Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Tydzień na Północy

Właśnie minął tydzień odkąd przyjechałem do Alty. Słońce zaczyna prawie chować się za horyzont około godziny pierwszej w nocy, ale wciąż nie ma zamiaru zapanować choć minuta prawdziwej nocy. Już wkrótce będzie jej całe mnóstwo, więc pewnie szybko zapomnę o niedogodnościach ciągłego dnia. W tydzień zdążyłem już stać się studentem UiT- Aktycznego Uniwersytetu. Wciąż trudno w to uwierzyć, że w końcu tak spełniam swoje marzenie. Podobnie trudno jest odnaleźć się w szalonym tygodniu fadderów. Każdego dnia dzieje się tyle aprobujących wydarzeń, że wprost nie można znaleźć chwili dla siebie.

Ostatnio przyłapałem się na myśleniu po angielsku. O ile to nie jest jeszcze takie dziwne, to stało się to w trakcie rozmowy po niemiecku. Taki tam paradoks. Nie dziwcie się z trenowania niemieckiego, podczas gdy jestem na studiach norweskiego. Tutaj, na campusie jest mnóstwo studentów z Niemiec. Staram się więc rozmawiać z nimi niekiedy po niemiecku. W końcu coś tam potrafię, to czemu by nie próbować? Najlepiej jednak działa mieszanka niemiecko- angielska w przypadku komunikacji z nimi. Gdy nie mogę znaleźć słowa po niemiecku, wtedy łatwo przełączam na angielski. I prawdopodobnie stąd wzięło się moje anglojęzyczne myślenie. Na polski "nie było po prostu czasu". Jeżeli mam być szczery, to tych kilka dni Fadderuke nauczyło mnie używać jakiegokolwiek języka lepiej, niż w poprzednich szkołach. Tu po prostu musisz mówić tak jak oni, inaczej się nie dogadzasz. I tak oto codziennie porozmawiam sobie po angielsku, niemiecku, norwesku i nawet francusku. Warto próbować, w końcu każdy bierze poprawkę na to, że jesteś z innego kraju. Tu chodzi o zdobywanie doświadczenia i naukę nie tylko na studiach.

Atmosfera wśród międzynarodowych studentów jest bardzo dobra. Wielu z nich było wcześniej na licznych wymianach, stąd dla nich jest to po prostu kolejny semestr za granicą. Inni, tacy jak ja, przyjechali sprawdzić się jako pełnoprawni studenci i chyba ta grupa jest najmniejsza. Na całym moim programie języka norweskiego jest może 15 osób, albo nawet mniej. Wszystkich międzynarodowych studentów jest około 70. Towarzystwo składa się w większym stopniu z Niemców. Na drugim miejscu postawiłbym Rosję, a zaraz później Nepal (wtf?). Jeżeli ktoś chciałby wiedzieć, jestem jedynym studentem z Polski, być może nawet na całym uniwersytecie. Nie jest to jakieś męczące, bo używanie ciągle obcego języka potrafi dać ostrą lekcję życia. Niemniej jednak czasem człowiek chciałby porozmawiać z kimś po swojemu, nie tylko przez telefon, albo w formie pisemnej. O miejscowych studentach, będących w większości naszymi fadderami, nie muszę chyba pisać za wiele. Przyjmują nas znakomicie, jako członków społeczności studenckiej i starają się, aby każdy dobrze się bawił.

Bycie w gronie tak bardzo zróżnicowanym pod względem kulturowym i językowym jest całkiem ciekawe, ale niesie ze sobą pewne uciążliwości. Można świetnie się bawić rozmawiając o różnych rzeczach ze swoimi nowo poznanymi kolegami i koleżankami, ale nigdy nie będzie to ta sama płaszczyzna porozumienia, jaką można stworzyć z kimś o jednakowym pochodzeniu. Wszyscy wokół są jakby pochłonięci byciem "w świecie", że czasem nawet mogą zapomnieć skąd są. Dla mnie jest to jak pewien rodzaj maski, którą zakładam, gdy wychodzę z pokoju. Pewnie nie tylko ja tak robię. Studenci będący na ciągłej wymianie w różnych dalekich krajach muszą się sporo namęczyć, aby nie przykleiła się ona na stałe. No chyba, że oni rzeczywiście zapomnieli o wszystkim co zostawili w swoich krajach i chcą żyć tylko tu i teraz. Dla mnie to niewykonalne. Nie mogę postawić wszystkiego na tę jedną obcą kartę, odrzucając wszystko wcześniejsze. Nie mogę też trzymać się na uboczu, bo tu jest naprawdę miło i dobrze. Pozostaje więc znów jutro rano założyć maskę na cały dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz