Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Puchar Świata w Szklarskiej Porębie, odc. 2

Jak już pisałem w poprzednim odcinku, niedzielne biegi klasykiem miałem również obejrzeć w TV, ale stało się inaczej. Jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafiłem na konkurs idealny dla człowieka nazywanego czasem "sprzętowym spalaczem", czyli po prostu dla mnie. Zawsze zwracałem uwagę na sprzęt, którego używają zawodnicy PŚ, a po ostatnim porównaniu systemów SNS z NNN mam już nawet dość tej przypadłości, która podświadomie rozkazuje mi rozpoznawać ich buty i narty. Tym razem jednak okazało się to bardzo pomocne. Konkurs, którego stawką był bilet na niedzielne zawody, wymagał jak najszybszego przesłania e- maila z przynajmniej dwoma nazwiskami finalistów sprintów, biegających na nartach Salomona. Tak więc sprawa bardzo prosta: Jessica Diggins i Baptiste Gros na przykład, a ponadto Sylwia Jaśkowiec. Dla zainteresowanych, sobotni zwycięzca Alex Harvey biega w nutach od Salomona, zaś narty ma od Fischera- ciekawe zestawienie. Odejdźmy już jednak od tych sprzętowych spraw i przejdźmy do sedna. Bowiem następnego dnia czekał na mnie szczęśliwie wygrany bilet z miejscem w sektorze A (czyli przy samej mecie). I to wszystko od Salomon Nordic Sunday.


Z rana powitał mnie widok znany w Jakuszycach, czyli mgła. Mimo tego, od razu duże wrażenie zrobiło na mnie rozdysponowanie miejsca na Polanie. Postawienie trybun i pomieszczeń prasowych bardzo zmieniło okolicę. W dodatku cały parking naprzeciwko restauracji Biathlon przeznaczono na strefę dla zawodników. Kibice natomiast byli dowożeni ze Szklarskiej Poręby specjalnie przygotowanymi na tę okazję autobusami. Czekając na swój bilet mogłem zaobserwować, jak kolejne grupy ubranych na biało- czerwono kibiców paradowały w kierunku wejścia na stadion, po czym następowała przerwa. Odebranie biletu trochę trwało, dlatego na trybunie znalazłem się około 10 minut przed startem pierwszego biegu. A było to 15 km mężczyzn stylem klasycznym. Trochę zaskoczył mnie fakt, że miałem dużo miejsca w swoim sektorze, dzięki czemu mogłem na spokojnie zrobić kilka zdjęć.

Uradował mnie natomiast fakt, że panowie biegacze ze Słowenii dobrze znają zasady "How to be nordic" i stosują je w praktyce. 

Reszta trybun też nie pękała w szwach i chyba przeczuwałem dlaczego. Obsada może i nie dopisała w pełni, bo zabrakło Norwegów, Szwedów i Finów, którzy mieli swoje mistrzostwa krajowe. Ponadto nie przyjechali: Lukas Bauer, Axel Teichmann, Johannes Duerr oraz wciąż leczący kontuzję Dario Cologna. Ale za to mieliśmy prawdziwych specjalistów stylu klasycznego z Rosji, takich jak Alexander Bessmertnykh, Evgeniy Belov, czy Stanislav Volzhentsev, wszechstronnego Maxima Vylegzhanina i Dimitiya Japarova, najlepszych Kanadyjczyków (Harvey, Kershaw, Babikov) i Niemców (Angerer, Filbrich, Dotzler, Tscharnke, Bing) oraz innych znakomitych klasyków z Alexeyem Poltoraninem na czele. Było więc w czym wybierać swoich faworytów do kibicowania, choć to i tak nie wszystkie znane nazwiska. Osobiście stawiałem na zwycięstwo Poltoranina.

Alexey Poltoranin w drodze na start biegu na 15 km.
Wyników nie przytaczam, każdy wie, że wygrał Maxim Vylegzhanin po brawurowym ataku na ostatniej pętli. Poltoranin natomiast walczył na finishu z Belovem o drugą lokatę i walkę tę zaskakująco przegrał. Cała historia opowiedziana jest na kilku poniższych zdjęciach.
Stawka jeszcze przed rozerwaniem. Tępo nadaje Poltoranin, ale Rosjanie dzielnie się trzymają. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na ten genialny transparent: "Zgórmysyny".
Vylegzhanin zaatakował na końcowym podbiegu i już samotnie pokonywał ostatnie metry.
Belov i Poltoranin. Walka na ostatnich metrach. Takich pojedynków było jeszcze więcej, nawet o znacznie dalsze lokaty.
Podium biegu na 15 km. Od lewej: Evgeniy Belov, Maxim Vylegzhanin, Alexey Poltoranin.

Biegu nie ogląda się jednak tylko dla samego obserwowania zawodników. To również dopingowanie, zagrzewanie do walki, czyli jednym słowem emocje. Pamiętam z poprzednich lat biathlonowy Puchar Świata w Novym Mescie. Tam zawody były okazją do wspólnego dzielenia jednej pasji wśród ludzi różnych narodowości. Może trudno to sobie wyobrazić, ale stojąc na trybunie przykładowo przy Niemcu, kibicujesz również zawodnikom niemieckim, nawet jeśli za nimi nie przepadasz. Atmosfera "sportowej integracji" udziela się dość mocno i jest bardzo miłym elementem przebywania na takich zawodach. Do dziś wspominam sympatycznych Norwegów, pijących hektolitry piwa oraz Niemca z gigantyczną kołatką robiącą hałas proporcjonalny do jej wielkości. Może biathlon to inna bajka, bo w Szklarskiej Porębie tego zabrakło. Nie zauważyłem przedstawicieli innych nacji. A przecież Niemcy i Czesi mieli blisko. Ci pierwsi nie mogli narzekać na brak swoich czołowych zawodników w stawce, stąd moje zdziwienie. Być może przypuszczali, że śniegu w Jakuszycach i tym samym zawodów nie będzie. Rosjanie też mogli przyjechać, a tego nie zrobili. Odnajdziemy ich niemal na każdych zawodach z ich flagami z niedźwiedziami, lecz niestety nie tym razem. Stąd nie można się dziwić, że tego prawdziwego kibicowania nie było i nawet, jeżeli ktoś dobrze znał nazwisko Poltoranina, nie miał większych powodów, aby je ze mną wykrzykiwać w trakcie rywalizacji. Nie zawiedli natomiast spikerzy, będący na miejscu. Dwie osoby zajmowały się interakcją z publicznością, zaś w specjalnej kabinie przebywała para komentatorska, relacjonująca zawody ze wszystkimi informacjami o tym, co działo się na trasie. Komentarz był fachowy, a szczególnie pani Staręga potrafiła zaciekawić swoją wiedzą na temat zawodników. Dokładając do tego telebimy, biegi oglądało się dużo lepiej, niż w TVP Sport. Na tym polu wyszło bardzo dobrze.
Po zakończonym biegu mężczyzn przyszedł czas na małą wycieczkę dookoła Polany. Kibiców zaczęło przybywać i wszystko stało się jasne. Zbliżał się bieg na 10 km stylem klasycznym kobiet i każdy chciał zobaczyć popis Justyny Kowalczyk.



Zanim to jednak nastąpiło, można było w spokoju zrobić kilka zdjęć, mając najlepszych zawodników na wyciągnięcie ręki.

Na przykład Tobias Angerer wbiegł w kadr.

Albo Toni Livers.

A gdy start kobiet był coraz bliżej, na trasie pojawiła się Denise Herrmann z trenerem.
Do startu biegu na 10 km kobiet pozostawało już mniej czasu, a trybuny pękały w szwach. Skandowano jedno imię: Justyna, Justyna, Justyna... i tak w nieskończoność. Doping był ogromny do tego stopnia, że chyba każdy niesiony takim wsparciem wygrałby zawody. Gdy zawodniczki stanęły na starcie, zapanowała cisza, przerwana jedynie przez słowa: "Justyna, kocham cię!", wykrzyczane przez jednego z kibiców i salwę śmiechu w wykonaniu całego stadionu zaraz po tym. Wreszcie rywalizacja się rozpoczęła i trybuny dosłownie wybuchły. Co działo się w międzyczasie- każdy wie. Kto wygrał- to każdy wiedział jeszcze przed biegiem. Zobaczcie tylko te emocje trybun na ostatnich metrach.



Widać, jak bardzo kochamy naszą świetną zawodniczkę i jak umiemy jej kibicować. Długo jeszcze będę wspominał pełen autobus skandujący "Justyna!" w drodze powrotnej do Szklarskiej Poręby. Z drugiej jednak strony, podczas biegu panów zobaczyłem, że to właśnie nie cały sport, lecz tylko nasza wybitna reprezentantka jest dla niektórych jedynym elementem godnym uwagi. Nie zrozumcie mnie jednak źle, bo dobre wsparcie swoich jest zawsze na wagę złota. Tu nie chodzi o znajomość wszystkich nazwisk, lecz o świadomość, że reszta też się liczy. Że w końcu to sport i najlepiej jest, gdy idą za tym emocje, związane z wygraną i niekiedy nawet przegraną. A dlaczego? Bo zapatrzenie tylko na siebie, stwierdzenie "idę zobaczyć Justynę", zamiast "idę zobaczyć biegi" może być (nie musi) pierwszym krokiem do czegoś, co ja nazywam "sportowym szowinizmem". Dziś skandujemy "Justyna!", a jutro życzymy jej rywalkom wszystkiego najgorszego i właśnie przed tym przestrzegam. Oczywiście to tylko przypadek ekstremalny i mocno wierzę, że występuje on bardzo rzadko. Nie mniej jednak warto o tym pamiętać i zachować ten dystans, bo wtedy nawet lepiej się ogląda zawody.

Tyle na temat samego kibicowania. Jeżeli zaś chodzi o całą organizację Pucharu Świata, to "z zewnątrz" wyglądała bardzo dobrze. Wspominałem już o rozplanowaniu miejsca na Polanie Jakuszyckiej i o spikerach. Ponadto na duży plus zasługuje rozwiązanie transportu na zawody i z powrotem. Autobusy po imprezie wyrabiały się bardzo dobrze z zabieraniem kolejnych grup kibiców. Przejazd był oczywiście bezpłatny, zaś można było dojechać nawet do samej Jeleniej Góry, gdy zjeżdżano do zajezdni. Przy całym przedsięwzięciu pracowało wielu ludzi i ich praca nie poszła na marne. Nawet pogoda nie była w stanie pokrzyżować planów organizatorom. W kolejnym odcinku dowiemy się czegoś "od wewnątrz" zawodów. Przekonamy się, jak wyglądały one z perspektywy zawodnika i wolontariuszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz