Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Dwa osiem trzy cztery

Dokładnie tyle kilometrów pokonaliśmy, aby dotrzeć do Alty. Była to wspaniała podróż, której poszczególne etapy mogliście już śledzić na moim profilu facebookowym. Dziś jestem już drugi dzień na miejscu, które od lat wydawało mi się być pewnego rodzaju życiowym celem. Cel osiągnąłem, jadąc przez Litwę, Łotwę, Estonię i Finlandię, po wielu godzinach bez odpoczynku i tylu samo wrażeniach. Nie da się tego wszystkiego opisać w jednym poście, ale też trudno rozdzielić każdy etap na pojedynczy tekst. To nie miałoby sensu, bo podróż wydawała się być jednym niekończącym się dniem, który na dobrą sprawę trwa do teraz. Wszystko dlatego, że pisząc te słowa o 23:30 na dworze wciąż jest jasno. Białe noce trwają sobie w najlepsze, powodując totalne rozregulowanie dla przybysza z Południa. Do tego, jak i późniejszej niekończącej się ciemności trzeba się będzie po prostu przyzwyczaić, aby móc tu normalnie funkcjonować. Tak więc oprócz nauki czeka mnie takie oto wyzwanie, ale i też bardzo ciekawe doświadczenie. Postaram się wszystko uwieczniać na zdjęciach i filmach, jak zacznie się dziać więcej, a wszystkie rzeczy będą już zupełnie wypakowane. Wróćmy więc do podróży, czyli pięciu ciężkich, ale jakże ciekawych dni.

Wszystko zaczęło się 2.08 wyjazdem z Jeleniej Góry. Pierwszym zaplanowanym przystankiem był Augustów, gdzie mogłem zobaczyć nieznaną mi dotąd część Polski, czyli między innymi Dolinę Rospudy. Jak zapowiadałem wcześniej, w tych okolicach zostaliśmy dłużej, bo po pierwsze było warto, a po drugie dobrze było wypocząć nad jeziorem przed najtrudniejszymi etapami podróży. 3.08 przenieśliśmy się jedynie do miejsca bliższego litewsko- polskiej granicy. W ten sposób, Polska pożegnała mnie piękną pogodą i krajobrazami, które na długo zapamiętam. A przecież najlepsze miało dopiero nadejść.

Na dzień dobry kaczka udająca bociana.
Kolejny dzień nad jeziorem. Chłodny poranek, idealny na kąpiel w spokojnej wodzie.
Rejs katamaranem do Doliny Rospudy. Warto było walczyć o budowę obwodnicy Augustowa w innym miejscu niż to. 
Ostatni zajazd na Litwie... yyy przepraszam, jeszcze w Polsce. Takim wieczorem pożegnał mnie kraj. Za tym już się tęskni.
Litwa, Łotwa i Estonia. Ta trójka była przewidziana na dzień 4.08. Niby nic, bo wszystkie z tych krajów są dość niewielkie, ale razem dało to całkiem sporą dawkę prawie 700 km. W dodatku krajobrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie, w miarę mijania kolejnych granic. Na początek biedna Litwa, z remontami dróg, obszernymi polami i kilkoma kilometrami dróg szybkiego ruchu. Od razu zapał do podróży został ostudzony i zaraz potem znów powrócił za sprawą Łotwy. Nagle skończyły się remonty, a zaczęła prawdziwa, płynna jazda. W dodatku widoki zaczęły się zmieniać, przypominając litewskie krajobrazy i zapowiadając Estonię.

Po drodze spotkaliśmy samochód kolarskiej drużyny CCC Sprandi Polkowice. Trzeba przyznać, że zobaczenie jakiegokolwiek akcentu podczas zagranicznej podróży potrafi dodać otuchy.
Łotewska plaża, bardzo podobna do tych w Polsce. Tylko ludzi mniej, ale to zapewne z powodu znacznego oddalenia od jakiejkolwiek miejscowości.
Estonia zaś wprowadziła zupełnie inną atmosferę. Rozległe pola ustąpiły miejsca nieprzeniknionym lasom. Drogi stały się jeszcze lepsze i szybsze, zaś ruch zmalał. Mniej więcej tak mógłbym sobie wyobrażać Finlandię, ale nie okolice Tallina. Z drugiej strony Estonii zupełnie sobie wcześniej nie wyobrażałem. Ogólnie rzecz biorąc cała ta trójka z tego dnia była zupełną nowością, dotychczas nieodkrytą i niedocenioną. Gdy już dojechaliśmy do Tallina, uwagę zwrócił rozmiar tego miasta, jak i niespotykana architektura.

Na przykład takie połączenie. Nowoczesny szklany wieżowiec, obok którego znajduje się klimatyczny drewniany dom.
Dopiero stare miasto potwierdziło, że Tallin rzeczywiście można nazwać Pragą Północy (nie mylić z Pragą Północ). Przynajmniej mi tak się kojarzyły te budynki i ogólna atmosfera. Miłym zaskoczeniem była również polska ambasada umiejscowiona w samym centrum starówki.





Wieczorem, o 22:30, czekała na nas podróż promem do Helsinek i odrobina snu. Wszystko dzięki temu, że Tallink Silja Line oferuje bilety z noclegiem na jedynie 2 godzinnej trasie. Pasażerowie zostający na noc mogą najzwyczajniej w świecie opuścić prom o godzinie 6 rano, zamiast zrywać się tuż po północy. Tak też zrobiliśmy i o poranku wyruszyliśmy na najtrudniejszy odcinek naszej podróży. Czekało na nas prawie 1200 km po drogach Finlandii, o których wiele ciekawego można usłyszeć z różnych źródeł. Łosie, renifery i inne zwierzęta na drodze to tam podobno normalność. Początkowo w to nie wierzyłem, zwłaszcza, że nic się nie działo podczas dość monotonnej i pustej pierwszej części naszej drogi.

Wschód słońca nad portem w Helsinkach. Jak się okazało, był to ostatni wschód słońca, który widziałem. Następny będzie za kilka tygodni.
Puste drogi, ograniczenie do 100 km/h. Nic tylko jechać przed siebie.
Początkowo nie brałem tego znaku zupełnie poważnie. W końcu u nas też ostrzegają o jeleniach i sarnach.
Po drodze zatrzymaliśmy się w bardzo ważnym miejscu. Przekraczając granicę koła podbiegunowego trzeba koniecznie wstąpić do Rovaniemi. Tylko tam, w wiosce najprawdziwszego Świętego Mikołaja, można zobaczyć tę granicę fizycznie, o czym informują stosowne znaki. Natomiast sam dom Mikołaja robi ogromne wrażenie. Można wejść do środka i poczuć klimat Świąt Bożego Narodzenia nawet w lecie, gdy słońce nie zachodzi za horyzont. Z głośników lecą kolędy, zaś w sklepie z pamiątkami można kupić pocztówki z wizerunkiem Świętego. Za dodatkową opłatą istnieje również możliwość wysłania takiej pocztówki do bliskiej osoby ze specjalnym stemplem pocztowym z koła podbiegunowego. Wrzucając kartkę do odpowiedniej skrzynki ma się gwarancję, że list dotrze do adresata na najbliższe Święta Bożego Narodzenia. Dobrze wymyślone, prawda? Oczywiście konieczne jest złożenie wizyty u samego Mikołaja, która jest darmowa. W trakcie rozmowy z Mikołajem, który mówi w wielu językach, robione jest nam pamiątkowe zdjęcie, które później można zakupić od elfów za 30 EUR. Takiej pamiątki nie sposób sobie odmówić.

Równoleżnik oznaczający koło podbiegunowe. Stąd do Alty mam jakieś 500 km na Północ.
Rzut oka na linię wyznaczającą magiczny równoleżnik.
"Santa is here". Właśnie w tym domu na nowo stajesz się dzieckiem chcącym poznać najprawdziwszego Świętego Mikołaja.
Z Rovaniemi do granicy fińsko- norweskiej, w której pobliżu czekał na nas nocleg, pozostało nam ponad 300 km, które w dodatku musieliśmy pokonać po mniej uczęszczanych drogach. Wtedy właśnie poznałem, co to znaczy podróżować po Finlandii. Jechaliśmy przez zupełne pustkowia, mijając pojedyncze domy. Gdzieniegdzie pojawiały się skrzyżowania z szutrowymi drogami, które wcale nie prowadziły donikąd. Widocznie dla Finów taka droga jest tym samym, czym dla nas wojewódzka, przykładowo pomiędzy Karpaczem a Piechowicami. W takich okolicznościach przyrody można szybko zrozumieć, skąd bierze się fenomen fińskich kierowców rajdowych. Poza wspomnianymi szutrami, spotkaliśmy wreszcie również renifery. Miejscowi kierowcy omijali je tak, jak my omijamy starszego pijaczynę jadącego rowerem do sklepu w jakiejś polskiej wsi. Jednym słowem dla nich jest to rzeczywiście normalność. A warto pamiętać, że za ewentualne uszkodzenie lub tym bardziej zabicie renifera na drodze trzeba zapłacić ogromną karę na rzecz mieszkańców Laponii.

W takiej sytuacji nie wiadomo właściwie co zrobić. Pozostaje tylko poczekać, aż któryś z członków stada ustąpi miejsca.
Właśnie tak blisko samochodu spacerują sobie renifery.
Na naszej drodze mijaliśmy również Levi- miejsce znane ze swojej trasy slalomowej Levi Black, na której co sezon organizowane są zawody PŚ w narciarstwie alpejskim.
Gdy dotarliśmy na miejsce, a było to około godziny 23, naszym oczom ukazał się prawdziwy obraz Północy, jaki zapewne widzi każdy człowiek, który nigdy tam nie był. Niebo jasne jak karnacja Johannesa Bø, jeden sklep dosłownie ze wszystkim co tylko można kupić, do tego stacja benzynowa, restauracja i recepcja w jednym. Klucz do drewnianego domku czekał na nas w specjalnej skrzynce dla gości przybywających po zamknięciu tego wielofunkcyjnego przybytku, czyli po 20. Po takim wysiłku psychicznym i fizycznym oraz emocjach, jakich doświadczyliśmy na przestrzeni 1200 km aż chciałoby się wskoczyć w wygodne łóżko. Niestety nadal nie mieliśmy łatwego życia. Stary, drewniany domek z twardymi pryczami nie był tym, co można było sobie wymarzyć. W dodatku wszędzie aż roiło się od komarów, których było chyba więcej niż w całych Bieszczadach. Pakiet survivalowy został uzupełniony jeszcze o wspomnianą białą noc i można było poczuć prawdziwą Arktykę. Mimo wielkiego zmęczenia, sen nie chciał przyjść, jakby organizm buntował się przeciwko wiecznemu dniu.
Tuż przed godziną 24. Tylko dość słaby parametr wskazywał na to, że jednak mamy noc.
Ostatniego dnia mieliśmy do pokonania jedynie około 200 km, z czego znaczną większość po drogach Norwegii. Nie ukrywam, że bardzo cieszyłem się na opuszczenie Finlandii, która dość mocno nas wszystkich zmęczyła. W miarę zbliżania się do Alty, widoki na naszej trasie stawały się coraz piękniejsze i nieprawdopodobne.





W mieście szybko odebrałem klucze od mojego pokoju w jednym z akademików, po czym ruszyłem na krótkie rozpoznanie. Alta jest naprawdę ciekawa, łącząc jednocześnie skaliste płaskowyże i morskie wybrzeże. Poza tym miasto wygląda na dość nowe, może nawet trochę sztuczne. Nad morzem spotkamy domy miejscowych, zaś nieco dalej, obok kościoła, mieści się centrum ze sklepami, restauracjami, hotelami i basenem. Po drugiej stronie natomiast rozpoczyna się część akademicka. Na początek mieszkania studentów, później uniwersytet UiT. Właściwie to tu będzie się koncentrować moje najbliższe życie. Mam nadzieję, że później będę bywał jeszcze dalej, czyli na stadionie Kaiskuru ze świetnej jakości trasami biegowymi.

Widok na kościół w centrum miasta, idąc od strony części akademickiej.
Widok na część wybrzeża. Mieszkający tu Norwegowie mają zapewnione najlepsze widoki w mieście.
Na zdjęciach widać nie tylko piękne położenie Alty, ale również pogodę, jaka obecnie tu panuje. W chwili, gdy piszę ten post, jest cały czas tak samo. Wieje dość nieprzyjemny wiatr, kilka razy padał deszcz, a temperatura nie przekracza nawet 16 stopni. To duży kontrast w porównaniu do polskich upałów, być może nawet za duży. Wszystko powinno wyglądać ładniej, gdy nastanie zima, a na niebie zaczną pojawiać się zorze polarne. Być może wtedy magia tego miejsca ukaże się na dobre. Póki co, staram się obserwować wszystko dokładnie, w końcu to moja pierwsza wizyta w Norwegii i od razu na studia, stąd może być to lekki szok. Zwłaszcza dla kogoś, kto wyobrażał sobie Północ jako raj wypełniony po brzegi sympatykami narciarstwa biegowego, gdzie każdy wie, kto to jest Finn Hågen Krogh. Tymczasem wcale nie musi to tak wyglądać. Trochę to smutne niczym tutejsza pogoda i jednocześnie prawdziwe, że taka podróż i doświadczenie niewątpliwe rozwija, ale i potrafi nauczyć człowieka spoglądać zupełnie w inny sposób na miejsce, z którego pochodzi. Po pewnym czasie zaczyna brakować nawet tych najbardziej znajomych miejsc, a obcość potrafi przytłoczyć, zwłaszcza, gdy stawia się jej czoła w pojedynkę. Tym samym potwierdzę moje słowa ze wcześniejszego wpisu na profilu facebookowym: wszystkie odwiedzone kraje czymś zapiszą się w mojej pamięci i czymś mnie zaskoczyły. Żadne jednak nie zastąpią Polski i nie zaczną od tak stanowić mojego drugiego domu. To zbyt trudne przełamać barierę nie tylko językową, ale również kulturową i mentalną. Być może wcześniej nie zdawałem sobie z tego spawy, narzekając czasem na błahostki w kraju, ale faktycznie ta "południowość" gdzieś się we mnie kryje i nie da się jej wyzbyć tak łatwo, jak mogło się wydawać. Co innego znaczy fascynacja Arktyką, a co innego życie tam, dlatego podjęte przeze mnie wyzwanie jest jeszcze trudniejsze, niż się spodziewałem. Tak, czy inaczej słowa dotrzymam i spróbuję zaznać północnego życia w całości. W przeciwnym razie zamilknę na wieki...
Dwa osiem trzy cztery, a będzie drugie tyle...
...bo trzeba jeszcze wrócić. W każdym razie ja już mogę powiedzieć, że dał radę.
Jeżeli chcecie zobaczyć więcej zdjęć, zapraszam pod następujące adresy: dzień 1, dzień 2, dzień 3, dzień 4, dzień 5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz