Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Mieszane uczucia

Miał być dzisiaj ciekawy dzień. Najpierw 35 km techniką dowolną mężczyzn z Cortiny d'Ampezzo do Dobiacco w ramach cyklu Tour de Ski, później zawody biathlonowe w Oberhofie. Tak więc emocje gwarantowane. Jedno tylko mnie zastanawia. Dlaczego piszę teraz ten tekst, zbierając resztki rozsądku i nie mogąc jeszcze uwierzyć w to, co się stało? No właśnie. Miał być ciekawy dzień i był, tylko że nie w tą stronę, co trzeba.

Na początek Tour de Ski. Kobiety ścigały się na pętlach w Dobiacco, zaś mężczyznom przypadł prawdziwy klasyk tego cyklu, czyli 35- kilometrowa droga łącząca dwa włoskie miasta. Start odbywał się tak, jak do każdego biegu pościgowego, czyli zawodnicy byli wypuszczani na trasę ze stratami zgromadzonymi na dotychczasowych etapach. Cała przeprawa może wydawać się monotonna, ale co najważniejsze, jej okolica jest piękna. Tunele, jeziora i domy to wszystko, co stanowiło otoczkę rywalizacji. Dlatego dla mnie jest to etap szczególny, jeśli nie ulubiony. A do tego jeszcze ten las i znikający w nim biegacze. Taki stan rzeczy nie ułatwiał przekazu telewizyjnego i nic dziwnego, że helikopter nie wyłapał Austriaka Johannesa Duerra, który z dalekiej 34. pozycji dołączył do grupy będącej bezpośrednio za prowadzącym Martinem Johnsrudem Sundby. Dziś Norweg- lider TdS, bardzo mi zaimponował. Biegł samotnie od startu do mety, co nie jest łatwe i w dodatku potrafił utrzymywać przewagę około minuty nad grupą goniącą, w której znalazły się takie asy, jak Petter Northug, czy zeszłoroczny triumfator- Alexander Legkov. Jedynie kamera umieszczona na skuterze śnieżnym towarzyszyła prowadzącemu, pokazując jego idealną technikę biegu. Po całej przeprawie, w klasyfikacji generalnej Sundby ma przewagę 1 minuty i 3 sekund nad Northugiem oraz 1:08 nad Kanadyjczykiem Alexem Harveyem. Szczegółowe wyniki znajdziecie tutaj.

Po takiej biegowej uczcie przyszedł czas na biathlon, czyli sprinty w Oberhofie. Nie przepadam za tym miejscem. Zazwyczaj mgła, a dzisiaj nawet deszcz utrudniały zgodnie zmagania zawodnikom. Panuje tam jednak niesamowita atmosfera, stworzona przez kibiców, którzy tłumnie obstawiają trasę wszędzie, gdzie tylko się da. Wielu zawodnikom się to podoba i trudno się temu dziwić. Ja jedynie podziwiam tych ludzi na trybunach. Przyjdzie taki na zawody, stanie w górnym rzędzie i nie widzi trasy, bo mgła, nie widzi zawodników, bo mgła, nie widzi nawet telebimu, bo.. zgadnijcie co. A jednak stoją tłumy i kibicują, a nawet mokną w deszczu, jak dziś. Może bilety tanie, a może to wcale nie chodzi o biathlon, tylko o niemieckie piwo sprzedawane zapewne nieopodal trybun? Tego nie wiem, ale jak zdołam sprawdzić cokolwiek, to się tym podzielę. Jak już udało się coś z tej mgły wydobyć, to były to obrazy niezwykłe. Pudłujący trzykrotnie na stojąco Martin Fourcade, bezbłędny na stojąco Emil Hegle Svendsen i wcale nie padający trupem Christoph Stephan po przybyciu na metę.

Jedno szczególnie mnie ucieszyło. Po drugim strzelaniu prowadzenie objął Ole Einar Bjoerndalen, mimo łącznie przebiegniętych dwóch karnych rund. Nikt nie potrafił go wyprzedzić i tak już pozostało... na tym międzyczasie. Czyżby zanosiło się na długo oczekiwane 95. zwycięstwo? Nie tak szybko. Blisko był Emil Hegle Svendsen, który przy wybieganiu na ostatnie okrążenie tracił tylko 4 sekundy do króla. Przeczuwałem, że to może nie wystarczyć i na moje (i OEB) nieszczęście miałem rację. Jeden Norweg wyprzedził drugiego na mecie o (wait for it) 0,4 sekundy! Tak niewiele dzieliło króla biathlonu od odniesienia upragnionego zwycięstwa. Dosłownie odepchnięcie się kijami, szybsze założenie karabinu, czy coś podobnego zaważyło o tym, że zamiast wielkiego święta mam mieszane uczucia. Z jednej strony żal mi niezmiernie, że było tak blisko zwycięstwa Bjoerndalena, które w dodatku zabrał mu sprzed nosa kolega z reprezentacji. Z drugiej jednak strony wygrał Norweg i nie wypada się z tego nie cieszyć. Poza tym, to kolejne podium OEB w tym sezonie i już wiadomo, że jest on znacznie lepszy, niż poprzedni w jego wykonaniu. W rezultacie wyszło trochę tak, jakby ktoś dał mi nowiutkie kije One Way Premio 10, a później wbił mi je grotem prosto w serce. Radość, ale krótkotrwała i trochę zmącona wewnętrznym bólem. Tak przy okazji, widzieliście dziś na trasie nowe kije OW Premio HD? Do nich też mam mieszane uczucia. Kto nie widział, niech wejdzie na www.premiohd.com.

Podium dzisiejszego sprintu, czyli od lewej: Bjoerndalen, Svendsen, Fourcade.

Zobaczymy, jak będzie jutro, bo już o 12:30 panowie zmierzą się w biegu pościgowym. Bjoerndalen jest w dobrej sytuacji. Lubi tą specjalność, jest w niej wielokrotnym mistrzem świata i w dodatku często wygrywał w Oberhofie. Wszelkie statystyki przemawiają za królem. Wszyscy jednak doskonale wiemy, że w biathlonie statystykami się nie wygrywa i nic nie jest pewne do chwili przekroczenia linii mety. Tak więc, jedyne, co mogę dziś powiedzieć to: Lykke til Ole Einar!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz