięstwa jest tylko jeden, został zawiedziony przez pogodę. To właśnie warunki atmosferyczne dodały trochę dramaturgii do zawodów, czyniąc strzelanie tak trudnym, że równie dobrze biathloniści mogliby je wykonywać w pozycji tzw. "na Schwarzeneggera", nie patrząc w przyrządy celownicze. Odbiło się to na takich znakomitościach, jak Martin Fourcade, Ole Einar Bjoerndalen, czy Emil Hegle Svendsen. Dwaj pierwsi zakończyli rywalizację z trzema karnymi rundami, zaś ostatni z czterema w pakiecie z "naiwnie" wyglądającym upadkiem (film poniżej).



Trzeba przyznać, że trasa w Kontiolahti też nie należała dziś do najprzyjemniejszych. Wszystko razem złożyło się na selektywność, która jest ogromnie istotna podczas zawodów rangi mistrzowskiej. Dyspozycja dnia, wyśmienite przygotowanie, a czasem szczęście decyduje tu o sukcesie. Wszystkiego nie zabrakło dziś młodszemu z braci Boe. Johannes Thingnes nigdy nie przegrał w Kontiolahti przed dzisiejszym startem i na razie nie wygląda na to, aby miało się to zmienić. Dziś stał się najmłodszym w historii biathlonowym mistrzem świata. Jego starszy brat Tarjei zatroszczył się o inny rekord. Zdobywając brązowy medal wpisał rodzinę Boe jako pierwszych w historii braci na podium w indywidualnej konkurencji MŚ. Tomasz Jaroński jeszcze dawno temu powiedział, że Boe to skrót od "Bjoerndalen Ole Einar" i stąd bierze się talent tych zawodników. Dziś do tego wracam i odnoszę wrażenie, że w tej niewinnej grze słów kryje się jakaś prawda.
Szczęśliwi bracia na konferencji prasowej.
Ten, który znalazł się pomiędzy dwójką Boe, długo czekał na swoje pierwsze podium w karierze. Tym lepiej się złożyło, że nastąpiło ono na Mistrzostwach Świata. Nathan Smith, jak sam przyznał na konferencji prasowej, nigdy nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. A niepotrzebnie, bo już kilkukrotnie, nawet w tym sezonie, kręcił się blisko podium. Również rok temu na IO w Sochi notował dobre wyniki dla Kanady wraz ze swoim kolegą Jean- Philippem Leguellec. Dziś jego starania zostały ukoronowane srebrnym medalem, pierwszym w historii dla Kanadyjczyka. Wcześniej bowiem podobne sukcesy odnosiła tylko biathlonistka z tego kraju- Myriam Bédard. Od dziś również mężczyźni mogą się pochwalić wynikami na wielkich imprezach.
Nathan Smith podczas konferencji prasowej.
Bieg pań przebiegał w jeszcze trudniejszych warunkach. Do wiejącego wiatru dołączył padający śnieg. Pudeł na strzelnicy było więc jeszcze więcej, zwłaszcza podczas prób w postawie stojąc. Podobnie jak u panów, zupełnie pogubiły się faworytki. Darya Domracheva i Kaisa Makarainen zaliczyły po pięć karnych rund i zajęły dalekie miejsca. Nikt, oprócz jednej zawodniczki, nie był w stanie strzelać bezbłędnie. Na nasze szczęście tą jedyną celną biathlonistką była Weronika Nowakowska- Ziemniak. Wyśmienite strzelanie oraz dobry bieg, wbrew niechęci do trasy w Kontiolahti, przyniosły jej pierwsze podium w karierze, czyli srebrny medal Mistrzostw Świata. Historia podobna do Smitha, ale znacznie nam bliższa. Na konferencji prasowej zaznaczała, że być może jest najszczęśliwszą z medalistek. Wcześniej przypuszczała, że będą to jej ostatnie Mistrzostwa Świata. Tymczasem przy tym sukcesie może zmieni zdanie. Z pewnością liczy na to teraz każdy kibic biathlonu.

Weronika Nowakowska- Ziemniak na pierwszej konferencji prasowej dla podium.
Szybsza od reprezentantki Polski, mimo jednego pudła na strzelnicy, była tylko powracająca po przerwie macierzyńskiej Marie Dorin- Habert. Francuzka miała koszmarny poprzedni sezon. Przystępowała do niego w bardzo wysokiej formie, jednak złamana kostka podczas treningu przed pierwszymi zawodami w Oestersund pogrzebała wszelkie plany na starty. Kontuzja umożliwiła jej zajęcie się rodziną. I tak oto, niedługo po Igrzyskach Olimpijskich w Sochi, pojawiła się informacja o ciąży. Marie urodziła córkę we wrześniu, zaś do startów powróciła w tym sezonie w styczniu, nastawiając się przede wszystkim na Mistrzostwa Świata. Opłaciło się, co widać po złotym medalu wywalczonym w sprincie. Z pewnością takie "zadośćuczynienie" za odniesioną kontuzję ją usatysfakcjonuje. Tytuł mistrzyni świata jest jej pierwszym takim osiągnięciem w karierze. Francja tym samym ma kolejną zdobywczynię tego tytułu po Sylvie Becaert i Florence Baverel.
Marie Dorin- Habert.
Brązowy medal w sprincie zdobyła Valj Semerenko. Można powiedzieć, że to nazwisko tradycyjnie już zameldowało się na podium wielkiej imprezy. Zmienia się tylko imię, bo czasem jest to właśnie Valj, a czasem Vita. Tym razem pod nieobecność Vity, swoje zadanie wykonała druga z sióstr. Warto odnotować również 5. miejsce Krystyny Guzik z jedną karną rundą oraz 7. miejsce Magdaleny Gwizdoń z dwoma karnymi rundami. W pościgowym będzie się działo...

Tyle się działo, że nawet prawie zabrakło dnia na podsumowanie. Jeżeli dalej mają tak wyglądać Mistrzostwa Świata w Kontiolahti, to choćbym miał umrzeć z przepracowania, chcę takich emocji, o których warto pisać. A przecież jutro jeszcze ciekawsze biegi pościgowe i legendarny Bieg Wazów (Vasaloppet) o nieludzkiej porze (8 rano). Najwidoczniej dobre rozstrzygnięcia zapadają wtedy, gdy się ogląda biathlon z byłym zawodnikiem ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz